Reklama

Kraina kontrastów, hinduski Real Madryt i zatłoczone ulice. Polski trener podbija Indie

Przemysław Mamczak

Autor:Przemysław Mamczak

09 marca 2025, 08:32 • 27 min czytania 17 komentarzy

Niekoniecznie morską, ale jednak drogę do Indii, a dokładnie jej piłkarskiej części, odnalazł w ostatnich latach polski szkoleniowiec. Niedawno 32-letni Tomasz Tchórz objął Keralę Blasters i chyba mało kto zdaje sobie sprawę z rangi tego wydarzenia.

Kraina kontrastów, hinduski Real Madryt i zatłoczone ulice. Polski trener podbija Indie

Tłum ludzi oczekujących na lotnisku. Szaleństwo pomieszane z fanatyzmem. Kiedy przed kilkoma laty oglądaliśmy w mediach społecznościowych przywitanie duetu Tchórz – Vicuña w Kalkucie, myśleliśmy: o co tu chodzi?! Gdy jednak nasz rodak objął stery drużyny Indian Super League, postanowiliśmy go odwiedzić, by na własne oczy przekonać się, jak wygląda futbol w Indiach.

Legię Warszawa na Instagramie śledzi 339 tysięcy kibiców. Lecha Poznań 226 tysięcy. Brighton pochwalić się może ponad dwoma milionami followersów. A licznik Blasters… dobija do czterech milionów! Piłkarski klub z Koczinu uchodzi za jeden z najpopularniejszych w kraju. Kraju, który od 2023 roku jest najludniejszym na całym świecie.

Koczin, czyli dźwięk klaksonu i zakorkowane ulice

Mieszkanie jest małe: dwa pokoje, każdy z osobistą łazienką. Pomiędzy kuchnia, ze stołem na środku, i mały korytarz, w którym suszy się pranie. Tchórz bywa tu jednak rzadko. – Daj mi moment, wezmę prysznic i zapraszam na kolację – zapowiada w koszulce treningowej Kerali Blasters. Chwilę wcześniej przebyliśmy drogę od boiska treningowego na zwykłe osiedle, na którym Polaka zdaje się dobrze znać każdy mieszkaniec. – Hello sir! – wita wszystkich 32-latek, a oni z uśmiechem od ucha do ucha proszą o zdjęcia.

Reklama

Muszę chodzić pieszo, gdybym przez te wąskie uliczki dojeżdżał tuktukami, a podłapałby to któryś z piłkarzy, miałbym w szatni przerąbane – śmieje się, funkcjonując jeszcze w realiach, które towarzyszyły mu w roli trenera zespołu rezerw.

Piłkarze w Indiach zdobywają miliony followersów. Nawet ci, których prowadzi Tchórz, mają po kilkaset tysięcy obserwujących. Prawie setkę na liczniku ma dyrektor sportowy klubu, w hinduskich mediach społecznościowych panuje istne szaleństwo.

Ale to inna rzeczywistość. Ludzi jest tam jak mrówek. W samym Koczinie aż półtora miliona, w całych Indiach 1,42 miliarda. Hindusi niecałe dwa lata temu przebili Chińczyków. Delhi ma prawie 34 miliony mieszkańców, Mumbaj 22 miliony. Wspomniana Kalkuta to jakieś trzy Warszawy, a wszystko to przekłada się też na zasięgi w internecie.

Kiedy przez Koczin próbujesz akurat przejechać, wydaje ci się, że wszyscy wyżej wspomniani akurat wsiedli na skutery. I skutecznie będą ci tę misję utrudniać.

Odległości kilkunastu kilometrów pokonuje się tu ze średnią prędkością 30 km/h. Kiedy z lotniska kierujesz się do Munnaru, przepięknego miasteczka położonego w górach, otoczonego polami herbacianymi, jedziesz cztery godziny. A to zaledwie sto kilometrów.

Reklama

Każdy stan w Indiach jest inny, ale Kerala jest specyficzna. – Rządzi tu partia komunistyczna – tłumaczy nam Tchórz. Na drogach mijamy czerwone flagi z sierpem i młotem. Wszystko zamyka się o godzinie 23, nie ma życia nocnego. Biurokracja jest niesamowicie problematyczna. Zaświadczenie do pracy obcokrajowca wymagało sterty dokumentów. Na ulicach co chwila ktoś pali liście czy inne śmieci. – Tutaj to jest nic, w Kalkucie, gdzie temperatura była znacznie niższa, widywałem ognisko przy ognisku – dodaje.

Kraina kontrastów

Kerala trenuje na obiektach miejskich, na co dzień ćwiczą tutaj licealiści. Blasters funkcjonują na boisku wybudowanym z okazji mistrzostw świata do lat 17, jednak jakość murawy nie jest najwyższa. Warunki są dalekie od tego, czego oczekiwać powinni najlepiej opłacani ligowcy.

