Reklama

Miały pomóc, zaszkodziły. Zimowe transfery Legii to tragedia

Wojciech Górski

Autor:Wojciech Górski

14 kwietnia 2025, 13:30 • 8 min czytania 68 komentarzy

Legia Warszawa wiosną wygrała raptem trzy ligowe spotkania, tracąc nie tylko szanse na mistrzostwo, ale i w ogóle ligowe top3. Jedynej nadziei na ratowanie sezonu trzeba szukać w Pucharze Polski. Spoglądamy, co dały Legii zimowe ruchy na rynku transferowym i niestety – widzimy tragedię. Ruchy, które były skazywane na porażkę, okazały się – co za zaskoczenie – wtopami. Gorzej, że ruchy ze wszech miar logiczne i racjonalne – też.

Miały pomóc, zaszkodziły. Zimowe transfery Legii to tragedia

Patrzymy na tegoroczny bilans Legii Warszawa w lidze: trzy zwycięstwa, trzy remisy, cztery porażki. Ka-ta-stro-fa.

Zerkamy na pułap, z jakiego Wojskowi startowali: w tabeli na koniec grudnia zespół Goncalo Feio zajmował czwarte miejsce, ale utrzymywał kontakt z czołówką. Do Jagiellonii tracił trzy punkty, do Rakowa cztery, do prowadzącego Lecha Poznań – sześć. Szału nie ma, ale na półmetku rozgrywek to straty spokojnie do nadrobienia.

Zerkamy na tabelę obecnie: Legia jest na piątym miejscu, dała się wyprzedzić Pogoni Szczecin, a po piętach depcze jej Cracovia. Prysły już nie tylko marzenia o mistrzostwie, ale chyba i o czołowej trójce: strata do Jagiellonii wynosi już 11 punktów, do Lecha 12 punktów, a do Rakowa aż 15 punktów.

Legia Warszawa. Fatalny efekt zimowych transferów

Pracy Legii oczywiście trochę broni dorobek w pucharach, ale to też nie tak, że tam warszawiacy dokonali rzeczy niemożliwych: przegrali i wygrali z Molde, awansując po dogrywce, a mecz z Chelsea – choć trudno było zakładać, że będzie inaczej – był zderzeniem dwóch piłkarskich światów. W Pucharze Polski udało się awansować do finału, natomiast tutaj zwycięstwo z pierwszoligowym i szarganym swoimi problemami Ruchem Chorzów było absolutnym obowiązkiem.

Reklama

Teraz Puchar Polski, w obliczu ligowych problemów, jest w ogóle jedyną nadzieją Wojskowych na grę w Europie w przyszłym sezonie. Finał z Pogonią Szczecin będzie więc starciem o wyjątkowej stawce – jedyne trofeum i podratowanie przyszłego sezonu.

Patrzymy też na zimowe ruchy transferowe i widzimy, że piłkarze, którzy przyszli do Warszawy zimą, nieszczególnie pomogli wznieść zespół na wyższy poziom. A stawiając sprawę wprost: okazali się koszmarnymi niewypałami.

Chociaż – będąc uczciwym – to też nie tak, że wszystkie ruchy Legii od razu pachniały klęską. Przeciwnie, zimowe transfery możemy podzielić na dwie grupy: te, które od początku budziły politowanie, i te, które na papierze wyglądały jak najbardziej logicznie.

Ilja Szkurin nie wypalił? Co za zaskoczenie

Do pierwszej grupy zalicza się Ilja Szkurin, którego sprowadzenie ze Stali Mielec od pierwszej chwili wydawało się pozbawione racjonalnych przesłanek. Z kilku powodów.

Po pierwsze: podstawową wątpliwość budziła sama jakość zawodnika. Jesienią strzelił dla Stali pięć bramek, żaden oszałamiający rezultat. Nie przebił się w Rakowie, notując tam raptem dwa spotkania. Okej, ma w CV Dynamo Kijów i CSKA Moskwa, ale powiedzieć, że ich nie podbił, to też niedopowiedzenie – dla Dynama zagrał raptem 11 razy, bez żadnego gola, dla CSKA zaliczył trzy trafienia w 19 meczach. Odpowiadał na potrzeby Stali, ale gdy próbował wskoczyć na wyższy poziom, nie wychodziło.

Po drugie: kwota transferu. Płacenie 1,5 mln euro za 25-letniego Białorusina śmierdziało przepalonymi pieniędzmi na dalekie kilometry. To po prostu piłkarz – brutalnie mówiąc – nie wart takiej kasy. Niestety.

Reklama

Panic buying. Dlaczego transfer Szkuryna do Legii nie ma sensu?

Po trzecie: termin transferu. Bowiem nawet gdyby Szkurin okazał się strzałem w dziesiątkę, to i tak nie pomógłby swojej drużynie w europejskich pucharach. Za napastnika zapłacono już po terminie zgłaszania nowych piłkarzy do Ligi Konferencji. To doprowadziło do sytuacji, w której przeciwko Chelsea na szpicy wyszedł Ryoya Morishita, bo jedynym dostępnym napastnikiem dla Feio był Tomas Pekhart, który przez cały wcześniejszy miesiąc nie wszedł na boisko nawet na minutę, a ostatniego gola strzelił jeszcze w sierpniu.

