Reklama

Barcelona jak walec. Lewandowski krok od setki!

Antoni Figlewicz

09 kwietnia 2025, 23:07 • 5 min czytania 71 komentarzy

Gdy już Borussia wytrzymała tę pierwszą falę huraganowych ataków, wydawało się, że uda jej się uratować przed laniem. Nic bardziej mylnego. Barcelona odczekała swoje, pozwoliła rywalom powierzgać, a w drugiej połowie dopełniła dzieła zniszczenia i dzięki niemal pełnej dominacji jest już jedną nogą w czołowej czwórce tej edycji Ligi Mistrzów. Trudno sobie wyobrazić, że mogłoby być inaczej, nawet jeśli historia nauczyła Blaugranę pokory…

Barcelona jak walec. Lewandowski krok od setki!

Tylko czy po takim meczu faktycznie powinno się przykładać do pokory tak wielką wagę? Jeśli jesteś lepszy od swojego rywala w dosłownie każdym aspekcie gry i całkowicie zdominowałeś spotkanie, to śmiało możesz patrzeć w przyszłość i gotować się na realizację podobnego scenariusza w rewanżu. Borussia może miała swoje momenty, ale – niestety dla niej – jest zwyczajnie drużyną słabszą. I to było dziś widać.

Reklama

Barcelona – Borussia 4:0. Koncert

Niko Kovac bardzo chciał dziś coś wymyślić. Realizatorzy regularnie pokazywali nam go naradzającego się ze sztabem szkoleniowym, ale co możesz poradzić w starciu z taką ofensywą. Nic tylko usiąść i zapłakać. Każdy z tego szalonego ofensywnego tercetu Dumy Katalonii zgarnął dziś swoje trafienie, Robert Lewandowski nawet dwa – swoją drogą to już 99 goli Polaka dla Barcelony! Ale dziś nie tylko o nim. Dziś trzeba głośno mówić o całej drużynie w granatowo-bordowych koszulkach.

Kozacy.

Po prostu. Tu ciężko coś więcej dodać, bo zapomnieliśmy już nawet o tym, że gdyby Serhou Guirassy nie zostawił butów do strzelania i głowy w Dortmundzie, to ten mecz mógłby się potoczyć zupełnie inaczej. Nie ma znaczenia, że napastnik Borussii spartolił dziś ze dwie czy nawet trzy dobre sytuacje – nikogo to nie obchodzi, sorry. Razem z kolegami dostał dziś 0:4 w trąbę i to ten wynik idzie w świat, a nie jakieś zmarnowane okazje.

Raphinha złodziejaszek…

O tym za to się będzie mówić. Wziął i ukradł, taki jest pazerny na gole ten niesamowity Brazylijczyk. W tym sezonie Ligi Mistrzów strzela jak natchniony, lecz tym razem brakowało niewiele, by instynkt killera powiódł go ku wielkiej katastrofie. Ale już nie gdybajmy, nie powiódł.

Akcję na 1:0 wypracowali stoperzy Barcelony. Po dośrodkowaniu Fermina z rzutu wolnego piłkę dobrze zgrywał Inigo Martinez, potem, jeszcze lepiej odnalazł się Pau Cubarsi. Młodzian dziubnął w kierunku bramki i po chwili pędził już w kierunku trybun, by cieszyć się z gola.

Nie swojego. Raphinhi. Brazylijczyk trącił piłkę zmierzającą do bramki i niewiele brakowało, a dostałby niezłe lanie od Cubarsiego, pozostałych kolegów i – co chyba najbardziej niebezpieczne dla jego zdrowia – Hansiego Flicka. Do spalonego brakło tyle, co nic. Złodzieja goli przed katastrofą uratował łut szczęścia. Albo problem sędziów z dokładną oceną sytuacji.

…ale to co zabiera, oddaje z nawiązką!

