Frederico Duarte to jeden z najlepszych piłkarzy Wisły Kraków. Rok temu trafił do Polski z Grecji, choć przez całe nastoletnie życie wychowywał się w Sportingu Lizbona obok choćby Rafaela Leao. Dlaczego wielką karierę w topowej lidze zrobił jeden z liderów Milanu, a nie Duarte? Czym wyróżnia się akademia „Lwów”? Co przyciąga Portugalczyków do naszego kraju? Czym różni się grecki futbol od polskiego? Jak imponujący jest rozwój Macieja Kuziemki? Co zmieniło się w ekipie „Białej Gwiazdy” względem poprzedniego sezonu? I jakie jest źródło akrobatycznych celebracji po bramkach? Zapraszamy.
![Duarte: W Sportingu kazali mi wybierać – piłkarz albo akrobata [WYWIAD]](https://static.weszlo.com/cdn-cgi/image/width=1920,quality=85,format=avif/2025/08/2607_ZT_1E3A0783-scaled.jpg)
***
Cztery mecze, trzy gole i cztery asysty. Widziałem gorsze początki sezonu dla skrzydłowego, a ty prawie wyrównałeś swój dorobek z pierwszego roku w Wiśle Kraków.
Mamy świetny początek. Cieszę się z liczb, które czegoś dowodzą, ale myślę, że najważniejsza jest drużyna. A kiedy funkcjonuje drużyna, można błyszczeć indywidualnie. To dzięki chłopakom. Gramy lepiej, strzelamy dużo i jestem bardziej szczęśliwy.
A coś zmieniłeś indywidualnie z sezonu na sezon?
Wydaje mi się, że to kwestia adaptacji do innego typu futbolu. Byłem wiele lat Grecji, gdzie gra się inaczej. Ten pierwszy rok, można powiedzieć, był na zapoznanie, a teraz czuję się w zespole bardzo komfortowo. Z tego płynie większa pewność siebie i te występy, z których jestem zadowolony.
Trener Jop wymaga od ciebie więcej w ataku?
Raczej nie, ale zmieniło się to, że gra ofensywna skupia się bardziej w strefie boiska, w której gram. W poprzednim sezonie tego nie było w aż takim stopniu. Jestem bardziej „pod prądem” i wydaje mi się, że dobrze to wychodzi.
W czym kibice powinni upatrywać nadziei, że ten sezon będzie inny niż poprzedni? Na końcu odpadliście w barażach.
To bardzo bolało. Walczyliśmy, przeżywaliśmy wyjątkowe momenty, a finał był smutny. Nie chciałbym przeżywać tego drugi raz. Dlatego też myślę, że tak wystartowaliśmy. Mamy świeże głowy i chcemy coś udowodnić. Ogień jest w naszej krwi, zapewniam. Pokazujemy kibicom, że tutaj myśli się tylko o awansie. Od samego początku, bez usprawiedliwień.
„Goku” dostał już jakąś premię za polecenie ci Wisły Kraków?
Jeszcze nie! To prawda, że powiedział mi wiele dobrego o klubie, kibicach i mieście. Jestem mu za to bardzo wdzięczny. Jesteśmy dobrymi kolegami i życzę mu jak najlepiej, mimo że gra teraz dla innego zespołu w Krakowie.
Dzwonił, żebyś przyszedł do Wieczystej?
Nie, nie! Nie myślę o takich rzeczach. Mój cel to pomóc Wiśle w awansie do Ekstraklasy. Tylko to się liczy.
Ogółem masz ciekawych kolegów, których spotkałeś w akademii Sportingu Lizbona. Co twoim zdaniem jest w niej wyjątkowego?
Sporting dał mi świetną bazę do uprawiania futbolu. Mamy też szkółkę Benfiki, Porto czy Bragi, ale moim zdaniem ta Sportingu jest najlepsza w Portugalii. To zresztą też jedna z najlepszych akademii na świecie, która wie, jak wychować dobrego piłkarza. Chodzi nie tylko o czyste umiejętności, ale też rozumienie gry. Poza tym widzę, że wielu moich kolegów ze Sportingu gra w różnych miejscach na wysokim poziomie. To coś mówi.

Na czym konkretnie skupiają się trenerzy w akademii Sportingu?
