Jagiellonia Białystok nie wskoczyła na fotel lidera, choć zrobiła wiele, by wygrać w Poznaniu. Obejrzeliśmy naprawdę dobre, ligowe granie, po którym żadna ze stron nie powinna czuć się poszkodowana. Piłkarzem meczu uznajemy Mikaela Ishaka, ale nie za to, ile dał z przodu, a za to, jak naharował się dla zespołu na całej szerokości boiska.

Mecz wyglądał tak, jakby Adrian Siemieniec przeczytał przed meczem nasz tekst, w którym wzięliśmy pod lupę to, w jaki sposób lechici tracą w tym sezonie gole. Doliczyliśmy się w nim aż pięciu bramek, jakie „Kolejorz” wpuścił po stratach będących następstwem skoków pressingowych rywali (stanowiły one 36% wszystkich goli w plecy). Oznaczało to, że jeśli chcesz ugryźć Lecha, to musisz mocniej przycisnąć go w środku pola, kiedy ten rozgrywa piłkę na sporym ryzyku.
I… dokładnie w ten sposób poznaniacy stracili obie bramki.
Lech – Jaga 2:2. Straty bramkowe „Kolejorza”
Do obu strat doszło w okolicach linii dzielącej obie połowy boiska. Pierwszym niechlubnym bohaterem został Rodriguez, który został trochę wrzucony na konia przez Moutinho. Dał sobie odebrać piłkę, a potem na lewej stronie utworzył się korytarz, który opanowali Jóźwiak i Pozo. Hiszpan posłał inteligentną, płaską wrzutkę do innego Hiszpana, który w takich sytuacjach się nie myli. Była końcówka pierwszej połowy, Jaga będąca jak dotąd lepsza schodziła na przerwę z udokumentowaną przewagą.
To obudziło Lecha, który miał jak dotąd tyle życia, co wujek na weselu przed rosołem. Największe zagrożenie stworzył, kiedy po wrzutce Moutinho doszło do rykoszetu – przyznacie, nie brzmi to jak spektakularna akcja. Gdybyśmy byli złośliwi, moglibyśmy wspomnieć, że wykreował jeszcze jedną okazję – gdy Jagiełło podał w szesnastce do Imaza. Pomocnikowi odcięło prąd i może dziękować Mrozkowi, że przytomnie wybiegł skrócić kąt. Jaga? Trafiła w poprzeczkę po stałym fragmencie (Stojinović), w groźnej sytuacji znalazł się Pululu (wyborny wślizg Milicia), miała dwanaście strzałów na koncie przy zaledwie dwóch Lecha.
Być może ten gong do przerwy przydał się Lechowi, bo wyszedł na drugą odsłonę niecierpliwy jak dzieciak przed otwarciem prezentów w wigilię. Ile potrzebował na wyrównanie rachunków? Szesnastu sekund. Wystarczył prosty błąd Jagiellonii w ustawieniu (Pietuszewski i Flach podeszli z pressingiem i zostawili za sobą trochę miejsca), by z akcją podciągnął Jagiełło, oddał do Bengtssona, który pięknym wolejem zrobił bang, bang, bang.
I wtem… Lech znów stracił piłkę na środku boiska. Tym razem w rolę czarnego charakteru wszedł Pereira, którego przepchnął Flach i to otworzyło drogę do bramki najpierw Pululu, a potem Pietuszewskiemu. Młodzieżowiec Jagiellonii świetnie bujnął rywali w szesnastce i strzelił nie do obrony. Sam Flach po chwili zaprzepaścił to, co zyskał, ciągnąc w szesnastce Skrzypczaka za rękę i koszulkę. Nie wiemy, na co liczył Amerykanin, ale jeśli sądził, że nikt nie zauważy jego szarpaniny, to powinien potrenować wyobraźnię. Oczywiście, że sędzia wskazał na wapno, które na gola zamienił Ishak.
Wszystkie te bramki padły w przeciągu jednego kwadransa.
Powrót Jóźwiaka na Bułgarską
To właśnie ten fragment meczu – żadne to odkrycie – był najlepszy, najintensywniejszy, najbardziej przykuwający do telewizora. Aż do samego końca przeważał raczej Lech, ale już nie potrafił zaprezentować jakości pod bramką. Swoje akcje skiepścili Bengtsson (zablokowany strzał) i Agnero (nie dostawił nogi do dobrej wrzutki), a przewrotkę Ishaka zbił do boku bramkarz.
Na jakie wątki poboczne zwracaliśmy uwagę? Pierwszy występ w podstawie Jagiellonii zaliczył Joźwiak – był to mecz dla niego symboliczny podwójnie, bo przecież przy Bułgarskiej przeżywał najlepsze chwile kariery. Skrzydłowy mógł się podobać. Miał udział przy golu, dobrze współpracował z Pululu, pakował się w pojedynki – ogólnie pokazał, że jest w niezłej formie. W Lechu z kolei na fałszywym skrzydle wystąpił Jagiełło, a w środku pola znów rozczarował Rodriguez. Nie dość, że popełnił błąd przy akcji bramkowej, to jeszcze niewiele dał drużynie w ofensywie. Jak tlenu brakowało dziś „Kolejorzowi” kogoś takiego jak Luis Palma, który na własne życzenie wypisał się z tego hitowego meczu.
O ile żaden z zespołów nie powinien czuć się poszkodowany remisem, o tyle też ani Lech, ani Jaga, nie będzie zadowolona ze zdobycia dwóch punktów w dwóch ostatnich spotkaniach. Obie ekipy z pewnością liczyły na trochę więcej.
Zmiany:
Legenda
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Raków ucieka od strefy spadkowej, brawo! Coś się przestawiło w głowach?
- Szymon Marciniak pozdrowiony z trybun. „Oszust, celebryta, megaloman”
- Plaga błędów. Lech Poznań rozdaje bramki jak ulotki [ANALIZA]
Fot. Newspix.pl