Reklama

PRASA. Były francuski sędzia: – Po nocie Marciniaka w “L’Equipe” aż spadłem z łóżka

redakcja

Autor:redakcja

28 grudnia 2022, 09:13 • 9 min czytania 13 komentarzy

Środowa prasa to pożegnanie Andrzeja Iwana, 80. urodziny Oresta Lenczyka i trochę innych rzeczy, głównie reprezentacyjnych.

PRASA. Były francuski sędzia: – Po nocie Marciniaka w “L’Equipe” aż spadłem z łóżka

PRZEGLĄD SPORTOWY

Antoni Bugajski o Oreście Lenczyku na jego 80. urodziny.

Skuteczne przekonanie go do wywiadu jest sukcesem każdego dziennikarza, bo Pan Trener publicznie uzewnętrzniać się nie lubi. Gdy co parę lat proszę go o spotkanie, dostojnie odmawia i mam wrażenie, że robi to nie tyle z rosnącej potrzeby świętego spokoju, a może nawet poczucia wyższości, ile z ugruntowanego żalu do całego piłkarskiego świata, że jednak nie został odpowiednio doceniony. Bo nie chodzi o słowa, ale o czyny – mógł być przecież selekcjonerem, a nigdy nie był nawet poważnie brany pod uwagę jako kandydat.

– Jest pan ósmym albo dziesiątym człowiekiem, który do mnie dzwoni, ale ja nie rozmawiam. Nic z tego nie będzie. Jest tylu wspaniałych fachowców, że nie muszę się odzywać. Serdecznie pozdrawiam i życzę wszystkiego najlepszego – spuentował grzecznie, ale stanowczo, gdy zatelefonowałem do niego jeszcze chwilę przed świętami. Przygotowany na taką reakcję błyskawicznie podałem niecodzienny powód – 28 grudnia obchodzi 80. urodziny, więc może da się namówić na pogawędkę? – Co mi pan tu grzebie w życiorysie?! – zaczął się przekomarzać. – A z planami zawsze trzeba ostrożnie. Jasiu Nowicki mi obiecał, że spotkamy się na święta i proszę zobaczyć, co zrobił – dodał ze smutkiem Pan Trener. Jan Nowicki – znakomity aktor i wielki kibic Wisły Kraków oraz kolega wielu ludzi związanych niegdyś z Białą Gwiazdą – zmarł 7 grudnia i widać, że Orest Lenczyk śmierć przyjaciela mocno przeżył.

Reklama

Ten sam Antoni Bugajski wspomina Andrzeja Iwana.

Ze szponów śmierci wymykał się już kilka razy. Ostatni raz na bardzo poważną skalę na początku w 2017 r., kiedy trafił do szpitala w stanie śpiączki. — Niestety, czasami popijam, no i właśnie wtedy popijałem. Miałem problemy ze spaniem, do tego doszło jakieś przeziębienie, więc wziąłem antybiotyk, jakieś proszki i do tego alkohol. Taka mieszanka nie była dobrym pomysłem. Poszedłem spać i ocknąłem się w szpitalu po kilku dniach. Nie wiedziałem oczywiście, co i jak. Kompletna przerwa w życiorysie. Przez jakiś czas miałem kłopoty z pamięcią, bo potem okazało się, że rozmawiałem z ludźmi, a zupełnie wyleciało mi to z głowy — opowiadał później o wypadku.

Zapytaliśmy go wówczas, czy w stanie śpiączki miał jakiś sen. — A to jest ciekawa sprawa, bo po wybudzeniu czułem okropny ból nóg w stawach skokowych. I gdzieś mi się przypominała scena ze snu, że stoję zanurzony w bagnie i rozpaczliwie staram się z niego wydostać. Walczę ze wszystkich sił, ale coś mnie ciągnie w dół, za nogi właśnie. Doznanie było tak realistyczne, że po obudzeniu odczuwałem fizyczny ból w stawach. Oczywiście miałem również inne dolegliwości, nie mogłem mówić, ale ból w stawach jeszcze długo doskwierał mi najbardziej – mówił, ciesząc się, że “wyrwał się spod kosy”.

Reklama

Słynny przed laty francuski sędzia Michel Vautrot broni Szymona Marciniaka przed negatywnymi ocenami ze strony rodaków i krytykuje współczesnych arbitrów oraz VAR.

MACIEJ KALISZUK: We Francji wielu piłkarzy, kibiców i dziennikarzy krytykuje Szymona Marciniaka za to, jak prowadził finał mistrzostw świata. A co pan o tym sądzi?

MICHEL VAUTROT: Marciniak kapitalnie sędziował ten finał. Odgwizdał trzy karne, to wyjątkowe, ale i świadczące o odwadze. Miał autorytet wśród piłkarzy, podejmował dobre decyzje. Był też sprawiedliwy.

Większość ekspertów tak to ocenia, ale dziennik „L’Equipe” przyznał mu notę 2 w skali 1–10. Jak pan to przyjął?