Tylko, że Szkurin Legii też nie zbawił. Od transferu mijają już dwa miesiące, a on wciąż czeka na pierwsze ligowe trafienie dla nowego klubu. W tym czasie w Ekstraklasie zagrał w siedmiu meczach, pięciokrotnie od pierwszej minuty, dwukrotnie z ławki. 430 minut na boisku, już ponad 7 pełnych godzin. I nic, zero, null. Można się usprawiedliwiać, że gola ukradł mu Luquinhas, ale nawet gdyby Szkurin wtedy trafił, nie byłby punktem zwrotnym w walce Legii o tytuł.

Na pocieszenie Białorusinowi zostaje gol w Pucharze Polski. Z 84. minuty, na 5:0. Z leżącym już na łopatkach Ruchem Chorzów. Chyba znaleźlibyśmy sposób na lepsze zagospodarowanie wolnego półtora miliona euro.

Wahan Biczachczjan – zero goli, zero asyst

Innym piłkarzem, przy którym od razu zapalała się ostrzegawcza lampka był Wahan Biczachczjan, ściągany z Pogoni za 250 tysięcy euro. Znów można było się poważnie zastanowić: to przecież niby fajnie, że Legia chce budować rynek wewnętrzny i nie jest tajemnicą, że Dariusz Mioduski miał ambicje przekształcenia jej w rolę polskiego Bayernu Monachium, który swoją potęgę buduje od lat na sprowadzaniu najlepszych piłkarzy ligowych konkurentów. Gdy tylko ktoś w Niemczech się wychyli, od razu dostaje propozycję kontraktu z Bawarii. Bayern zyskuje podwójnie – siebie wzmacnia, a głównych rywali jak Borussię Dortmund czy RB Lipsk od lat osłabia.

Pomysł na funkcjonowanie więc dobry, tylko wykonanie – zawodne. Bo czy Biczachczjan był wyróżniającą się postacią w skali ligi? No nie. Czy był w ogóle wyróżniającą się postacią w Pogoni? Tylko czasami. Uchodził za specjalistę od pięknych goli, ale nawet drogę do wywalczenia pierwszego składu miał długą i krętą: regularnym starterem został dopiero po półtorarocznym pobycie w Szczecinie.

Jeśli po kogoś z Pogoni miała już Legia ruszać, by realizować sen o byciu polskim Bayernem Monachium – to po Efthymiosa Koulourisa, ale tu można domyślać się, że na przeszkodzie stanęły względy finansowe. Jeśli więc polski Bayern stać tylko na Biczachczjana – trudno się dziwić, że zajmuje piąte miejsce w ligowej tabeli. Choć z drugiej strony półtorej bańki na Szkurina nie było żal…

Wahan Biczachczjan

No ale wracając do Biczachczjana – Feio, nieszczególnie zadowolony z dotychczasowej obsady boków pomocy – na początku zaczął korzystać z niego regularnie. Tylko szybko okazało się, że to najprawdopodobniej droga donikąd. Efekt? Cztery pierwsze ligowe mecze w wyjściowym składzie, sześć kolejnych – to cztery wejścia z ławki i dwa mecze bez podniesienia z niej tyłka. Cierpliwość trenera skończyła się w Radomiu, gdy Ormianin został zdjęty w przerwie spotkania. Od tamtego czasu w wyjściowym składzie zagrał tylko przeciwko Molde.

Malejący czas gry Biczachczjana najlepiej widać, gdy rozpiszemy sobie kolejne spotkania:

  • 02.02 Korona – 62 minuty,
  • 08.02 Piast – 90 minut,
  • 15.02 Puszcza – 64 minuty,
  • 22.02 Radomiak – 45 minut,
  • 26.02 Jagiellonia – 0 minut,
  • 02.03 Śląsk – 1 minuta,
  • 06.03 Molde – 66 minut,
  • 10.03 Motor – 0 minut,
  • 13.03 Molde – 31 minut,
  • 16.03 Raków – 0 minut,
  • 28.03 Pogoń – 27 minut,
  • 02.04 Ruch – 0 minut,
  • 06.04 Górnik – 15 minut,
  • 10.04 Chelsea – 7 minut,
  • 13.04 Jagiellonia – 14 minut.

Łącznie: 15 możliwych spotkań, 11 występów, 5 w wyjściowym składzie, 0 goli, 0 asyst.

Ktoś podmienił Vladana Kovacevicia

Do innej kategorii należy Vladan Kovacević, którego sprowadzenie w teorii miało ręce i nogi. Legia potrzebowała bramkarza, Bośniak nie grał w Sportingu, znał ligę, był w niej wyróżniającym się golkiperem, ma 27 lat. Jeśli był chętny, by wrócić do Polski, żal było nie skorzystać.

Z podobnego punktu widzenia wychodził Feio, który na konferencji prasowej chętnie wypinał pierś po ordery za sprowadzenie bramkarza.

