Kacper Urbański stwierdził ostatnio, że celem Legii jest wygranie Ligi Konferencji i oczywiście naraził się na żarty ze strony części kibiców, ale… w zasadzie dlaczego? Po pierwsze – wypada mierzyć wysoko, od tego wszystko się zaczyna, po drugie – czy to naprawdę takie sci-fi, gdyby polski klub (bo nie tylko Legia) wygrał te rozgrywki?

Cóż, ile głosów tyle opinii. Adrian Siemieniec zapytany w „pomidorze” przy okazji wywiadu na WeszłoTV, czy polski zespół wygra Ligę Konferencji w ciągu pięciu lat, odpowiedział, że tak. Natomiast Wojciech Jagoda zapytany przeze mnie wczoraj, czy może się to stać już w tym sezonie, odpisał: „Mam nadzieję, że nie, bo to by oznaczało, że Liga Konferencji to rozgrywki jeszcze mniej poważne, niż wszystkim nam się w Polsce wydaje”.
Statystyka? Marek Urbański (AbsurDB) przekazał, że polski klub ma 15% szans na wejście do finału i 5% na wygranie go. To w zasadzie dość dużo, bo gdybyśmy jakim cudem awansowali do Ligi Mistrzów, o takich wartościach należałoby jak najszybciej zapomnieć, wręcz dać sobie 5% na jakikolwiek punkt.
Ale jeśli chodzi o LK – dlaczego sobie nie pomarzyć, nawet jeśli to wciąż marzenia bardzo niepoprawne? Po pierwsze w obecnej edycji nie ma takich potentatów jak rok temu – Anglicy nie wystawili już Chelsea, tylko Crystal Palace, Hiszpanie nie grają Betisem, tylko Rayo Vallecano. Oczywiście Orły to wciąż potężny zespół, który zapewne wygrałby Ekstraklasę ze sporą przewagą punktową, dość powiedzieć, że są obecnie na trzecim miejscu w Premier League, ale na końcu jednak nie jest to Chelsea. I jeśli psim swędem kogoś ograć, to jednak Crystal Palace, nie Chelsea.
Natomiast już Rayo cieniuje w La Liga, Włosi wystawili Fiorentinę, z którą całkiem dzielnie walczył Lech, Niemcy – Mainz, również obecnie z dołów Bundesligi. Powtórzmy: gdziekolwiek by te kluby nie były, są dla nas bardzo mocne, ale mimo wszystko – ogranie Mainz, to nie jest ogranie Bayernu.
No i po drugie, jeśli ułoży się drabinka – tych cudów wcale nie trzeba byłoby dużo. Półfinalista z zeszłego sezonu, Djurgardens IF, by dojść tak wysoko w fazie pucharowej musiał ograć Pafos, a potem Rapid Wiedeń. Tuż przed finałem dostał bolesny oklep od Chelsea, ale no właśnie – Chelsea już nie ma.
Po trzecie – Ligę Konferencji wygrywał już Olympiakos, oczywiście znów zespół z innej półki niż ktokolwiek od nas, ale mimo wszystko samo to, że europejski puchar pojechał do ligi tak oddalonej od TOP5 jednak coś o jakości tego europejskiego pucharu mówi.
Po czwarte – są i poza zespołami z topowych lig drużyny wciąż solidne, ale już z tą półką na tym poziomie sobie radziliśmy, choćby Jagiellonia z Kopenhagą.
No więc, wygramy?
Nie, nie.
Liga Konferencji 25/26 – szanse polskich klubów
Tak naprawdę sam się uśmiecham, jak to piszę, bo zdaje sobie sprawę jak naciągam fakty – ci są słabsi niż tamci, ale przecież wciąż są cholernie mocni, gdyby cudem ułożyła się drabinka, ale przecież wcale nie musi, natomiast może ktoś się jeszcze wycofa po drodze! No dość dużo musiałoby się wydarzyć, żeby polski klub te rozgrywki wygrał. Bo przecież choć Crystal Palace to nie Chelsea, to jednak w zasadzie nie musi działać to naszą korzyść, skoro dla Chelsea wygranie LK było miłe, ale nie historyczne, to dla Orłów, będzie historyczne, więc tym bardziej się zepną.
Ustalmy to zatem realistycznie:
- wygrana – cud
- finał – cud
- półfinał – realne marzenie
- ćwierćfinał – cel
Wygraną i finał zostawmy, sami widzieliście, że mimo starań nie jestem sam siebie przekonać, że to się wydarzy. Natomiast o półfinale możemy już rozmawiać, choćby dlatego, że osiągnęli to wspomniani Szwedzi, którzy na pewno nie mogą patrzeć na nas z góry. To po prostu i już bez żartów jest możliwe: wciąż parę rzeczy musi się złożyć, to znaczy po pierwsze trzeba dobrze grać w piłkę, po drugie drabinka musi pomóc, ale skoro oni potrafili – my też możemy.
Ćwierćfinał? Nikogo chyba przekonywać nie trzeba, że skoro w zeszłym sezonie były tam dwa zespoły, a dwa wystawiliśmy, to przy czterech można wręcz wymagać, by ktoś się tam doczłapał.
Takie to są rozgrywki – niby europejskie, ale momentami mniej wymagające niż wyjazd w Ekstraklasie, bo powinno trudniej grać się w Płocku niż na Malcie. I pewnie, ten apetyt kibica, który rośnie w miarę jedzenia, może być zdradziecki i możemy zostać brutalnie obudzeni, ale mamy w LK na tyle doświadczenia, że wręcz nie warto mierzyć w nisko.
Gdy Lech grał w kwietniu, wszyscy byliśmy w szoku, gdy mieliśmy w tym terminie Jagiellonię i Legię, też byliśmy zdziwieni, ale po prostu – Liga Konferencji to nie jest poziom, który rzuca na kolana. Tam mamy się zbudować i faktycznie się budujemy, Ekstraklasa rośnie w siłę, trzeba być ślepym, by tego nie zauważyć.
I jak już urośniemy, to kto wie – może któraś z ekip zostanie tym Olympiakosem. Jeszcze nie teraz.
Ale – zupełnie poważnie – jeszcze.
CZYTAJ WIĘCEJ:
- Kacper Urbański: Celem Legii jest wygranie Ligi Konferencji
- Edward Iordanescu: Terminarz jest bardzo napięty. To dla nas wyzwanie
Fot. Newspix