Benjamin Sesko to diament. Szybki, silny, z potencjałem na topowego napastnika świata. Niestety – wylądował w klubie, który od lat zamienia diamenty w gruz. Czy Manchester United znów kupuje marzenia za ciężkie miliony, by – tak jak robi to od dekady – z chirurgiczną precyzją zabić w piłkarzu wszystko, co dobre? Chciałbym się mylić, ale wiele wskazuje na to, że Słoweniec podpisuje właśnie wyrok na własną karierę.

Od razu zaznaczam – Benjamin Sesko to kawał utalentowanego snajpera. Ma wszystko, żeby zostać napastnikiem klasy światowej. Jest szybki, ma niesamowity wyskok, potrafi grać głową, potrafi odnaleźć się w grze kombinacyjnej. Na pierwszy rzut oka: nie ma szczególnych defektów, niczego, czego nie dałoby się poprawić pod okiem właściwego trenera. I wielki potencjał niemal w każdym aspekcie.
No, ale właśnie: Benjamin Sesko to piłkarz jeszcze niegotowy. Produkt niekompletny. Wciąż bywa nieskuteczny, i to tak, że aż strach. Potrafi znikać: i to nie na kilkadziesiąt minut, ale na kilka tygodni. Potrafi irytować złymi decyzjami, słowem – ma pole do poprawy. Albo i kilka pól, co w wieku 22 lat jest jak najbardziej normalne.
Sesko to diament, ale dopiero do oszlifowania. Piłkarz, który w odpowiednich warunkach pewnie mógłby za chwilę być wymieniany w jednym szeregu z Erlingiem Haalandem i Harrym Kanem. Piłkarz, który w przyjaznym środowisku mógłby rozkwitnąć, rozwinąć skrzydła, dojrzeć.
Ale nie w Manchesterze United. Nie w klubie, który od lat morduje utalentowanych zawodników. Nie w klubie, który jest hamulcem do rozwoju i w klubie, gdzie jakość potrzebna jest na już, a chorobliwa presja wyniku jest najgorszym, z czym może spotkać się zawodnik na tym etapie kariery, co Sesko. Nie w klubie, który nie uczy się niczego na własnych błędach.
Uważam, że ten transfer jest błędem zarówno dla Seski, jak i dla Manchesteru United.
Benjamin Sesko w Manchesterze United. Skazani na klęskę?
Wiecie kogo przypomina mi w tej chwili Sesko? Roberta Lewandowskiego, tego po pierwszym sezonie w Dortmundzie. Tak, jasne, są różnice – Sesko w Niemczech spędził już dwa lata, łatkę supertalentu miał od zawsze, strzelił w zeszłym sezonie 13 ligowych bramek. Lewandowski w pierwszym sezonie miał ich osiem, często wchodził z ławki, grał za plecami Lucasa Barriosa, nie miał statusu bundesligowej gwiazdy, dopiero walczył o skład w Dortmundzie. Sesko pozycję w Lipsku miał już bezpieczniejszą – także z uwagi na to, że RB grało dwójką napastników, więc Słoweniec mógł tworzyć duet z Loisem Opendą.
Ale łączy ich co innego – ogrom nieuwolnionego potencjału. Robert Lewandowski jest modelowym przykładem tego jak ważne w karierze sportowca jest trafienie na odpowiedniego szkoleniowca i do odpowiedniego środowiska. Zapewniającego możliwość rozwoju.
I Lewandowski szczęście miał niebywałe. Po wyjeździe z Polski trafił na Juergena Kloppa, a po transferze do Bayernu Monachium – na Pepa Guardiolę. Przez kilka lat pracował więc z najlepszymi szkoleniowcami ostatnich lat: czołowymi przedstawicielami dwóch głównych myśli trenerskich – gegenpressingu i tiki-taki. Później przyszli Carlo Ancelotti, Jupp Heynckes, Hansi Flick, Julian Nagelsmann… Trudno wymarzyć lepszy zestaw dla piłkarskiego rozwoju.

Napastnik Barcelony czerpał z tego garściami. Ale inni takiego farta nie mieli. Taki Krzysztof Piątek – nawet w Genoi trenerzy zmieniali mu się jak rękawiczki. W trakcie krótkiego pobytu miał ich trzech, a u żadnego nie zagrał więcej niż ośmiu meczów. W Milanie – też zanim zdążył powiedzieć „Buongiorno”, szkoleniowcom mówiono „Arrivederci”. I w ciągu roku też przerobił trzech kolejnych. Hertha? Tam to w ogóle był cyrk. U Alexandera Nouriego zagrał cztery mecze, u Juergena Klinsmanna trzy, króciutko pracowali też i Bruno Labbadia i Pal Dardai.
I jasne, też można powiedzieć – gdzie Piątek, a gdzie Lewandowski. Nie ta skala talentu. I okej, nie o to w tym porównaniu chodzi – a o pokazanie, że środowisko klubowe, w jakim funkcjonuje piłkarz ma gigantyczny wpływ na jego rozwój.
