Reklama

„Król życia” i uczeń Balotelliego. Kim jest Marko Arnautović, postrach Lecha Poznań?

Kamil Warzocha

05 sierpnia 2025, 20:42 • 10 min czytania 15 komentarzy

Piękne kobiety, szybkie samochody i Marko Arnautović. Gdyby ktoś postanowił kiedyś nakręcić film o „austriackim Ibrahimoviciu”, panowie producenci, nie dziękujcie za roboczy tytuł. To typowy samograj, o ile do wersji reżyserskiej, zupełnie pozbawionej cenzury, nie dorwałaby się żadna agencja PR-owa. Byłoby co usuwać i wygładzać, ale na szczęście dla fanów opowieści o kolorowych ptakach, świeżo upieczony piłkarz Crveny zvezdy postarał się, żeby świat nigdy nie zapomniał o jego wybrykach.

„Król życia” i uczeń Balotelliego. Kim jest Marko Arnautović, postrach Lecha Poznań?

Oczywiście Arnautović z biegiem lat spokorniał, a jeśli jeszcze nie poczuliście się staro, trzeba podkreślić, że mówimy już o 36-letnim piłkarzu. Podobno każdy facet skory do zabawy i generowania kontrowersji musi kiedyś zmądrzeć, no i faktycznie – trzeba przyznać Austriakowi, że stał się ojcowskim wzorem dla swoich córek i ostoją dla żony. Ale co się człowiek wcześniej wyszalał na ulicach Mediolanu, Londynu, Enschede czy Wiednia, to jego.

Reklama

Marko Arnautović. Piłkarz Crveny był kiedyś „królem życia”

Jose Mourinho nazywał go dużym dzieckiem, a Mario Balotelli ostrzegał, że w ekscesach pozaboiskowych ma poważną konkurencję. To właśnie w Interze Mediolan, który w 2009 roku postanowił sprawdzić go na wypożyczeniu, Arnautović zaczął przebijać się do świadomości niedzielnego kibica. Choć sprawiedliwiej będzie powiedzieć, że najpierw do środowej, czwartkowej, piątkowej i sobotniej barmanki w klubie nocnym. Bo taki to był imprezowy ananas.

Przez cały sezon 2009/2010 zaledwie 146 minut na boisku i wyłącznie rola obserwatora (głównie z trybun), gdy Inter wygrywał Ligę Mistrzów. To była najcięższa kara, jaką otrzymał w swojej karierze Marko Arnautović. W Twente, w wieku 20 lat, był gwiazdą. 14 goli i 8 asyst mówiło samo za siebie, ale dla Mourinho, który zobaczył w nim ognisko różnych problemów wychowawczych, to nie miało żadnego znaczenia.

– W ogóle się nie dziwię, że Balotelli to jego najlepszy kumpel. Myślicie, że przypadkowo mają identyczne problemy? – pytał retorycznie włoskich dziennikarzy „The Special One”, dając do zrozumienia, że Inter nie wykupi młodego piłkarza. Albo raczej wtedy: nocnego marka, który we Włoszech oszalał od słońca, imprez i sztucznych cycków. Znamienny był fakt, że Austriak był częściej widywany przez kibiców w anturażu barowym w towarzystwie pięknych kobiet, niż w stroju meczowym z piłką pod pachą. Choć niektórzy powiedzieliby przewrotnie, że nie brakowało mu i „piłek”, i „goli”.

Ideałów kobiety, o których kiedyś mówił, w światowej stolicy mody miał na pęczki. Włoszki z silikonem w piersiach i tatuażami na ciele? Wiadomo, dla Arnautovicia bajka. Ale musiała się w końcu skończyć, gdy Inter z niego zrezygnował, a Twente postanowiło sprzedać do Werderu Brema. W swoich oczach Austriak był zwycięzcą Ligi Mistrzów, co zresztą wyhaftował sobie na korkach i z czego później śmiali się jego nowi koledzy, ale w rzeczywistości stał się tykającą bombą. Dobry to był piłkarz, owszem, ale jednocześnie nieprzewidywalny ze swoim brakiem profesjonalizmu. Zresztą nie trzeba było długo czekać, żeby w Niemczech mieli go po dziurki w nosie.

