Przepis o młodzieżowcu sprawił, że na najwyższym, najbardziej eksponowanym poziomie, pojawiło się wielu przeciętnych bramkarzy. Żadna pozycja tak mocno nie eksponuje braków, żadna nie sprawia też, że zawodnicy, którzy ledwie przekroczą górną granicę wspomnianego zapisu, są traktowani tak brutalnie, tracąc często wszystko, co wcześniej zyskali dzięki takiemu, a nie innemu PESEL-owi.
Nie chcę, żeby z tego tekstu zrobiła się enta dyskusja o tym, po co w ogóle wprowadzono przepis o młodzieżowcu, więc już na wstępie zaznaczę swoje stanowisko w temacie. Tak, narzucanie czegoś siłą nie wydaje się słuszną drogą do przeforsowania nawet najsłuszniejszej idei. Mam jednak świadomość, że polskie środowisko było skostniałe do tego stopnia, że innej metody otworzenia oczu i skruszenia skautingowo-szkoleniowego betonu po prostu nie było.
Koniec końców nie uważam więc, że był to przepis totalnie zły i wyłącznie szkodliwy. Nie patrzę na niego w czarno-biały sposób, dostrzegam sporo plusów. Natomiast w przypadku bramkarzy dostrzegam jednak więcej minusów.
Przepis o młodzieżowcu szkodzi bramkarzom
Przepis o młodzieżowcu jest dla bramkarzy brutalny. W sezonie 2023/2024 ekstraklasowy golkiper z rocznika 2002 ma dodatkowy atut pozwalający mu regularnie łapać minuty na najwyższym poziomie. W sezonie 2024/2025 może posiadać takie same umiejętności, ale pozbawiony tego atutu pozostanie przyspawany do ławki rezerwowych. Pytanie więc: czy przykładowy bramkarz jest wystarczająco dobry, czy wystarczająco młody, żeby grać?
Oczywiście można dodać: hola, dotyczy to także piłkarzy z pola. Tyle że to półprawda. 21-letni skrzydłowy też posiada dodatkowy atut w postaci przepisu o młodzieżowcu. Dużo łatwiej jest mu jednak łapać minuty, gdy wymagany regulaminowo wiek się skończy. Kilka minut z ławki to już coś, można błysnąć, można dać argumenty, żeby otrzymać kolejne szanse. Bramkarz, który kończy wiek młodzieżowca, musi nerwowo rozglądać się we wszystkich kierunkach. Klub może przecież znaleźć nowego bramkarza-młodzieżowca, co praktycznie przekreśla jego szanse na grę.
Nie są to przypadki wymyślone na poczekaniu. Wystarczy spojrzeć na to, co dzieje się w Radomiaku. Filip Majchrowicz jest solidnym ligowym bramkarzem, który drugi rok z rzędu ma świadomość, że może wypaść ze składu tylko dlatego, że w myśl przepisów jako 23-latek jest już zbyt stary. Gęsią skórkę musiał mieć też jego były klubowy kolega, Mateusz Kochalski. Na starcie sezonu udowadnia, że zna się na robocie, ale Stal Mielec, nie mogąc znaleźć młodzieżowca w pole, była już o włos od wypożyczenia gościa minimalnie młodszego, co oznaczałoby mocno utrudnioną drogę do składu.
Kluby mają wybór, to nie tak, że ktoś je zmusza do postawienia na młodego bramkarza. Natomiast robią to, bo to stosunkowo łatwa opcja. Bramkarze rzadko odnoszą kontuzje, więc ściągnięcie dwóch zabezpiecza pozycję na cały sezon. W dodatku kluby chcą ich wypożyczać trochę chętniej niż piłkarzy z pola, a jak nie, to zawsze można się schylić do niższych lig i nikt nie krzyknie zaporowych pieniędzy, jak za 18-latka, który strzelił pięć goli.
Nie ma drugiej takiej pozycji, na której 21-latek jest jeszcze wystarczająco młody, ale 22-latek jest już za stary. Na żadnej innej pozycji kilka miesięcy różnicy nie daje takiej przewagi, oznaczającej de facto, że ktoś przez rok nie podniesie się z ławki rezerwowych.
