Jeśli już przyszło żyć w świecie, w którym Michał Probierz będzie selekcjonerem reprezentacji Polski jeszcze przynajmniej przez najbliższy rok, trzeba się cieszyć z naprawdę małych rzeczy. Na przykład z tego, że drużyna zaczyna być przewidywalna w kwestii ustawienia, składu i pomysłu na grę. Nawet jeśli przeciwko Malcie można by oczekiwać większych ambicji w kwestii gry pozycyjnej, Probierz akurat nigdy ich nie miał. A zespół zaczyna nabierać jego cech.
Reprezentacji Polski ostatnich lat to historia ciągłego chaosu. Zwolnienie Jerzego Brzęczka zapoczątkowało miotanie się od ściany do ściany, zgodnie z tym, kogo akurat prezesi PZPN wybrali na selekcjonera i jakie doraźne cele trzeba było osiągnąć na boisku. Co zgrupowanie debatowano o ustawieniu, czy ma być trójka, czy czwórka obrońców, czy Robert Lewandowski powinien grać w ataku samotnie, czy z partnerem, do tego ciągle zadziwiały personalne eksperymenty. Drużyna stała się patchworkiem.
Mam ochotę, jak Katon, w każdym tekście o reprezentacji Polski podkreślać, że „a poza tym Michał Probierz nie powinien być jej selekcjonerem”. Skoro jednak przynajmniej przez najbliższy rok nic się w tej kwestii nie zmieni, nie ma sensu każdego występu kadry traktować jako okazji do ataków na trenera. Zwłaszcza że ten akurat nie dostarczył świeżej amunicji. Mecz z Maltą nie był w żaden sposób przełomowy. Wyglądał dokładnie tak, jak można było oczekiwać.
Dwa do zera z Maltą? Minimum przyzwoitości
Wygrana nie przyszła tym razem po takich męczarniach jak z Litwą. Łukasz Skorupski, poza wybronieniem kilku niezłych strzałów z dystansu, nie musiał się wykazywać. Dość szybko stało się też jasne, że żadna przykra niespodzianka tego dnia się nie wydarzy. Można było oczywiście liczyć na większą liczbę goli, ale też był to wynik bardzo w stylu Malty, która zwykle przegrywa, ale raczej nie wpadając pod koła rywali. Tym samym wynikiem zakończyła w eliminacjach Euro 2024 wyjazd do Anglii i domowy mecz we Włoszech. Z Ukrainą przegrała na wyjeździe nawet niżej.
Srogie lania zdarzają się jej rzadko, a też Polska nie jest dziś drużyną, która potrafiłaby komuś takie sprawić.
Polska – Malta, analiza. Bez przepaści w grze pozycyjnej
Co jednak można z tych 90 minut wynieść, to poczucie, że eksperymenty i szukanie po omacku drogi się skończyły. Aktualne powołania były do bólu przewidywalne, bez częstych u Probierza prób udowodnienia, że widzi więcej niż inni. Nie było dyskusji o ustawieniu, bo we wszystkich 19 meczach tego selekcjonera grała trójka z tyłu i duet z przodu. Nie wszystkim musi się to podobać, ale przynajmniej wiadomo, że gderanie nic nie zmieni, bo trener będzie się tego ustawienia trzymał niezależnie od poziomu rywala.
Sensacyjne powołania Probierza – co z nich wynika?
Podobnie pod względem profilu zawodników złożony jest zwykle środek pola, gdzie gra jeden zabezpieczający pomocnik i dwaj biegający od pola karnego do pola karnego. Nawet o personalia trudno było gorąco się pokłócić. Temat obsady bramki został rozwiany jeszcze przed pierwszym marcowym meczem. Zmiany, jakie następowały w obrębie spotkań albo między nimi też były raczej kosmetyczne i dokonywane na podobnych, albo identycznych pozycjach. Probierz najpierw wybrał system, potem dobrał do niego najbardziej odpowiadających mu ludzi. Dla kibica regularnie oglądającego kadrę nie byłoby dziś żadnym problemem wytypowanie składu na kolejny mecz, gdyby miał się odbywać w tym tygodniu.
