Krytykujemy Michała Probierza, bo jest za co, natomiast gdyby – jakimś cudem – selekcjonerem reprezentacji Polski wciąż był Fernando Santos, pewnie nie byłoby czego zbierać. Moglibyśmy przegrać i z Maltą, i z Litwą, a występ na Euro? Wolne żarty, Portugalczyk mógłby nie ogarnąć nawet dostępu do odpowiednich kanałów w telewizorze. Do tej refleksji skłania fakt, co się dzieje z Santosem po odejściu z reprezentacji Polski, a dzieje się po prostu katastrofalnie pod względem sportowym (gdyż finansowo na pewno nie narzeka).
To zdaje się jest pomysł Santosa na koniec kariery tuż przed emeryturą. Zabezpieczył swoją rodzinę jedno-dwa pokolenia do przodu, ale to jeszcze mało, trzecie i czwarte też będzie miało swoje potrzeby. Właściwie trudno Portugalczyka za to winić, to wręcz bardzo cenne, że tak myśli o bliskich, natomiast luźne podejście do pieniędzy mają jego kolejni pracodawcy.
PZPN jeszcze można obronić, bo przecież brał gościa, który dopiero co prowadził Portugalię, ale Besiktas i Azerowie chyba przestali opłacać rachunki za internet w okolicach 2016 roku. To tak, jakby zaprosić na duży festiwal muzyczny, na przykład Openera, Formację Nieżywych Schabuff i potem się dziwić, że bilety nie idą. Jak to możliwe, nie idą, przecież oni są popularni! Byli – z 30 lat temu.
Fernando Santos w Azerbejdżanie: fatalne wyniki
Bilans finansowy dla Santosa jest więc fantastyczny, ale sportowy – już haniebny. Przejął Azerbejdżan we wrześniu zeszłego roku i jeszcze nie wygrał żadnego spotkania, wszystko, na co było stać jego ekipę, to remisik z Estonią. Poza tym wpierdziele od:
- Szwecji x2
- Słowacji x 2
- Estonii (czyli dwumecz przegrał…)
- Haiti
- Białorusi
Bilans bramek 3:22. No to równie dobrze stołek selekcjonerski mógłby być w Azerbejdżanie pusty, naprawdę nie potrzeba Santosa, żeby przegrać siedem z ośmiu meczów. Ktoś powie, że tamta drużyna jest słaba i oczywiście to fakt, jest słaba, ale zdaje się, że po to zatrudniono Portugalczyka, żeby przestała być słaba i stała się chociaż mizerna. Tam nie ma jednak żadnego progresu, więc znów: taniej zostawić ten stołek pusty.
Natomiast to przecież nie są aż takie kasztany, żeby przegrywać wszystko. Poprzednik – Arif Asadov – wygrał z Kazachstanem i Mongolią, zremisował z Bułgarią. Jeszcze poprzedni selekcjoner (Asadov był tylko tymczasowym szkoleniowcem), pokonał Szwecję (3:0!) czy choćby wspomnianą Słowację, Estonię albo Macedonię Północną, zawsze groźną Mołdawię.
Azerowie to właśnie taki zespół, że prochu nie wymyśli, ale jest w stanie raz na jakiś postawić się komuś lepszemu, a poza tym rywalizować z ekipami na swoim poziomie. Tymczasem za Santosa mogłyby przyjechać Muminki i ich pacnąć 3:0, bo w zasadzie dlaczego nie.
Zresztą – poziom piłki w UEFA się podniósł, ci słabi coś tam ogarniają, nawet San Marino ograło Liechtenstein. Czy Azerbejdżan i Santos ograliby Liechtenstein? Może. Ale tylko może.
No a wcześniej Santos był w Besiktasie, gdzie wytrzymał 95 dni. Wiadomo, karuzela z trenerami kręci się tam w bardzo szybkim tempie, ale Portugalczyk nie zrobił nic, żeby ją zatrzymać. Jako nowa miotła parę meczów wygrał, ale seria pięciu meczów bez zwycięstwa zmiotła go potem z planszy.
I tak się snuje, to tu, to tam, zarabia pieniądze, nabiera kolejnych naiwniaków. Ktoś powie, że rujnuje sobie nazwisko, ale dajcie spokój – on ma 70 lat. Zgarnie kasę od Azerbejdżanu, może jeszcze ktoś się znajdzie na parę pensji i zaraz emerytura.
Jest trenerem, którego nie należałoby zatrudniać do prowadzenia żaków w najmniejszej wsi najmniejszego kraju, ale w gruncie rzeczy jeśli ktoś się powinien wstydzić, to jego pracodawcy. Trzeba nie mieć za grosz odpowiedzialności, by dzisiaj dać mu robotę. Nawet w Azerbejdżanie.
CZYTAJ WIĘCEJ O FERNANDO SANTOSIE:
- Fernando Santos znów dostał lanie. Tym razem od Haiti
- Fernando Santos wzięty w obronę. “Nasze miejsce jest w lidze krasnoludków”
Fot. FotoPyK