Reklama

Chimy Avila z Betisu. Prawdziwy gangster w świecie futbolu

Kamil Warzocha

Autor:Kamil Warzocha

10 kwietnia 2025, 15:30 • 12 min czytania 8 komentarzy

Gdyby to był scenariusz do filmu, czytelnicy oskarżyliby autora, że poniosła go fantazja. Bo kto uwierzyłby, że gangster, który urodził się po złej stronie Rosario, mieście narodzin piłkarskiego Boga, wyszedł z największego gówna i trafił do najlepszej ligi świata? Kto dałby wiarę, że gdy Lionel Messi zdobywał czwartą Złotą Piłkę, Chimy Avila, dzisiaj napastnik Realu Betis, krzywdził ludzi, bił, rabował i wdawał się w strzelaniny? Szaleństwem nie jest fakt, że to wydarzyło się naprawdę, tylko że na kilkudziesięciu kolegów z dzielnicy, właśnie “El Comandante” nie trafił ani w ręce policji, ani na szuflę grabarza.

Chimy Avila z Betisu. Prawdziwy gangster w świecie futbolu

Bóg z niego zadrwił, zsyłając go kilkanaście przecznic dalej od domów Messiego, Mauro Icardiego czy Lautaro Martineza, którzy w swoich życiach nigdy nie zbliżyli się do takiej patologii. Avila był piątym dzieckiem w biednej rodzinie, w której matka chwytała się dosłownie każdego sposobu na zarobek, byle tylko wiązać koniec z końcem. Gdy dziewięcioro rodzeństwa zasiadało do stołu, widziało matkę zmęczoną po nieprzespanych nocach i głodującą, ale nie bez nadziei, że będzie lepiej. Zapytacie: gdzie był ojciec? Kiedy akurat był trzeźwy, pracował jako murarz. Kiedy nie, pił, ćpał i znikał.

Ezequiel “Chimy” Avila. Niezwykła historia piłkarza Realu Betis

Dziś widzimy piłkarza Hueski, Osasuny i Realu Betis. Kiedyś jednak – cóż, Argentyńczyk był jedną z ostatnich osób, na jaką chcielibyście natrafić w ciemnej uliczce. Ma za sobą taką przeszłość, że do tej pory nie przedstawił jej w całości własnym dzieciom, o mediach nie wspominając. Ale trudno się dziwić, skoro to prawdziwy argentyński gangster.

Urodzony w piekle, wychowany w patologii

Miał 10 lat, kiedy zrobił pierwszy tatuaż. Zmajstrował własne narzędzie z igłą, podłączając kabel i długopis do silniczka w odtwarzaczu DVD. – Tak robiliśmy w Barrio, naszej dzielnicy. Narysowałem sobie herb ulubionego klubu z Rosario.

Reklama

To była jedna z najlepszych rzeczy, jaką młody człowiek mógł tam wymyślić. Zwłaszcza w otoczeniu Avili, w którym roiło się od typów spod ciemnej gwiazdy i zbłąkanych kul. Jedna trafiła zresztą w jego niedoszłego szwagra. Zabiła go na miejscu. Wielu innych przyjaciół też nie przeżyło strzelanin, które – jak stwierdził Avila – w Barrio były elementem codzienności. Czasami dalej, czasami bliżej, w każdym razie dźwięk pistoletów i karabinów nikomu nie był obcy, bo na ulicach łatwiej było kupić rewolwer niż podręcznik szkolny. – Ta ścieżka była łatwiejsza.

Avila oczywiście nie był świętoszkiem i tę ścieżkę wybrał. A może inaczej: był zmuszony, żeby jakkolwiek zarabiać na życie, a różne uliczne zlecenia nadawały się do tego idealnie. Nie wiadomo, czy Argentyńczyk liznął pracy sicario. Nigdy nie przyznał się, że jako nastolatek zabił kogoś na pieniądze, ale w swoich opowieściach szczerze mówi o krzywdzeniu ludzi. Chodził z giwerą za pasem, kiedy pracował w klubach nocnych. Napadał na niewinnych i zadawał się z największą gangsterką w Rosario, która podpowiadała mu, co i jak trzeba robić. – Robiłem wszystko, co można sobie wyobrazić.

