Najbardziej nieoczekiwanym transferem na polskim rynku miał być Miłosz Trojak, który wyjechał do Korei Południowej i z Ulsan HD zagrał na klubowym mundialu. Dobrze jednak, że konkurs nie został rozstrzygnięty przedwcześnie, bo mamy nowego faworyta. Michał Willmann z drugoligowego Podbeskidzia Bielsko-Biała trafił do CD Castellon w LaLiga 2. Stamtąd to my zwykle ściągamy piłkarzy i to do Ekstraklasy, więc wypada przybliżyć kulisy tego nietypowego ruchu.
![Młody Polak powalczy o awans do LaLiga. Jak trafić do Hiszpanii z 2. ligi? [KULISY]](https://static.weszlo.com/cdn-cgi/image/width=1920,quality=85,format=avif/2025/07/michal-willmann-podbeskidzie.jpg)
Nawet jeśli oswoiliśmy się z obecnością polskich zawodników w Hiszpanii za sprawą Roberta Lewandowskiego i Wojciecha Szczęsnego, każdy taki transfer jest rzadkością, niespodzianką, zagadką. Przywykliśmy do tego, że produkt naszego szkolenia po prostu nie pasuje do tamtejszego futbolu. To my sięgamy po zawodników z tego zakątka Europy – prawie najczęściej ze wszystkich! – żeby ichniejsi trzecio- i drugoligowcy robili różnicę na poziomie Ekstraklasy.
Można więc być zdezorientowanym, że w LaLiga 2 za moment minuty zacznie łapać Michał Willmann, czyli chłopak, który nawet nie otarł się o najwyższą ligę w Polsce. Jak to się stało, że CD Castellon, drugoligowiec z planem awansu do hiszpańskiej elity i hazardzistą-geniuszem za sterami, wpadł na pomysł ściągnięcia do siebie wychowanka Podbeskidzia Bielsko-Biała?
Transfery. Z 2. ligi do Hiszpanii. Jak Michał Willmann trafił do CD Castellon?
Saga transferowa z udziałem Michała Willmanna rozgrywała się w czerwcu, lecz 21-letni boczny obrońca nawet nie myślał wtedy o przeprowadzce w okolice Walencji. O zawodnika Podbeskidzia zabiegał Łódzki Klub Sportowy, co zresztą skończyło się oświadczeniem Górali, którzy zdecydowali się zatrzymać piłkarza. Goal.pl pisał wtedy o ofercie rzędu 350 tysięcy złotych, lecz wiarygodne źródła mówią nam, że była sporo niższa i gdyby w grę wchodziły takie pieniądze, Podbeskidzie sprzedałoby Willmanna bez wahania, bo faktycznie oczekiwało nawet mniejszej kwoty.
W Łodzi nie mieli jednak przekonania do takiej inwestycji. Chłopak z Bielska miał być dla ŁKS opcją B, przyszłościową, uzupełnieniem i kimś, kto będzie co najwyżej rywalizował o wyjściowy skład, więc temat upadł.
Nie ziścił się zresztą żaden polski scenariusz transferowy. Możliwe przenosiny do Ekstraklasy przestały wchodzić w grę, gdy ogłoszono likwidację przepisu o młodzieżowcu, który obowiązywałby Willmanna w nadchodzącym sezonie ligowym. Pierwszoligowcy płacić nie chcieli. Prawy obrońca, czołowy zawodnik trzeciego szczebla rozgrywkowego, wybrany nawet do jedenastki sezonu, szykował się do sezonu z Podbeskidziem, z którym wiązał go ostatni rok kontraktu. Możliwość transferu do Hiszpanii była niespodziewana nawet bardziej niż hiszpańska inkwizycja.
– Rozegrało się to bardzo szybko. W czwartek pojawił się temat, w piątek był kontakt, w poniedziałek podpis. Pamiętam, że gdy rozmawialiśmy wcześniej, że w tym okienku musimy wykonać krok do przodu, to Michał żartował, żebym załatwił Premier League albo LaLigę. Jak nagle zadzwoniłem, że LaLigi nie mam, ale jest LaLiga 2, to nawet się nie zastanawiał, tylko powiedział: lecimy. Taka szansa przytrafia się raz w życiu, dlatego jesteśmy wdzięczni, że – za naszą prośbą – tej oferty Podbeskidzie nie odrzuciło – mówi w rozmowie z Weszło Seweryn Pielichowski z agencji FairSport, która opiekuje się Willmannem.

