Reklama

Beznadziejna Barcelona zlana przez Sevillę. Dziś nic nie grało…

Antoni Figlewicz

05 października 2025, 18:36 • 5 min czytania 30 komentarzy

Taka Barcelona to jak najgorszy koszmar Hansiego Flicka, co do tego nie mamy wątpliwości. W pierwszej połowie na podopiecznych Niemca patrzyło się naprawdę z wielkim trudem – nie grali nic sensownego, w obronie odstawiali jakiś dziwny teatrzyk, a za całokształt dostaliby co najwyżej dwóję, tylko dzięki bramce do szatni. Po zmianie stron było tylko troszkę lepiej, ale do jakiejkolwiek zdobyczy punktowej to nie mogło wystarczyć. Napiszmy to wprost: Duma Katalonii była beznadziejna. Symbol meczu z Sevillą? Przestrzelony rzut karny Roberta Lewandowskiego. Bo jak nie idzie, to nie idzie.

Beznadziejna Barcelona zlana przez Sevillę. Dziś nic nie grało…

Dzisiaj naprawdę nie szło, choć i rywale postawili naprawdę twarde warunki. Tak, oddajmy gospodarzom odpowiednią cześć – byli naprawdę świetni.

Reklama

To o tyle zaskakujące, że ostatnie trzy sezony to absolutne cieniowanie kiedyś naprawdę solidnej hiszpańskiej firmy – Sevilla bliżej miała do spadku z ligi, szczególnie ostatnio, niż do walki o podium. Teraz? Teraz też nie jest zbyt kolorowo, choć ostatnie wyniki podopiecznych Matiasa Almeydy pozwalają może nieśmiało wierzyć w powrót zdecydowanie lepszych czasów.

A dzisiejszy mecz to już w ogóle…

Sevilla – Barcelona 4:1. Katastrofalna defensywa Dumy Katalonii i zasłużone baty

Z rzutem karnym z początku spotkania można mieć problem, ale Ronald Araujo w całej swojej interwencji zrobił wiele, by dać sędziom podstawy do wykorzystania systemu wideoanalizy. Była praca ręką w pobliżu twarzy, było przytrzymywanie rywala, wreszcie było podstawienie nogi, przy próbie wciśnięcia się przed Isaaca Romero. Napastnik Sevilli nadal miał jednak swoją nogę bliżej piłki niż defensor Blaugrany i… sędziowie uznali, że Araujo przekroczył przepisy.

Słusznie czy niesłusznie? Trudna sytuacja, w dodatku futbolówka uciekała poza boisko, no nie zazdrościmy arbitrowi konieczności podjęcia decyzji.

Ale to nie ona sprawiła, że w tym meczu Barcelonę oglądało się trudno, a karty rozdawała Sevilla. Tak, dobrze czytacie – gospodarze na Estadio Ramon Sanchez Pizjuan dyktowali warunki faworyzowanej Dumie Katalonii. A ich kontry siały popłoch w szeregach obronnych gości.

Barcelona słabiutka w tyłach. Obrona dziurawa jak durszlak

Ekipa ze stolicy Katalonii wyglądała dziś momentami jak paczka kumpli, co wyszli pokopać dla odrobiny relaksu. Powiedzieć, że grę w obronie piłkarze Hansiego Flicka traktowali dziś po macoszemu, to jakby nie powiedzieć nic – oglądaliśmy całkowicie beztroski futbol gości, z którego siły czerpali i tak już naładowani pozytywną energią gospodarze. Przed meczem pewnie byśmy nie wierzyli w taki scenariusz pierwszej połowy i w tak opłakany stan Barcelony.

Parę razy skórę kolegom musiał ratować Wojciech Szczęsny, kilkukrotnie Sevilla dochodziła do wyśmienitych okazji strzeleckich i sama nie robiła z nich wystarczającego pożytku. W końcu jednak strzeliła drugiego gola, a Barca jak stała przed nim, tak też stała potem. Nic nie grało, goście wyglądali beznadziejnie.

Przez naprawdę długi czas nie wierzyliśmy, że można jakkolwiek odmienić obraz tego meczu. Tak kiepska była dziś Duma Katalonii na tle podopiecznych Matiasa Almeydy. Ale gol do szatni wzbudził pewne wątpliwości.

Wiatr zmian i jaskółka czyniąca wiosnę? Aż tak to nie

Strzelił go w siódmej minucie doliczonego czasu Marcus Rashford, sprawiając tym samym, że Barcelona naprawdę niewielkim nakładem sił złapała kontakt i ostatecznie schodziła do szatni z niezbyt zasłużonym trafieniem. Gospodarze mogli sobie tylko pluć w brodę, że tak to się wszystko potoczyło – jedna doskonała wrzutka Pedriego, jeden nieupilnowany Rashford i cyk, gol.