To było zamknięto koło przeznaczenia, swego rodzaju pułapka, z której pozornie nie dało się wyrwać. Mama sprzedawała samą siebie na ulicy, tata przepadł w narkotykach, a on, obdarzony trzeźwym umysłem i zdrowymi kończynami, na początku płynął z rodzinnym nurtem i też dał się zepsuć. Ale nie do szpiku kości. Z czasem do Argentyńczyka doszło, że nogi można wykorzystać do czegoś więcej niż kopniaków w krocze, a ręce nie tylko do łamania szczęk i celowania z broni palnej. – Powiedziałem sobie, że ktoś w końcu musi to przerwać. Zrozumiałem, że muszę dać rodzeństwu lepszy przykład.

Gangster od urodzenia, piłkarz z potrzeby

Dlatego Avila wybrał piłkę nożną, choć to nie takie proste, jak może się wydawać. To nie tak, że Argentyńczyk zapisał się do klubu, odpalił i zapracował na kontrakt. Nie, wtedy jeszcze nie. Drogę gangstera częściowo porzucił na rzecz specjalnych zawodów ulicznych w Barrio. Chodziło w nich o to, że widzowie obstawiali, kto wyjdzie zwycięsko z pojedynku na rzuty karne: bramkarz czy strzelający. Avila zawsze lubił piłkę i był dość dobry, ale taka presja ze strony widowni była czymś zupełnie nowym. No i… niebezpiecznym. – Zdarzało się, że jakiś bramkarz miał karabin maszynowy zawieszony na szyi. Komuś mogło się nie spodobać, że przegrał zakład, ale robiłem to codziennie, żeby zarabiać. Uważam, że już wtedy zacząłem profesjonalną grę w piłkę.

Avila czasami myślał, co by się wydarzyło, gdyby przestrzelił. Podobno strzelał zawsze. Zbierał dolar po dolarze, ale szybko zrozumiał, że na tym daleko nie zajedzie, więc wrócił do “travesuras”. To argentyńska definicja wybryków, mniej lub bardziej legalnych. Zbliżając się do 18. roku życia, Avila oddalał się od piekła, ale nie wypadł całkowicie poza jego kręgi. Grał na przykład w karty i sprzedawał ubrania. Skąd miał je biedny chłopiec, można się domyśleć. Dopiero jego koleżanka, a dziś żona, uświadomiła mu, żeby bardziej postawił na piłkę. – Byliśmy młodzi. Powiedziała “Zwolnij i pomyśl, czego chcesz dla swojej rodziny. Z takim życiem jak teraz rozbijesz siebie i najbliższych”.

Reklama

Rodziców nie było stać na wsparcie Avili. Im brakowało pieniędzy na wyżywienie dzieci, a co dopiero na kupno butów piłkarskich. Dlatego Argentyńczyk to i owo “pożyczał”, kiedy na ulicach Rosario nadarzała się okazja. To tyczyło się wszystkiego, co mógł zabrać do domu i podarować rodzeństwu. Okradał rodziny podobne do swoich, czego potem żałował, choć nie jakoś bardzo, zważywszy na punkt siedzenia. – Liczyło się to, żeby przetrwać. Chciałem, żeby bracia i siostry mieli lepsze życie.

W Barrio panował pewien kodeks. Swoi nie tykali swoich. Avila tłumaczył, że jeśli już na kogoś podnosił rękę albo okradał z dobytku, robił to poza wyznaczoną strefą. To cud, że nikt nigdy się na niego nie zaczaił i nie zbił na kwaśne jabłko, albo co gorsza: nie wysłał w zaświaty jak kilkunastu jego kolegów. – Pewnego dnia zaczęliśmy z żoną wymieniać nazwiska znajomych z tamtych lat. Z około 30 połowa nie żyje, a reszta siedzi w więzieniu.