Michał Willmann podczas prezentacji w CD Castellon
W niedzielę Michał był już w Hiszpanii, lokalsi pokazali mu miasto, klub. Poznał sztab, zaliczył testy medyczne i czekał na dopięcie transakcji pomiędzy stronami. W poniedziałek o 11.30 zespół CD Castellon ruszał na obóz do Girony. O 11.15 kluby wymieniły się dokumentami i sprawę zamknięto. Kwadrans później Michał Willmann wsiadł do klubowego autobusu, ruszył na obóz. Minęły dwie doby i już wybiegł na boisko w wyjściowym składzie zespołu zwanego Orelluts. Wejście miał mocne, bo rywalem CD Castellon było Southampton.
– Zagrał 28 minut, ale to było planowane. Takie przetarcie, po jednym treningu. Wyglądał naprawdę dobrze – mówi Pielichowski.
W CD Castellon Michał Willmann ma rywalizować o skład z Jeremym Mellotem, francuskim defensorem z ogromnym doświadczeniem. Ponad sto pięćdziesiąt meczów w LaLiga 2, ponad pięćdziesiąt w Ligue 2. Mellot zastąpił Daijiro Chirino, najdrożej sprzedanego piłkarza w historii klubu, stopera, który grywał też na prawym wahadle. Niełatwa sprawa, lecz polski piłkarz ma swoje atuty.
– To trochę inny profil obrońcy. CD Castellon chce grać piłkę ofensywną, więc podoba im się, że Michał potrafi robić przewagę, wchodzić w pojedynki. Jeżeli się sprawdzi, to będzie to dla nich potencjalny deal transferowy, bo będzie jednym z najmłodszych piłkarzy w zespole – dodaje nasz rozmówca.
Kim jest Michał Willmann? W Podbeskidziu był czołowym młodym piłkarzem 2. ligi
Co w ogóle sprawiło, że Michał Willmann stał się atrakcyjnym celem transferowym dla CD Castellon? Hiszpański klub preferuje mocno analityczne podejście do biznesu. Jego właścicielem jest Haralabos Voulgaris, którego historia przypomina film. Hazardzista z matematycznym umysłem dorobił się fortuny dzięki pracy na liczbach, przez długi czas budował koszykarski zespół Dallas Mavericks najpierw jako doradca nieformalny, potem jako oficjalny pracownik klubu.
Willmann dla kogoś takiego musiał być łakomym kąskiem i oczywistym wyborem, bo w liczbach wypada świetnie. W drugiej lidze zaliczył ponad 3000 minut, według platformy Hudl WyScout na tle innych prawych obrońców był:
- najlepszy pod względem udanych akcji defensywnych – 11,41/90 minut;
- drugi pod względem przejętych piłek – 8,6;
- trzeci pod względem skuteczności dryblingów – 64,2% (11. najwyższa liczba dryblingów w lidze);
- drugi pod względem podań w tercję ataku – 7,87;
- dziesiąty pod względem podań w pole karne – 3,76;
- siódmy pod względem progresywnych biegów (w kierunku bramki rywala) – 2,92.
Niezły zestaw, nawet jeśli weźmiemy poprawkę na poziom ligi. Prawdziwą furorę Michał Willmann robi jednak, gdy spojrzymy na dane motoryczne. Prawy obrońca rozpędza się do 35,5 km/h. Dwie niepowiązane ze sobą ani z zawodnikiem osoby ze środowiska podkreślają, że obserwowały Willmanna głównie ze względu na to, jak biega.
– Szybki wybiegany, mobilny, zwinny. To bardziej wahadłowy niż obrońca. Samą motoryką będzie nadrabiał wiele rzeczy – słyszę od jednej z nich.
– Świetnie biega, jest bardzo intensywny. Nie boi się wchodzić w pole karne, w pojedynki, jest odważny – mówi druga.

Michał Willmann w barwach Podbeskidzia Bielsko-Biała
W rozmowach słyszymy, że rynek hiszpański otwiera się na zawodników wybitnych motorycznie, bo to aspekt, na który zwracają uwagę w Anglii. Jak wiadomo, w Anglii mają pieniądze, więc rozsądek i logika sugerują, że warto iść tym tropem, żeby sprzedawać tam zawodników. I nie chodzi o wróżenie Willmannowi takiej kariery, lecz ogólny trend.
Gdzieś jednak jest jeszcze gra w piłkę. W Polsce Michał Willmann ma opinię nieco surowego technicznie piłkarza, którego w wyższych ligach trzeba byłoby mocno pod tym kątem oszlifować.
– Musi poprawić rozumienie gry i parę ważnych rzeczy dla tej pozycji. Obrona niska, czytanie gry, obrona pola karnego, gra jeden na jednego w defensywie, ale nie taka bazująca na motoryce, tylko na umiejętnościach techniczno-taktycznych. Może się rozwinąć pod kątem finalnego podania, przyjęcia do przodu, gry pod presją na małej przestrzeni. Natomiast kluby hiszpańskie wychodzą z założenia, że zawodnicy, którzy tam trafiają, mogą być przeciętni technicznie, bo mieli słabych trenerów i oni, już na miejscu, są w stanie to wyciągnąć na odpowiedni poziom – tłumaczy osoba ze środowiska, która obserwowała Willmanna.
