Ułożenie terminarza w taki sposób, że mecz Zagłębia Lubin z Piastem Gliwice otrzymuje telewizyjny prime time, podczas gdy spotkanie Pogoni Szczecin z Lechem Poznań odbyło się wcześniej, brzmi tak, jakby organizatorzy gali bokserskiej w Arabii Saudyjskiej zdecydowali, że Mariusz Wach otrzyma walkę wieczoru, którą poprzedzi starcie Andy’ego Ruiza z Anthonym Joshuą. Na domiar złego zaangażowani w to widowisko postanowili, że nie zrobią wiele, żeby w jakiś sposób władze ligi wybronić.
Najwyższy czas powiedzieć to wprost: Tomasz Pieńko nie jest już młodym talentem. Dwudziestojednoletni chłopak zbliżający się do setki występów w Ekstraklasie nie powoduje westchnięć zachwytu w rozgrywkach silniejszych niż nasze. Gdyby robił, wyjechałby z kraju trzy, dwa, maksymalnie rok temu, po sezonie, w którym regularnie robił różnicę, czarował, zaliczał się do topki na swojej pozycji.
Wciąż jednak częściej mówimy o tym, czego Pieńko nie zrobił, niż o tym, czego dokonał. W dodatku coraz częściej trzeba się zastanawiać, czy do listy nieudanych prób za moment nie dopiszemy: utrzymanie Zagłębia w lidze.
Tomasz Pieńko nie jest liderem Zagłębia Lubin
Możecie stwierdzić, że Pieńce nie ma sensu wrzucać na barki sztangi z takim ciężarem, bo to dobry chłopak jest. Tylko w zasadzie: dlaczego? Zagłębie Lubin nie ma w kadrze zawodnika o większym potencjale, możliwościach i jednocześnie — doświadczeniu na ligowych boiskach. Bo może i Jakub Kolan ma poprzeczkę zawieszoną wyżej, ale jeśli ktoś może użyć wymówki „za wcześnie”, to właśnie on, Igor Orlikowski czy, nie przymierzając, Mateusz Dziewiatowski.
Od faceta w wieku, w którym największe perełki w Europie dawno już rozwijają się na zachodzie; za którego Raków Częstochowa był gotowy wyłożyć ponad dwa miliony euro (miłośnikom gdybania ułatwimy sprawę: tak, o takim transferze pisalibyśmy w podobny sposób, co o przejściu Ilji Szkuryna do Legii Warszawa za półtorej bańki), trzeba jednak wymagać, że udowodni w końcu jakość. Albo, bo też o to się w tym wszystkim rozchodzi, że mając na nodze dwie piłki na wagę punktów dla potrzebującej ich jak tlenu drużyny, przynajmniej raz się nie pomyli.
Tymczasem Tomasz Pieńko nie wykorzystał ani okazji, w której wybiegł na czystą pozycję po znakomitym zagraniu Damiana Dąbrowskiego i mógł wybrać róg, w który uderzy, ani tej, po szybkim wypadzie.
Kontra prawie idealna…
Zagłębie wciąż szuka okazji do wyrównania
Mecz trwa w CANAL+ SPORT 3 i w serwisie CANAL+: https://t.co/zr8n1cU2RX pic.twitter.com/8xvdc7YFrS
— CANAL+ SPORT (@CANALPLUS_SPORT) March 1, 2025
Ok, drugą z pokazanych wyżej szans można jeszcze przypisać Adamowi Radwańskiemu. Może łatwiej byłoby, gdyby zamiast odgrywać, on sam poszukał strzału? Wówczas Pieńko miałby na koncie asystę, konkret na wagę — załóżmy w ciemno — punktów. Strzał numer jeden to jednak sytuacja nie do wybronienia. Zwłaszcza że to nie jest pierwszy dowód na to, że wychowanek klubu z Lubina ma problem z podejmowaniem właściwych decyzji oraz po prostu ze skutecznością.
Poprzedni sezon w jego wykonaniu to przecież książkowy przykład tego, czego ofensywny piłkarz nie powinien robić. Facet oddał ponad pięćdziesiąt strzałów, z czego większość z bezsensownych pozycji. Nie ma co się dziwić, że ani razu nie trafił do siatki, skoro sam ograniczał do bólu swoje szanse na takie rozwiązanie.
W porządku, pod koniec zaliczył jeszcze niezłe podanie do Daniela Mikołajewskiego, ale ciężko bić mu za to pokłony, skoro Zagłębie zakopuje się na dole stawki.
Ekstraklasa. Zagłębie Lubin — Piast Gliwice 0:1
Bo jeśli ktoś zastanawiał się, czy zespół Marcina Włodarskiego w wydaniu z meczu z Lechem Poznań zyskał nowy, właściwy kształt, to gorzko się rozczarował. Zagłębie znów zagrało beztrosko, nijako, pozwoliło rywalowi trafić i utrzymać względną kontrolę nad wydarzeniami na boisku. Spytacie, gdzie tu kontrola, skoro dopuszczono do takich okazji, jak dwa strzały Pieńki — fakt, lecz przykładowo druga z nich to następstwo kontrataku po kiepskim wykończeniu autorstwa Macieja Rosołka.
Wystarczyło lepiej przymierzyć i mecz byłby zamknięty.
Piast zaskoczył Zagłębie po stałym fragmencie gry. Michał Chrapek posłał piłkę na dalszy słupek, Jakub Czerwiński przeskoczył Damiana Dąbrowskiego i zaliczył asystę przy przytomnym golu Rosołka. Ironia losu, że nawet stracony gol w jakimś stopniu wędruje na konto Pieńki, który wspólnie z Aleksem Ławniczakiem nie przypilnował napastnika Piasta. Zamknąć spotkanie można było raz jeszcze, bo gdy Patryk Dziczek wypuścił Chrapka, który obił poprzeczkę.
Tylko dlatego goście z Gliwic zafundowali sobie nerwową końcówkę. Już witali się z gąską, kiedy Czerwiński musiał ratować Frantiska Placha, którego minęła piłka uderzona przez Mateusza Wdowiaka. Gospodarze domagali się jeszcze rzutu karnego, ale wydaje się, że Bartosz Frankowski zaliczył udany, bezbłędny powrót do ligi — szokujące, lecz prawdziwe. Szczerze mówiąc, bardziej powinni jednak czepiać się samych siebie.
Chwilę później dwa strzały głową oddał jeszcze Ławniczak. Raz walnął w poprzeczkę, raz w bramkarza. Tak to się utrzymać w lidze nie uda.
Zmiany:
Legenda
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Gikiewicz jest dziś jednym z najgorszych bramkarzy Ekstraklasy
- Poważny remont na Arce Gdynia. Stadion grozi zawaleniem!
- Kibic z forsą. Kim jest przyszły właściciel Korony Kielce?
fot. NewsPix.pl