Zawód: murarz, tynkarz, akrobata

Niewykluczone, że Avila przed zostaniem piłkarzem topowej ligi zaliczył jedną z najdziwniejszych dróg do celu w tym środowisku. Wspomnieliśmy już o zleceniach gangsterskich, klubach nocnych, obstawianych rzutach karnych czy zwykłych kradzieżach, ale Argentyńczyk parał się również murarstwem, malarstwem i fryzjerstwem. Jeździł nawet na koniu z wozem, który służył mu do zbierania tektury, metalu, aluminium czy złomu. Nie lubił tego, ale jak sam przyznał, czuł się lepiej, kiedy ciężko pracował od 6 do 22 ze świadomością, że nie musi nikomu robić krzywdy.

Przemianę Avili dopełniła niedoszła tragedia córki. We wczesnej dorosłości życie Argentyńczyka nie było już podyktowane wpływem mrocznej strony Rosario dzięki partnerce, ale też nie dawało o sobie zapomnieć. Wizja dodatkowego zarobku, czasami polegająca na groźbach z pistoletem w ręce, wracała jak bumerang. Aż do obietnicy, którą gangster złożył Bogu.

Dziecko Avili znalazło się na łożu śmierci tydzień po urodzeniu. Problemem był układ oddechowy – z powodu wirusa kanały między płucami a tchawicą były niewydolne. Na domiar złego tuż przed pojawieniem się córki na świecie, Avila zapłacił karę za renomę, na którą niewątpliwie zapracował. Klub z Rosario, CA Tiro Federal Argentino, który przygarnął Avilę w 2011 roku, zawiesił go na dwa lata. Rok po tym, jak najpierw dał szansę chłopakowi z ulicy w młodzieżowym zespole. Mając 18 lat, Avila stracił perspektywy na jakąkolwiek piłkarską karierę przez oskarżenia o… kradzież piłek i koszulek.

W jednym momencie świat Avili miał się zawalić. Klub przestał dawać mu pieniądze, a z córką było coraz gorzej. Mając niespełna miesiąc, trafiła do specjalnej kliniki i tam przez osiem tygodni walczyła o każdy oddech. Avila chciał być przy niej przez 24 godziny na dobę, ale nie mógł. Codziennie o 6 miał do pokonania prawie godzinną trasę na budowę, a potem wracał o 20, żeby zobaczyć córeczkę na 15 minut dozwolone przez szpital. Jeździł rowerem w brudnych i śmierdzących ubraniach. Tak oszczędzał pieniądze na autobus i jedzenie dla żony. – Robiłem w jedną stronę 30 kilometrów, żeby dać żonie bilet autobusowy i żeby mogła pozwolić sobie chociaż na filiżankę kawy.

Cud w Rosario. Chimy Avila przeprosił się z Bogiem

Pewnego dnia państwa Avili nie chcieli wpuścić do sali. Ich niemowlę miało zawał serca. Cudem był fakt, że przeżyło reanimację, ale to nie był koniec. Sytuacja powtórzyła się kilka tygodni później i wtedy lekarze przyjęli rodziców z nietęgą miną. Byli bezradni. Przepowiadali najgorsze nie tyle na dniach, co na godzinach. Zniszczonemu psychicznie Avili pozostało zawrócić do domu, przejechać kilkadziesiąt kilometrów i paść na kolana. – Płakałem na podłodze. Powiedziałem Bogu, że jeśli uratuje moją córkę, wszystkie te rzeczy, które robiłem poza pracą, wszystkie te przestępstwa i złe uczynki na zawsze zamknę w przeszłości. Powiedziałem też: Boże, jeśli mi nie wierzysz, zabierz mnie, ale ją, proszę, oszczędź.

