Trener staje w ciszy przed drużyną. Z gładko ogolonej twarzy nie można nic wyczytać. Żaden mięsień nie zdradza jakichkolwiek emocji. Te kryją oczy. Nisko osadzone, seledynowe, przechowują wszystkie uczucia targane Irlandczykiem. Furię. Gniew. Strach.
Panowie, w gruncie rzeczy jesteście gówniani. Spróbujcie przynajmniej cieszyć się grą, bo najprawdopodobniej przegracie. Polubcie bycie gównem.
Afonię w szatni przerywa dopiero sędzia, ponaglający drużynę do wyjścia na murawę.
**
Scena z „American Sniper”. Kamera pokazuje twarz Bradleya Coopera, grającego Chrisa Kyle’a, tytułowego żołnierza walczącego w Iraku. W tle słychać krzyki, wybuchy, strzały. Fragment dzieła Clinta Eastwooda zdaje się ukazywać bohatera filmu oglądającego telewizję. Żołnierz gapi się jednak w wyłączony ekran.
Nie wrócił z wojny. Przynajmniej nie duchem.
Tak, jak Kyle nie opuścił Iraku, tak Roy Keane nie opuścił boiska. Bo jego rzeczywistym światem była murawa. Irlandczyk nigdy nie przestawił się na zwyczajne życie po końcu kariery zawodniczej.
Myślenie zero-jedynkowe. Czarno-biały świat. Palenie mostów. Wojna ze wszystkimi. Kolejne dymisje, kłótnie, skandale. Oto Roy Keane w pigułce po pożegnalnym meczu z 5. maja 2006 roku.
SUNDERLAND
Życie po piłkarskiej śmierci zaczęło się obiecująco. Jeszcze w epilogu bycia profesjonalnym graczem Roy Keane wydawał się kandydatem na wielkiego trenera. Charyzma, doświadczenie, sukcesy. Powszechny szacunek – ale wypracowany raczej strachem niż umiejętnościami – oraz trenowanie pod okiem Briana Clougha czy Sir Alexa Fergusona.
Pomysł eksperymentu z Keane’m na Stadium of Light zrodził się w umyśle Nialla Quinna, byłego znanego piłkarskiego chlejusa, który jakimś cudem wylądował na prezesowskim stołku. Sunderland notował katastrofalny początek sezonu 2006/2007. Quinn z konieczności piastował funkcję tymczasowego menedżera, chociaż za życia piłkarza miast analizować posunięcia menedżerów, myślał raczej o tym, jak efektownie rozpocząć piątkową noc. Sytuacja pod koniec sierpnia zdawała się fatalna. Czarne Koty tonęły, a rynek trenerski był wyczyszczony z dobrych trenerów mogących wziąć dryfujący ku League One okręt. Pozostali będący po drugiej stronie rzeki starcy lub trenerskie niedorostki. Młode, ambitne. Na dorobku. Jak Roy Keane.
Irlandczyk postawił na swoich. Ostatniego dnia sierpnia namówił byłych kompanów z United – Dwighta Yorke’a i Liama Millera. Jego Celtic, ostatnia przystań w roli piłkarza, reprezentowali Ross Wallace oraz Stanislav Varga. Mimo werbowania doświadczonych boiskowych wojaków, Keane nie zdecydował się zatrudnić innego sławnego, acz nieco gorszego pod względem piłkarskim od niego zabijakę, Robbie’go Savage’a. Dlaczego? Gdy Keano zadzwonił do Walijczyka, jako sygnał poczty głosowej usłyszał “Wazzup”, słynny motyw z reklamy Budweisera i “Strasznego Filmu”.
Efekt nowej miotły trwał resztę sezonu. Drużyna z przedostatniego miejsca w tabeli na koniec sierpnia już u progu maja następnego roku zapewnili sobie awans do Premier League. Kolejni znajomi z boiska kolonizowali Sunderland. Kieran Richardson, Paul McShane, Danny Higginbotham, Phil Bardsley – wszyscy grali w United za czasów Keane’a. Nabywano też innych graczy, ale lwia część wzmocnień miała wcześniej powiązania z Manchesterem.
