To nie zdarza się często – Pogoń Szczecin została zmiażdżona u siebie. Górnik Zabrze wbił jej trzy gole i chyba sam był zaskoczony tym, jak łatwo poszła mu przeprawa na stadionie, na który żadna z ekip nie lubi przyjeżdżać

Jak dotąd wydawało się, że w Szczecinie pewne są tanie taksówki, popularność Wałów Chrobrego i wysoka forma Pogoni w meczach domowych. „Portowcy” mogli w tym sezonie stracić punkty w trzech wyjazdowych meczach (wywieźli z nich tylko jedno oczko), ale akurat u siebie rozgromili Motor 4:1, więc dziś też spodziewaliśmy się powrotu na dobre tory, przynajmniej na chwilę. Ba, w trzech ostatnich domowych spotkaniach – licząc z zeszłym sezonem – piłkarze ze Szczecina strzelali po co najmniej trzy gole. Cokolwiek się z nimi działo, u siebie wchodzili w tryb „walcujemy swoich rywali”.
Aż przyjechał Górnik i ich brutalnie zlał.
Pogoń – Górnik 0:3. Bolesna porażka Portowców
To był prawdziwy blitzkrieg. Zabrzanie rozjechali swojego rywala w dziesięć minut. Widać było, że na drugą połowę wyszli z nową energią, bo pierwsza przebiegła raczej pod dyktando Pogoni. Powiedzmy sobie szczerze – drużyna Kolendowicza powinna zdobyć w niej jedną, a spokojnie pewnie nawet ze dwie bramki. I też mogła to zrobić, zupełnie jak Górnik, w bardzo krótkim odstępie czasu.
No bo…
- 24. minuta – Juwara zaczyna wbijać rywali w ziemię jak niegdyś Yaw Yeboah – najpierw jeden, potem drugi, na koniec jednak trafia w słupek; Łubik nawet nie podejmuje próby interwencji, zupełnie jakby nie chciał wcielić się w rolę marudy, który psuje dobrą zabawę
- 25. minuta – Wahlqvist po trudnym technicznie strzale głową trafia w poprzeczkę
- 27. minuta – Huja główkuje po rzucie rożnym, Łubik znów bez ruchu, zabrzan ratuje stojący przed linią Janicki
- 28. minuta – Łubik piątskuje, potem uderza w głowę Ulvestada, mamy sporą kontrowersję
Sędzia Przybył nie zdecydował się na odgwizdanie jedenastki, nie został też zaproszony do monitora. I my już sami zaczynamy się gubić w tym, jak mamy traktować te starcia bramkarzy w polu karnym, bo tydzień temu w podobnej sytuacji arbitrzy uznali, że Majchrowicz z Radomiaka faulował piłkarza Korony. Tu był mniejszy impet niż wtedy, Ulvestad aż tak bardzo skasowany nie został, ale jest jeden najważniejszy element wspólny – najpierw piłka, a po chwili głowa. I tu, i tu sekwencja zdarzeń podobna. I tu, i tu poszkodowany ląduje na glebie i nie jest w stanie kontynuować gry.
Górnik wytrzymał do przerwy głównie dlatego, że samemu też próbował grać wysoko. Może nie stworzył sobie dogodnych sytuacji, ale przynajmniej miał piłkę, naciskał, straszył. Gdyby czekał na „Portowców” w postawionym we własnej szesnastce autobusie, prawdopodobnie nie byłoby czego z niego zbierać już do przerwy.
Trzy gole w dziesięć minut
A po przerwie, jak wspomnieliśmy, to Górnik zaczął nadawać ton. Gdy na zegarze miała wybić godzina meczu, rozpoczął przerabianie Pogoni na paprykarz.
Zaczęło się od szybkiego ciosu po przejęciu piłki. Borges zagubił się pod własnym polem karnym, z czego skorzystał Ambros, oddał piłkę do Lisetha, ten zakręcił Hują i strzelił przy słupku. Można było się zdziwić widząc tego piłkarza w jedenastce – zagrał jak dotąd dwanaście minut, w zeszłym sezonie miał ich 223, lecz niczego szczególnego nie pokazał. Do momentu strzelenia gola też był zresztą niewidoczny, ale w kluczowym momencie pokazał klasę.
Gol numer dwa? Janża powtórzył manewr z meczu z Piastem, czyli najpierw krótko rozegrał rzut rożny, a potem walnął zawijasa w kierunku bramki. Cojocaru zgłupiał – nie wiedział, czy atakować piłkę, czy czekać aż ktoś ją zgra. W efekcie poszedł w ciemno na krótki słupek, a futbolówka wpadła po długim.
Gol na 0:3? Prostopadła piłka od Ismaheela (pierwszy konkret w sezonie!), Sow położył bramkarza na tyłku i walnął do pustaka.
Dziesięć minut, trzy akcje, mamy po meczu.
Czy Kolendowicz przetrwa?
Po meczu i po… Robercie Kolendowiczu? Alex Haditaghi przy każdej okazji podkreślał jak dotąd swoje bezgraniczne zaufanie wobec trenera, ale czy po takim wpierdzielu na własnym stadionie nie zmieni zdania? Przerażająca z perspektywy Pogoni była nie tylko utrata trzech bramek w tak szybkim tempie, ale też brak jakiejkolwiek reakcji po nich. Szkoleniowiec zdjął najpierw Koulourisa, potem Grosickiego – kto miał gonić ten wynik?
W efekcie oglądanie końcówki miało tyle sensu, co odrabianie strat Kacprem Kostorzem – śmiało można było przełączyć na starcie w Radomiu. Górnik chciał tylko utrzymywać się przy piłce i kraść cenne minuty, a Pogoń, już bez wiary, nie była w stanie zrobić czegokolwiek.
To będą trudne, może nawet i sądne dni dla Roberta Kolendowicza. Znów, podobnie jak po meczu w Gdyni, trener Pogoni może bronić się argumentem „gdybyśmy wykorzystali nasze okazje…”. To jednak za mało, bo problem Pogoni jest znacznie szerszy. Może nie ma ona kadry na walkę o mistrzostwo, ale nie ma też takiej, by dostawać u siebie 0:3 z kimkolwiek.
Zmiany:
Legenda
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Nowe wieści w sprawie transferu Ziółkowskiego. “Legia Warszawa poprosiła o to Romę”
- Wojciech Myć: “Nawet koledzy mieli problem, by dotrzeć do Marca Guala”
- Klątwa Wojciecha Jagody? Lech dalej jest jak Jurand ze Spychowa
Fot. newspix.pl