Avila z żoną wrócili do kliniki następnego dnia. Lekarze ich wpuścili, ale do sali, która była nienaturalnie pusta i czysta. Argentyńczyk na ten widok wybuchł takimi emocjami, że bałby się go każdy inny gangster w promieniu kilometra. Zaczął gwałtownie szlochać, demolować sprzęt, biegać od ściany do ściany i wyrwał się nawet z pięściami na ochronę. Ale nie zrobił rzeczy najważniejszej: nie słuchał i nie spojrzał. Bóg podniósł chorągiewkę. Spalony. Avila córki nie stracił. – Reanimowali ją i została zabrana na inny oddział. Powiedzieli, że jest w porządku i wychodzi z intensywnej terapii. Dzień później ją zobaczyliśmy, było lepiej. Spojrzałem w niebo i powiedziałem: “Zrobiłeś swoją część. Teraz czas na mnie”. 

Żeby jednak Avila mógł zrobić swoje, potrzebował naprawy wizerunku. A to było o tyle trudne, że klub, który wlepił mu zawieszenie na dwa lata, nie odpuszczał. Zaczęło się od pułapki zastawionej przez prezydenta, który zaprowadził Argentyńczyka w zaułek wypełniony policją. Skończyło natomiast na tymczasowym więzieniu i rozprawie sądowej, którą Avila wygrał udowodnieniem swojej niewinności. Ale jakim kosztem.

Straciłem dwa lata. Przez nich nigdzie nie mogłem zagrać, a członkowie mojej rodziny, którzy też pełnili w klubie jakąś funkcję, zostali wyrzuceni. Grający bracia i nawet mama, która była tylko sprzątaczką. Powiedziałem agentowi, że wybaczam, ale nie zapomnę. Później przy transferze Tiro Federal pobierało prowizje za prawa do mojej karty, ale już to przemilczałem. Nie sram do własnego gniazda, a oni mimo wszystko, do pewnej chwili, mnie karmili.

Chimy Avila wyszedł na prostą w wieku 20 lat. Nie dał się zniszczyć

Właściwa kariera Avili, już bez prześladujących go problemów z trudnej przeszłości, zaczęła się dopiero w 2015 roku. Kiedy miał 20 lat, trafił do San Lorenzo z Buenos Aires. Nie robił wrażenia grą z piłką przy nodze, nie czarował trybun jak wielu innych rodaków, ale budził szacunek zaangażowaniem. Kochał “Gladiatora” i wbił sobie do głowy, że boisko to arena, na której trzeba walczyć na śmierć i życie. To podejście wywindowało go ponad argentyński rynek. Właśnie ta cecha sprawiła, że w 2017 roku sięgnęła po niego drugoligowa Huesca.

Avila, nazywany przez Hiszpanów “kulą burzącą”, przyczynił się do awansu Hueski w sezonie 2017/2018, strzelając 7 goli. Potem wypadał w liczbach jeszcze lepiej, zdobył 10, ale to nie przełożyło się na utrzymanie w La Liga. Wielu kolegów musiało wrócić na zaplecze, ale on nie. Wzbudzał wystarczające duże zainteresowanie w elicie i mógł przebierać w kilku ofertach. Ku zaskoczeniu dziennikarzy, postawił na Osasunę, choć zgłaszały się większe, trochę bogatsze marki. Czynnik decydującym okazała się pewna płyta DVD podrzucona przez kibiców z Pampeluny. – Skandowali moje imię i pokazali niesamowitą atmosferę. Pokochałem to, chciałem to przeżyć. Nie patrzyłem na największy kontrakt.