***
Jose Mourinho jest cyniczny. Diego Simeone i Carlo Ancelotti też są. Ale Keane w Sunderlandzie przekroczył każdą granicę dobrego smaku, przemierzając nawet strefę skrajnego pragmatyzmu. W swojej biografii “Druga połowa” były pomocnik wspominał klęskę w Pucharze Ligi przeciwko Luton. Wynik odszedł na dalszy plan, gdy okazało się, że wypożyczony do Leicester boczny defensor Clive Clarke miał w tym samym czasie, podczas swojego meczu z Nottingham Forest, atak serca. Na konferencji prasowej mówiono tylko o chorym graczu.
Keane przyznał, że w duchu cieszył się z niebezpieczeństwa utraty życia, jakie zajrzało w oczy jego zawodnikowi. Dla niego był to jedynie zbawienny temat zastępczy w miejsce kompromitacji jego drużyny.
Czasami okazywał więcej serca. Kiedyś, po słabszej połowie jego podopiecznych, w przypadku podobnej gry podczas następnych 45 minut, zagroził, że zamknie piłkarzy w autobusie i zrzuci ich do morza.
Rezerwom Sunderlandu, po przegranej z drugim zespołem Manchesteru City, przepowiadał karierę w sieci hipermarketów Sainsbury.
***
Na Stadium of Light Keane miodowy miał jedynie rok. Pierwszy sezon w Premier League ukończył ledwo nad kreską. Kiepski początek rozgrywek 2008/2009 był pretekstem do listopadowego zwolnienia Irlandczyka. Sunderland wtedy pierwszy raz zameldował się w strefie spadkowej, przegrywając pięć na sześć ostatnich meczów. Keano swoją dotychczasową pracą zasłużył na dozę zaufania, lecz stracił pod nogami dwa grunty. Przez kłótnię z Quinnem rozbiło się w północnej Anglii irlandzkie lobby. Prezes krytykował podejście menedżera do zawodników. Na konferencji prasowej, już po zwolnieniu, nazwie to „rządami strachu”. Reżimem, przez który trener stracił poparcie drugiego gruntu – szatni. Ta po dymisji szkoleniowca miała urządzić imprezę. Bynajmniej nie w nastroju funeralnym.
Keane w Sunderlandzie miał fantastyczny początek, przeciętny środek i gorzki koniec. Z graczami kosztującymi łącznie ponad 70 milionów funtów nie wyszedł z szat ekipy wahadłowej, balansującej na skraju Premier League i Championship. Sam Craig Gordon, prześladowany potem przez urazy, stał się Czarnym Kotem za rekordowych wówczas dla klubu 9 milionów funtów.
Ale patrząc szerzej, Keane musiał zrobić z graczy Sunderlandu mężczyzn. Sama żołnierska dyscyplina wprowadzona przez młodego trenera nie czyniła z nich automatycznie boiskowymi wojownikami. Dość powiedzieć, że za irlandzkich rządów popularnym utworem motywacyjnym zawodników była, puszczana za aprobatą wszystkich graczy na całe pomieszczenie, Dancing Queen szwedzkiej ABBY.
Scysje z Quinnem, które w czasach zawodniczych były częste i kończone zawieszeniem broni (między innymi słynny incydent w Saipan), zapewne dałoby się załagodzić. Gdy jednak na późnej jesieni 2008 roku posada Keane’a była śmiertelnie zagrożona, Sunderland przechodził już pod kuratelę Ellisa Shorta, amerykańskiego magnata nieruchomości. Roy Keane musiał odejść. Niall Quinn wytrzymał niewiele dłużej, tracąc stopniowo wszelkie przyczółki władzy. Short najpierw zdegradował go do roli koordynatora grup juniorskich, by zmusić go do rezygnacji w 2012 roku. Oficjalnie – za porozumieniem stron.
