Kiedy swoje przygody z Ligą Europejską na ćwierćfinałach zakończyły drużyny z Rosji (Zenit) oraz Ukrainy (Dynamo Kijów i Dnipro), dygnitarze UEFY mogli wytrzeć pot z czoła. Wprowadzony na prośbę wschodnich władz przepis uniemożliwiał bowiem dojście do bezpośrednich konfrontacji piłkarskich pomiędzy drużynami z obu krajów. A wszystko to z powodu napiętej sytuacji politycznej, która sprawiła iż zagwarantowanie bezpieczeństwa w trakcie takiego starcia mogłoby nieść ze sobą wiele problemów. O tym jak pozornie niewinny mecz może przelać czarę goryczy i doprowadzić do konfliktu pochłaniającego setki ofiar mówi nam historia. Koniec lat 60. był bowiem okresem w którym pomiędzy Salwadorem i Hondurasem iskry sypały się lawinowo. Południowoamerykański konflikt do kronik przedarł się pod hasłem “Wojny futbolowej”.
Spór polityczny pomiędzy tymi niewielkimi państwami wynikał z osadnictwa około 300 tysięcy salwadorskich rolników na terenach honduraskich. Władze Hondurasu chciały za wszelką cenę pozbyć się imigrantów z południa, co nie było na rękę rządowi z San Salvador. Ten obawiał się, że tak gwałtowny i liczny napływ niezadowolonych ze swojej sytuacji chłopów może doprowadzić do wewnętrznych zamieszek i regularnych strajków. Choć konflikt ten dojrzewał stopniowo i mozolnie, to kiedy jedna strona konfliktu upokorzyła na murawie drugą, rozpoczął się na dobre.
Jest rok 1969, Tegulcigalpa, stolica Hondurasu. Eliminacje do mistrzostw świata, które rok później odbędą się w Meksyku. O promocji na ten prestiżowy turniej zadecydować ma dwumecz. Kibice gospodarzy przed pierwszą częścią batalii o wyjazd do kraju Azteków odpowiednio zadbali o to by przywitać gości jak najserdeczniej. Późnym wieczorem zgromadzili się wokół hotelu w którym przebywali zawodnicy Salwadoru i do godzin porannych śpiewali, odpalali petardy, a budynek bombardowali kamieniami. Konsekwentnie przez całą noc zakłócali ciszę, co sprawiło że przyjezdni na murawę wytoczyli się z podkrążonymi od niewyspania oczami. Osłabioną fizycznie drużynę z południa gospodarze zwyciężyli skromnie, bowiem tylko 1:0. Bramkę na wagę tryumfu Enrique Cardona, ówczesny gracz madryckiego Atletico, zdobył zresztą już w doliczonym czasie gry. Mimo, że sytuacja wciąż była otwarta, a Salwador zachowywał duże szanse na awans, nastoletnia Amelia Bolanos nie potrafiła znieść porażki swojego kraju i wraz z końcowym gwizdkiem udała się do pokoju ojca, wyciągnęła z szafki nocnej pistolet i jednym strzałem prosto w serce zakończyła swój krótki żywot. Dla swoich rodaków stała się bohaterką symbolizującą oddaną i bezgraniczną miłość do swojej ojczyzny.
Kiedy tydzień później Honduras przyjechał na swoje spotkanie, role się odwróciły. Teraz to salwadorscy fani spędzili całą noc pod hotelem w którym zakwaterowani byli goście. W stronę okien latały setki jajek i kamieni, a nawet martwe szczury. O poranku zawodnicy zostali przetransportowani na stadion specjalnie wynajętymi, opancerzowanymi pojazdami które chroniły ich przed wrogością Salwadorczyków. W tłumie, który gonił za korowodem z przyjezdnymi piłkarzami jawiło się wiele portretów młodziutkiej Amelii. W powietrzu wisiała krwawa zemsta. Oliwy do ognia dolali także organizatorzy meczu, którzy nie wywiesili na stadionie zgodnie ze zwyczajem flagi przyjezdnych.