Seweryn Pielichowski nie podziela takiej oceny i hasła o “surowym technicznie” zawodniku.
– Powiedziałbym raczej, że jest bardzo poprawny piłkarsko. Dla mnie cechą piłkarską jest to, jaki masz pierwszy kontakt z piłką, w jaki sposób piłkę prowadzisz, jak podajesz, jak dośrodkowujesz i uderzasz. Michał to ma, do tego fajnie gubi pressing, potrafi zrobić przewagę szybkością, gdy zacina do środka, minąć trzech, czterech rywali. Jest bardzo solidny przy wybitnej motoryce, tym zasłużył na szansę – uważa.
Teraz przed wychowankiem Podbeskidzia sporo pracy, bo przeskok między ligami będzie nawet większy niż w przypadku transferu do Ekstraklasy. Zresztą, on sam wie, jak wymagająca może być rywalizacja o minuty. W pierwszym roku w Bielsku walczył o plac z Jeppe Simonsenem oraz Ezequielem Bonifacio. Obaj byli czołowymi ligowcami na tej pozycji, więc Willmann nie grał wiele. Nawet w kolejnym roku minuty zaliczał nieregularnie. Dopiero po spadku do II ligi dostał prawdziwą szansę. Wydaje się więc, że walka o skład nie będzie to dla niego problemem.
– To pracowity, sumienny, ambitny i lubiany chłopak. Teraz, po zakończeniu sezonu, jako jeden z nielicznych w ogóle nie pojechał na wakacje i cały czas trenował, mimo że miał w nogach ponad trzy tysiące minut – mówi Weszło Pielichowski.
CD Castellon, czyli klub hazardzisty wierzącego w liczby. Haralabos Voulgaris wygrał miliony i pracował w NBA
Jeśli nazwa CD Castellon coś wam mówi, mimo że nie jesteście fanatykami hiszpańskiego futbolu, to powód może być tylko jeden. Albert Rude, były trener Wisły Kraków, ten, którego Jarosławowi Królewskiemu poleciła analiza danych. Rude pracował w Castellon zanim trafił do Polski. Właśnie dlatego, że tak jak Haralabos Voulgaris i Królewski – uwielbiał liczby, nowe technologie i dostrzegał ich rosnącą rolę w futbolu.
– Właściciele takich klubów jak Castellon, ale też Brighton i Brentford wywodzą się z bukmacherki i używają algorytmów do przewidywania wyników czy pozyskiwania zawodników, którzy będą lepiej dopasowani do zespołu. Dane są precyzyjne i konkretne, inne niż na ogólnodostępnych platformach. Tworzą własne wskaźniki. Mamy kamery rejestrujące każdy trening. Możemy określić liczbowo, ile razy atakowany był dany obszar boiska, kto to zrobił, z czym się to wiązało, jaki był wskaźnik powodzenia takich akcji – tłumaczył Albert Rude.
Zdjęcie z Beckhamem i algorytm. Jak Wisła Kraków szukała trenera i kim jest Albert Rude?
O CD Castellon zrobiło się głośno, bo “Bob” Voulgaris to nie losowy geek. Wywodzi się z rodziny hazardzisty, który przegrał wszystko. Haralabos stwierdził, że skoro jego ojciec obstawiał głupio i zniszczył wszystkim życie, on będzie obstawiał mądrze i zapracuje na lepszą przyszłość. Na studiach stworzył model matematyczny, dzięki któremu wygrał pół miliona dolarów, trafnie typując LA Lakers jako mistrzów NBA.
Brytyjski “Guardian” nazwał go najbystrzejszym umysłem w sporcie, przytaczając historię o tym, jak bukmacherzy zablokowali jego konta, bo regularnie ogrywał ich na miliony. Voulgaris zatrudniał więc znane osoby, które dokonywały zakładów w jego imieniu. W rozmowie z Sidem Lowe chwali się, że jednym z takich gości był Floyd Mayweather. Jego historia nie jest sielankowa, kiedyś przegrał wszystko, ale i tak się odbił, opracował nowy system.
– Nigdy nie kończyłem roku na minusie. W 1999 roku siedziałem z magnetowidem w małym pokoju, oglądałem więcej koszykówki niż ktokolwiek inny. Dostrzegałem wzorce, testowałem pomysły. Nie obudziłem się zwycięzcą, nauczyłem się i odniosłem sukces. Miałem kilka głupich pomysłów. Potrzebujesz pięciu lat, żeby zbudować swój model, trzech, żeby zebrać dane i dwóch, żeby to przetestować. Jeśli otrzymujesz przewidywalne wyniki, oznacza to, że coś odkryłeś – wyjaśnia w “Guardianie”.