Sunderlandzki rozdział dla Keane rysuje się w odcieniach szarości. Czerń w jego przygodzie trenerskiej miała dopiero nadejść 450 km na południe.
IPSWICH
Apogeum terroru przypadło w Ipswich. Niegdyś dumny klub, swoje czasy świetności przeżywający za czasów Bobby’ego Robsona – fanatyka szlachetnego, estetycznego futbolu – pod koniec pierwszej dekady XXI wieku musiał radzić sobie z obsesjami Roya Keane’a – brutala na murawie, szaleńca na ławce trenerskiej.
W 2009 roku reżim Irlandczyka na Stadium of Light był uważany raczej za udany debiut trenerski. The Tractors liczyli, że młody szkoleniowiec uczył się na własnych rękach
Co było według samego zainteresowanego jedną z przyczyn niepowodzenia na południowym krańcu Anglii? Niebieski kolor.
Nienawidzę niebieskiego. City było niebieskie. Rangersi też. Moi najwięksi rywali byli niebiescy. Dziecinada? Być może.
Za chwilę przychodzi jednak refleksja.
Traktowałem niektórych ludzi jak coś przylepionego do podeszwy moich butów.
***
Jonatan Walters zakopał topór wojenny z Royem Keane’m, gdy wymagał tego interes drużyny narodowej. O ile teraz jest rozejm, to za czasów Ipswich można śmiało przypuszczać, że rosły napastnik życzył rodakowi co najmniej tego samego, co w Leicester stało się Clive’owi Clarke’owi.
Na dzień dobry Keane znalazł kozłów ofiarnych w postaci dwóch trenerów będących w klubie od ponad kilkudziesięciu lat. Bryan Klug i Charlie Woods, obaj znający Ipswich jako piłkarze oraz jako szkoleniowcy, respektowani przez nie tylko szatnię, ale całą społeczność The Tractors, zostali lekką ręką odesłani przez nowego suzerena. Suzerena, który tym premierowym ruchem nie zyskał rządu dusz w kadrze swojego nowego zespołu.
Keane, eliminując prawdopodobną opozycję, na trzy lata przed tym, jak podobny ruch w Madrycie wykona Jose Mourinho względem Jorge Valdano, pozwolił mu objąć władzę absolutną. Główną legitymizacją nowych rządów miał być terror. Objawiał się on między innymi kategorycznym zakazem używania telefonów komórkowych w szatniach. U niektórych szkoleniowców, raczej tych starszej daty, to czasem spotykany anachronizm. Roy Keane jednak na zgrupowaniach dawał podopiecznym możliwość korzystania z komórek przez… 5 minut dziennie. Po to, by poinformować bliskich, że nie spędzi się z nimi kolacji. Z niewyjaśnionych przyczyn menedżer zabierał również portfele. Żadnych kradzieży nie stwierdzono.
***
Wspomniany Walters transfer do Stoke traktował w kategoriach zbawienia. Obsesyjna podejrzliwość Keane’a doprowadziła do tego, że snajper zmuszony był przesłać zdjęcia swoich wymiocin, by dowieść prawdziwości choroby, o której poinformował pryncypała.
Damien Delaney, reprezentant Irlandii, przed sądem w Ipswich nadmierne przekroczenie prędkości tłumaczył strachem przed karą trenera za spóźnienie na trening. Jego linią obrony był brak jakiejkolwiek litości i nie przyjmowania absolutnie żadnych tłumaczeń przez Roya Keane’a.
Utrata kapitańskiej opaski może mieć wiele przyczyn. Dla byłego trenera Ipswich powodem jest na przykład kontuzja. Alex Bruce został oskarżony przez Keane’a o symulowanie urazu, co zakończyło jego krótkotrwały rząd dusz w szatni. Nie trzeba chyba dodawać, że kontuzja rzeczywiście miała miejsce. Raz jednak utracone zaufanie trenera przyniosło defensorowi zesłanie do Leicester.