Trochę to wyglądało, jakby w przerwie panowie porozmawiali sobie na temat tego zajścia w szatni. Nawet w formie żartu koledzy mogli zarzucić Raphinhi, że niepotrzebnie się pchał z girami, gdzie nie trzeba. Jak ukrócić takie docinki? Najlepszy sposób jest tylko jeden i Brazylijczyk widać dobrze go zna. Wszedł na drugą połowę, tuż po jej rozpoczęciu zanotował asystę.

Przy drobnej pomocy głowy Roberta Lewandowskiego. W tej akcji zgadzało się zresztą wszystko, choć początkowo można było zakładać, że Yamala poniosła fantazja. Miękka wrzutka, niemal pod linię końcową, bardziej dla żyrafy niż takiego Raphinhi. Zbyt wymyślne, nie? Wyszło jednak super, Raphinha sięgnął, odegrał wzdłuż linii do Lewandowskiego, a Polak upchnął piłkę w siatce.

Później Brazylijczyk dogrywał jeszcze do Yamala, tuż przed tym, jak ten zdobył gola ustalającego wynik meczu.

Po drodze był też jeszcze jeden gol Lewandowskiego, nie zapominamy o nim, spokojnie. Dal naszego rodaka przygotowaliśmy specjalny fragment tego tekstu. O, akurat ten poniżej!

Lewandowski i kamień milowy. To już tylko jeden krok

Dzisiejszy dublet Polaka oznacza, że kolejne trafienie będzie dla niego już setnym w barwach Barcelony. Setnym. Niesamowite, naprawdę. Dziś cały zespół Barcelony rozegrał świetne zawody, ale to nasz rodak zgarnął dla siebie najwięcej tego, co napastnicy lubią najbardziej. Rzućcie sobie okiem, na tę jedną, jakoś przypadkiem pominiętą przez nas wcześniej bramkę.

Polak głównym aktorem w takim meczu – to zawsze cieszy, choć dzięki Lewandowskiemu trochę już przywykliśmy. Niech nam jednak jego wyczyny nie powszednieją nigdy. Trzeba się cieszyć, trzeba skakać z radości, że się naszemu wiedzie! I wieść będzie się dalej, bo wszystko, ale to wszystko wskazuje na to, że Barcelona zagra dla nas także w półfinałach.

A Borussia? W rewanżu nie ma już czego szukać. Nawet jak mogło coś wpaść i w końcówce Beier pokonał Szczęsnego, to sędziowie i tak odgwizdali spalonego. Znikąd nadziei. Nie z tą genialną Barceloną.

FC Barcelona – Borussia Dortmund 4:0 (1:0)

  • 1:0 – Raphinha 25′
  • 2:0 – Lewandowski 48′
  • 3:0 – Lewandowski 66′
  • 4:0 – Yamal 77′

CZYTAJ WIĘCEJ O LIDZE MISTRZÓW NA WESZŁO:

Fot. Newspix

71 komentarzy

Wolałby pewnie opowiadać komuś głupi sen Davida Beckhama o, dajmy na to, porcelanowych krasnalach, niż relacjonować wyjątkowo nudny remis w meczu o pietruszkę. Ostatecznie i tak lubi i zrobi oba, ale sport to przede wszystkim ciekawe historie. Futbol traktuje jak towar rozrywkowy - jeśli nie budzi emocji, to znaczy, że ktoś tu oszukuje i jego, i siebie. Poza piłką kolarstwo, snooker, tenis ziemny i wszystko, w co w życiu zagrał. Może i nie ma żadnych sportowych sukcesów, ale kiedyś na dniu sąsiada wygrał tekturowego konia. W wolnym czasie głośno fałszuje na ulicy, ale już dawno przestał się tego wstydzić.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Liga Mistrzów

Hiszpania

Szczęsny rozbrajająco szczery: „Rekord Barcelony? Niestety mój”

Wojciech Piela
4
Szczęsny rozbrajająco szczery: „Rekord Barcelony? Niestety mój”
Reklama
Reklama