Haralobos „Bob” Voulgaris
Haralabos Voulgaris został dostrzeżony przez franczyzy NBA, które po cichu wynajmowały go do budowania bazy danych. W 2018 roku dołączył do Dallas Mavericks, lecz mówi się, że był w klubie już niespełna dekadę wcześniej, gdy klub wygrywał mistrzostwo. Czy to prawda, czy mit, przez który pomnik “Boba” bardziej błyszczy – ciężko stwierdzić. Faktem jest jednak to, że stał się zausznikiem miliardera Marka Cubana, właściciela klubu.
Zżył się z nim tak bardzo, że “New York Times” opisywał go jako nieformalnego dyrektora rekrutacji klubu. Ot, istniały dwa stanowiska – faktyczne i to, które sprawował Voulgaris, który doradzał, podpowiadał, sterując wszystkim z tylnego siedzenia. – Byłbym w stanie stworzyć lepszą drużynę niż prawie każdy dyrektor generalny w lidze – przekonywał w 2013 roku w ESPN.
Właśnie to kosztowało go posadę i karierę w NBA. Źródła w Mavericks opisywały Haralabosa jako nielubianego przez działaczy, sztab i koszykarzy dupka, który nie potrafił się dogadać z ludźmi, wszędzie wciskał swoje liczby. Najgłośniej było o nim, gdy pokłócił się z samym Luką Donciciem. On sam śmiał się, że celem zbyt wielu osób jest utrzymanie posady, dlatego rewolucja, którą oferował, spotkała się z oporem. Postanowił, że skoro go nie chcą, sam kupi klub w NBA i udowodni, że ma rację.
– Trenerzy, którzy nie są zbyt bystrzy, mówią: twoje modele tego nie powiedzą. Właściwie to mówią wszystko. Kamery robią 24 zdjęcia na sekundę. Spytałem asystenta, który nie wierzył w dane: jesteś żonaty od 15 lat, kto zna cię lepiej – żona czy wyszukiwarka Google? To wojna kulturowa, dlatego chciałem mieć własny klub i móc zwolnić kogoś, kto w to nie wierzy. Próbowałem w NBA, ale gdy zbliżałem się do progu wejścia, cena zawsze rosła. Czułem się jak Syzyf. Zorientowałem się, że wydam miliony i nie będę miał nawet pełnej kontroli. Dlatego postawiłem na piłkę i Castellon – wyjaśniał.
Teraz pnie się w górę piramidy. Awansował do LaLiga 2 i się w niej utrzymał. Wcześniej założył się z własnymi piłkarzami. Położył na stół dwie oferty: premia za jakikolwiek awans oraz większa premia za wygranie ligi. Twierdził, że jego model wylicza 53% szans na to, że się uda. Zawodnicy podjęli ryzyko, wybrali drugą ofertę i podnieśli z boiska większe pieniądze.
– Nie jestem wielkim miliarderem, nie wydam 200 milionów na nowy stadion. Budżet pierwszej drużyny wynosi 2,2 miliona euro. Szukamy młodych zawodników, właściwych trenerów, odpowiedniego personelu. Nie podpiszę umowy sponsorskiej z kimś, z kim nie nadaję na wspólnych falach. Mamy dwóch zewnętrznych dostawców danych, modele oparte na graczach, kamery AI. To przewaga klubów, które odniosły sukces, jak Brighton – wyznał w “Guardianie”.
Haralabos Voulgaris ma prosty przepis na sukces. Grasz ofensywnie, zawsze o zwycięstwo. Mało dośrodkowań, długich podań, więcej podań w polu karnym, żeby doprowadzić do jak najlepszej pozycji do strzału. Wybitne przygotowanie motoryczne, które da przewagę na długości sezonu. Świetny trener stałych fragmentów gry, który pomaga osiągnąć różnicę na tle ligi. Dyrektor rekrutacji, który ma przelot z ekspertami od szkolenia z Double Pass, zarządzaniem TransferRoom i analityką w FC Midtjylland. Transfery z Holandii, Łotwy i – od teraz – drugiej ligi polskiej.
Nie ma sensu wyrokować, że Michał Willmann odniesie w Hiszpanii wielki sukces i otworzy sobie furtkę do kariery, która w polskich warunkach nie byłaby możliwa. Z pewnością jednak zaliczy przygodę życia, zobaczy od środka fascynujący projekt.
WIĘCEJ O TRANSFERACH NA WESZŁO:
- Wonderkid ze stajni RB podbije Polskę? „Może stać się gwiazdą”
- Luis Palma – od gwiazdy do rozczarowania. “Nie pasuje do europejskich schematów”
- Filip Stojilković zastąpi Cracovii Kallmana? Szybki, lecz nieskuteczny
SZYMON JANCZYK
fot. Newspix, CD Castellon