– To prawdopodobnie jedna z najmniej licznych kadr, w jakich grałem – zżyma się przed startem sezonu Harry Kane. Bayern Monachium przystępuje do niego niegotowy, obity na rynku transferowym, z zaledwie – nie licząc nastolatków – 18 piłkarzami z pola w kadrze. Część z nich leczy kontuzje, ale Bawarczykom i tak większość ekspertów jeszcze przed pierwszym meczem Bundesligi przypisuje kolejny tytuł mistrzowski. Rywale Bayernu zajęci są swoimi problemami.

Lista piłkarzy ofensywnych, których ma do dyspozycji na inaugurację sezonu Vincent Kompany, nie powala na kolana swoją długością:
- Michael Olise,
- Luis Diaz,
- Serge Gnabry,
- Harry Kane.
I to właściwie tyle. Jasne, w teorii w kadrze meczowej są jeszcze nastolatkowie – 17-letni Lennart Karl i rok starszy Jonah Kusi-Asare. Przez chwilę brany pod uwagę był jeszcze 19-letni Paul Wanner, ale i jego w dzień meczu z Lipskiem oddano do PSV Eindhoven. Ale czy którykolwiek z nich będzie w stanie odciążyć w czasie długiego sezonu podstawowych zawodników? Można mieć spore wątpliwości, zwłaszcza, że choćby wspomniany Wanner w zeszłym sezonie zaliczył obiecujące wejście na wypożyczeniu do Heidenheim, ale w natłoku spotkań kompletnie zgasł.
Opisany stan, to efekt czystek kadry, jakie latem nastąpiły przy Saebener Strasse. Pozbywanie się bowiem piłkarzy, których czas – z różnych względów – w Monachium się skończył, poszło Maxowi Eberlowi całkiem sprawnie. Latem z honorami pożegnano Thomasa Muellera, klubowy budżet nie obciąża już wysoka pensja Leroya Sane, 25 mln euro udało się zarobić na Kingsleyu Comanie, na Mathysie Telu – jeszcze więcej, bo 35 mln euro. Na wypożyczenie wypchnięto też nieprzydatnych Bryana Zaragozę i Joao Palhinhę.
Problem w tym, że wyrwę w ofensywie, jaka powstała po odejścia Muellera, Comana, Sane i Tela zastąpiono na razie jednym zawodnikiem – Luisem Diazem. Drugim transferem do ofensywy jest 19-letni Tom Bischof, ale to gracz bardziej z pogranicza ósemki niż dziesiątki, a do tego ze znakiem zapytania, czy jego jakość wyróżniającego się gracza w Hoffenheim, będzie spełniała standardy Bayernu Monachium.
Kadra Bayernu w dniu inauguracji Bundesligi wygląda przerażająco.
22 piłkarzy z pola to już wąska kadra,
Odliczając niesprawdzonych nastolatków – zostaje 18 graczy,
Odliczając kontuzjowanych – zostaje 14 graczy,
Odliczając Boeya – zostaje 13 graczy.I jak tu grać na 3 frontach? pic.twitter.com/xfDUSA9nmC
— Wojciech Górski (@Woj_Gorski) August 22, 2025
Bayern Monachium. Nieudane polowania na Wirtza i Woltemade
Monachijczykom czkawką odbija się dziś długie polowanie na Floriana Wirtza i Nicka Woltemade. Pod pierwszego podchody robili od lat, a zintensyfikował je w ostatnich miesiącach Uli Hoeness, publicznie wyrażając życzenie, by Florian dołączył do Bayernu. Honorowy prezydent klubu spotykał się z rodzicami piłkarza, opowiadał, że to jedyny zawodnik, dla którego Bawarczycy byliby w stanie rozbić bank. Tyle, że ostatecznie Wirtz dał Bayernowi kosza, wybierając Liverpool.
Monachijczycy wdrożyli więc „plan B”, chcąc sięgnąć po Nicka Woltemade, rewelację zeszłego sezonu w Stuttgarcie i gwiazdę młodzieżowych mistrzostw Europy. Ten, gdy tylko usłyszał o zainteresowaniu Bawarczyków, spakował walizki i wyszedł wyglądać najbliższego autobusu do Monachium. Ale kiedy Stuttgart zaśpiewał za swojego zawodnika cenę 75 mln euro, Eberl mógł zareagować tylko w stylu:
– Nie no, tyle to nie.
Sam proponował wcześniej około 50 mln euro plus kilka kolejnych w bonusach. Władze Stuttgartu, podpuszczane dodatkowo przez Lothara Matthaeusa, który publicznie deklarował, że Woltemade jest wart przynajmniej 80-100 mln euro, nie schodziły jednak z ceny.
– Matthaeus ma coś z głową – wypalił w końcu Hoeness, oskarżając legendarnego piłkarza, że podobne wypowiedzi prowadzą do sabotowania transferów Bayernu.
