Reklama

Siła Widzewa Łódź tkwi w filarach. Nowych i starych

Antoni Figlewicz

03 sierpnia 2025, 12:10 • 7 min czytania 22 komentarzy

Nie, ten tekst nie powstaje w przypływie niezdrowej ekscytacji po wygranej ze średnim wczoraj GKS-em Katowice. W takim wypadku czytalibyście go już wczoraj wieczorem, wolałem trochę odczekać. Dokładnie obejrzałem z poziomu trybun ostatnie spotkanie Widzewa i powiem uczciwie, że ten zespół robi dobre wrażenie. Czegoś mu cały czas brakuje, miał trochę szczęścia w tym, jak ułożył mu się mecz, ale nadal – parę mocnych punktów tej drużyny rodzi nadzieje na przełom, na który łodzianie wyłożyli całkiem sporo pieniędzy. 

Siła Widzewa Łódź tkwi w filarach. Nowych i starych

Tragedią byłoby, gdyby zespół tak solidnie podlany jakościowymi w założeniu transferami, nie wykazywał z miejsca dużego progresu. Jest jednak inaczej, a to powinno zwiastować przełom. Jeszcze nie sukces, ale już przełom. Nie wszystkie tryby zdążyły się dotrzeć i w ukrytych w łódzkich kanałach małych rzekach upłynie jeszcze sporo wody, zanim maszyna trenera Sopicia zacznie funkcjonować na miarę swojego potencjału. Na razie ma dobre momenty i mocne punkty.

Reklama

Co jak na potrzeby Ekstraklasy i tak nie znaczy mało.

Jedni mają Shehu, a drudzy Rosołka. Widzew miażdży GKS! [RELACJA]

Najmocniejsze punkty nowego Widzewa. Już je wyraźnie widać…

… a to jeszcze nie koniec! Przecież Sebastian Bergier był ściągany do Łodzi jako „ten drugi” napastnik, do rywalizacji z kozakiem, którego Mindaugas Nikolicius ma jeszcze sprowadzić. Tymczasem start sezonu wygląda tak, że kibice zaczęli byłego piłkarza GieKSy uwielbiać i w sumie pewnie już trochę zapomnieli, że miała to być jedynie opcja dodatkowa. A tu na dzień dobry trzy gole w trzech meczach, idealne zgranie z innymi mocnymi punktami zespołu. Rola egzekutora przy niezłym serwisie od pomocników to pewnie marzenie każdego napastnika. Śmiem więc twierdzić, że Bergier da Widzewowi jeszcze wiele powodów do radości.

Można jednak było wątpić. Bo od Śląska się odbił, bo w Ekstraklasie pierwszego gola strzelił dopiero w ubiegłym sezonie. Bo, wreszcie, nikt nie brałby na poważnie budowy na nowo tego wielkiego Widzewa za wielkie pieniądze od Roberta Dobrzyckiego rozpoczętej od sprowadzenia na „dziewiątkę” Sebastiana Bergiera. A może się okazać, że wszystkie te obawy były niesłuszne i to właśnie 25-latek będzie kluczem do szybkiego przeskoczenia półkę wyżej.

Ja bym się nawet na miejscu włodarzy Widzewa zastanowił, czy teraz faktycznie jest sens sprowadzać napastnika pierwszego wyboru. Tak wiem, tylko trzy mecze, ble, ble, ble. Ale też widzę, że Bergier dobrze się czuje, ruszył z kopyta, ma kto go obsłużyć. – Do Katowic też przychodziłem jako uzupełnienie, ale stałem się tam postacią pierwszoplanową. Na pewno fani mają swoje oczekiwania, ale ja mam swoją wartość. Wiem, po co przyszedłem i nie mam kompleksów – wierzę, że będę stanowił o sile tego zespołu. Jak ludzie mnie nie doceniają, to ich sprawa, ja staram się robić to, co najlepsze. Teraz stać mnie na większe rzeczy – mówił niedawno w kanale „Futbolownia” sam piłkarz. A potem wszedł w sezon z drzwiami i powoli słowo staje się ciałem.