Jakub Kiwior zaliczył najwięcej występów w kadrze za kadencji Michała Probierza – 18
Zaczyna to też być drużyna Probierza także w sposobie gry. Wydawać by się pomogło, że akurat przeciwko Malcie Polska będzie wręcz zmuszona do prowadzenia gry, budowania wielopodaniowych akcji, cierpliwego rozciągania obrony. Rywal nie był jednak zainteresowany całkowitym oddaniem inicjatywy. Przewaga Polaków w posiadaniu piłki oczywiście była wyraźna, ale jednak Maltańczycy przez ponad 40% czasu mieli piłkę przy nogach.
Wielopodaniowych akcji też nie było tak wiele. Przed przerwą Polacy przeprowadzili raptem pięć akcji składających się z pięciu lub więcej podań na połowie rywala. Z całego meczu, według danych WhoScored.com, średnia sekwencja akcji Polaków wynosiła pięć podań, przy czterech Maltańczyków. To nie jest przepaść, jakiej można by się spodziewać, znając różnicę w umiejętnościach piłkarzy obu drużyn.
Szybki futbol Michała Probierza
To jednak wynik, jakiego można było się spodziewać, znając podejście polskiego selekcjonera do futbolu. Przez to, jak wyglądała końcowa faza jego pracy w Cracovii, przylgnęło do niego bazowanie na dośrodkowaniach, lecz w najlepszych okresach w Krakowie czy w Białymstoku, jego drużyny nie brylowały wcale w tym elemencie. Wymarzony futbol Probierza jest szybki. Pragmatyczny w innym sensie, niż zwykle używa się tego słowa. Nie ma to być budowanie okopów wokół własnego pola karnego i granie długiego podania na wysokiego napastnika. Ale nie ma też za grosz idealizmu, podejmowania zbędnego ryzyka, byle tylko trafić w jakieś wysublimowane gusta. Szybkie zagranie do przodu po odbiorze, zgranie na skrzydło, wygranie pojedynku, wejście w pole karne, strzał. Parę podań, kilka sekund i po wszystkim.
Samo się nie wygra. Dlaczego reprezentacja Polski potrzebuje lepszego trenera?
Gole, jakie Polska strzeliła Malcie, były wręcz podręcznikowe dla jego podejścia do futbolu. Pierwszy padł po wysokim odbiorze Jana Bednarka, który na połowie rywala zagrał na wyprzedzenie. Jedno podanie Przemysława Frankowskiego na skrzydło, płaskie dośrodkowanie, wbicie piłki do pustej bramki. Przy drugim na wyprzedzenie zagrał Sebastian Szymański, szybka wymiana podań Karola Świderskiego z Jakubem Moderem, strzał i bramka. Prowokowanie rywala do strat w określonych miejscach, aktywne wyskakiwanie zza jego pleców, szybkie ciosy. Probierz to lubi. A Polska za jego czasów już kilkakrotnie strzelała w podobny sposób gole.
Jeśli chodzi o własną inicjatywę w budowaniu ataków, wszystko, co najlepsze wiązało się w tej drużynie ostatnio z rajdami Nicoli Zalewskiego, jego ochotą do zdobywania terenu i wchodzenia w pojedynki. Gdy go zabrakło, w meczu z Litwą podobnych atutów nie potrafili dać wahadłowi Frankowski i Matty Cash. Ustawienie z Maltą na lewym wahadle prawonożnego Jakuba Kamińskiego było wiernym skopiowaniem rozwiązania z Zalewskim. Polacy starali się ściągać akcje na prawą stronę, by potem szybkim przerzutem doprowadzać gracza Wolfsburga do sytuacji jeden na jednego.