Koniec końców ukochany klub Uliego na kilka dni przed końcem okienka transferowego zostaje właściwie z ręką w nocniku. Z kołdrą zbyt krótką nawet na jeden front, a co dopiero na trzy. Bo, nie mówiąc już o potrzebie odpoczynku, co w sytuacji w której któryś z ofensywnych piłkarzy (ot, dajmy na to, lubiący wypaść na parę tygodni Gnabry) nabawi się urazu? Na razie jednak rzeczywistość jest taka, żeprzez kilka miesięcy Kompany będzie musiał radzić sobie w okrojonym składzie, czekając na powrót do zdrowia Jamala Musiali.
Sytuacja w defensywie wygląda lepiej, ale tylko nieco lepiej – Erica Diera udało się zamienić na Jonathana Taha, lecz kadra jest bardzo wąska – Alphonso Davies i Hiroki Ito cały czas leczą kontuzje, a na prawej obronie wciąż prawdopodobnie będzie musiał grać przesunięty ze środka pola Konrad Laimer. Każdy uraz, o który w takim natłoku meczów nie będzie trudno, sprawi, że bawarska układanka zacznie się sypać jak domek z kart.
– To prawdopodobnie jedna z najmniej licznych kadr, w jakich grałem. Ale to nie zależy od zawodników – przyznawał ostatnio Harry Kane, dyplomatycznie, ale dobitnie dając do zrozumienia, że sam martwi się tym, jak wygląda stan liczbowy piłkarzy Bayernu Monachium. A według najnowszych informacji, jeśli się powiększy, to tylko o ewentualne wypożyczenia. Jedynie na takie ruchy zgodę od zarządu dostał Eberl, co raczej przekreśla szanse na sprowadzenie z Lipska Xaviego Simonsa. Bardziej realna wydaje się możliwość wypożyczenia z Chelsea Christophera Nkunku, który w Bayernie mógłby pokryć kilka pozycji.
Bayern przystępuje więc do sezonu niegotowy, ale i tak jeszcze przed inauguracją rozgrywek wszyscy dopisują mu kolejny tytuł mistrzowski. Problem jest bowiem jeden – nie za bardzo kto ma Bawarczyków w tym sezonie gonić.
Rozkupiony Bayer Leverkusen
Bayer Leverkusen, który w ostatnich dwóch latach rzucał monachijczykom wyzwanie, został kompletnie przemeblowany. Z zespołu wyciągnięto najważniejsze ogniwa – bramkarza i kapitana Lukasa Hradecky’ego, lidera obrony Jonathana Taha, mózg zespołu Granita Xhakę, szybkiego jak wiatr Jeremiego Frimponga oraz niezastąpionego magika Floriana Wirtza. To, razem z odejściem trenera Xabiego Alonso, sprawia, że Bayer stał się zupełnie nową drużyną.
U progu nowego sezonu nie ma właściwie większej zagadki, niż to, na co będzie stać zespół z Leverkusen. Zwłaszcza, że nowym trenerem został Erik ten Hag, co do którego wielu kibiców też nie ma pełnego przekonania. Przed nim zadanie wyjątkowo niewdzięczne – będzie po części zarządzał grupą piłkarzy, którzy przed chwilą pełnili drugoplanową rolę w zespole niemieckiej rewelacji, a po części grupą nowych nabytków – piłkarzy młodych, zdolnych, ale jeszcze niezweryfikowanych na najwyższym poziomie.
Dyrektor sportowy Simon Rolfes bowiem nie próżnował i na transfery przychodzące wydał latem aż 116 mln euro. Nie licząc bramkarzy, najmłodszy z dziewięciu nowych nabytków ma zaledwie 23 lata, a choć od talentu w zespole będzie aż kipiało – w składzie pojawili się Malik Tillman, Jarell Quansah, Ibrahim Maza (19-latek typowany jest do zastąpienia Wirtza) czy Ernest Poku, każdy z nich będzie dopiero udowadniał swoją wartość na takim poziomie. I nawet jeśli zespół ten Haga zaskoczy, pewnie będzie potrzebował czasu.
To wszystko sprawia, że Bayer łatwo typować w kontekście największych rozczarowań sezonu – równie dobrze może bić się o europejskie puchary, co nagle wylądować w dolnej części tabeli.
Stagnacja Borussii Dortmund?
Mocarskich aspiracji nie widać też w Borussii Dortmund, która przez wiele lat była etatowym numerem dwa w Niemczech. W ostatnim sezonie rzutem na taśmę uratowała awans do Ligi Mistrzów, lecz wygląda na to, że w zarządzie wciąż nie ma pełnego przekonania do Niko Kovaca i Sebastian Kehl niekoniecznie chce budować zespół pod modłę Chorwata.
