Reklama

I nie miej takiego pecha jak Wout Faes

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

30 grudnia 2022, 23:37 • 4 min czytania 3 komentarze

Przeddzień Sylwestra. Zaraz imprezy, kluby, domówki, posiadówki, zabawy i świętowanie przeróżnej maści, a tak się przyjęło, że akurat tego dnia o północy trzeba z siebie wykrztusić jakieś mniej lub bardziej koślawe życzenia. Bywa to trochę krindżowe, ale na szczęście na ratunek przyszła nam piłka nożna w wydaniu angielskim. W sytuacji awaryjnej rzućcie na odczepnego: „nie miej takiego pecha jak Wout Faes”. Można powtarzać do upadłego. Bo w miarę świeże. I konwenanse z głowy. 

I nie miej takiego pecha jak Wout Faes

Gary Lineker napisał tak: „Wout the fuck?”. Komentarz niezbyt wyszukany, bo niezbyt wyszukanie, ale stadion to nie opera, a dopiero czwarty raz w historii Premier League zdarzyło się, żeby jakiś piłkarz walnął dwa samobóje w jednym meczu ligowym. Przed Woutem Faesem nieszczęścia takiego pecha doświadczyli Jamie Carragher (1999, Liverpool kontra Manchester United), Michael Proctor (2003, Sunderland kontra Charlton) i Jonathan Walters (2013, Stoke kontra Chelsea).

Pechowiec Faes 

Los chciał, że tuż przed meczem Brendan Rodgers chwalił Faesa za rozegranie „znakomitej rundy”. I jedna wpadka tego nie zmieni, niczego belgijskiemu stoperowi nie ujmujemy, ale tak już bywa, że czasami ktoś wystawia się na oczywiste grillowanie. No bo walnąć dwa takie samobóje w ciągu siedmiu minut i złapać się za głowę – to już jakaś historia, przyznacie.

Samobój pierwszy. Fatalnie dysponowany Jordan Henderson nieco niedokładnie i nie w tempo rozciąga grę do Trenta Alexandra-Arnolda. Prawy obrońca Liverpoolu dośrodkowuje płasko w pole karne Leicester, w piątce nie ma żadnego z piłkarzy The Reds, piłka leci prosto w ręce Danny’ego Warda. Ale wtedy wlatuje bohaterski Wout Faes, który na wślizgu usiłuje wybić futbolówkę z dala od pola karnego/za linię boczną/za linię końcową, tak naprawdę – cholera wie: po co i dlaczego? I co? Piłka w górze, Faes na ziemi, Ward ze wzrokiem wbitym w niebiosa… piłka w siatce. Brak komunikacji? Brak trzeźwej oceny sytuacji? Bezmyślność? Pewnie wszystko w jednym.

Reklama

Samobój drugi. Darwin Nunez wychodzi sam na sam z Dannym Wardem, a kilka ostatnich miesięcy nauczyło, że jeśli Darwin Nunez wychodzi sam na sam z kimkolwiek, to raczej nie ma podstaw, żeby oczekiwać, że trafi do bramki. I, w istocie, tym razem nie było inaczej, trafił w słupek. Nic by z tego więc nie było, gdyby nie ponowna wbita bohaterskiego Wouta Faesa, od którego nogi odbiła się piłka i znów wpadła do siatki.

Pech to pech.

Szkoda chłopa, ale się podniesie.

Nagroda Darwina

Warty uwagi jest przypadek wspomnianego Darwina Nuneza. Talent ma olbrzymi. W liczbach też wypada nieźle. Dwanaście meczów i osiem wpisów w klasyfikacji kanadyjskiej to przyzwoity wynik na warunki inicjacyjnego półrocza w angielskiej elicie. Problem w tym, że Urugwajczyk – podobnie jak jeszcze niedawno Timo Werner w Chelsea – jest cholernie wręcz nieskuteczny. Marnuje okazję za okazją, powstają prześmiewcze kompilacje, to się za nim ciągnie. W samym tym meczu kilka razy pudłował w świetnych sytuacjach.

A dopiero Klopp mówił: – Najważniejsze jest to, żeby zachować spokój. Widzisz wielki potencjał, zachowujesz spokój. To wszystko przychodzi z czasem. Teraz robisz to w ten sposób, następnym razem zrobisz innym sposobem. Miałem taką sytuację z Lewandowskim. Mieliśmy sesje strzeleckie, w których Lewandowski nie wykończył ani jednej sytuacji. Zakładaliśmy się o dziesięć euro: jeśli on strzeli więcej niż dziesięć razy, to ja mu płacę. Jeśli nie, to on mi płaci. W tamtym okresie moja kieszeń była pełna pieniędzy. Ja jestem bardzo spokojny o Nuneza. 

I może trzeba Niemcowi zaufać, bo nie leci na picu, zna się na fachu. Nawet teraz miał Nunez kilka akcji, w których wyglądał kozacko, szczególnie, gdy miał czas i przestrzeń na napędzenie się w sprincie z piłką przy nodze. Zazębia się też jego współpraca z Mohamedem Salahem, który, jakby rażony dolegliwością swojego kumpla z ataku Liverpoolu, popisywał się wyjątkowo rozregulowanym celownikiem. W ogóle: średniawy był to mecz The Reds. Taki Kiernan Dewsbury-Hall, autor pierwszego gola i kilku ładnych indywidualnych akcji, chwilami bawił się jak chciał… ale cóż, na nic to, skoro ostatecznie o losach meczu przeważył występ godny kandydatury do ugrzecznionej wersji Nagrody Darwina.

Reklama

Liverpool 2:1 Leicester

Faes 38′ (sam,), 45′ (sam.) – Dewsbury-Hall 4′

Czytaj więcej o Liverpoolu:

Fot. Newspix

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Komentarze

3 komentarze

Loading...