Adrian Mierzejewski – zawodnik enigma. Zawsze wydawało się, że ma papiery, by zrobić jakąś karierę. Wszystko w zależności od tego, jak nią pokieruje. Były ulubieniec Józefa Wojciechowskiego od początku postawił na egzotykę i wyszedł na tym najlepiej, jak tylko się dało. Zarobił fortunę, a w miejscach, w których grał, wyrósł na idola lokalnych tłumów. Najpierw w Trabzonsporze wbił 20 goli i dorzucił 29 asyst w 115 meczach, a teraz daje cotygodniowy popis w saudyjskim Al Nassr.
Liczby? 34 spotkania, 11 goli, 10 asyst. Adrian jest dziś jednym z trzech obcokrajowców w klubie (oprócz niego Mohammed Husain z Bahrajnu i Fabian Estoyanoff z Urugwaju), ale to on kradnie show wszystkim ze swoich kolegów. Drużyna „Mierzeja” zdobyła w tym sezonie mistrzostwo Arabii Saudyjskiej, a on sam jest jednym z czołowych asystentów ligi. Ligi, do której nie tak łatwo się przecież dostać, bo obcokrajowców obowiązują limity. W każdej drużynie może grać czterech stranierich, w tym jeden Azjata. Większość – z przyczyn głównie klimatycznych – sięga po Afrykańczyków lub Brazylijczyków. Mierzejewski i Szukała są pod tym względem wyjątkami.
Znamienny jest też fakt – chyba się zgodzicie – jak bardzo zapomnianym w Polsce zawodnikiem jest Mierzejewski. Ostatni raz na zgrupowaniu reprezentacji zameldował się w listopadzie 2013 roku. Od tamtej pory ani widu, ani słychu od selekcjonera, co – jak stwierdził sam Adrian – uwiera go jak drzazga pod paznokciem. Do niczego nie apelujemy – zwłaszcza, że Nawałce żre wyjątkowo – ale to jednak symptomatyczne, że w czasach, gdy Brazylia powołuje napastnika z Chin i skrzydłowego z Kataru, Polska nawet nie spojrzy na jedną z największych gwiazd ligi saudyjskiej.
I jako że nikt poważny, łącznie ze sztabem kadry, tych rozgrywek nie ogląda, warto poświęcić 2,5 minuty na tegoroczne popisy Mierzejewskiego. 1:28 i 1:46 – cacuszka. Ot, taka sympatyczna ciekawostka z egzotyki.