23-latek stał się dzięki temu głównym motorem napędowym polskich ataków. Do pełni szczęścia zabrakło mu zwieńczenia dobrego występu golem, do czego miał okazję po podaniu Świderskiego w akcji zaczętej prostopadłym podaniem Lewandowskiego. Ale i tak decyzja o wystawieniu do od pierwszej minuty i to właśnie po lewej stronie ze wszech miar się obroniła. Podobnie jak zmienienie w przerwie Mateusza Bogusza i wprowadzenie za niego Bartosza Slisza. Dodatkowy defensywny pomocnik pomógł lepiej zabezpieczyć środek przed wypadami, które przed przerwą Maltańczycy kończyli strzałami z dystansu i pozwolił uwolnić Modera do bardziej ofensywnej roli, co przyniosło efekt przy drugim golu.
Bartosz Slisz
Pomysł ze słabościami
To, że kończy się czas patchworku i drużyna zaczyna pod różnymi względami się krystalizować, jest oczywiście pozytywne, bo zwłaszcza w futbolu reprezentacyjnym, cierpiącym na notoryczny brak czasu, jakiś szkielet jest oczywiście lepszy niż żaden. Co nie oznacza, że wybranie akurat takiej drogi przez trenera, trzeba uznawać za słuszne.
O ile Maltańczyków można jeszcze dwa razy zaskoczyć grą na wyprzedzenie na ich połowie, o tyle odrobinę silniejsi i bardziej zdyscyplinowani rywale na podobne pułapki mogą się już nie nabrać, co pokazał nawet mecz z Litwą. Silniejsi przeciwnicy w takich sytuacjach nie tylko nie panikują, ale wręcz wykorzystują je, by samemu przechodzić do szybkiego ataku. Bardziej wyrachowani nie próbują przebijać się przez pressing, tylko omijają go długim zagraniem, wytrącając Polsce główny pomysł na atakowanie.
Jeśli nawet z Maltą oba gole strzela się po szybkich akcjach z wysokich odbiorów, prawdopodobnie z nikim nie udałoby się zrobić tego po ataku pozycyjnym. Nie chodzi o to, by Polska koniecznie musiała próbować narzucać warunki gry rywalom z najwyższej półki, ale niektórym by jednak mogła. Bazując na wysokich przechwytach ewentualnie na wygrywanych pojedynkach na lewym skrzydle, jest drużyną bardzo jednowymiarową, przewidywalną. Łatwość wygrywania pojedynków mają w tym zespole maksymalnie dwie-trzy osoby. Zdobywanie terenu podaniami przychodzi większości jeszcze trudniej.
Jan de Zeeuw: Gra Polski to wstyd. Probierz nie jest trenerem na ten poziom [WYWIAD]
Nawet przy tym samym wyniku, byłbym bardziej zadowolony z meczu, gdyby gole padły po mniej typowych dla piłki Probierza akcjach. Po cierpliwym rozgrywaniu piłki, po jakiejś dłuższej kombinacji. Świadczyłoby to, że selekcjoner chce drużynę rozwijać, przygotować ją na różne scenariusze, nadać kolejny wymiar. Polska ma w europejskim łańcuchu pokarmowym specyficzną pozycję. Jest za słaba, by każdemu narzucać swój styl gry, ale za silna, by nigdy nie być zmuszaną do prowadzenia gry.
Mecz z Maltą to dobra okazja do ćwiczeń, z bardzo niewielkim ryzykiem niepowodzenia. Probierz wykorzystał go jednak do szlifowania swojego planu A. Z Maltą wyszło, ale wcześniejsza konfrontacja z Litwą pokazała, że przy odrobinie lepszym poziomie drużyny broniącej, mogą być wielkie problemy. Z kolei jesienna Liga Narodów udowodniła, że pressing jest za słaby, by na rywalach z wysokiej półki zrobić wrażenie, obrona zaś nie na tyle mocna, by przetrwać napór silnego przeciwnika.
Pozytywny przykład Karola Świderskiego
To nie było zgrupowanie, podczas którego można coś wygrać. W starciach z takimi rywalami dało się jedynie stracić. Reprezentacja Probierza to zrobiła, ale na szczęście tylko wizerunkowo, nie punktowo. Trudno mówić o wielkich personalnych wygranych zgrupowania, może poza Kamińskim, który ostatnio w kadrze nie dawał tak pozytywnych sygnałów. Trudno też mówić o wielkich przegranych. Jedyny jego pozytyw można znaleźć właśnie w tej namiastce wyczekiwanej stabilności. Wyłonieniu się drużyny, w której wiadomo, kto jest pierwszym bramkarzem, jak wygląda trójka stoperów, kto w idealnym zestawieniu grałby na wahadłach, stworzył środek pomocy czy partnerował Lewandowskiemu w ataku.