Czy gdyby Piątek po wystrzale formy w Genoi trafił pod skrzydła trenera pokroju Kloppa, kogoś, kto zapewniłby mu pole do rozwoju, spokojnie pracował nad mankamentami, prowadził karierę w określonym kierunku – jego włoska przygoda nie mogła potrwać dłużej? Czy Piątek nie mógł regularnie strzelać w topowych ligach przez kolejne lata? Oczywiście, że mógł. Ale jak miał się rozwinąć, gdy co trzy miesiące trafiał pod skrzydła nowego szkoleniowca?
Nie jest zresztą przypadkiem, że gdy wreszcie – po ponad pięciu latach od wyjazdu z Polski – popracował pod wodzą jednego trenera dłużej niż jeden sezon, wrócił do regularnego strzelania. U Cagdasa Atana w Baseksehirze w 81 meczach zdobył aż 48 goli.
Manchester United. Cmentarzysko dla piłkarzy
Skrajnie różne przykłady Lewandowskiego (ogromne szczęście do trenerów) i Piątka (ogromny pech), pokazują, ile znaczy wybór odpowiedniego miejsca do gry. Inny świetny przykład wpływu szkoleniowca na piłkarza podawał ostatnio na naszych łamach Michał Trela, opisując karierę Mateusza Klicha. I słusznie zaznaczając, że gdyby nie Marcelo Bielsa, mówilibyśmy o piłkarzu, który odbił się od topowych lig zagranicznych.
Trela: Piłkarz jednego trenera. Co kariera Mateusza Klicha mówi o świecie futbolu?
Benjamin Sesko jest w tym momencie w podobnym miejscu, co Lewandowski na początku przygody w Niemczech. Wdrapuje się na szczyt i widać, że ma potencjał, by się na nim znaleźć. Ale potrzebuje miejsca, by móc w spokoju rozwijać swoje umiejętności.
Potrzebuje nie tylko trenera, który jest w stanie mu to zagwarantować, ale i właściwego środowiska. A wszystko każe sądzić, że Manchester United takim środowiskiem po prostu nie jest.
W ostatnich latach United to maszynka do przepalania kasy i zamieniania niezłych zawodników we własne cienie. Niech będzie taka wyliczanka:
- Angel Di Maria – wydano na niego 75 mln euro. W United był fatalny, wytrzymał ledwie sezon, a ostatniego ligowego gola strzelił w październiku. Po odejściu przez wiele lat z powodzeniem grał w PSG, Juventusie i Benfice,
- Anthony Martial – kupowany jako 19-latek za 60 mln euro. Dziś, w wieku 29 lat, gra w AEK-u Ateny,
- Memphis Depay – każdy z jego goli kosztował United blisko 5 mln euro. Nie był wart wydanych 34 mln,
- Paul Pogba – to w ogóle piękna historia. Oddanie go za darmo do Juventusu, odkupienie za 105 mln euro, a później znów oddanie za darmo. Majstersztyk.
- Alexis Sanchez – wydanie kolejnych 34 mln euro na – obiektywnie – niezłego zawodnika. A to jego bilans w United

- Donny van de Beek – to przypadek być może dobrze pasujący do Seski. Był u progu wielkiej kariery, zdolny, już zdążył pokazać się na europejskiej scenie. United zapłaciło 39 mln euro, a jego kariera runęła.
- Jadon Sancho – fantastyczny w Dortmundzie, w United tragiczny. 85 mln euro w błoto.
- Antony – w United mem, w Betisie – pokazuje, że coś potrafi. Kosztował 95 mln euro.
- Casemiro – księgowy Realu Madryt musiał skakać ze szczęścia, gdy przytulał 70 baniek za 30-letniego pomocnika,
- Mason Mount – gdy w Chelsea usłyszeli kwotę 67 mln euro, zapakowali go w folię, owinęli wstążką i zawieźli pod samo Old Trafford. Przez dwa lata strzelił zawrotne cztery gole i zaliczył jedną asystę.
- Rasmus Hojlund – miał być odpowiedzią na Haalanda, a jest odpowiedzią dlaczego United znajduje się, tam gdzie się znajduje. Kosztował 77 mln euro.
- Joshua Zirkzee – od początku było wiadomo, że to nie poziom oczekiwany w Manchesterze United. Ale i tak udało się naciągnąć Czerwone Diabły na 42 mln euro.
Nie wierzę, że 22-letni Benjamin Sesko mógł spojrzeć na tę listę i powiedzieć: „Tak jest, to odpowiednie miejsce dla mojego rozwoju”.
Czerwone Diabły szukają… zbawiciela
Jedynym transferem, który w ostatnich latach okazał się dla Manchesteru strzałem w dziesiątkę było sprowadzenie Bruno Fernandesa. To wyjątek potwierdzający regułę, jedyny przypadek, w którym piłkarz podreperował w United własną markę, a nie zdewaluował ją. Jasne, jest opcja, że Sesko podąży jego drogą, bo nikt z nas nie jest w stanie przewidzieć przyszłości.
Ale wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że dla 22-letniego Słoweńca może być to krok w przepaść.