Młodzi bramkarze hurtowo znikają, gdy stracą atut wieku
Przepis o młodzieżowcu sprawia, że w wyższych ligach zaistnieć mogą piłkarze, którym w innych okolicznościach ktoś mógłby nie dać na to szansy. Czasami słusznie, czasami nie. Ale tak, jak już wspomniałem: bramkarze zaliczają dużo mocniejsze zderzenie z rzeczywistością niż piłkarze z pola. Przeciętnego bramkarza przepis najpierw wypromuje, a potem brutalnie skasuje. Wystarczy spojrzeć na golkiperów, którzy bronili w lidze w pierwszym sezonie istnienia wymogu (2019/2020), którzy stracili już atut wieku:
- Wojciech Muzyk – obecnie bez klubu, dopiero co spadł z 2. ligi z Siarką Tarnobrzeg
- Bartłomiej Żynel – trzecioligowe rezerwy Jagiellonii Białystok
- Kacper Krzepisz – on na poziomie 1. ligi chwilę się utrzymał, ale dziś jest w szafie Arki Gdynia
- Jakub Osobiński – trzecioligowe Podhale Nowy Targ
- Paweł Sokół – drugoligowa Sandecja Nowy Sącz
- Dawid Arndt – rezerwowy bramkarz ŁKS-u
- Miłosz Mleczko – pierwszoligowy Znicz Pruszków
Zejście szczebel niżej trochę poprawia fatalne wrażenie:
- Cezary Miszta – trzeci lub czwarty bramkarz Legii
- Szymon Lewandowski – czwartoligowa Unia Wąbrzeźno
- MATEUSZ KOCHALSKI – PIERWSZY BRAMKARZ EKSTRAKLASOWEJ STALI MIELEC
- Mateusz Górski – trzecioligowe rezerwy Śląska Wrocław
- KAROL NIEMCZYCKI – ZMIENNIK W FORTUNIE DUSSELDORF
- DANIEL BIELICA – PIERWSZY BRAMKARZ EKSTRAKLASOWEGO GÓRNIKA ZABRZE
- Jan Balawejder – czwartoligowy Hutnik Warszawa
- RAFAŁ STRĄCZEK – PIERWSZY BRAMKARZ BORDEAUX
Kilku golkiperów okazało się wystarczająco dobrych, żeby chociaż pozostać w Ekstraklasie, ewentualnie wyjechać do zagranicznej drugiej ligi. Rozstrzał jest jednak ogromny, bo większość zweryfikowano jako bramkarzy na poziomie trzeciej ligi. Ilu jeszcze bramkarzy-młodzieżowców, którzy utracili status, naprawdę zrobiło karierę? Radosław Majecki wyjechał do AS Monaco, gra na zachodzie. Wspomniany Majchrowicz broni w Ekstraklasie, a reszta?
Sytuacja, o której mówimy, nie jest jednorazowa. W sezonie 2020/2021, poza już wymienionymi nazwiskami, na dwóch najwyższych szczeblach pojawili się Bartłomiej Gradecki (wówczas Wisła Płock, obecnie także – w roli zmiennika w pierwszej lidze), Błażej Sapielak (obecnie trzecioligowa Wieczysta Kraków), Jakub Kanclerz (czwartoligowe Wigry Suwałki), Szymon Tokarz (rezerwowy w drugoligowej Sandecji Nowy Sącz), Szymon Frankowski (trzecioligowa Unia Tarnów), Paweł Łakota (rezerwowy w drugoligowej Wiśle Puławy) czy Kacper Chorążka (wyjechał do drugiej ligi cypryjskiej).
Następne rozgrywki – Mikołaj Biegański ze statusem młodzieżowca był pierwszym bramkarzem ekstraklasowej Wisły Kraków. Bez niego jest trzecim golkiperem “Białej Gwiazdy” w pierwszej lidze. Jędrzej Grobelny także jest już tylko zmiennikiem. Michał Kot i Bartosz Neugebauer w teorii mogliby jeszcze przez rok pograć w Ekstraklasie (rocznik 2002). Ale nie grają, za moment zaczną sezon w trzeciej lidze. Skoro piłkarze nagle wędrują z pierwszego na trzeci lub czwarty poziom rozgrywkowy w kraju, to może warto zadać pytanie, czy w ogóle powinni znaleźć się na tym pierwszym?