Byłem tam przez 11 lat i uważam, że najważniejsze jest wszczepienie radości do futbolu. Mieliśmy cieszyć się tym, że mamy piłkę przy nodze, a taktyka – niezależnie od grupy wiekowej – zawsze wyglądała tak samo. To taki typ piłki nożnej, w którym najpierw masz się bawić, a potem dopiero dochodzi cała reszta: bieganie, walka, taktyka. Na pierwszym miejscu jest piłka sama w sobie i połączenie z drużyną.
To brzmi jak super przestrzeń na ćwiczenie kreatywności.
Dokładnie. To było kluczowe dla trenerów. Tak rodzili się w Sportingu piłkarze, którzy mieli otwarte i nieszablonowe myślenie.
Trudno było się tam utrzymać? Wyobrażam sobie, że na jedno miejsce w akademii w Lizbonie są setki dzieciaków.
To prawda. Każdego roku „z ulicy” przychodził ktoś mocny do rocznika i nie chcę mówić, że jako dzieciak musiałeś walczyć o swoje miejsce, ale rywalizacja na pewno była spora. To pomagało się rozwijać, bo na każdym etapie miałeś osobę, z której możesz brać przykład. Szczerze mówiąc, przez cały okres w akademii nigdy nie czułem, że jestem członkiem wyjściowej jedenastki, mimo że grałem. A podobnie miało wielu chłopaków. Mieliśmy wrażenie, że słaba gra będzie oznaczać odpalenie. Ale muszę dodać, że to była dobra forma presji.
Dużo chłopców mówiło, że chce być jak Cristiano Ronaldo? Jego duch unosi się w Sportingu?
Oczywiście. Zawsze mieliśmy rozmowy o legendach, a jest ich trochę. Ronaldo, Figo, Nani, Quaresma… To byli gracze, których staraliśmy się w większości naśladować, w pewnym sensie za nimi podążać. Fajne było to, że na początku każdego sezonu któryś z nich przyjeżdżał do akademii, żeby pokazać się dzieciom, porozmawiać, zainspirować. Uważam, że w Sportingu i ogółem w Portugalii dobrze to wymyślili. W ten sposób dzieciak może zobaczyć, że jego marzenie jest możliwe do spełnienia. Jak na przykład przychodził Ronaldo, pokazywał nam, co można robić na boisku, ale nie tylko, bo na siłowni również. Wtedy chciało się iść tym śladem.
A ty na kim wzorowałeś się z tego grona?
Trudno nie powiedzieć, że na Ronaldo. Ale przy moim stylu grania w piłkę bliżej mi było do Luki Modricia, a potem do Matiasa Fernandeza, który grał w Sportingu [w latach 2009-2012, 74-krotny reprezentant Chile, przyp. red.). To piłkarz podobny do mnie. Zawsze go lubiłem.
Jaki piłkarz z twoich kolegów ze Sportingu zrobił największą karierę? Mój typ to Rafael Leao, ale może kimś zaskoczysz.
Ogółem moja generacja w akademii była bardzo dobra. Może teraz Leao jest na świeczniku, ale są inni, też ciekawi piłkarze. Thierry Correia, który poszedł do Valencii za 12 mln euro, czy Luis Maximiano, którego Lazio kupiło za 10 mln euro, a teraz gra w Almerii. W Polsce jest też Ruben Vinagre, Joao Moutinho albo Tomas Silva. Ostatnio do Radomiaka dołączył Elves Balde, z którym też grałem przez wiele lat w Sportingu. A pewnie mógłbym wymieniać dalej. Jesteśmy odseparowani, ale rocznik 1999 trzyma się dobrze!

Skąd twoim zdaniem tylu Portugalczyków w Polsce?
Zgodzę się, że w ostatnich latach polubiliśmy ten kierunek. Po pierwsze, jest fajny poziom gry w piłkę, a po drugie: po występach w europejskich pucharach widać, że polskie kluby się rozwijają. Poza tym Polska jest spokojnym państwem z dobrymi warunkami do życia. To bardzo ważne dla naszych rodzin.
W takim razie kiedy Leao przylatuje do Krakowa?
Myślę, że jak ostatni raz przyjechał do Polski, nie skończyło się to dobrze dla was, Polaków! Dlatego może lepiej, żeby został we Włoszech.
Dobre. A wiesz, czy chciałby grać w Barcelonie?
Nie chcę wypowiadać się za niego i powiem tylko, że jest w świetnym klubie. A czy chciałby wymienić Milan na Barcelonę, będąc tam najlepszym zawodnikiem? Aktualnie jest tam szczęśliwy. To najważniejsze.
Co go wyróżniało w akademii Sportingu?
