Nie wiemy, jak Lechia Gdańsk zamierza utrzymać się w Ekstraklasie. Tym razem chyba nie pomogą już żadne pozaboiskowe i licencyjne wygibasy. Po prostu nie będą potrzebne. „Biało-Zieloni” dorobili się takiej zbieraniny, że jak tak dalej pójdzie, w grudniu będzie pozamiatane.

Powiedzmy sobie wprost: jeżeli Zagłębie Lubin Leszka Ojrzyńskiego wbija ci sześć goli – a spokojnie mogło dziewięć – to twoja obecność w tej lidze nie ma sensu. Koniec. Kropka.
Gorzej w defensywie już chyba nie da się zagrać. I nie chodzi tylko o kilku cyrkowców teoretycznie ustawionych na pozycjach obronnych, ale o grę całego zespołu w tym zakresie. Bo postawa tych wszystkich Diaczuków to jedno, osobną kwestią jest jednak to, jak łatwo rywale zbliżają się do pola karnego Lechii i mogą tam wchodzić w pojedynki, które zawsze grożą jakimś nieszczęściem dla drużyny broniącej.
Zagłębie Lubin – Lechia Gdańsk 6:2. Kabaret w wykonaniu gości
Dziś w Lechii w tym zakresie zawiedli absolutnie wszyscy. Weirauch do kolejnych interwencji rzucał się z takim impetem, że gdyby chodziło mu o usadowienie się na kanapie z pilotem, wciąż wyglądałoby to słabo.
Jego koledzy z defensywy asekurowali go teoretycznie. Notorycznie spóźnieni, źle ustawieni, za wolno reagujący. Środek pola kompletnie przegrywał walkę o drugie piłki, tutaj Dąbrowski i Kocaba wykonali sporo dobrej roboty dla Zagłębia. I co z tego, że Kapić miał formalną asystę, a Awadalla raczej szczęśliwie niż zamierzenie kopnął celnie między nogami Hładuna, skoro w tyłach pracują źle. Co z tego, że Vojtko strzelił super gola przed przerwą, skoro ofensywni zawodnicy rywala notorycznie wbiegali mu za plecy, a do piłki źle odbitej przez Weiraucha zabierał się tak, jakby chodziło o wyjście na przesłuchanie.
Do pokazu nieudolności w defensywie Lechii zdążyliśmy się już przyzwyczaić, ale często przynajmniej częściowo rekompensowała to jej siła ofensywna. Niech was nie zmylą dwie zdobyte bramki. Również w tym aspekcie goście wypadli fatalnie. Nic dziwnego, że John Carver od razu po pierwszej połowie dokonał trzech zmian z przodu. Choć gdyby wiedział, jak wypadną Bobcek z Głogowskim, może jeszcze potrzymałby na boisku Kurminowskiego i Wjunnyka.
Bobcek w ogóle nie przypominał gościa seryjnie strzelającego w poprzednich tygodniach. Został nakryty czapką-niewidką, a gdy raz z piłką minął się Nalepa i Słowak doszedł do dobrej sytuacji, kopnął fatalnie. Głogowski nie miał pół udanego zagrania z przodu, za to w juniorski sposób sprokurował rzut karny na 3:2, gdy przez moment mogło się wydawać, że gdańszczanie wrócili na właściwe tory.
Sędzia Bartosz Frankowski bardzo chciał dziś podyktować jedenastkę. Za pierwszym razem widział ją tylko on, bo Żelizko nie zrobił nic, żeby spowodować upadek Kosidisa. VAR nie mógł nie interweniować i oczywiście arbiter zmienił decyzję. W drugim przypadku nie było już wątpliwości, o ile uznamy, że ręka leżącego na murawie Nalepy kilka sekund wcześniej nie miała znaczenia, a właśnie tak sędziowie to ocenili.
Lechia po pięciu kolejkach ma minus trzy punkty i 17 straconych bramek, a przecież terminarz na starcie sezonu nie należał do najtrudniejszych. Jeżeli za tydzień nie wygra u siebie derbów z Arką Gdynia, zacznie się robić dramatycznie. Zagłębie? Odniosło premierowe zwycięstwo, wzmocniło się mentalnie, zawodnicy z przodu nabili sobie statystyki. I tak jednak profesorem był dziś Damian Dąbrowski i nie chodzi wyłącznie o trzy asysty.
Zmiany:
Legenda
Fot. Newspix