Za wcześnie, by o tym pisać? Nigdy nie będzie dobrego momentu. Ale ambicja, determinacja i przekonanie o własnej, w dodatku niemałej wartości są w tym wypadku bardzo przydatne. Tak napędzony Bergier wcale nie musi się zatrzymywać. Czego zresztą wypada mu życzyć.

Sebastian Bergier wczoraj nie cieszył się z gola przeciwko byłej drużynie

Magia środka pola. Gdy tam wszystko gra, to wszędzie wszystko gra

Napastnikowi zwykle trudno żyć, gdy koledzy nie dojeżdżają na mecz. Ktoś jednak musi mu tę piłkę dostarczyć, ktoś czasem musi troszkę pomóc, czasem odciążyć. Pod tym względem Bergier też trafił nieźle. Z formą życia w sezon wchodzi Juljan Shehu, który jest teraz na ustach wszystkich kibiców Widzewa i naprawdę wielu fanów Ekstraklasy. Albańczyk w ubiegłym sezonie też miał dobre momenty, ale teraz pokazuje jeszcze trochę więcej. Tym samym wyrasta na lidera zespołu z Łodzi i choć wczoraj sędziowie okradli go z gola, to nie ulega wątpliwości, że to właśnie Shehu był postacią wiodącą.

Zresztą docenienie Albańczyka jako kozaka staje się zwyczajnie sprawą wyjątkowo pospolitą. Wczoraj nad nim – i nad jego kolegami też – rozpływał się w pomeczowej relacji na Weszło Paweł Paczul: – Czapki z głów przed Shehu. To mózg tej drużyny, który musi podstemplować większość akcji, być tempomatem.

A to nie koniec, bo sieć zalały i inne wyrazy uznania dla pomocnika Widzewa. Najbardziej pewnie cieszą pomocnika Widzewa głosy z jego ojczyzny, gdzie zaczynają pokładać w tym właśnie piłkarzu coraz większe nadzieje. Jak tylko natknę się gdzieś w twitterowym świecie na określenie „albański Rodri”, to lekko się uśmiecham. Bo wszystko zaczyna mieć jakieś uzasadnienie w tym, co Shehu pokazuje na boisku. Przynajmniej póki jest w tych porównaniach wyraz „albański”, nie będę polemizował.

I wy też nie powinniście. Jeśli jeszcze nie wsiedliście do pociągu wiozącego sympatyków Ekstraklasy do fanklubu Juljana Shehu, to szybko kupujcie bilet.

Juljan Shehu wyrasta na jednego z największych kozaków w Ekstraklasie

A jeśli chcecie trochę więcej starej dobrej niestabilności, to może warto rzucić okiem na Frana Alvareza? Hiszpan też dobrze wchodzi w sezon, wczoraj znowu dał o sobie znać, ale my już go bardzo dobrze znamy i musi zrobić odrobinę więcej, by nas przekonać o swojej niezawodności. Bo był jeszcze w tamtym sezonie Alvarez nierówny, taki, co potrzebował gorszego meczu, żeby dowieźć potem jakiś lepszy. Teraz zmieniły się realia i wypada wierzyć, że zmienił się też w nich pomocnik Widzewa. Acz pewności nie ma…

Co jednak, jeśli i on, i Shehu najwięcej zyskują dzięki temu, że w środku pola zabezpiecza ich Lindon Selahi? Rzucam tę myśl na razie tylko pod rozwagę, ale będę bardzo uważnie obserwował w najbliższych tygodniach właśnie tego piłkarza. Coś mi podpowiada, że paradoksalnie to ten najmniej efektowny i zarazem najbardziej dyskretny z tercetu środkowych pomocników może być jedną z odpowiedzi na dobrą dyspozycję wyżej ustawionych kolegów. Ale raz jeszcze – pewności nie mam, wypada to sprawdzić w kolejnych meczach łodzian. Tak czy siak wszystko wskazuje na to, że cała linia pomocy Widzewa ma gigantyczny potencjał. Świadomie używam tego wyrazu – gigantyczny.