Arnautović jest rekordzistą w występach dla reprezentacji Austrii – 125 meczów, 41 goli i 29 asyst

Niemcy wyzwoliły niezłego piłkarza, ale też niechcianego awanturnika

W Mediolanie, nawet jak robił głupoty, koledzy raczej go lubili. Gdy pewnego dnia Arnautović pożyczył samochód od Samuela Eto’o, żeby go przetestować, Kameruńczyk nie wysyłał go w diabły, kiedy usłyszał „Stary, głupio wyszło…”. Auto zostało skradzione, a nie był to Fiat Panda, tylko cholernie drogi Bentley, którego zniknięcie przysporzyło 20-latkowi kilku dni paraliżującego stresu. Całe szczęście – jakimś cudem zostało zwrócone.

Inaczej było w Werderze. Bardziej niż szatniowym głupkiem, którego postępki można było tolerować, Arnautović stał się konfliktowym gościem z muchami w nosie. W mediach za naszą zachodnią granicą pisano, że czasami mówi i zachowuje się tak, jakby trafił do Bremy za karę. Sam Austriak odpowiadał prowokacyjnie: – Wybaczcie, ale to miasto jest gówniane. Wygląda jak wysypisko śmieci.

Mimo że Austriak spędził w klubie Bundesligi trzy sezony, niemieccy kibice nie mogą wspominać go z wypiekami na twarzy. Powód? Na przykład bójka na treningu z Sokratisem, która faktycznie była bójką, a nie zwykłą przepychanką. Obaj panowie dali sobie „po razie”, a jak okazało się później, Arnautović miał apetyt na więcej, tylko że poza obiektem treningowym Werderu. Głośna była afera choćby z bijatyką w klubie nocnym, kiedy Marko zdzielił pięścią miejscowego kibica. – Kilku ludzi zaczepiało mojego brata i musiałem jakoś zareagować. W Wiedniu biłem się regularnie – tłumaczył w mediach, może nawet z nieskrywaną dumą jak przystało na wojownika.

Awanturnicze podejście Arnautovicia nie bierze się znikąd. Austriak wychował się w multikulturowej dzielnicy z Serbami, Czarnogórcami i Turkami. Podobno prał się, aż miło, dopóki rodzice nie ostrzegli go, że jak chce zostać profesjonalnym piłkarzem, musi się uspokoić. Rozmowy wychowawcze zadziałały połowicznie – na ulicach było spokojniej, ale na boisku Austriak wciąż chadzał własnymi ścieżkami. – Grzeczni chłopcy w akademii robią to, co każe im trener, bo myślą, że jak będą grać inaczej, wpadną w kłopoty. Nie zważałem na to. Gdy strzelałem kilka goli w meczu, jakim cudem miałem wpaść w kłopoty?

Tę „życiową dewizę” miał chyba wypisaną na lodówce. Przez długie lata naprawdę wyglądało to tak, jakby bramki traktował jako przykrycie dla problemów i pewnego rodzaju ekskluzywną wymówkę. Na zasadzie: jestem, jaki jestem. Abo mnie kochasz, albo nienawidzisz. Bierzesz z dobrodziejstwem inwentarza, przymykasz oko, albo Marko mówi „papa”. Dość powiedzieć, że gdy akurat brylował formą, za chwilę potrafił nabawić się kontuzji przy zwykłej domowej czynności, na spacerze z psem, czy przesadzić z alkoholem i grozić policjantom. – Mam tyle kasy i tyle zarabiam, że mógłbym kupić ciebie i całe twoje życie – usłyszał kiedyś jeden z funkcjonariuszy.

Przeprowadzka do Anglii początkiem drogi do normalności

Jazda bez trzymanki z przekroczeniem prędkości na drogach? Też odhaczone. Imprezowanie w okresie, gdy trzeba było leczyć uraz? Bingo. Konflikty z kibicami i trenerami poprzez medialne wypowiedzi? No a jak. Z czasem doszły też typowo boiskowe wybryki, które zastąpiły mniejsze i większe grzechy Arnautovicia w – nazwijmy to – stroju cywilnym. Zwłaszcza po transferze do Stoke City dało się przyznać: okej, może daleko mu jeszcze do aniołka, ale przynajmniej nie robi takich rozrób na mieście. Gdy w Werderze bez żalu pożegnali go jak co najwyżej barwnego, problematycznego podróżnika, w Anglii zobaczyli jego trochę lepszą, ugrzecznioną wersję, na co duży wpływ miał Mark Hughes.

Walijski trener potrafił przemówić do Arnautovicia. Efektem było 5 goli i 9 asyst w sezonie 2013/2014, podobnie jak w ostatniej kampanii dla Werderu. W zespole, który wcześniej walczył przede wszystkim o utrzymanie, coś drgnęło, w czym ważny udział miał właśnie Austriak. Wydawało się, że jest typem silnego skrzydłowego idealnie skrojonego pod potrzeby średniaka Premier League. Następny rok miał co prawda gorszy, ale trzeci (ostatni) to 12 goli i 6 asyst, co było nawiązaniem do okresu, gdy wypromował się w Twente.