Nie jest dla mnie żadnym zaskoczeniem, że zaszedł tak daleko. Kiedy byliśmy młodzi, miał tę mentalność, że jak brał piłkę, zawsze wchodził w drybling. Jeden na jeden, jeden na dwóch – bez problemu. Cieszył się tym i nikt mu tego nie zabraniał. Już w dorosłej karierze stał się bardziej rzeczowy, to znaczy: tego szaleństwa jest trochę mniej, ale lepiej zarządza momentami, w których może wejść w pojedynek. Widać też po nim – i to się nie zmieniło – że jak wchodzi na boisko, po prostu się uśmiecha. To właśnie nastawienie jest w nim najlepsze.
Fajnie, że nikt go nie blokował i to w ogóle wasz atut w szkoleniu. W polskich akademiach ryzykowne wchodzenie w pojedynki niestety często się hamuje.
To prawda. U nas trenerzy nigdy nie mówią, że masz przestać podejmować ryzyko. Zachęcają nas do szukania rozwiązań, mamy być wolni. Myślę, że dzięki temu podejściu jesteśmy później jako Portugalczycy tak dobrzy technicznie. Wiem, że w Polsce jest inaczej, ale w moim kraju piłka ma cieszyć. A jak nie masz jej przy nodze, nie możesz potem robić rzeczy, które cieszą też kibiców.
Dlaczego tobie się nie udało? Nie zadebiutowałeś w seniorskim zespole.
W pewnym momencie musiałem podjąć trudną decyzję. Byłem blisko wejścia w dorosły futbol w Sportingu, ale miałem za sobą sezon w młodzieżowym zespole, w którym nie grałem zbyt wiele. Zdecydowałem się odejść. Był ten epizod w Sacavenes i Vilafranquense, ale gdy pojawiła się okazja na grę w lidze greckiej, w Panetolikosie, stwierdziłem, że to będzie lepsza droga do seniorskiej piłki. Zdawałem sobie sprawę, że to duże ryzyko, ale kusiło mnie, żeby zrobić coś nietypowego.
Miałem później myśl, i to nie raz, że mogłem poczekać trochę dłużej w Sportingu. To był klub, który nosiłem w sercu od dziecka. Z drugiej strony – nie powiem, że to była zła decyzja. Poznałem inny kraj, inny futbol, a teraz cieszę się z tym samym w Polsce.

Ile musieliby ci zapłacić, żebyś zagrał w Benfice?
Oho! Nie chcę o tym nawet myśleć, nie podpuszczaj. Mogę tylko powiedzieć, że bardzo ciężko byłoby mnie przekonać.
Czyli w koszulce „Orłów” raczej sobie siebie nie wyobrażasz.
To trudne do zwizualizowania, nie ukrywam.
Grecja była faktycznie ryzykownym, może nietypowym wyborem. Ale chyba najdziwniejsze jest to, że spędziłeś tam pięć lat, a to dość długo jak na jeden klub i fakt, że wielu obcokrajowców traktuje to miejsce jako chwilową odskocznię czy trampolinę.
Niewiele wiedziałem o Grecji i nie znałem języka, ale w Panetolikosie świetne mnie przyjęli. W pewnym momencie powiedziałem sobie, że to mój drugi dom. Byłem młody, a szybko poczułem się tak, jakbym spędził tam już sporo czasu. Ludzie, futbol, klimat… To wszystko tworzyło wrażenie, jakby żyło się w wielkiej rodzinie. I choć uwielbiam to miejsce, w pewnym momencie stwierdziłem, że potrzebuję nowego wyzwania. Tak jak powiedziałeś – byłem tam długo i nie mogę powiedzieć o klubie nic złego.
A spotkało cię w Grecji coś szalonego?
Kibice. Są niemożliwi.
Bardziej szaleni niż polscy?
To byłaby dobra walka. Trudno wybrać, ale granie dla jednych i drugich to przyjemność.
A który futbol, jak dla Portugalczyka, bardziej ci leży? Grecki czy polski?
Przed przyjściem do Wisły miałem wyobrażenie, że macie bardzo fizyczny futbol. Dużo biegania, mało techniki, taktyka… Ale jestem zaskoczony. Nawet na zapleczu Ekstraklasy jest dużo zespołów, które chcą dobrze operować piłką i grać szybko. W Grecji nie ma tak szybkiej gry od bramki do bramki. Bardziej bazuje się na umiejętnościach, a intensywność jest na drugim miejscu. Może przez pogodę! Nie wiem. W każdym razie, gdybym miał wybierać, właśnie ze względu na tempo i w efekcie żywsze widowisko dla kibiców – bliższa Portugalii jest Polska.