Najlepsi Hindusi zarabiają prawie po 200 tysięcy złotych miesięcznie. Zagraniczni gwiazdorzy koszą jeszcze więcej: Jamie Maclaren strzela dla Mohun Bagan, w Goa gra Armando Sadiku, a w Kerali spotykamy Jesusa Jimeneza. Nie tak dawno przed zakończeniem kariery wylądował tu Igor Angulo, a projekt ISL przed dekadą swoimi nazwiskami firmowali Alessandro Del Piero, Nicolas Anelka, David Trezeguet, Marco Materazzi czy Roberto Carlos. Na ławkach trenerskich zasiadali z kolei Steve Clarke czy Ruud Gullit.

To były czasy, gdy lidze towarzyszyła formuła turniejowa. Zagraniczne gwiazdy przyjeżdżały do Indii na trzy miesiące, dodawały miejscowym rozgrywkom kolorytu i nadawały rozgłosu. Dziś rywalizacja odbywa się jednak już tak jak wszędzie indziej, dlatego aż takich nazwisk w ISL nie ma, ale dla wielu piłkarzy, którzy w Europie już pograli, to interesujący rynek po trzydziestce – opowiada Tchórz.

Indian Super League to jednak spełnienie marzeń przede wszystkim dla Hindusów. Oni są tutaj bogami – a wszystko dlatego, że jakościowych graczy z indyjskim paszportem wciąż jest deficyt. Według regulaminu w każdym klubie zarejestrowanych może być tylko sześciu zawodników spoza kraju, z czego grać może czterech. Pozostałe pozycje wypełnia ponad setka najlepszych Hindusów, więc jeśli nie masz ich w swoich szeregach, jesteś skazany na porażkę. Wie o tym zespół Mohun Bagan, który szalone inwestycje poczynił właśnie na tym rynku, a dziś zajmuje pierwsze miejsce w tabeli rozgrywek.

Te wielkie pieniądze próbujemy zestawić z ulicą. Z tym jak wyglądają budynki przy drogach, jak żyją tubylcy. Z tym po ile można tu dobrze zjeść i jak niewielkim dla Europejczyka wydatkiem są wakacje na Goa. Indie to kraj kontrastów. Bogaci przeplatają się tu ulicach z żebrzącymi. Ale kontrasty nikomu tu nie przeszkadzają, bo skrajnie złe boisko to idealne przeciwieństwo tego, gdzie żyją zawodnicy.

Pięciogwiazdkowy hotel z kompleksem basenów, własnym ogrodem, salami zabaw, dużą siłownią, restauracją i pięknymi widokami na port, szczególnie przez okna najwyżej zlokalizowanych pokoi 15-piętrowego budynku. To tutaj mieszkają piłkarze Kerali. Z rodzinami. Nie chodzi o spanie dzień przed meczem, bo oni nie mają… mieszkań. Ich mieszkaniem jest hotel.

– W Indiach jest to normą. Jedzenie na ulicy jest specyficzne. Warunki w restauracjach oraz bardzo ostre potrawy to dla piłkarzy zbyt duże ryzyko, nie możemy wypaść przez żołądkowe problemy na dwa czy trzy dni – opowiada Jesus Jimenez, były napastnik Górnika, którego spotykamy w hotelowym lobby. Dlatego właśnie kluby opłacają hotele i koszarują w nich swoich pracowników. Najlepsze jest to, że Crowne Plaza ma system punktów, które sztabowcom oraz zawodnikom nabijane są na ich nazwiska. Kilka miesięcy wynajmu w Indiach przekłada się na… darmowe wakacje w placówkach na całym świecie.

Jak się masz? – zagaduje łamaną polszczyzną Jimenez, a zza jego dzieci wyłania się Dusan Lagator, w latach 2020-22 związany z Wisłą Płock. Żyją tu sobie wszyscy… jak jedna wielka rodzina.

Jesus Jimenez

Egzotyczny kierunek czy nowy rynek?

Nazwiska byłych piłkarzy Ekstraklasy to jedno, w Indiach piłkarski rynek otworzył się także dla innych. Jeżeli pograłeś w Europie i wyrobiłeś sobie nazwisko, możesz przyjechać tu odcinać kupony. Ale to również dobre miejsce na rozwój kariery trenerskiej – zarobisz nieźle, a z europejskim warsztatem masz do zaoferowania znacznie więcej niż miejscowi.