Niestety nawet w Stoke Arnautović dawał popalić swojemu trenerowi. Hughes chwalił go za to, jak potrafił poświęcać się dla zespołu. Ale gdy coś mu nie pasowało i krytykował Austriaka, zapędzając go do pracy nad deficytami, słyszał czasami, że nie jest jego ojcem i ma się zwracać inaczej. W niejednym klubie Marko pewnie wyleciałby za takie odzywki, ale były trener Stoke był nad wyraz cierpliwy. W ten sposób, choć „austriacki Ibra” nie był zawodnikiem elitarnym, odpłacał się kilkunastoma punktami w klasyfikacji kanadyjskiej. Stał się gwarancją solidnej marki.

W 2017 roku West Ham stwierdził jednak, że Arnautovicia stać na więcej. Nie było przypadku w kwocie za transfer, która wyniosła 22 mln euro. Właśnie wtedy oczekiwania poszły mocno w górę, to znaczy: niektórzy w środowisku piłkarskim w Anglii wycenili, że Austriak burzliwy okres w karierze ma za sobą i może już tylko rosnąć. Manuel Pellegrini mówił, że takiego napastnika (słowo klucz, bo został przekwalifikowany ze skrzydłowego) potrzebuje, a szatnia była zachwycona na widok silnego, szybkiego i dobrego technicznie piłkarza.

Sęk w tym, że Marko nie byłby sobą, gdyby… No tak, czegoś znowu nie odstawił.

Sztuka chodzenia własnymi ścieżkami. Z Londynu do Szanghaju, a potem do Włoch

Arnautović ewidentnie nie pałał miłością do Londynu, skoro nie minęły nawet dwa lata i zaczął romansować z innymi klubami. Padło na Szanghaj, który w 2019 roku był jeszcze obietnicą dużego, pewnego zarobku. Tamte rejony świata miały swój pik popularności, zanim do gry o kontrakty gwiazd nie wkroczyła Arabia Saudyjska. Mimo wszystko, Arnautović zszokował i zniechęcił do siebie kibiców „Młotów”. Zamiast pracować na coraz lepszy status w West Hamie i ogółem całej Premier League (a na to się zapowiadało), wybrał pieniądze. I w końcowej fazie sezonu 2018/2019 – gwizdy na trybunach.

Duży kontrakt odhaczył, z Hulkiem i Oscarem trochę pograł, bramek nastrzelał. Na chińskich boiskach nie wyglądał jak emeryt z zerowym zaangażowaniem, ba, w jednym meczu dorobił się nawet czterech trafień. Dla Arnautovicia to była misja poboczna, ściśle obliczona na zysk, a nie początek piłkarskiej emerytury. Pokazał to zresztą późniejszy powrót do Europy i pod kątem strzeleckim najlepszy rok w karierze, w Bolonii. W sezonie 2021/2022 34 mecze i 15 bramek. A potem 10 goli w 23 meczach, mniej, bo męczyły go kontuzje. Co by nie mówić, innego Marko zapamiętały Włochy…

– Nie jestem już tym szalonym 20-latkiem, który rozbijał się po mieście. Jestem dojrzalszy jako piłkarz i człowiek. Jestem profesjonalistą, a przecież o byciu właśnie piłkarzem marzyłem jako dzieciak na przedmieściach Wiednia. Nie muszę też śnić o kobietach, bo budzę się obok fantastycznej żony – mówił kilka lat temu Austriak.

I dodał w jednym z wywiadów, kontemplując nad swoją piłkarską przygodą: – Kiedyś najpierw coś mówiłem, później myślałem. Dzisiaj mam agencję, która doradza mi w sprawach marketingowych. Muszę być wzorem dla moich córek. Nie chcę, żeby w internecie czytały, że mają ojca świra. Być może te moje występki były przeszkodą w tym, bym zrobił jeszcze większą karierę. Może byłbym teraz gdzieś indziej. Może faktycznie częściej powinienem zamykać dziób.

Najlepszym dowodem na metamorfozę Arnautovicia był niespodziewany powrót do Interu. Albo, jak kto woli: właściwy początek opóźniony w czasie o kilkanaście wiosen. W latach 2023-2025 austriacki napastnik może nie był postacią wiodącą, bo zaliczał głównie występy z ławki, ale potrafił schować ego do kieszeni i pomagać zespołowi. Dość powiedzieć, że w ciągu 2036 minut, jakie spędził na murawie w koszulce Interu, strzelił 14 goli i zaliczył 5 asyst. Jak na jokera, który w dodatku kojarzył się starszym kibicom z kompletnym niewypałem, to naprawdę fajny dorobek.