Byłem zdumiony. „L’Equipe” zwykle normalnie ocenia sędziów, więc nie mogłem w to uwierzyć. Aż spadłem z łóżka. Zupełnie nie rozumiem tej noty. Nie miała nic wspólnego z duchem gry. Mam wrażenie, że to ocena rozczarowanych kibiców. Gdy oglądałem mecz w telewizji, nie było krytyki arbitra. Argentyna zdominowała spotkanie. Nasza drużyna długo nic nie grała, do przerwy nie oddała celnego strzału. Potem jednak mecz potoczył się ze scenariuszem, którego się nie spodziewaliśmy. Didier Deschamps dokonał zmian, Francja się obudziła. Trzy gole Kyliana Mbappe to znak wielkiej klasy. Obejrzeliśmy niezapomniany finał, był jak dobra sztuka w teatrze. Szymon świetnie się spisał. We Francji nikt jednak nie wspomina, że nasz zespół powinien zacząć grać wcześniej niż w 80. minucie, tylko wszyscy mówią o Marciniaku.

L’Equipe”, uzasadniając notę, wyliczyło jego rzekome błędy. Jak pan się do tego odniesie?

Wyjaśnili, że trzeci gol nie był prawidłowy. Jeśli trzymać się ściśle zasad, to faktycznie mają rację, bo rezerwowi znajdowali się na murawie, ale nigdy nie widzieliśmy sytuacji, by na mundialu sędzia nie uznał gola z tego powodu.

Rozmawiałem też z dziennikarzem tej gazety. Wyliczał kolejne rzekome błędy, np. że Argentyńczycy nie byli karani za brutalną grę, zwłaszcza oburzało go to, że Cristian Romero nie obejrzał czerwonej kartki. Uważa, że Marciniak w ogóle był bardzo słaby.

Trzeba być bardzo ostrożnym przy formułowaniu ocen, bo nie znamy zaleceń komisji sędziowskiej FIFA, ale wydaje mi się, że arbitrzy mieli powiedziane, by piłka była w grze możliwie jak najdłużej. Szymon może być dumny ze swojego sędziowana. W takim meczu odczuwa się niesamowitą presję kibiców i miliarda telewidzów, trzeba być bardzo mocnym mentalnie i on taki jest.

Radosław Kałużny w głosowaniu na sportowca roku wyżej umieszcza Wojciecha Szczęsnego niż Roberta Lewandowskiego.

(…) WOŁOSIK: Mimo wszystko odezwał się w tobie sentyment do piłki, bo na wysokiej, trzeciej lokacie umieściłeś Wojciecha Szczęsnego, a na siódmej Roberta Lewandowskiego.

KAŁUŻNY: Masz rację. Z czystym sumieniem wręczam Wojtkowi „brązowy medal”. Był najlepszym piłkarzem naszej drużyny, bo poza nim tylko ciemność. Szczęsny zrehabilitował się za kiepski występ w poprzednim mundialu, co nie udało się Robertowi Lewandowskiemu. W Rosji i w Katarze wypadł słabiutko, a siódme miejsce przyznaję za transfer i fajne wejście do Barcelony. Podejrzewam, że piłkarze, choć po raz pierwszy od wieków wyszli z grupy mistrzostw świata, ostatecznie stracili w oczach kibiców z powodu awantury o premie. Podobnie jak sztab. W normalnych, zdrowych okolicznościach piłkarze mogliby w plebiscycie mocniej zaszumieć. 

SPORT

Marek Motyka wspomina Andrzeja Iwana.

Jaki to był piłkarz?

– To największy talent tamtych lat. Drugiego takiego zawodnika nie było, może trochę da się go porównać do Mirosława Okońskiego. Ale innego tak uzdolnionego technicznie piłkarza nie widziałem – lewa noga, prawa noga taka sama, perfekcyjna gra głową, dynamiczny, silny. Potwierdzał to zresztą na boisku, bo jako 16- czy 17-latek grał w Wiśle, szybko też zaczął występować w reprezentacji Polski. Był naprawdę utalentowany.

A jaki to był człowiek? Mógł obserwować pan jego ewolucję, od nastolatka, po dorosłego, aż w końcu w pełni dojrzałego mężczyznę.

– To był chłopak, którego wszyscy uwielbiali. Był bardzo przyjazny, opiekuńczy, taki, że serce by wyjął i oddał. Był też zarazem charakterny, bo gdyby trzeba było komuś w mordę dać za jakieś złe słowo, to za kolegę by w ogień poszedł. Był bardzo lubiany. Lubił się śmiać, żartować, kochał piłkę nożną i gadał o niej godzinami, tak jak i o rodzinie. Był dumny ze swoich dzieci, Kasi i Bartka, uwielbiał swoją żonę. Miał też swojego psa, który był jego najlepszym przyjacielem i też się o nim dużo rozmawiało. Andrzej całe życie utożsamiał się z piłką. Później napisał też swoją książkę („Spalony” – red.), o czym było głośno, a która nie spodobała się wszystkim piłkarzom. Był blisko ze swoim przyjacielem panem Wojciechem Kwietniem, który się nim opiekował, pomagał i był z nim na dobre i na złe. Był także epizod, kiedy Andrzej był w Warszawie komentatorem telewizyjnym, pracował też w studiu u pana Krzysztofa Stanowskiego, z którym napisał wspomnianą książkę. Po jego pracy komentatora i eksperta widać było, że ma ogromną wiedzę, jest „oblatany”, że jego zdanie się liczy. Każdy też wiedział, że gdyby nie alkohol, to on zrobiłby dużo większą karierę. Do końca jednak nie wykorzystał swojego potencjału, bo stać go było na grę w każdym zespole Europy. Umiejętności mu na to pozwalały. Niestety musiałby wcześniej wyjechać z Krakowa.