Biała skóra to na ulicy ciągle wyróżnik. Już samo to predysponuje cię do zdjęć, przyjezdni traktowani są tutaj z olbrzymim szacunkiem, bez względu na to, co mają do zaoferowania. Tchórz: – Wielu białych stara się wykorzystać swoją przewagę, uważając, że świat wygląda tak jak kiedyś. Przyjeżdżają i nauczają Hindusów życia. Ale Hindusi mają dziś również sporo doświadczeń. Bogaci są przecież światowcami. Dziś wszyscy mają telefony, widzą jak wyglądają Europa czy Ameryka. Ten, kto chce wykorzystać miejscowych, nie poradzi sobie. Trzeba być pokornym, dać realną wartość. Musisz udowodnić, że przyjechał ktoś, kto jest lepszy, ale jednocześnie się nie wywyższa, bo Hindusi potraktują to jak pogardę.

Podobno maksymalnie cztery uściski dłoni dzielą nas od każdego na tej planecie. Sprawdzamy zatem terminarz i widzimy, że w trakcie naszego pobytu na Goa tutejsza drużyna zagra z Odishą. Aż prosi się postarać o akredytację na to spotkanie.

Prosimy więc o pomoc Tomka. – Znam dobrze Benito Montalvo, on jest prawą ręką Manolo Márqueza, selekcjonera kadry Indii i drużyny FC Goa – odpisuje po minucie. Za moment mamy już wiadomość od rzecznika, wszystko wygląda bardzo profesjonalnie. Proszą o skan paszportu, przykłady dziennikarskiej pracy, krótki zestaw informacji na nasz temat. Ku zdziwieniu nie otrzymujemy jednak akredytacji. – Niestety ISL odmówił wydania akredytacji, uznali, że dwa mecze to za mało – informuje Hari Thoyakkat.

Trybuna prasowa na meczu FC Goa

Z Montalvo umówieni jesteśmy już na kawę, on nie wyobraża sobie, żeby na meczu nas zabrakło. Wcześniej w jednej z whatsappowych nagrywek obiecaliśmy, że opowiemy o taktycznym pomyśle, jaki zobaczyliśmy przeciwko Odishy. – Chcemy porównać poziom tej ligi z Ekstraklasą – rzucamy. Ten organizuje więc bilety, które czekają na nas przy bramie numer jeden.

Obcokrajowcy zawyżają poziom, miejscowi go zaniżają – opisuje krótko Argentyńczyk, asystent Hiszpana. Inny Hiszpan, Sergio Lobera, wychowanek Barcelony, pauzuje za czerwoną kartkę i siedzi podczas gry obok nas, irytując się, że jego Odisha przegrywa. Wciąż w Indiach, ale na zapleczu ekstraklasy, jest również Kibu Vicuña, a inne sztaby tworzą Szwedzi czy Anglic. I to w jakichś dziewięćdziesięciu procentach.

Mecz nie zachwyca nas swoją atmosferą, a odległość trybun od boiska powoduje, że ogląda się go wyjątkowo źle. Tutejsze stadiony przystosowane są do krykieta, narodowego sportu numer jeden w Indiach. Fatorda nie jest wyjątkiem.

Poziom piłkarski może się za to podobać – jest dużo dryblingu, kreatywnych akcji czy strzałów z dystansu. Mniej jednak organizacji, przez co drużynowo zespoły ISL nie miałyby raczej szans w starciu z polskimi klubami. Z drugiej strony największe gwiazdy mogłyby spokojnie wyróżniać się w Ekstraklasie.

***

34 stopnie, żar bije z nieba. Na plaży rozłożone tylko rybackie siatki. Turystów brak, choć w Polsce tak piękna, piaszczysta lokacja, z wodą o temperaturze 27 stopni, wygrodzona zostałaby w sezonie tysiącem parawanów.

Rybacy rozkładają sieci, bo głównie z tego żyją. Ich zdobycze po wyciągnięciu z wody rozkładają w specjalnych osiatkowanych “ogrodach”, miejscami śmierdzi niemiłosiernie. Tam ryby są suszone, a następnie pakowane na eksport, Rosjanie czy Ukraińcy uwielbiają je do piwa, jako przekąski zamiast chipsów.

W takiej scenerii spotykamy Montalvo, który zaprosił nas do hotelu przy samej linii brzegowej. – Tutaj mieszkamy i trenujemy – chwali warunki, jednocześnie przepraszając za zamieszanie z akredytacją. – Dlatego właśnie indyjski futbol stoi w miejscu. Zasady są czasem bardzo sztywne, możemy tylko zastanawiać się dlaczego…

Montalvo ma 39 lat, grał w piłkę w Argentynie, Paragwaju oraz w Hiszpanii, zaliczył też epizod na Łotwie, gdzie poznał swoją żonę. Jako trener kształcił się na Półwyspie Iberyjskim, a wraz z projektem Espanyol Academy wylądował w Helsinkach. To przy tej inicjatywie, podczas jednego z obozów, poznał Márqueza, a ten wziął go ze sobą do Indii. – Wykręciliśmy w Hyderabad wyniki ponad stan, a nasza gra spodobała się na tyle, że otrzymaliśmy kolejne oferty. Rozpoczęliśmy pracę w FC Goa, ale niebawem musimy odejść, bo od września łączymy ją z funkcją trenerów reprezentacji Indii. Znamy realia, znamy zawodników, a wielu rozwinęliśmy na tyle, że to spodobało się federacji.