Wyobrażasz sobie trenera Jopa w Portugalii?
Myślę, że by tam pasował. Ten styl gry, podania między liniami, małe przestrzenie, szybkie wymiany piłki – w Portugalii to by działało.

A który piłkarz Wisły najbardziej przypomina ci Portugalczyka? Rodado od razu wykluczamy, bo zbyt oczywisty.
Tak, Rodado to kozak. Wymieniłbym na pewno kolegów z linii pomocy, którzy są świetni z piłką przy nodze i co ważne: lubią zagrać na jeden, dwa kontakty. Na moje oko, z taką jakością mogliby odnaleźć się w lidze portugalskiej.
A co byś powiedział o Kuziemce? Po drugiej stronie boiska też zaczął robić świetne liczby.
Bardzo cieszę się z tego, jak mu dobrze idzie. Nie tylko w tym roku, ale też w zeszłym, gdy dołączał do naszych treningów, ciężko pracował i pokazywał jakość. To świetny chłopak, który na nic nie narzeka. Zasłużył na miejsce w składzie pracą z całego poprzedniego sezonu. Staraliśmy mu się pomagać, bo to też dobre dla starszych członków zespołu. Ten widok, że młodsi chcą brać na siebie większą odpowiedzialność… To dodatkowo motywuje zespół.
Możesz przekazać mu jakieś nauki od Rafaela Leao.
Oczywiście! Staram się dawać wskazówki, dzielić doświadczeniem. Dobra rzecz w młodych chłopakach w Wiśle jest taka, że chcą słuchać. Widać, że zależy im na rozwoju.
Co lubisz robić poza piłką?
Muszę się przyznać, że bardzo lubię spędzać czas z chłopakami z zespołu i czasami jest go więcej niż z rodziną. Uwielbiam Kraków, spacery z psem, wizyty w kawiarni, wszystko, co związane z miastem. Nie lubię siedzieć w domu, a to miejsce pasuje do mojego stylu życia. Poza tym staram się też skończyć studia, które zacząłem w Portugalii…
Jaki kierunek?
Po angielsku „sport science”. Muszę robić sporo rzeczy i to na miejscu, w Portugalii. Nie ma tak łatwo, że mogę wszystko zaliczać w formie online. Dlatego idzie to wolno, ale jestem coraz bliżej końca.
Czyli myślisz już o tym, co będzie po karierze.
Z każdym rokiem coraz więcej. Nie wiem, czy zostanę w świecie piłki, czy nie, bo o ile teraz absolutnie nie mam jej dość, o tyle za 10 lat może być inaczej. Kto wie. Mam jednak nadzieję, że zawsze będę połączony ze światem sportu.

Patrząc na twoje cieszynki, od biedy możesz nauczać akrobatyki.
Prawda! Kiedyś byłem w tym naprawdę dobry.
Jako dzieciak?
Nawet później. Kiedy miałem 15 lat, w Sportingu Lizbona kazali mi zdecydować: akrobatyka lub piłka nożna. W obu sportach mogłem zostać profesjonalistą. Byłem smutny, bo bardzo lubiłem gimnastykę, ale z drugiej strony wygrało marzenie o byciu piłkarzem. Mimo to, czasami, tak dla zabawy, lubię zrobić jakieś akrobacje.
Nabawiłeś się tak kiedyś urazu?
Właśnie dlatego kazali mi wybrać. Robiłem szalone rzeczy i raz złapałem przez to kontuzję, oczywiście poza treningiem. W klubie wiedzieli, więc musiałem przestać i od tamtej pory już tak nie ryzykuję. Choć, szczerze mówiąc, akrobacje po golach są dla mnie łatwiejsze niż strzelanie ich. Może jeszcze pokażę kibicom Wisły Kraków coś nowego!
CZYTAJ WIĘCEJ O WIŚLE KRAKÓW NA WESZŁO:
- Marko Bozić piłkarzem Wisły Kraków? To jeszcze nie jest pewne, licytacja trwa [NEWS]
- To jest ten sezon? Fenomenalny początek Wisły Kraków
- Królewski chętnie wyburzyłby stadion Wisły Kraków. “Dysfunkcjonalny”
KAMIL WARZOCHA
Fot. Newspix