Te manie były by do przełknięcia, gdyby legitymizowały je wyniki. Zamiast powtórzenia sunderlandzkiego cudu, Keane dał Ipswich jedynie regres. W swoim pierwszym i jedynym pełnym sezonie jako menedżer The Tractors byli bliżsi spadku do League One niż wejścia na szczebel Premier League. Irlandczyka zwolniono 7. stycznia 2011 roku, gdy widmo spadku do trzeciej klasy rozgrywkowej w Anglii stało się realne.
PRZYSZŁOŚĆ
Niemal do końca listopada 2014 roku Roy Keane piastował dwie posady. Zaraz na początku następnych dwunastu miesięcy pozostała mu jedynie funkcja prawej ręki Martina O’Neilla w reprezentacji Irlandii.
Do sztabu Paula Lamberta dołączył w czerwcu. Ten ruch zdawała się dobry dla wszystkich stron. Keano powrócił na ławkę trenerską w Premier League, dając Aston Villi przeciwwagę dla przypominającego raczej nauczyciela matematyki niż tyrana, Paula Lamberta. Dodatkowo The Villans w kadrze mieli reprezentantów Irlandii, Shaya Givena oraz Ciarana Clarke’a. Selekcjoner zyskał więc w Birmingham dodatkowe pary oczu i uszu. Asystent miał również tajną misję – ostatecznie namówić do ubrania zielonego trykotu Jake’a Grealisha, diamentowego pomocnika, na którego zakusy ma również angielska federacja.
Klasyczna historia. Początek był cudowny. Okazało się jednak, że pierwsze cztery mecze, w których The Villans zgromadzili aż 10 punktów, były jedynie wstępem do realizacji klątwy trzymania na dłużej Roya Keane’a w innej roli niż piłkarz. Późna jesień przyniosła sześć porażek z rzędu, najgorszy wynik od 47 lat. 28 listopada Irlandczyk opuścił Birmingham. Oficjalnie: by skupić się na kadrze. Nieoficjalnie – bo nie znosiła go drużyna. W brytyjskich mediach natychmiast podgrzewano plotki, jakoby za usunięciem drugiego szkoleniowca stała drużyna, mniej lub bardziej otwarcie krytykując metody Keane’a. Ten postanowił przedyskutować sprawę z przypuszczalnym liderem buntu, wypożyczonym z Manchesteru United Tomem Cleverleyem. Pomocnik jednak, mimo kilkunastominutowego, krzykliwego dobijania się legendy jego klubu do swoich drzwi, postanowił nie wpuścić gościa do mieszkania. Najprawdopodobniej na swoje szczęście.
***
Mimo zakończenia rozdziału pt. Aston Villa i skupieniu się na mniej czasochłonnej pracy jako asystent O’Neilla, tryb życia przyrody nie zmienił się. Dalej nic w niej nie ginie. Z agresją Keane’a włącznie.
Na początku obecnego roku do gazet trafiła historia Fateha Kerara, 44-letniego taksówkarza pracującego w Altrincham. Pewnego razu, wioząc zwykłego klienta, zauważył na parkingu w innej mieścinie, Hale, znajomą twarz. Zarówno on, jak i pasażer, chcieli zamienić kilka słów z pewnym słynnym piłkarzem.
To oficjalna wersja poszkodowanych. Naturalnie, mocno naciągana. Jakkolwiek złe mieć o Royu Keanie mniemanie, ciężko sobie zwizualizować brutalny atak Irlandczyka na dwóch Bogu ducha winnych ludzi, którzy jedynie pozdrowili sławnego człowieka. Do asystenta selekcjonera łatka pitbulla przyległa jednak na tyle mocno, że media wydały wyrok niemal ad hoc. Nie patrząc na to, że zeznania Kerara są w najlepszym razie mocno niewiarygodne.