Prezes Podbeskidzia nadal chce się bić o Ekstraklasę.

Czy z perspektywy całej rundy jest pan zadowolony z wyniku, który osiągnął zespół?

– Nie. Przy odrobinie szczęścia mogliśmy mieć przynajmniej 4 punkty więcej. Przede wszystkim chodzi mi o mecze z Zagłębiem Sosnowiec i z Resovią, bo z 0:2 doszliśmy na 2:2 i powinniśmy ten mecz zamknąć. To są właśnie te cztery „oczka”. Wówczas mielibyśmy 31 punktów i czwarte miejsce w tabeli. Już nie wspominam takich meczów, jak na Wiśle Kraków, gdzie znakomicie graliśmy do przerwy, a później z przewagą jednego zawodnika… Uważam, że to była najlepsza połowa w wykonaniu Podbeskidzia w tym sezonie.

Różnice w tabeli są niewielkie. Czy to oznacza, że postawiony przed sezonem cel walki o awans się nie zmienia?

– Będziemy walczyć o ekstraklasę – czy to bezpośrednio, czy też poprzez baraże. ŁKS trochę „odjechał”, ale runda jest długa, zostało jeszcze 16 spotkań i dużo punktów do zdobycia. Liga jest bardzo wyrównana. Wiosna da odpowiedź na pytanie, które zespoły będą się liczyć w walce o ekstraklasę.

Przygotowania do wiosny zbliżają się wielkimi krokami. Jakie są podstawowe cele transferowe Podbeskidzia przed rundą wiosenną?

– Nie będę odkrywczy mówiąc, że chcemy pozyskać środkowego obrońcę i defensywnego pomocnika. To są dwa priorytety, ale zobaczymy, co się wydarzy. Budżet nie jest z gumy. Mało tego, są pewne ograniczenia. Sytuacje ostatnich lat: pandemia, wojna i inflacja powodują, że pieniędzy w futbolu nie przybywa, a ubywa i to w znaczący sposób. Być może też dojdzie do sytuacji, że uda się wytransferować jakiegoś zawodnika, albo któryś z piłkarzy odejdzie, odciążając budżet klubu. Wówczas można pomyśleć o konkurencji na pozycji napastnika.

FAKT

Nic ciekawszego.

SUPER EXPRESS

Paweł Golański chciałby obcokrajowca na stanowisku selekcjonera.

(…) Kto będzie zatem nowym selekcjonerem: Polak czy obcokrajowiec? Angaż zagranicznego trenera wiąże się z rekordowym wynagrodzeniem na poziomie 2–3 mln euro.

– Wziąłbym cudzoziemca – deklaruje. – Na ten moment nie widzę w naszym kraju trenera, który mógłby prowadzić reprezentację Polski. Uważam, że PZPN stać na trenera z wysokiej półki. Może nie z tej najwyższej, ale na takiego, żeby dać sobie szansę, że piłkarze w niego uwierzą. Będą chcieli iść za nim i osiągną pod jego wodzą dobre wyniki. Bo potencjał ludzki jest duży. Mamy dobrych piłkarzy, ale wszystko musi zagrać. Choć wiadomo, że nigdy nie będzie gwarancji, że zatrudnimy trenera z górnej półki i on to wszystko poukłada – zaznacza.

Z kolej Jerzy Engel chciałby Polaka.

„Super Express”: – Nie od dziś wiadomo, że zawsze popierał pan kandydatury Polaków. Dlaczego?

Jerzy Engel: – Bo żaden zagraniczny trener nie zrobi niczego specjalnego, czego nie dałby rady zrobić polski. A kosztować będzie co najmniej dwa razy więcej tylko dlatego, że obcy paszport bardzo wysoko winduje stawki.

– Przejdźmy do nazwisk. Pana propozycje?

– Wolny jest w tej chwili Jan Urban, doświadczony piłkarz z dorobkiem reprezentacyjnym na wielkich imprezach. Ma piękną kartę boiskową, bogatą trenerską, ze szkołą polską i hiszpańską w CV. Michał Probierz z kolei jest już pracownikiem PZPN, więc wielkich roszad nie trzeba by robić. Natomiast jestem przeciwny wyrywaniu trenerów z klubów, więc dlatego nie mówię ani słowa o Marku Papszunie, choć swoje dzieło w Rakowie realizuje bardzo dobrze.

Fot. Newspix

Najnowsze

Anglia

W Anglii wierzą w Polaka. Zych przedłużył kontrakt z klubem Premier League

Szymon Piórek
0
W Anglii wierzą w Polaka. Zych przedłużył kontrakt z klubem Premier League

Komentarze

13 komentarzy

Loading...