Na boisku gospodarze zdeklasowali Honduras. Elver Acevedo, Juan Ramon Martinez oraz Mauricio Rodriguez rozstrzelali gości na boisku, co miało swoje przykre reperkusje poza nim. Kiedy kibice obu drużyn opuścili trybuny rozpoczęła się wielka gonitwa. Żądni wendety mieszkańcy El Salvador gonili znienawidzonych rywali aż do samej granicy. Część z nich uciekła, część dała się schwytać i brutalnie pobić. Relacje z tamtego okresu podają, że walki na terenie kraju trwały blisko 100 godzin i pochłonęły dziesiątki ludzi. W zasadzie tylko w kategorii cudu można rozpatrywać fakt, iż zginęło tylko dwóch fanów. Przy okazji bijatyk spłonęło zaś ponad 150 samochodów.
– Jesteśmy strasznie szczęśliwi, że przegraliśmy ten mecz. W przeciwnym razie na pewno nie uszlibyśmy z życiem jako drużyna i kibice – mówił po tamtym spotkaniu szkoleniowiec gości, Mario Griffin.
Historia ta nie miała jednak swojego końca na pomeczowej awanturze. Jak wspomina Lorenzo Dee Belveal, amerykański kronikarz, Honduranie powróciwszy w granice swojego kraju bezzwłocznie zaczęli opracowywać plan zemsty. Kilka dni później, 14 lipca, oficjalnie rozpętała się wojna pomiędzy państwami. Wtedy to trzy samoloty z Salwadoru dokonały nalotu na teren wroga. Wroga, który nie pozostał dłużny i po kilku dniach odpowiedział atakami na granicy. Na miasta spadały bomby, ulice zamieniały się w zgliszcza, a między budynkami ginęli niewinni cywile. Łącznie walki pochłonęły 6000 osób, a drugie tyle zostało rannych. Starcia zakończyła dopiero interwencja Organizacji Państw Amerykańskich.
Pomiędzy drużynami doszło jednak do trzeciego spotkania, którego bezpośredni wynik miał zadecydować o tym, kto uda się do mundial. Przed spotkaniem, które odbyło się w Meksyku, prezydent Salwadoru spotkał się z reprezentacją na posiłek. Apelował wtedy do zawodników oraz trenera by zrobili wszystko co w ich mocy aby zejść z boiska z tarczą. Dla nich była to sprawa życia i śmierci. Na boisku Salwadorczycy zgodnie z oczekiwaniami udowodnili swoją wyższość nad rywalami wygrywając 3:2. Samo spotkanie było niezwykle zacięte, przyszli uczestnicy mistrzostwa świata trzykrotnie wychodzili na prowadzenie i dopiero za trzecim razem nie dali sobie wydrzeć zwycięstwa. Kości trzeszczały nie gorzej niż w trakcie walk MMA, zawodnicy obu drużyn nie stronili od brutalnych zagrań. Tego samego dnia stosunki pokojowe między państwami zostały oficjalnie zerwane.
Luis Suarez, dziennikarz który pamięta tamto spotkanie, wspomina: “Taka jest Ameryka Południowa. Granica między futbolem a polityką jest tam bardzo niewielka i z łatwością się rozmywa. Gracze przegranej drużyny często w prasie określani są jako zdrajcy. Duma ze swojego kraju i nacjonalizm są tam bardzo mocno zakorzenione”.
Konflikt, który na dobre rozgorzał po 90 minutach meczu piłkarskiego trwał przez dobrą dekadę. Salwador i Honduras podpisały traktat pokojowy 30 października 1980 roku. Oczywiście samo spotkanie nie było główną przyczyną sporu, ale ten przykład udowadnia, że sport, a w szczególności piłka nożna, może mieć znaczący wpływ na sprawy polityczne.
Marcin Borzęcki