Piast Gliwice to ligowy pies ogrodnika. Trzyma piłkę przy nodze, ale nic z nią nie robi. W poprzednich meczach miał posiadanie na poziomie 62% (Górnik), 70% (Wisła) i 59% (Motor). Dziś z Cracovią – 60%. I co z tego wynikło? Nic. Znowu nic. Jeden celny strzał, mizerny, zero goli. Grając w ten sposób Piast chyba nigdy nie trafi do siatki.

Za nasze złe emocje po tym widowisku meczopodobnym winna jest też Cracovia, która zagrała dokładnie to samo, co we wcześniejszych spotkaniach. Cofnęła się na własną połowę, czekała aż rywal choć trochę się otworzy, by zadać wtedy cios z kontrataku. Na Lecha, Bruk-Bet czy Widzew takie podejście się sprawdziło, ale dzisiaj nie mogło, bo Piast niby miał piłkę, ale w ogóle się nie odkrywał.
Klep, klep, klep, klep, klep.
Do boku, do tyłu, do boku, do tyłu, do boku, do tyłu, do boku, do tyłu.
Do przodu, strata.
Piast Gliwice znowu bez gola
Mniej więcej tak streścilibyśmy grę drużyny ze Śląska przez 90 minut. Kiedy tylko decydowała się na coś innego niż „podam do najbliższego” albo „podam do tyłu”, to nagle traciła futbolówkę. W efekcie, żeby nie stracić posiadania piłki, zawodnicy wybierali najczęściej grę do najbliższego. Albo do tyłu. Tylko że było to kompletnie bez jakiegokolwiek sensu. Była sytuacja, gdy Jirka wychodził na wolne pole. Mógł wejść w drybling, by poszukać wrzutki. Ale nie, zwolnił, oddał koledze do tyłu, cała akcja oczywiście wyhamowała. Gliwiczanie bali się jakiegokolwiek ryzyka. Dryblingi? Dajcie spokój. Wrzutki? Na alibi. Uderzenia? Tylko po to, żeby się nikt nie przyczepił.
Najlepsze były te momenty, gdy Piast wymieniał sobie piłkę na tyle długo, że Cracovia zaczynała się niecierpliwić i wychodzić wyżej. Wtedy zdarzało się, że po kilku wymianach futbolówki obrońcy rozpaczliwie wybijali ją do przodu, żeby tylko nie było przechwytu. „Pasy” wtedy szybko pozbywały się piłki, gliwiczanie mozolnie budowali kolejny atak pozycyjny i się to wszystko kręciło.
Trudno było wytrwać przed telewizorem. Ciekawe okazje? W pierwszej połowie najbliżej gola było, gdy po strzale Maigaarda do siatki chciał trafić zawodnik o nazwisku Rykoszet. Piast miał dużo farta, bo piłka odbiła się od słupka, a później zdołał zbić ją Plach, choć z kilometra pachniało przy tej akcji samobójem. W metalowe obramowanie trafił także Chrapek, ale po strzale bez żadnej historii.
W drugiej odsłonie było jeszcze gorzej. Zawiało grozą tylko, gdy Lewicki nieczysto trafił w piłkę, co stworzyło okazję dla Minczewa. Ten jednak kopnął prosto w bramkarza. Był wolej Stolijkovicia, ale nad bramką, strzał Chrapka z dystansu, ale nad bramką… Celnych uderzeń Piasta mogło być więcej, ale aż trzy przyjął na swoje ciało Wójcik. Najwięcej energii w gliwickiej ekipie miał Sanca, ale miał też najmniej jakości, a to połączenie, z którego nie mogło urodzić się nic dobrego.
Najgorsze, że trenerom chyba się taki obraz meczu podobał. Pierwsza zmianę przeprowadzili dopiero w 73. minucie.
Albo może posnęli na ławkach? Nie można tego wykluczyć.
Jeśli Max Molder niczego nie zmieni, nie wróżymy, by jego zespół strzelił gola przed świetami Bożego Narodzenia. Cracovia z kolei udowodniła, że gra z dołami tabeli może być dla niej w tym sezonie dużo trudniejsza niż starcia z górną połówką. Dopóki ekipa z Krakowa nie opanuje ataku pozycyjnego, trudno będzie ją postrzegać jako realnego kandydata do ścisłej czołówki.
Wciąż nie jest znany też następca Ajdina Hasicia. Luka Elsner próbował już w jego miejsce Praszelika, Kameriego, Kakabadze i dziś Knapa, ale żadna z tych postaci (poza Gruzinem, który jest potrzebny na wahadle) nie przekonała.
Zmiany:
Legenda
WIĘCEJ O 6. KOLEJCE EKSTRAKLASY:
- Derbowy koszmar Arki Gdynia w Ekstraklasie. Czy uda się przerwać fatalną passę?
- Jak zagrać fatalnie i się skompromitować? Prezentuje GKS Katowice
- Korona jest za mocna dla takich drużyn jak Motor
Fot. newspix.pl