Zresztą okienko transferowe w Dortmundzie najlepiej chyba opisać tym obrazkiem:

Latem oddano do Chelsea Jamiego Gittensa, sprowadzając z Birmingham Jobe’a Bellinghama – i jeśli chodzi o transfery, to właściwie tyle.
Po odejściu Gittensa obsada boków boiska w BVB wygląda po prostu słabo – na skrzydłach mogą grać jedynie Karim Adeyemi i (zazwyczaj kontuzjowany) Julien Duranville, na wahadłach – zawodzący w zeszłym sezonie Yan Couto oraz raczej ograniczeni ofensywnie Julian Ryerson i Daniel Svensson. Ramy Bensebaini wspomagać ma bardziej środek defensywy, bowiem Kovac chciałby grać na trójkę środkowych obrońców, choć gotowego do gry ma tylko… jednego.
To zresztą w ogóle sprawa, której warto przyjrzeć się bliżej. Nie licząc 20-letniego Filippo Mane (ten w seniorskiej piłce rozegrał na razie 90 minut), Borussia ma w kadrze trzech środkowych obrońców – Nico Schlotterbecka, Niklasa Suelego i Waldemara Antona. Mało? No mało, ale to dopiero początek problemów. Dwóch pierwszych z powodu kontuzji wypada bowiem przynajmniej do października, a uraz leczy też Emre Can, który z braku laku mógłby zostać przesunięty na środek defensywy.
Oznacza to, że chcąca grać na trójkę środkowych obrońców Borussia do sezonu przystępuje właściwie z jednym nominalnym graczem z tej pozycji – Waldemarem Antonem.
Solidniej wygląda obsada środka pola (Felix Nmecha, Jobe Bellingham, Pascal Gross, Marcel Sabitzer, Julian Brandt), a polisą na życie kolejny raz ma być Serhou Guirassy, który w zeszłym sezonie strzelił 38 goli, a udział przy akcji bramkowej brał średnio co 90 minut. Jeśli będzie mógł liczyć na wsparcie Maximiliana Beiera, to Dortmund w kolejnym sezonie jakoś sobie poradzi – ale trudno widzieć w nim zespół, mogący grać o mistrzostwo Niemiec.
Zagadkowy Lipsk. Na co stać zespół Ole Wernera?
Zupełnie nie wiadomo także na co będzie stać RB Lipsk. Zespół koncernu Red Bulla w zeszłym sezonie zawiódł jeszcze bardziej niż Dortmund i w tym sezonie w europejskich pucharach nie zagra… w ogóle. To oczywiście handicap jeśli chodzi o rozgrywki ligowe, ale przeszkoda do działania na rynku transferowym. Lipsk stracił bowiem Benjamina Seskę, swojego najlepszego piłkarza zeszłego sezonu, a przeprowadzając transfery działał trochę jak Bayer Leverkusen.
RB w pewien sposób wróciło do korzeni, sprowadzając zawodników młodych i perspektywicznych. Tak jak Bayer wydało ponad 100 mln euro na graczy, których nazwiska w pierwszym odruchu nie rzucają na kolana i nie gwarantują jakości tu i teraz. Ale mogą okazać się gwiazdami już za chwilę – to napastnik Romulo, skrzydłowi Yan Diomande i Johan Bakayoko oraz środkowi pomocnicy Andrija Maksimović i Ezechiel Banzuzi.
Inną niewiadomą jest adaptacja w nowych realiach trenera Ole Wernera. Ten z Werderem Brema awansował do Bundesligi, później osiągał w niej przyzwoite rezultaty, a poprzedni sezon skończył tylko jedno miejsce za Lipskiem. Jednak to co dla Werderu jest sufitem, dla Lipska ma być jedynie podłogą.
Potencjalne czarne konie: Eintracht Frankfurt i VfB Stuttgart
Kto może więc wykorzystać problemy wielkich? Naturalnym kandydatem wydaje się Eintracht Frankfurt, a więc rewelacja poprzedniego sezonu. Przed nią dwa główne wyzwania: łączenie Bundesligi z grą w Lidze Mistrzów i nauka funkcjonowania bez Omara Marmousha i Hugo Ekitike.
Ta dwójka zdobyła w zeszłym sezonie dla Eintrachtu 42 bramki, a także mocno wpływała na jego styl gry. Eintracht grał reaktywnie, szybko, bezpośrednio, wykorzystując szybkość Marmousha i wszędobylskość oraz technikę Ekitike. Po odejściu Egipcjanina, wiosna była już mniej udana, ale i tak wystarczyło to do zajęcia przez Eintracht trzeciego miejsca.