***
Czy Roy Keane ma jakąkolwiek przyszłość w menedżerce? Suma wad wydaje się w każdej możliwej konfiguracji zbyt duża, by Irlandczyk mógł przynajmniej po części nawiązać do swoich piłkarskich ojczymów – Briana Clougha oraz Alexa Fergusona. Codzienna praca w klubie wymaga koncentracji, spokoju, ciągłości i, przede wszystkim, przynajmniej neutralnych stosunków z dziesiątkami osób, z którymi ma się do czynienia siedem dni w tygodniu, ponad 300 dni w roku. Z całą drużyną, rezerwami, trenerami różnego szczebla, zarządem, szeregowymi pracownikami. Szczególnie w Anglii, gdzie prerogatywy szkoleniowca sięgają dalej niż w innych krajach.
Jestem pewien, że Keano sam by wam powiedział, że nie jest do tego najlepszą osobą.
To nie opinia wroga legendy Manchesteru United, tylko jego przyjaciela – a później zawodnika, którym kierował – Dwighta Yorke’a. Wiecznie uśmiechnięty, jowialny napastnik dodaje jednak, że jego były kompan z boiska mógłby się sprawdzić jako selekcjoner.
Czuję, że praca trenera kadry narodowej jest dla niego idealna. Nie ma go codziennie w miejscu pracy, mógłby często wychodzić ze swoim psem na spacer, a potem jeździć na mecze.
Jeśli przedwcześnie nie zakończy się kadencja Martina O’Neilla jako selekcjonera Irlandii, to kto wie, czy Keane nie przejmie po nim schedy. Wiele jednak zależy od powodzenia w eliminacjach do Euro 2016. Mimo, że 44-latek jest zaledwie asystentem, to ze względu na swoją sławę i medialność, można odnieść wrażenie, że kadrą Zielonej Wyspy, jak niegdyś reprezentacją Szwecji, rządzi trenerski duet. I choć minęły już prawie dwa lata, O’Neill ciągle jeszcze oficjalnie nie namaszczył Keane’a jako swojego następcę,
Jon Stead, patykowaty napastnik z Huddersfield, problem widzi w małej elastyczności Keane’a. W nieco prowincjonalnych na globalnej mapie zespołach domagał się standardów Manchesteru United. Do pewnego stopnia kanonu trzeba dążyć, owszem, lecz Irlandczyk zamiast pracy od podstaw i jego budowania, chciał dokonać brutalnej transplantacji norm, które Ipswich i Sunderland po jakimś czasie musiały odrzucić.
***
Roy Keane jawi się jako postać z minionej epoki. Jego metody i osobowość być może sprawiłyby się w surowych latach ’70. Mógłby być jeszcze bardziej radykalnym Brianem Cloughem, jeszcze trudniejszym Roy Saundersem. Jeszcze większym cynikiem niż Don Revie. Raczej nie wspiąłby się na trenerski Olimp, ale poradziłby sobie w czasach, gdy charakter i autorytet menedżera wynagradzałyby jego braki w warsztacie.
Dzisiaj Keane to w piłkarskim świecie mentalny dinozaur. Chodzący anachronizm, żyjący w futbolowej rzeczywistości brutalnych lat ’90. Trener rozpaczliwie próbujący do szatni przenieść swoje często a wpół obłąkane metody z kariery piłkarskiej.
Gdziekolwiek Keano będzie się pojawiał, na pewno będzie ciekawie i nietuzinkowo. Boję się jednak, że z czasem zrobi się smutno. I żenująco. Bowiem Irlandczyk od momentu zawieszenia butów na kołku uparcie kruszy i tak mało stabilny pomnik, na jaki zapracował piękną kartą w Manchesterze United.
TOMASZ GADAJ