Do Ekstraklasy trafiają bramkarze, których nie powinno w niej być
Cały czas, rzecz jasna, trzymam się sztywno tych bramkarzy, którzy status młodzieżowca utracili. W Ekstraklasie czy 1. lidze bronili i tacy, którzy nadal takowy atut posiadają. Xavier Dziekoński, Kacper Bieszczad, Kacper Trelowski, Kacper Tobiasz, Krzysztof Bąkowski, Kewin Komar, Bartosz Klebaniuk, Gabriel Kobylak. Nie wplątuję ich w tę dyskusję, bo ich realną wartość poznamy wtedy, gdy stracą (M) za nazwiskiem. Nie chcę niektórych z nich oceniać na podstawie niedawnych błędów, natomiast nie da się ukryć, że w niektórych przypadkach ciężko dostrzec inne niż wiek atuty pozwalające im na obecność na tak wysokim szczeblu rozgrywkowym.
Przed laty Legia Warszawa wyciągnęła z drugiej ligi Wojciecha Muzyka, który był zupełnie przeciętnym golkiperem na tym poziomie. Nikogo nie zaskoczyło, że chłopak odbił się do Ekstraklasy. W chwili, gdy większość środowiska próbuje chronić Bartosza Klebaniuka przed krytyką – bo na hejt nie zasłużył – warto zadać pytanie o to, jak w ogóle ten chłopak do Pogoni Szczecin trafił? Kto go wyłowił i kto uznał, że to golkiper na tyle dobry, żeby być bardzo blisko wyjściowego składu czołowej drużyny w lidze?
Osoby, które z bliska śledziły poczynania Pogoni Siedlce, przyznają wprost, że Klebaniuk miał jeden atut: wiek. Poza tym był najzwyklejszym ze zwykłych bramkarzy, który bez statusu młodzieżowca nie przebiłby się pewnie i w Siedlcach. “WyScout” podpowiada, że w obydwu sezonach w drugiej lidze miał negatywny stosunek goli wpuszczonych do tych oczekiwanych, że nie był asem, jeśli chodzi o grę nogami. W górę pchnął go więc przepis – przynajmniej w jakimś stopniu, bo to też nie tak, że Portowcy szukali młodzieżowca na cito.
Przepis sprawia, że poruszamy się w puli przeciętnych bramkarzy, którzy grają w lidze niedopasowanej do ich umiejętności/doświadczenia. Czy latem Korona, Radomiak, Stal, Śląsk i Warta rzuciły się na młodych golkiperów dlatego, że były to wyjątkowe okazje? Nie, prawie każda z tych drużyn miała mniejsze lub większe problemy ze znalezieniem młodzieżowca na inną pozycję, tylko Warta komunikowała, że szuka kogoś z potencjałem, żeby go wypożyczyć, sprawdzić, wykupić i sprzedać.
Nawet Raków Częstochowa wziął Kacpra Bieszczada głównie dlatego, że swoich bramkarzy-młodzieżowców oddał na wypożyczenie. Gdyby Kacper Trelowski nie naciskał na to, żeby odejść do klubu, w którym będzie miał większe szanse na grę, Medaliki nie interesowałyby się takim ruchem.
Nie wrzucajmy młodzieżowców na minę
– Albert Posiadała zagra w tym meczu tylko dlatego, że potrzebujemy minut młodzieżowca. Nie stać nas na to, żeby płacić karę – przyznał przed meczem z Pogonią Szczecin Constantin Galca, trener Radomiaka. Rumun ostatecznie mógł być zadowolony z postawy swojego bramkarza, natomiast ciężko o lepszy przykład. Posiadała błyskawicznie awansował z trzeciej ligi do Ekstraklasy, z braku laku i opcji na innych pozycjach za moment może zbierać po 90 minut w każdym spotkaniu, mimo że jego realną wartość rynkową poznamy dopiero za dwa lata, gdy skończy wiek młodzieżowca i kluby ocenią, czy bez niego jest w stanie poradzić sobie na takim poziomie.