Teraz Dino Toppmoeller będzie musiał dostosować zespół do nowych realiów, ale wydaje się, że z przodu znaleziono bardzo sensownego następcę odchodzącej dwójki – Jonathana Burkardta. Ten od lat gwarantował bramki dla Mainz (w zeszłym sezonie strzelił ich 19), a gdyby nie poważna kontuzja kolana – z Moguncji wyfrunąłby już dawno. To co prawda inny typ napastnika, ale taki, o którego skuteczność nie powinno być zmartwień. W przeciwieństwie do choćby Elye Wahiego, ale jeśli i ten w końcu odpali – Eintracht znów będzie groźny.
We Frankfurcie stworzono bowiem drużynę młodą i żądną sukcesu. To skład z gatunku tych, które mają potencjał, by po paru latach przypomnieć go sobie z gromkim: „O panie, ale pakę zmontowali!”. W ekipie Toppmoellera talent wylewa się zewsząd – uwagę zwraca świetny Arthur Theate, do Bundesligi bez kompleksów weszli obrońcy Nnamdi Collins i Nathaniel Brown, absolutnie fantastycznym i niezwykle dojrzałym jak na swój wiek piłkarzem jest 21-letni Hugo Larsson, środkowy pomocnik ze Szwecji, błysnąć potrafią 19-letni Can Uzun, rok starszy Jean-Matteo Bahoya czy 22-letni Fares Chaibi.
Włączając w to ciekawy transfer sprawdzonego w Bundeslidze (i gwarantującego liczby) Ritsu Doana – Eintracht wydaje się mocnym kandydatem, by kolejny raz powalczyć o ligowe podium. Ale czy jest w stanie szarpać się z Bayernem o tytuł mistrzowski? Na przestrzeni pojedynczego meczu – może i byłby w stanie dotrzymać mu tempa, ale na przestrzeni całego sezonu – tu już wątpliwości są poważniejsze.
Kto jeszcze może sprawić niespodziankę?
Problemy faworytów powinien też wykorzystać VfB Stuttgart, któremu w zeszłym sezonie mocno we znaki dały się występy w Lidze Mistrzów oraz przemeblowana linia obrony. To wszystko skończyło się zajęciem dopiero 9. miejsca, ale gracze VfB powetowali to sobie triumfem w DFB Pokal, dzięki któremu wywalczyli prawo gry w Lidze Europy.
Najważniejsze – w drużynie został Sebastian Hoeness, twórca ostatnich sukcesów, choć chętnych, by podkraść go ze Stuttgartu nie brakowało. Po drugie – zespół właściwie się nie osłabił, wyjąwszy odejście Enzo Millota i zakończenie wypożyczenia El Bilala Toure. W ich miejsce już jednak sprowadzono Tiago Tomasa (to jego powrót do Stuttgartu) oraz Chemę Andresa z Realu Madryt.
A przecież było kogo utrzymywać – grubą kasę za Woltemade wykładał Bayern, Angelo Stillerem miał interesować się nawet Real, a Deniz Undav, Josha Vagnoman czy Maximilian Mittelstaedt też byli wymieniani jako potencjalnie łakome kąski na rynku transferowym. VfB do nowego sezonu przystępuje jednak niemal w niezmienionym składzie i bogatsze o sezon pełen cennych doświadczeń.
Kto jeszcze może liczyć się w czołówce ligowej stawki? Problem, by w przyszłym roku znów walczyć o puchary może mieć pozbawione Burkardta FSV Mainz (w el. Ligi Konferencji przegrało nawet pierwszy mecz z Rosenborgiem). Mniej stratę Ritsu Doana powinien odczuć za to Freiburg, który już sprowadził w jego miejsce innego Japończyka, Yuito Suzuki, płacąc 10 mln euro Broendby. Spokój, z jakim budowany jest projekt Juliana Schustera powinien być jego sprzymierzeńcem.
Niewesoło wygląda sytuacja Werderu, który jednocześnie musi mierzyć się z utratą trenera (Ole Wernera), największej gwiazdy (Marvina Duckscha) i bramkarza (Michaela Zeterera). Ambicje, by doszlusować do czołówki niezmiennie mają za to VfL Wolfsburg i TSG Hoffenheim. W drugim z klubów postanowiono przedłużyć kredyt zaufania Christianowi Ilzerowi, w pierwszym – doszło do kolejnej zmiany. Klub Kamila Grabary poprowadzi 40-letni Paul Simonis, mający za sobą zaledwie rok samodzielnej pracy – jako szkoleniowiec Go Ahaed Eagles wygrał Puchar Holandii i zajął siódme miejsce w Eredivisie.
WOJCIECH GÓRSKI
CZYTAJ WIĘCEJ O NIEMIECKIEJ PIŁCE NA WESZŁO:
- Widzew świetnie na nim zarobił, FC Koeln próbuje się go pozbyć
- Media: Mateusz Łęgowski zagra u Miroslava Klose? Wstępne porozumienie
- Występ w hicie na pożegnanie. Xavi Simons o krok od Anglii
Fot. Newspix