– W poniedziałek po południu wziąłem telefon, dzwonię do Vladana. Vladan, nie bronisz tam, chcesz? Chcę, trenerze. Dzwonię do agenta. Agent, ile to kosztuje? Tyle. Nie stać nas. Sporting pomoże? Pomoże – opowiadał.

Tyle, że Vladana Kovacevicia ktoś w międzyczasie podmienił.

Bośniak z miejsca wskoczył do bramki Wojskowych, ale prezentował się katastrofalnie. Przed meczem z Molde zrobiliśmy analizę, przy ilu straconych przez Legię golach 27-latek mógł spisać się lepiej lub wprost za nie odpowiada.

Pisaliśmy wtedy tak:

Podsumowanie: sześć z dwunastu bramek straconych przez Kovacevicia zapisujemy na jego konto. I choć to niepokojące, że w ostatnich spotkaniach defensywa Legii bramkarzowi też nie pomagała, to i tak połowa goli straconych przez Wojskowych po przyjściu Bośniaka padła po jego mniejszych (rzadziej) lub większych (częściej) błędach.

Sześć zawalonych bramek w zaledwie siedmiu meczach. To prawie tak jakby z Kovaceviciem w bramce Legia już na starcie przegrywała z rywalem 0:1.

Feio chciałby być jak Flick, ale na razie Kovacević to nie Szczęsny

Feio musiał dojść do podobnych wniosków, bo na rewanż z Molde wystawił już Kacpra Tobiasza, który miejsce w bramce utrzymuje do dziś.

Vladan Kovacević

Najdroższy piłkarz Ekstraklasy spuścił z tonu

Legia zimą zdecydowała się też na wykup dwóch wypożyczonych piłkarzy – Rubena Vinagre’a i Morishity. I o ile w przypadku Japończyka forma się nie zmieniła, tak po wyłożeniu 2,5 mln euro na Portugalczyka (co uczyniło go najdroższym piłkarzem w historii Ekstraklasy) jego dyspozycja poszybowała w dół.

Gdzie zniknął Ruben Vinagre? Od szans na kadrę Portugalii do rozczarowania wiosny – zastanawiał się ostatnio na naszym łamach Szymon Janczyk.

Przytoczmy fragment tekstu:

„Fenomenalna jesień, pojawienie się na radarze selekcjonera reprezentacji Portugalii, kontuzja, rekordowy transfer i tajemnicze zniknięcie. Ruben Vinagre coraz mocniej dopomina się, żeby jego sprawą zajęło się biuro detektywistyczne. Właśnie rozpoczął się kolejny miesiąc czekania na to, żeby obrońca pokazał choćby namiastkę formy z pierwszej części sezonu. Od najdroższego zawodnika Ekstraklasy powinniśmy wymagać znacznie więcej”.

Dobrze, że przynajmniej Morishita wciąż staje na wysokości zadania, bo w przeciwnym razie Legia zaliczyłaby wstydliwe bingo kompletu nieudanych transferów. Nawet tam, gdzie wydawało się, że stawia na absolutnego pewniaka jak w przypadku Vinagre’a czy Kovacevicia.

Na domiar złego wizerunkowi pionu sportowego Legii nie pomagają odpaleni przez nią zimą piłkarze. Migouel Alfarela w greckiej ekstraklasie pokazuje, że nie jest wcale taki słaby jak go malowano i od początku marca w pięciu meczach dla Kallitheai zdobył cztery bramki. Dorobek, o którym Szkurin mógłby w Legii pomarzyć.

A taki Marco Burch? Jesienią zagrał dla Legii 22 minuty, całą rundę spędzając w trzecioligowych rezerwach. Zimą wypożyczył go Radomiak. Efekt? Sześć meczów, dwa gole i asysta środkowego obrońcy. Zapewnione zwycięstwo z Lechią Gdańsk, ważny gol z Koroną Kielce.

Jak pech, to pech. Ale jest też plus – na takim tle właściwie każdy ruch dyrektora Michała Żewłakowa będzie wyglądał pozytywnie.

WIĘCEJ O LEGII WARSZAWA NA WESZŁO:

WOJCIECH GÓRSKI

fot. 400mm.pl, Newspix.pl

Uwielbia futbol. Pod każdą postacią. Lekkość George'a Besta, cytaty Billa Shankly'ego, modele expected Goals. Emocje z Champions League, pasja "Z Podwórka na Stadion". I rzuty karne - być może w szczególności. Statystyki, cyferki, analizy, zwroty akcji, ciekawostki, ludzkie historie. Z wielką frajdą komentuje mecze Bundesligi. Za polską kadrą zjeździł kawał świata - od gorącej Dohy, przez dzikie Naddniestrze, aż po ulewne Torshavn. Korespondent na MŚ 2022 i Euro 2024. Głodny piłki. Zawsze i wszędzie.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Ekstraklasa

Stal Mielec mentalnie spadła z ligi? Wypuściła wygraną w meczu o życie

Szymon Janczyk
30
Stal Mielec mentalnie spadła z ligi? Wypuściła wygraną w meczu o życie