Albo i nie poznamy, bo będzie miał pecha i chociaż umiejętnościami dojedzie, to akurat trafi na rok młodszego rywala, który miejsce w składzie dostanie za dobry rocznik.
Nie ma dziś łatwiejszej drogi do wyższej ligi niż bycie młodym bramkarzem. Możesz nie radzić sobie z grą na przedpolu, możesz popełniać błędy i wpuszczać strzały, których 25-latkom nikt by nie wybaczył. Jeśli tylko nie będziesz totalnym lebiegą i parę razy odbijesz dobrze piłkę, masz zapewnione kilka sezonów na przyzwoitym poziomie; odroczoną prawdziwą weryfikację przez seniorskie rozgrywki.
Chodzenie na skróty wiąże się jednak z ryzykiem. W tym przypadku jest nim narażenie młodych bramkarzy na to, że staną pod pręgierzem. Może najlepszą drogą do zatroszczenia się o to, żeby Bartosz Klebaniuk nie spotkał się z hejtem nie są apele środowiska, a po prostu nie dawanie mu szans na poziomie, który go przerasta? Przecież gdyby nagle wrzucić Rafała Janickiego do Premier League, eksperci, komentatorzy, dziennikarze i kibice też jeździliby po nim co mecz, co tydzień, bo najzwyczajniej w świecie nie dałby rady.
– Posiadała nie musi mierzyć się z takimi demonami jak Klebaniuk, ale też nie miał łatwo, rok temu popełnił błąd w Szczecinie – usłyszałem podczas transmisji meczu Pogoń – Radomiak i załamałem ręce. Czy Rafał Kurzawa po meczu z drużyną z Radomia też usłyszy, że mierzy się z demonami, bo zawalił mecz? Zdarzyło się jemu, zdarzyło się Klebaniukowi, zdarzy się innym. Oczywiście błędy bramkarzy są mocniej eksponowane, co tylko pogarsza sprawę. Ich rówieśnicy po nieudanym dryblingu raczej drużyny nie pogrążą, a na pewno nie tak dobitnie.
Jeszcze raz wrócę jednak do tego, co moim zdaniem jest sednem sprawy: nie wrzucajmy tych chłopaków na minę. Klebaniuk za rok, dwa, wróci do drugiej ligi z łatką bramkarza-nieudacznika, której nigdy nie nabawiłby się, gdyby ktoś nie uznał, że trzeba go wepchnąć do Ekstraklasy, bo jest młody. Mógłby spokojnie zbierać doświadczenie i budować swoją pozycję. Być może nawet w końcu dotarłby do najwyższej ligi.
Nie chcę ograniczać tego tekstu tylko do jego przykładu, bo jest ich więcej. Polskie kluby szukają młodych bramkarzy w coraz bardziej absurdalny sposób. Wiedzą, że biorą zawodników niedostatecznie dobrych, ale liczą, że uda się ich podciągnąć tak, żeby nie było wstydu częściej niż trzy, cztery razy w sezonie. Bo tak, jak potężne babole są eksponowane w ich przypadku wyraźniej, tak mniejsze pomyłki pozostają niezauważone. Młodzieżowiec z pola od razu rzuca się w oczy, gdy nie wygrywa pojedynków, gdy traci piłki, gdy niecelnie podaje. Bramkarz pozostaje względnie bezpieczny, jeśli po prostu nieźle się ustawia. Dopiero rażące błędy w sztuce bramkarskiej powodują, że zwracamy na nie uwagę.
Łatwo się więc schować, ale i łatwo oberwać potem obuchem. Obraz prawdziwych umiejętności danego zawodnika pozostaje zamazany, dopóki nie odstawi czegoś spektakularnego. A jak jeszcze wyjmie kilka strzałów, zyska opinię obiecującego, która zweryfikowana zostanie z dużym opóźnieniem.
Myślicie, że przesadzam? To przejrzyjcie listę bramkarzy-młodzieżowców na najwyższym poziomie i zadajcie sobie pytanie: ilu z nich grałoby w pierwszym składzie swojej drużyny, gdyby byli pięć lat starsi?
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
SZYMON JANCZYK
fot. Newspix