Avila nie krył, że nie miał hamulców i na tym zbudował swój status na hiszpańskich boiskach. Jako nieustępliwego, twardego gościa, który rozbija obrońców i potrafi zagwarantować 10 bramek na sezon. Ale ten jeden raz, a właściwie tuż po nim drugi, przesadził. Zahamował, ale na barierkach. Puściły linki hamulcowe. Zerwało się więzadło krzyżowe. I to tak, że Avila nawet nie zdążył wrócić po ciężkim urazie, bo od razu wszedł w kolejny. Wypadł na 435 dni, akurat przed okresem, gdy zaczęły rozdzwaniać się telefony z Barcelony. – Może to nie było dla mnie? Jeśli coś takiego się dzieje, trzeba to przyjmować. Zresztą mój problem to okruszek na tle chleba, jakim są problemy ludzi na przykład walczących z rakiem. Nie mogłem rozpaczać.

Nie mogła też rozpaczać rodzina Avili. Po kilku latach gry w La Liga Argentyńczyk przeniósł ją w realia, w których nie trzeba bać się latających kul, wstawać na śniadanie do pustego stołu czy spać z bronią pod poduszką i obawą o napad. Zmieniło się prawie wszystko, wręcz nie do poznania, choć nie trzy rzeczy, na które zwrócił uwagę sam Avila.

Piłkarz średni i “bez kolan”, ale wojownik pierwszorzędny

Pierwsza kwestia to tatuaże, które opowiadają jego historię i są zarezerwowane dla najważniejszych osób oraz wydarzeń w jego życiu. Każda część ciała, każda kończyna to osobny rozdział.

Druga to żona – mówili mu, że mógłby mieć każdą, ale zawsze powtarzał: – Głodowała i płakała ze mną. Uczyniła mnie lepszym mężczyzną i zawsze była obok. Kocham ją i szanuję.

Trzecia rzecz, charakterystyczna po dziś dzień także w barwach Realu Betis, to boiskowy odruch bezwarunkowy. W Sewilli zauważono, że Avila nie skanuje przestrzeni jak typowy piłkarz. Bliżej mu do – jakkolwiek to zabrzmi – świdrowania wzrokiem całego otoczenia, jakby w obawie, że coś złego czai się za jego plecami. – Powiedział mi o tym fizjoterapeuta Betisu. To prawda. Nawet jak rozmawiam z kimś w cztery oczy, muszę wiedzieć, co dzieje się wokół. To taki instynkt. Mówią mi, że kiedy to robię, wyglądam jak sowa.

Między innymi z takim piłkarzem będzie miała do czynienia Jagiellonia Białystok w ćwierćfinale Ligi Konferencji. Nie wirtuozem, nie gwiazdą z pierwszych stron gazet – no, chyba że po jednej z ośmiu czerwonych kartek na hiszpańskich boiskach. Ale prawdziwym boiskowym zabijaką (coś wie o tym choćby Nico Williams, któremu wślizgiem omal nie zakończył kariery) z gangsterskimi korzeniami. I człowiekiem, który dla wielu ludzi z najniższych klas społecznych może być przykładem, że cudowna ucieczka z objęć biedoty i kryminału jest możliwa nie tylko na dużym ekranie.

Źródła: ESPN, “El Pais”, “Mundo Deportivo”

WIĘCEJ O LIDZE KONFERENCJI:

Fot. Newspix

W Weszło od początku 2021 roku. Filolog z licencjatem i magister dziennikarstwa z rocznika 98’. Niespełniony piłkarz i kibic FC Barcelony, który wzorował się na Lionelu Messim. Gracz komputerowy (Fifa i Counter Strike on the top) oraz stały bywalec na siłowni. W przyszłości napisze książkę fabularną i nakręci film krótkometrażowy. Lubi podróżować i znajdować nowe zajawki, na przykład: teatr komedii, gra na gitarze, planszówki. W pracy najbardziej stawia na wywiady, felietony i historie, które wychodzą poza ramy weekendowej piłkarskiej łupanki. Ogląda przede wszystkim Ekstraklasę, a że mieszka we Wrocławiu (choć pochodzi z Chojnowa), najbliżej mu do dolnośląskiego futbolu. Regularnie pojawia się przed kamerami w programach “Liga Minus” i "Weszlopolscy".

Rozwiń

Najnowsze

Hiszpania