Crvena zvezda klamrą dla nietypowej kariery? Arnautović spełnił obietnicę

Jako że lata lecą nieubłaganie, Marko musiał poszukać innego miejsca, gdzie grałby w miarę regularnie. Chętna na jego zatrudnienie okazała się Crvena zvezda, która określiła przydatność Austriaka na dwa sezony. Chociaż w tym wypadku, ze względu na okoliczności, może wypadałoby powiedzieć: pół-Serba, pół-Austriaka. Sam Arnautović nigdy nie przesądził, do jakiego kraju mu bliżej, nawet mimo reprezentowania austriackiej kadry. Teraz, wobec być może ostatniego epizodu w karierze, nasuwa się hasło: wilk syty (tata z Serbii) i owca cała (mama z Austrii).

Zaczynał w Austrii, a możliwe, że skończy w Serbii. Ładna to byłaby klamra w nieoczywistej, chyba niewykorzystanej do końca karierze. Bo z jednej strony mamy piłkarza, który przejawiał zadatki na topowego strzelca, a z drugiej nigdy nie przebił bariery 20 goli na sezon. Dobrze jego naturę oddał jeden z niemieckich dzienników, który pisał: „Zepsuty, arogancki i piekielnie utalentowany”. To po części tłumaczy, dlaczego szczytem Arnautovicia była gra dla West Hamu czy rola super-zmiennika w Interze dopiero w wieku 34 lat. Ale też może podpowiadać, że gdyby nie specyficzny charakter, nawet tego Marko by nie osiągnął.

Złośliwi powiedzieliby, że to Ibrahimović z Temu, ale przecież wielu piłkarzy chciałoby przebyć podobną drogę. No, może pomijając momenty, gdy niemal codziennie imprezował do rana, bił się w klubach, prowokował kibiców na stadionach czy – tak jak w barwach reprezentacji Austrii – obrażał na przykład Macedończyków na tle etnicznym. Ale Serbowie, zwłaszcza w Belgradzie, nie będą mu wypominać, ile ma za uszami.

Poza tym 36-latek dotrzymał słowa danego byłemu trenerowi Bologny, Sinisie Mihajloviciowi, że pewnego dnia zagra dla „Czerwonej Gwiazdy”. Mihajlović stał się przyjacielem Arnautovicia i niestety zmarł na białaczkę w 2022 roku, dlatego gdy na prezentacji pod koniec lipca Austriak opisywał emocje, jakie mu towarzyszą, popłakał się. Będąc wojownikiem, pokazał ludzką twarz. W Crvenie już go uwielbiają, właśnie za naturalność i charyzmę, a przecież to dopiero początek. Jeśli zagra w starciach z Lechem Poznań, cóż, będzie trzeba się obawiać i liczyć na to, że nie przypomni sobie o najlepszych okresach. Bynajmniej nie baletowych.

CZYTAJ WIĘCEJ O ELIMINACJACH EUROPEJSKICH PUCHARÓW NA WESZŁO:

Fot. Newspix

15 komentarzy

W Weszło od początku 2021 roku. Filolog z licencjatem i magister dziennikarstwa z rocznika 98’. Niespełniony piłkarz i kibic FC Barcelony, który wzorował się na Lionelu Messim. Gracz komputerowy (Fifa i Counter Strike on the top) oraz stały bywalec na siłowni. W przyszłości napisze książkę fabularną i nakręci film krótkometrażowy. Lubi podróżować i znajdować nowe zajawki, na przykład: teatr komedii, gra na gitarze, planszówki. W pracy najbardziej stawia na wywiady, felietony i historie, które wychodzą poza ramy weekendowej piłkarskiej łupanki. Ogląda przede wszystkim Ekstraklasę, a że mieszka we Wrocławiu (choć pochodzi z Chojnowa), najbliżej mu do dolnośląskiego futbolu. Regularnie pojawia się przed kamerami w programach “Liga Minus” i "Weszlopolscy".

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Liga Mistrzów

Hiszpania

Szczęsny rozbrajająco szczery: „Rekord Barcelony? Niestety mój”

Wojciech Piela
4
Szczęsny rozbrajająco szczery: „Rekord Barcelony? Niestety mój”
Reklama
Reklama