Jeśli kwietniowy, spóźniony o osiem miesięcy Superpuchar Polski został zorganizowany po to, żeby ratować wizerunek tych rozgrywek, to nie wyszło. Czterdziestu tysięcy pustych krzeseł i olania meczu przez władze federacji, które wybrały się na wybory UEFA do Serbii, nie przykryje nawet fakt, że Jagiellonia i Wisła zrobiły sporo, żeby nieliczni, których ten mecz zainteresował, nie zanudzili się na śmierć.
Niespełna jedenaście tysięcy zajętych miejsc. Nigdy przedtem Stadion Narodowy nie widział takich pustek. Nawet gdy do Warszawy przyjechał Gibraltar, kadrowicze przyciągnęli na trybuny blisko trzykrotnie więcej osób. Skoro finał przeniesiono do stolicy, żeby ratować wizerunek rozgrywek w obliczu potencjalnego bojkotu Wisły Kraków, to efekt trzeba ocenić tragicznie, bo z powodu kibiców Jagiellonii, którzy odgryźli się Cezaremu Kuleszy, wyszło dokładnie odwrotnie.
Oprawa i ranga widowiska nie przypominała starcia o trofeum. Może o Puchar Ekstraklasy, pieszczotliwie nazywany przez Franciszka Smudę Pucharem Pasztetowej, lecz tam przynajmniej dobrze dopasowano obiekt do potencjału rozgrywek. Cztery tysiące osób w Grodzisku Wielkopolskim czy sześć tysięcy zajętych miejsc w Wodzisławiu Śląskim mniej raziło w oczy niż ponad czterdzieści tysięcy pustych krzesełek na najbardziej wystawnym obiekcie w kraju.
Puchar Ekstraklasy, czyli pasztetowa. Gdy chcieliśmy być jak Anglicy
Gwiazdka, dopisek: to żaden przytyk dla kibiców Wisły Kraków, którzy do Warszawy przyjechali. W dodatku z podręcznym zestawem ultrasa w plecaku, bo trybuny na moment pokolorowała przygotowana przez nich oprawa. Miło, uznanie dla każdego, kto w środku tygodnia ruszył na taką wyprawę, lecz całokształtu imprezy to nie ratuje. I żadna w tym wina tych, którzy mimo wszystko na stadion się wybrali. To nie oni zawalili po całości. PZPN traktował tę sprawę po macoszemu, więc zebrał tego owoce.
Oprawa kibiców Wisły Kraków na Supersparingu
Superpuchar Polski. Jagiellonia wygrała z Wisłą na niemal pustym Stadionie Narodowym
Dość jednak o tym, że na trybunach można było wypatrywać chamaechorów znanych z westernów. Przed spotkaniem słyszeliśmy, że obydwie strony pod względem sportowym podejdą do tematu poważnie. To jedyny temat związany z Superpucharem Polski, który udało się dowieźć. Jeśli chwilę wcześniej oglądaliśmy spotkanie, w którym pierwszoligowca i drużynę eksportową z Ekstraklasy dzieliła kosmiczna przepaść, to w Warszawie zaserwowano nam lepiej strawną mieszankę.
Piewcy tezy o tym, że Wiśle Kraków łatwiej byłoby rywalizować w najwyższej lidze, zamiast na jej zapleczu, dostali garść argumentów na utwierdzenie się w tej tezie. Po prawdzie to niewielu zdziwiłby wynik odwrotny. Wszak doszło do tego, że Mateusz Skrzypczak musiał ofiarnie sunąć na tyłku po murawie, żeby wyratować kolegów z drużyny i zablokować strzał Łukasza Zwolińskiego na pustą bramkę.
Sławomir Abramowicz też zresztą się zmachał, spocił. Tu świetnie przymierzył głową Federico Duarte, innym razem z rzutu wolnego piłkę podkręcił James Igbekeme. Jagiellonia względnie dobrze broniła pola karnego, przecinała wiele podań, wybijała dogrywane w szesnastkę z bocznych sektorów górne piłki, lecz to nie załatwiało sprawy. Wszędobylski Oliwier Sukiennicki co chwilę wchodził w drybling, szukając okazji do stworzenia przewagi. Schematy na rozegranie stałych fragmentów gry także się sprawdzały, wywoływały zamieszanie.
Różnicę na końcu zrobiło to, co rozstrzyga większość takich starć. Umiejętności indywidualne poszczególnych piłkarzy. Bo kiedy Jagiellonia przyśpieszała grę, zaczynała klepkę, grała tak zwany speed football, ekipa Adriana Siemieńca po prostu rywalom odjeżdżała. Jako przykład wystarczy podać akcję bramkową, gdy Jaga bardzo sprawnie wymieniła podania, wchodząc w pole karne. Jesus Imaz wycofał piłkę do Tarasa Romanczuka, ten z powrotem posłał ją w szesnastkę, gdzie Darko Czurlinow nawinął Alana Urygę jak juniora.
Strzelił w słupek, ale gdzie trzeba stał Miki Villar. Wbił do pustaka, otworzył wynik spotkania.
Miki Villar, który rozstrzygnął mecz o Superklapę
Czasami Jagiellonii brakowało czy to chęci, czy też wyczucia, co zrobić w fazie ofensywnej. Szła odważnie, lecz w ostatnim momencie decyzja była zła. Imaz kombinował nad koronkową akcją pod wycinki, gdy znakomite podanie Czurlinowa na dalszy słupek chciał przerodzić nie w bramkę, lecz w asystę, szukając subtelnego odegrania do Afimico Pululu. Lamine Diaby-Fadiga w ogóle się pogubił — co akurat przestało już zaskakiwać — skoro po niemal kontrataku nie odnotował ani strzału, ani asysty, lecz obicie nóg obrońcy.
Przez takie momenty wynik do końca nie był sprawą rozstrzygniętą, co sprawiało, że Supersparing nie odarł nas zupełnie z emocji, ale nie ma co się oszukiwać: wielkiego futbolu też nie zobaczyliśmy. Na dobrą sprawę obydwie drużyny zapewne najmocniej cieszą się, że odbębnili, co musieli zaliczyć i mogą wracać do zajęć istotnych. Walki o mistrzostwo, awans, chwałę w Europie. Rzeczy, które obchodzą każdego nieco bardziej niż upchnięty kolanem w terminarzu mecz na pustawym stadionie.
Jagiellonia Białystok — Wisła Kraków 1:0 (1:0)
- 1:0 – Miki Villar 14′
WIĘCEJ O PZPN NA WESZŁO:
- Paweł Wojtala dla Weszło: W PZPN jest za dużo polityki, za mało sportu [WYWIAD]
- Kulesza w UEFA dzięki… rosyjskiemu? Ujawniamy kulisy wyborczej walki
- Kuleszy kłopoty z wiceprezesami. W PZPN nadchodzi rewolucja?
- Kulesza dla Weszło: Nie miałem przyjacielskich relacji z poprzednią władzą
- Wyścig o władzę w PZPN rozpoczęty!
- Rząd chce kobiet w zarządzie PZPN, PZPN się śmieje. Nitras, Kulesza i wolta klubów
fot. FotoPyK