Zwykle o wielkiej presji i ważnych meczach słyszymy czy czytamy w dalszej części sezonu. Czasem trafi się jakiś odwieczny rywal, derby. Tutaj przypadek szczególny – Widzew Łódź zadbał o to, byśmy większą wagę nadawali nawet na pozór zwykłemu meczowi ligowemu z Arką. Ekstraklasowa fabuła jest czymś niesamowitym w skali, zaryzykuję mocną tezę, świata. To ona rządzi teraz nastojami w mieście włókniarzy i podrzuca wszystkie tropy tym, którzy chcieliby wiedzieć, jak wielkie pokłady cierpliwości do polskiego futbolu drzemią w Robercie Dobrzyckim. A wydaje się, że jednak wielkie.

Właściciel pakietu większościowego akcji klubu z Łodzi regularnie powtarza, że zdaje sobie sprawę ze specyfiki piłki, w której niczego nie dostaje się od razu a na efekty czasem trzeba poczekać. Często też to, co na boisku, stoi w kontrze do tego, co na papierze. Więc – jeśli Widzew wygląda na mocny zespół, zrobił mocne transfery, to wcale nie musi być mocny. Kłody pod nogami łodzian mogą się pojawiać znienacka, rzucać może je każdy.
Nawet sami ci, którzy potem muszą je jakoś przeskoczyć czy ominąć.
Wyjątkowo gęsto zrobiło się wokół drużyny z Łodzi w przerwie reprezentacyjnej za sprawą okresu wolnego od (przynajmniej zespołowych) treningów i greckiego wesela, o którym pisaliśmy szerzej TUTAJ. Wszystko złożyło się źle – porażka z Lechem, bardziej lub mniej uzasadniona przerwa dana piłkarzom, trener w Grecji, gdzie ślub bierze akurat wiceprezes. A na koniec jeszcze wisienka na torcie i przylot szkoleniowca samolotem właściciela z powrotem do klubu, żeby tylko wydać komunikat, że wszystko jest okej. Seria niefortunnych zdarzeń, łagodnie rzecz ujmując.
Widzew Łódź i jego kocioł
Ktoś pewnie pomyśli, że kibica łatwo udobruchać perłą w koronie, czyli transferem Andiego Zeqiriego, który z wielką pompą został zaprezentowany jako absolutnie największy ruch transferowy łodzian tego lata. Częściowo – pewnie tak, pozytywne emocje zwykle pomagają zapomnieć o tym, co kojarzy się źle. Ale też samych emocji jest wokół Widzewa tak dużo, że trudno je już jakkolwiek kontrolować.
Ukułbym określenie „kocioł widzewski”, jako odpowiedź na istniejący już „kocioł bałkański”. Wszystkiego można się spodziewać, wszystko może się wydarzyć, a Widzew skazany jest na problemy ze stabilizacją. Nie dlatego, że strukturalnie nie jest organizmem stabilnym, a dlatego, że wszystkie czynniki wokół niego dalekie są od jakiejkolwiek stabilizacji.
Pisałem o tym przed sezonem, trochę głupio zacytować samego siebie, ale już trudno: – Z zawodników ściąganych w tym okienku, ktoś wypali, a ktoś inny nie. Jednemu nie spodoba się ktoś w szatni i już trzeba będzie ratować atmosferę. Jeszcze inny będzie się musiał uporać z żoną, która nie polubi się z nowym mieszkaniem albo parkiem w jego pobliżu. Przy tak wielkiej przebudowie tak wiele może się spieprzyć… A w tym wszystkim najłatwiej zawsze będzie zrzucić winę na jedną osobę, tę teoretycznie najbardziej odpowiedzialną za grę Widzewa. Wraz z nowymi piłkarzami Zeljko Sopić dostaje kilka czy kilkanaście nowych zmiennych, nad którymi jakoś musi zapanować i nie jest powiedziane, ze wszystko to da się polepić od ręki.
To fragment tekstu zatytułowanego „Zakładnik upragnionej wielkości. Zeljko Sopić pod wielką presją„. Chorwata już w Łodzi nie ma, bo… no właśnie, wielka presja i upragniona wielkość. Wypisałem tam wówczas elementy, które mogą stanowić problem przy budowie całkiem nowej drużyny, ale są przecież jeszcze czynniki spoza szatni. Telewizyjni eksperci, sponsorzy i przede wszystkim kibice. Jest we wspomnianym tekście jeszcze taka wstawka:
– Racjonalna część kibica podpowiada, że cudów nie ma, ale ta bardziej ognista… To w sumie trochę jak z wodą ognistą – nadużywana też nie ma wiele wspólnego z trzeźwością.
Oczekiwania na bok. A nie, jednak się nie da
Nie ma co liczyć na to, że kibice przestaną mieć wielkie oczekiwania, jeśli robisz tak wielkie ruchy za tak wielkie pieniądze. Ale niesamowite jest to, że w Widzewie jest na ten moment jednocześnie naprawdę dobrze i w gruncie rzeczy nie za dobrze. Paradoks? Raczej norma. No bo kadra jest super, ale pomyślcie sobie, jak wielkim zawodem będzie niewyciśnięcie z niej zapowiadanych przez dyrektora sportowego Mindaugasa Nikoliciusa europejskich pucharów. Na wielkie emocje i wielkie oczekiwania kibiców recepta jest tylko jedna – zwycięstwa i kolejne zdobywane punkty.
Dobrzycki: Oczekiwania pojawiły się samoistnie, ja nigdy ich nie pompowałem [CZYTAJ]
Bez nich jednak i ze świadomością, że niektóre sprawy – tak jak choćby tę najświeższą z weselem – można by rozgrywać trochę zgrabniej, robi się mało fajnie. Nie będąc pewnym tego, co czeka nas w dzisiejszym starciu łodzian z Arką mam w głowie dwie wizje. Pierwsza zakłada, że Widzew zgarnia zgodnie ze swoimi założeniami trzy oczka i po prostu jedzie dalej. Druga to jednak już rozwiązanie bliskie atomowemu – Widzew przegrywa, robi się nieprzyjemnie, niektórzy kibice wyciągają z piwnic taczki i domagają się głów.
A najlepsze jest to, że wystarczy wygrać ze trzy czy cztery kolejne mecze i będzie euforia. Od ściany do ściany. Meczów o podobnym charakterze jak ten dzisiaj może nas czekać w Łodzi jeszcze wiele. Niby zwykłych, ale jednak nie do końca.
CZYTAJ WIĘCEJ O WIDZEWIE NA WESZŁO:
- Wiceprezes Widzewa odchodzi. To on brał słynny ślub w Grecji
- Rekordowe okienko transferowe w Ekstraklasie. Kto wydał najwięcej?
- Andi Zeqiri w Widzewie – powiew innego świata w Ekstraklasie
Fot. Newspix