Oczekiwania w Manchesterze United wciąż bowiem są ogromne, a rzeczywistość – paskudna. Zeszły sezon Czerwone Diabły zakończyły na 15. miejscu, będąc zawstydzająco blisko strefy spadkowej. To klub, w którym nie działa nic, a który zamiast spokojnie budować fundamenty, wciąż poszukuje zbawiciela.
Takiego widziano w Rubenie Amorimie, takiego widziano w wielu sprowadzanych zawodnikach. Ale United to nie klub, który dźwignie jeden zawodnik – nawet gdyby Benjamin Sesko strzelał w Manchesterze jak Alan Shearer dla Newcastle, jeśli cała drużyna nie zacznie funkcjonować jak należy, na wiele się to nie zda. A wręcz przeciwnie – to Sesko zostanie sprowadzony do poziomu drużyny, nie odwrotnie. Tak jak w United miało to miejsce już z wieloma świetnymi zawodnikami.

Inna sprawa, że podstawy, by sądzić, iż Sesko będzie zbawicielem są… mocno na wyrost. I raz jeszcze – nie chodzi o to, że nie widzę w Słoweńcu potencjału. Ale to wciąż gość, który w mającym mocarne aspiracje Lipsku strzelił w zeszłym sezonie raptem 13 bramek. Wynik przyzwoity, ale daleki od jakiegokolwiek szału.
Dość powiedzieć, że więcej goli od niego zdobył w zeszłym sezonie choćby Jonathan Burkardt z przeciętnego Mainz. Więcej zdobył Tim Kleindienst, z jeszcze bardziej przeciętnej Borussii Moenchengladbach. Więcej zdobył Omar Marmoush, choć w Bundeslidze grał tylko przez pół roku. Więcej zdobyli też Harry Kane, Patrik Schick, Hugo Ekitike i Ermedin Demirović.
Benjamina Seski w zeszłym sezonie nikt nie umieściłby w piątce najlepszych napastników Bundesligi. To gość z łatką supertalentu, ale na pewno nie supergwiazdy. I w momencie, gdy nawet przyjście Harry’ego Kane’a do United nie musiałoby okazać się sukcesem, transfer Słoweńca – za, przypomnijmy, około 75 mln euro – stawia ogromny znak zapytania.
2 miliardy i 210 milionów euro poszło z dymem
No właśnie, 75 mln euro. To chyba w Manchesterze United jest najgorsze – to klub, który nie uczy się niczego na własnych błędach. Co roku wydają ogromne sumy, by z roku na rok podupadać coraz bardziej. A im niżej upadają, tym więcej wydają.
Właśnie stali się pierwszym klubem w historii, który w jednym oknie transferowym zapłacił za trzech różnych zawodników ponad 70 mln euro. Poza Seską za podobne sumy do United trafili Bryan Mbeumo i Matheus Cunha. Powiedzcie z ręką na sercu – czy to zawodnicy warci takich pieniędzy? Czy którykolwiek z nich jest kozakiem, który daje gwarant jakości niezbędnej Manchesterowi United?
I to wszystko w chwili, gdy wydawało się, że włodarze klubu w końcu muszą zorientować się, że wyrzucanie coraz to większych sum jest drogą donikąd. Że same kwoty odstępnego, gwiazdorskie kontrakty, gorące nazwiska, to żaden gwarant sukcesu. Gdy zrozumiało to nawet Paris Saint-Germain, uchodzące za symbol finansowego eldorado, rezygnując z toksycznych relacji między gwiazdami na rzecz sprawnie funkcjonującej drużyny. Gdy wreszcie, po latach z Neymarem, Mbappe i Messim, Ligę Mistrzów zdobyli wówczas, kiedy nie było ich już na pokładzie.
A w Manchesterze to samo – kupujemy, wydajemy, szalejemy.
W ostatniej dekadzie na transfery United przeznaczyło 2,21 miliarda euro, zarabiając w tym czasie jedynie 607 mln euro. To oznacza, że transferowe saldo Czerwonych Diabłów w ostatnich dziesięciu latach wynosi 1,6 miliarda euro na minusie i jest absolutnie najgorsze spośród wszystkich europejskich drużyn. Aż o 400 milionów euro gorsze, niż drugiego na tej liście Manchesteru City.
I tak na koniec…
Kurczę, chciałby się człowiek w tych przewidywaniach mylić. Serio.
Bo trudno nie czuć sympatii do Benjamina Seski, gdy oglądało się go w RB Lipsk. Bo trudno nie czuć sentymentu do Manchesteru United, pamiętając erę sir Alexa Fergusona.
Ale trudno też przypuszczać, że ta historia może mieć bajeczny finał. Manchester to, niestety, nie jest w tej chwili właściwe miejsce dla Benjamina.
WOJCIECH GÓRSKI
CZYTAJ WIĘCEJ O ANGIELSKIEJ PIŁCE NA WESZŁO:
- Jack Grealish jeszcze odżyje? Ma szukać szczęścia w innym klubie
- Jednak nie będzie głośnej wymiany piłkarzy? Lipsk nie jest zainteresowany
- Rasmus Hojlund na wylocie. Chciałby zagrać we Włoszech
fot. Newspix.pl