Tak chyba działa ta mityczna „jakość”. Kiedy nie gra nic, to dowożą indywidualne przebłyski.

Zmiana stron przyniosła Blaugranie pewnie otrzeźwienie, ale nie dominację czy wielką przewagę. Przeszliśmy raczej do w miarę wyrównanego spotkania, w którym cały czas nie zanosiło się na to, że Sevilla straci głowę. Raz już straciła, wpuściła w pole karne niepilnowanego Rashforda, wystarczy.

Zmiana na fotelu lidera. Barcelona przeskoczona przez Real

Nawet jeśli goście w końcu trochę ogarnęli się w obronie i z czasem zaczęli nawet przejmować inicjatywę, to i tak dziś zagrali źle. Nie będzie nawet żadną kontrowersją stwierdzenie, że wygrał zespół na przestrzeni całego meczu zdecydowanie lepszy. Nie zaprzepaściła całej jego pracy nawet kuriozalna zmiana Adnana Januzaja, który chwilkę po wejściu na boisku sprokurował rzut karny i przy okazji zgarnął żółtą kartkę.

Ma też, w pewnym sensie, na sumieniu kiepską ocenę, jaką po tym spotkaniu hiszpańskie media wystawią Robertowi Lewandowskiemu.

Chybiony rzut karny „Lewego”

Dla nas to będzie najważniejszy moment dzisiejszego meczu. Dla kibiców Barcelony – także. Gol z rzutu karnego mógł dać Dumie Katalonii na kwadrans przed końcem remis 2:2 i wówczas mówilibyśmy o dobrym wyniku mimo wszelkich przeciwności losu. Ale nasz rodak przestrzelił – uderzył w swoim stylu, na drugie tempo, ze „zmyłką” w trakcie rozbiegu, ale nie trafił w bramkę. Zamiast 2:2 zrobiło się więc… 4:1.

Tak jest, 4:1, Sevilla zlała Barcelonę niemiłosiernie. Najpierw jeden z licznych kontrataków na gola zamienił pędzący jak jakiś japoński pociąg Carmona – jego strzał był lekki, wydawał się niezbyt groźny, ale i tak minął Wojciecha Szczęsnego. Potem, już w doliczonym czasie gry, wynik meczu ustalił Adams, który cieszył się jak dziecko z całą drużyną Sevilli. Dumną z wielkiego triumfu, na jaki dziś solidnie zapracowała.

Te dwa ostatnie ciosy niby nie miały już większego znaczenia, ale idealnie podsumowują totalną beznadzieję jaka cechowała wszelkie poczynania piłkarzy Barcelony. Apatia, nędza, lipa. Trudno to w ogóle jakoś nazywać, bo tak źle zagrała dziś ekipa Hansiego Flicka.

Sevilla FC – FC Barcelona 4:1 (2:1)

  • 1:0 – Alexis Sanchez 13′ (rzut karny)
  • 2:0 – Isaac Romero 36′
  • 2:1 – Marcus Rashford 45’+7
  • 3:1 – Jose Angel Carmona 90′
  • 4:1 – Akor Adams 90’+6

niewykorzystany rzut karny: Robert Lewandowski 76′

CZYTAJ WIĘCEJ O HISZPAŃSKIEJ PIŁCE NA WESZŁO:

Fot. Newspix

30 komentarzy

Wolałby pewnie opowiadać komuś głupi sen Davida Beckhama o, dajmy na to, porcelanowych krasnalach, niż relacjonować wyjątkowo nudny remis w meczu o pietruszkę. Ostatecznie i tak lubi i zrobi oba, ale sport to przede wszystkim ciekawe historie. Futbol traktuje jak towar rozrywkowy - jeśli nie budzi emocji, to znaczy, że ktoś tu oszukuje i jego, i siebie. Poza piłką kolarstwo, snooker, tenis ziemny i wszystko, w co w życiu zagrał. Może i nie ma żadnych sportowych sukcesów, ale kiedyś na dniu sąsiada wygrał tekturowego konia. W wolnym czasie głośno fałszuje na ulicy, ale już dawno przestał się tego wstydzić.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Hiszpania

Hiszpania

Kiedy skończyła się perfekcja? Anatomia kryzysu jedenastek Lewandowskiego

Wojciech Górski
15
Kiedy skończyła się perfekcja? Anatomia kryzysu jedenastek Lewandowskiego
Reklama
Reklama