Selahi: Mój wzór to Luka Modrić. Jestem wojownikiem [WYWIAD]

Selahi przyszedł do Polski z łatką gościa, który może naszą ligę podbić. Alvarez już wcześniej pokazywał, że nie jest byle grajkiem, lepiej obudowany może dać jeszcze więcej. A Shehu… sami widzicie, ja już nawet nie będę go zachwalał.

Obrońca w eleganckim stylu

Do tej wyliczanki dorzucę jeszcze stopera. Mi się podoba na boisku Ricardo Visus, mam swoje powody. Nawet się nimi podzielę, w końcu za to mi płacą. Po pierwsze – spokój. Jest coś w sposobie poruszania się tego faceta, co sprawia, że niespecjalnie martwię się o jego interwencje. Obrazek z wczoraj, pierwsza minuta meczu, GieKSa ruszyła lewym skrzydłem, gdzie akurat zabezpieczał tyły Visus. Potruchtał do piłki, był lepiej ustawiony, zwyczajnie wybił w aut. Zero fajerwerków, zamiast nich rozsądek i chęć wejścia w mecz na spokojnie. W tamtym sezonie ogólnie chwaliliśmy Mateusza Żyrę i jego postawę w defensywie. Na ten sezon obrońca dostał w środku bloku defensywnego partnera, który spokojnie mu dorównuje, a z czasem może się okazać nawet tym lepszym.

Tutaj drugi obrazek z wczoraj, minuty nie pamiętam, ale w pierwszej połowie. Visus obrócony bokiem do środka boiska, z piłką gdzieś w okolicy własnego pola karnego. I tak jakby nigdy nic, od niechcenia, zapodaje kilkudziesięciometrowe podanie na lewe skrzydło do Fornalczyka. Ten przyjmuje na raty, ale piłkę dostał doskonałą. Wszystko w punkt, w tempo. Zagranie, za jakie przez kilkanaście minut chwalilibyśmy w relacji na żywo choćby Adriana Diegueza w najlepszej formie.

Znów niemały potencjał, znów obietnica, że można odkryć w Visusie jeszcze więcej.

Ricardo Visus wygląda na niezwykle spokojnego gościa

Więcej jakości. Aż tak jakoś dziwnie

Nazwijcie to pompowaniem balonika, ale przed sezonem Robert Dobrzycki obiecał nam swoją inwestycją w klub z Łodzi inny, lepszy Widzew. I wszelkie logiczne przesłanki wskazują na to, że jego obietnica się spełni. Głowę musi trochę ochłodzić Fornalczyk, nad strzałami musi popracować przebojowy (i niezwykle przyjemny w oglądaniu) Akere, bramkarzom przyda się odrobinę więcej pewności.

Ale i tak – ja nie czuję się zrobiony w bambuko, Widzew już poszedł do przodu.

Pierwsze kolejki są trochę jak derby i „rządzą się swoimi prawami”, lecz nie da się zakłamać dobrej gry i czysto piłkarskiej przewagi. Na stadionie w Łodzi panowało wczoraj przekonanie, że gospodarze mieli zwyczajnie więcej jakości od gości. Że lepsi byli nie tylko w tym jednym meczu, ale i przed nim, na papierze. A takie myślenie nie było dla kibica Widzewa czymś normalnym we wszystkich wcześniejszych meczach od powrotu do Ekstraklasy.

CZYTAJ WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE NA WESZŁO:

Fot. Newspix

22 komentarzy

Wolałby pewnie opowiadać komuś głupi sen Davida Beckhama o, dajmy na to, porcelanowych krasnalach, niż relacjonować wyjątkowo nudny remis w meczu o pietruszkę. Ostatecznie i tak lubi i zrobi oba, ale sport to przede wszystkim ciekawe historie. Futbol traktuje jak towar rozrywkowy - jeśli nie budzi emocji, to znaczy, że ktoś tu oszukuje i jego, i siebie. Poza piłką kolarstwo, snooker, tenis ziemny i wszystko, w co w życiu zagrał. Może i nie ma żadnych sportowych sukcesów, ale kiedyś na dniu sąsiada wygrał tekturowego konia. W wolnym czasie głośno fałszuje na ulicy, ale już dawno przestał się tego wstydzić.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Ekstraklasa

Reklama
Reklama