Bardzo długo wydawało się, że Widzew Łódź nie ma prawa tego meczu przegrać, a Pogoń Szczecin wygrać. Kolejny raz jednak przekonujemy się, ile znaczy w piłce wyciskanie jak najwięcej ze swojego dobrego okresu w grze. Inaczej można wypuścić z rąk każdą szansę, co w modelowy sposób zrobili gospodarze.

Rany, jak beznadziejna była Pogoń w pierwszej połowie! Trudno to nawet stosownie opisać.
Portowcy wyglądali na ekipę, która już na starcie czuje, że to wszystko nie ma sensu. Biorąc pod uwagę, ile jest wokół nich zawirowań pozaboiskowych i na jak cienkim włosku zdawała się wisieć posada trenera Roberta Kolendowicza, taki obrót wydarzeń wydawał się nawet zrozumiały. Widzieliśmy zespół zdołowany mentalnie, niepotrafiący wymienić kilku sensownych podań ani pod własną bramką przy próbie wyprowadzenia, ani tym bardziej pod bramką przeciwnika.
Widzew Łódź – Pogoń Szczecin 1:2. Gospodarze przegrali wygrany mecz
Widzew miażdżył rywala pressingiem, co rusz zmuszając go do prostych błędów i groźnych strat. Problem w tym, że z okresu całkowitej dominacji i kontroli uzyskał jednego marnego gola. Cała ta akcja była pokazem bezradności szczecińskiej obrony. Dwa kiksy, złe wybicie Hujy i na koniec Waqlhvist wbijający piłkę do siatki po strzale Gallapeniego, który Huja miałby jeszcze szansę zablokować.
I nagle, już w doliczonym czasie pierwszej połowy, Pogoń rozegrała rzut wolny przy linii bocznej, Juwara wrzucił w pole karne, piłka długo leciała, a tam Huja okazał się najsprytniejszy. Precyzyjny strzał głową i z niczego zrobiło się 1:1. Naprawdę, z niczego.
Mimo to od razu po przerwie miejscowi kibice mogli mieć nadzieję, że obraz gry się nie zmieni. Już w pierwszej akcji Sebastian Bergier po jednym podaniu znalazł się w dogodnej sytuacji, ale został zablokowany.
Czerwona kartka Sebastiana Bergiera i zwycięski gol Adriana Przyborka
Pójścia za ciosem nie było, za to Pogoń wreszcie się ogarnęła. W szatni musiało paść bardzo dużo bardzo męskich słów, bo Przyborek i spółka wreszcie przestali przepraszać za to, że żyją. Nawet w praktyce nieistniejący wcześniej środek pola z Biegańskim i Smolińskim zaczął funkcjonować lepiej. Grosicki podania tego drugiego jeszcze nie wykorzystał. Potem anulowano gola Juwary. Przyborek zmarnował pierwsze dogranie od Grosika.
Ale wreszcie, stało się. Grosicki wycofał, Przyborek ładnie uderzył i Kikolski nie poradził sobie z piłką odchodzącą w kierunku dalszego słupka.
No przecież wiadomo, że takiego gola musiał strzelić właśnie młody pomocnik z dychą na plecach. Dopiero co przecież wygwizdali go kibice Pogoni, co podsumowywało fatalne 0:3 z Górnikiem Zabrze. Dziś razem z Grosickim radośnie podchodził pod trybuny, żeby słuchać braw. Ależ kamień musiał mu spaść z serca.
Widzew na własne życzenie skomplikował sobie życie. Bergier naszym zdaniem słusznie obejrzał czerwoną kartkę, choć na początku po reakcji wszystkich wokół wydawało się, że leżący Wahlqvist będzie potrzebował noszy, a może nawet karetki. Do gry wrócił, szramy na szyi sam sobie jednak nie zrobił. Bergier, chcąc dobrać się do piłki po akcji Fornalczyka, najpierw próbującego wybijać Szweda przytrzymywał za koszulkę, a następnie go kopnął wyciągniętą w powietrzu nogą. Po pierwszej reakcji napastnika Widzewa widać było, że czuł, iż nabroił.
Sędzia Łukasz Kuźma w kluczowych momentach koniec końców podejmował dobre decyzje. Mógłby to jednak robić w sposób sprawiający wrażenie, że jest ich bardziej pewny. Grunt, że dziś nie ma tłumaczeń, że sędziowie, że coś tam…
Widzew przegrał już po raz trzeci w tym sezonie. Robert Kolendowicz po piątkowym zwycięstwie przekazał gorący stołek Żeljko Sopiciowi. Weryfikacja jego pracy nieuchronnie nadchodzi.
Zmiany:
Legenda
Fot. Newspix