Notabene Świderski, odkąd w ramach jednego z eksperymentów wymyślił go dla kadry Paulo Sousa, stanowi w niej przeciwieństwo dla większości kolegów. O ile w przypadku wielu reprezentantów Polski można zastanawiać się, jak to zrobić, by formę z klubu pokazywali też w kadrze, o tyle Świderski, jak kiedyś Kamil Grosicki, wyrasta na piłkarza reprezentacyjnego. Klub klubem, inni robią na co dzień większe kariery.
Ale jego 13 goli w kadrze to już 23. wynik w historii reprezentacji. Już ma tyle bramek, ile Włodzimierz Smolarek, mniej strzelili m.in. Emmanuel Olisadebe, Wojciech Kowalczyk, Tomasz Frankowski, Jan Furtok, Paweł Brożek czy Grzegorz Rasiak, a więc jednak rozpoznawalne postaci swoich pokoleń. Świderski zawsze jest maksymalnie tym drugim, choć gdy wchodził do drużyny, był czwartym-piątym, za Arkadiuszem Milikiem, Krzysztofem Piątkiem i momentami Adamem Buksą. Wydawało się, że nie ma wręcz potrzeby wciskać do kadry kolejnego napastnika, lepiej skupić się na wykorzystaniu tych, którzy już w niej są.
Jakub Moder i Karol Świderski
Tymczasem Świderski strzela w kadrze średnio co 147 minut, co jest wynikiem niemal na poziomie Roberta Lewandowskiego (co 144). Bramka w co trzecim spotkaniu to też wynik ze wszech miar godny pochwały. Zwłaszcza że jedenaście z tych trafień padło w meczach o punkty – z Albanią za Sousy na wagę wyjazdowego zwycięstwa, z Walią za Czesława Michniewicza na wagę zwycięstw, które dały utrzymanie w najwyższej dywizji. U Probierza, który w piłce klubowej go odkrył i zbudował, trafiał dotąd tylko w meczach towarzyskich. Ale wczorajszymi trafieniami udowodnił, że i u niego powinien być pożyteczny.
Mając system i wybraną grupę piłkarzy, selekcjoner powinien teraz skupić się na tym, by jak największe z nich grono poczuło się w tym pomyśle na futbol dobrze. To nie jest selekcjoner moich marzeń, ale w obrębie tego, co możliwe, byłoby już jakimś spełnieniem marzeń, gdyby chociaż większe grono zawodników, w drużynie narodowej rosło, a nie karlało. Grupa eliminacyjna jest taka, że selekcjoner naprawdę ma niezwykły komfort faktycznego budowania zespołu, zamiast klecenia go naprędce.
Dobrze by było, gdyby zdołał tego czasu nie zmarnować. Trzymanie się jednej jedenastki, jednego pomysłu na grę i piłowanie go ze zgrupowania na zgrupowanie też jest jakimś rozwiązaniem. Pytanie tylko, czy Probierz będzie na tyle konsekwentny i cierpliwy, by nie wywrócić wszystkiego do góry nogami w trochę bardziej stresującym momencie. Mecze z Litwą i Maltą odpowiedzi na nie dać jednak nie mogą.
WIĘCEJ O MECZU REPREZENTACJI POLSKI NA WESZŁO:
- Przypatrzcie się dobrze. Oto nasi czarodzieje dryblingu!
- Imponujący Kamiński i odmieniony Moder. A Piątek był jak duch [NOTY]
- Samo się nie wygra. Dlaczego reprezentacja Polski potrzebuje lepszego trenera?
- Trela: Michał Probierz i najcieplejsza posadka polskiej piłki
MICHAŁ TRELA
fot. FotoPyK