Przed pierwszym meczem Legii w sezonie Ekstraklasy myślało się: hmm, mogą być ciężary. Te zapowiadane przez nas, media, ale też częściowo pojawiające się w głowach kibiców, miały przecież szereg podstaw. Przede wszystkim trudno było uwierzyć, że piłkarze, którzy mieli problemy za kadencji Goncalo Feio albo po prostu zostali przez niego odpaleni, staną się wiodącymi postaciami. A tu proszę – szczególnie dwóch gości zamyka gęby wszystkim, zwłaszcza Feio.

Raczej nie można mówić o przypadku. Jak Nsame ładuje gola w drugim meczu z rzędu, a Alfarela wygląda wreszcie jak transfer warty milion euro, chyba nie pozostaje nic innego jak zaufać trenerowi Iordanescu i obserwować, co jeszcze nieoczekiwanego się wydarzy.
Korona – Legia 0:2. Nsame i Alfarela bohaterami niezłej inauguracji
Powiecie, że to tylko Korona. Owszem, na najpoważniejsze testy jeszcze przyjdzie czas i to one dadzą najwięcej argumentów za tym, na co tak naprawdę stać Legię. Ale nie da się z obojętnością patrzeć na fakt, jak piłkarze zeszłej jesieni niechciani, z wymuszonym wypożyczeniem na wiosnę, dziś robią robotę. Ba, w przypadku Alfareli to za mało powiedziane.
Nsame w swojej akcji bramkowej był tam, gdzie trzeba. Odlepił się od obrońcy i tak skręcił głowę przy strzale, że nie da mu się odmówić tytułu króla strzelców w Szwajcarii. Tu widać jakość po tysiącach powtórzeń dokładnie z tej kępki trawy, po prostu. Natomiast Alfarela… cóż, na tle Korony przerósł oczekiwania chyba każdego.
𝐌𝐈𝐆𝐎𝐔𝐄𝐋 𝐀𝐋𝐅𝐀𝐑𝐄𝐋𝐀𝐀𝐀! 😍 Cudowna bramka Francuza! 🥐🇫🇷
Legia prowadzi 2:0 w Kielcach!
📺 Transmisja w CANAL+ SPORT 3 i w serwisie CANAL+: https://t.co/54KRMEj7C2 pic.twitter.com/FGKKDOjExj
— CANAL+ SPORT (@CANALPLUS_SPORT) July 27, 2025
Można zaliczyć dobry występ, można jako piłkarz ofensywny dorzucić asystę albo bramkę. Ale żeby obie rzeczy zrobić w takim stylu, że przecieramy oczy ze zdumienia? Podkręcona wrzutka do Nsame – palce lizać. Gol z dystansu w stylu największych specjalistów od „rogali” na świecie – jakiś kosmos. Piłkarski odpowiednik francuskiego dzieła sztuki, dobrze znanego Alfareli, crossainta.
Francuz dobitnie pokazał, jak dobrze ma ułożoną prawą nogę. Dał też sygnał, że – nie boimy się tego powiedzieć – ma papiery na bycie gwiazdą tej ligi. Brzmi trochę absurdalnie jak na to, że początek w Polsce miał nieudany, prawda? Albo inaczej: jak na to, że poprzedni trener Legii za szybko postawił na nim krzyżyk.
Legia nie zagrała świetnego meczu. Korona miała deficyt jakości i siły tylko na zrywy
Ale to też nie tak, że Legia była w tym meczu piękna jak bramka Alfareli. To ozdoba tego spotkania, z fajnym kontekstem, jednak niesprawiedliwe byłoby przymykanie oka na problemy. Z jednym na czele, czyli kontrolą rywalizacji. Mimo że Legia wygrywała 1:0, szczególnie w pierwszej połowie nie dało się odczuć, że dyktuje Koronie warunki. Ba, gdyby gospodarze mieli więcej szczęścia lub skuteczności, pewnie zobaczylibyśmy fajną wymianę ciosów. A tak zatrzymaliśmy się na niedosycie i niewykorzystanych okazjach:
- Remacle strzela z dystansu, też wznosi się na wyżyny kunsztu – sorry, słupek, piłka odbija się od Tobiasza, ale nie wpada za linię bramkową
- Remacle dobrze dośrodkowuje – niestety dla Korony Zwoźny minimalnie się myli
- Sotiriou straszy Tobiasza w świetle bramki, ale też brakuje mu celności w strzale głową
- Remacle czy Svetlin strzelają z dobrej pozycji – rykoszet, piłka ląduje niedaleko obramowania
Pewnie o czymś zapomnieliśmy i tak: jest to zestaw Remaclo-centryczny, ale wiele dobrego po stronie Korony pochodziło właśnie z inwencji twórczej belgijskiego pomocnika. Był bardziej regularny na przestrzeni całego meczu niż choćby Svetlin, którego jedna strata pozwoliła pokazać, jak wąskie pole widzenia miał tego wieczoru Morishita (i w jak słabej jest formie). Podać w polu karnym do kolegi bez krycia? Ładnie wyłożyć piłeczkę? A gdzie, zamykam oczy i strzelam sam. I to dwa razy! Gdyby Japończyk miał jeszcze czas na dobitkę dobitki, pewnie zobaczylibyśmy trzecią próbę, tak samo go obnażającą.
Z tych dobrych akcentów w Koronie warto wspomnieć o Niskim, wychowanku Legii, który w pierwszych kilkudziesięciu minutach był napompowany niesamowicie. Włączył mu się taki Fornalczyk, że nawet Błanik mógł patrzeć z podziwem. Później zabrakło jednak chyba sił i kontynuacji, która może dawać podpowiedź, dlaczego to, co nie wyszło w Legii, udało się z powodzeniem przenieść do trzeciej albo drugiej ligi. Ale już sam fakt, że było na kogo popatrzeć, że było komu realnie stworzyć zagrożenie – to konkretny plusik dla Korony. Tak na pocieszenie, że nawet mimo krótkiej kołdry, regularne zdobywanie punktów powinno być kwestią czasu.
Na Legię, nawet jeśli będącą w grze co trzy dni, to nie mogło jednak wystarczyć. Na pewno był pomysł, ale zabrakło wykończenia. Choć, trzeba przyznać, wiemy dzięki Koronie, że warszawiaków można za łatwo ukłuć ze stałego fragmentu gry. Jeśli coś ma być lampką ostrzegawczą nad ekipą Iordanescu na najbliższe spotkania, zwłaszcza w europejskich pucharach, jest to zdecydowanie krycie we własnym polu karnym przy wrzutkach przeciwnika. Reszta elementów – co najmniej solidna.
Zresztą nie ma na co specjalnie narzekać, bo Legia dała radę na trudnym terenie. Kielczanie mieli argumenty, potrafili wybić ją z rytmu, ale ostatecznie zaważyła jakość. A więc coś, co w takich meczach musi być zawsze po stronie Legii, jeśli nie chce kolejnego sezonu w Ekstraklasie poza podium.
Zmiany:
Legenda
WIĘCEJ O POLSKIEJ PIŁCE NA WESZŁO:
- Gual odejdzie z Legii? Tak byłoby lepiej dla wszystkich
- Raków przepłaca za Pieńkę? Dużo znaków zapytania
- Żylina pudłowała, a Wisła przenudny Raków ukarała