Jednym z takich piłkarzy jest Brison Fernandes, pomocnik z rocznika 2001, który strzelił dwa gole Odishy i był najjaśniejszym punktem gospodarzy. To skrzydłowy z niezłym dryblingiem, łamiący do środka, ze strzałem z obu nóg. – Wzięliśmy się za niego, bo miał spore braki taktyczne. Jasne, ma dzisiaj potencjał na kadrę, ale musi pracować. Hindusi, szczególnie na Goa, są bardzo techniczni, wyróżniają się pierwszym kontaktem, pewnie przez to, że umiejętności nabywają na plaży. Ale mają wielkie braki w rozumieniu gry. Pracujemy indywidualnie nad tymi detalami, dużym problemem jest również dyscyplina taktyczna. W Indiach coś takiego nie istnieje. Mamy na to jednak pomysł, mamy swój model gry, potrafimy dopasować go do piłkarzy. Wiemy nad czym musimy pracować na co dzień, jak poprawić ich percepcję, orientację, uczyć tworzenia linii podania czy stymulować przez inne meczowe sytuacje. Indie stały się naszym drugim domem i chcemy dla tutejszego futbolu zrobić coś, by jego poziom wzrastał. Począwszy od kadry, przez fundamenty takie jak edukacja trenerów czy przejście z poziomu grassroots do piłki profesjonalnej.

Dla Goa w przeszłości grał Angulo, król strzelców Ekstraklasy z 2019 roku. W poprzednim sezonie bliski transferu był również… Erik Expósito. Montalvo: – Za dobry sezon za nim. Manolo znał się z nim z Las Palmas, ale po tym co zrobił w Śląsku, stał się dla nas nieosiągalny.

Największym wyzwaniem dla trenerów, którzy w tak nietypowy sposób starają się zaistnieć na piłkarskim rynku, są limity obcokrajowców. To przez nie dysproporcje w poziomie poszczególnych podopiecznych są olbrzymie.

Do poprawy jest również fizyczność. Dieta Hindusów nie jest dobra z punktu widzenia profesjonalnego sportu. Jedzą ciągle ryż, wszystko jest bardzo ostre. Brakuje im warzyw i białka, przez co wszyscy ważą po 70 kilogramów. W starciu z rywalami z innych krajów bez pracy nad swoją sylwetką… nie mają szans – podsumowuje Motalvo.

Benito Montalvo

Indywidualności i futbol na tak

Na wielu stadionach podczas meczów panuje szaleństwo. Jednym z takich obiektów jest Jawaharlal Nehru International Stadium, na którym domowe spotkania rozgrywa Kerala. – Jak są wyniki, zawsze jest pełno – mówią miejscowi. Na meczu z Mohun Bagan czujemy to na własnej skórze, ale kiedy patrzymy na pojemność stadionów w Kalkucie (dwa obiekty po 85 000 krzesełek), zazdrościmy Tchórzowi. On z Mohun Bagan, najstarszym klubem kraju, wygrywał ligę w 2020 roku, jako asystent Vicuñi.

Indywidualności gwarantują wysoki poziom, ale drużynowo nie wygląda to tak dobrze. Organizacja gry stoi na niskim poziomie, gra jest chaotyczna, występują duże przestrzenie. W Indiach liczy się jakość indywidualna. – Mają dobrą technikę, ale są źle przygotowani fizycznie. Głównym problemem miejscowych zawodników są jednak rozumienie gry i taktyka. Oni coś tam wiedzą, ale nie są w tym regularni. Zapominają o zasadach – twierdzi Jimenez.

Kilka godzin przed meczem cała drużyna i sztab oddają telefony. Elektronika jest tutaj zakazana. Tablety, komputery, smartfony – nie można mieć przy sobie niczego, dzięki czemu można się kontaktować ze światem zewnętrznym. Pewnie dla trenera to delikatne utrudnienie, bo nie może korzystać z narzędzi analizy na żywo, ale w Indiach bardzo boją się o korupcję, o match fixing.

Przed każdym spotkaniem odgrywany jest narodowy hymn. Tchórz: – Bardzo istotna dla zawodników reprezentujących kluby w Indiach jest też religia. Każdy trening rozpoczyna się i kończy krótką modlitwą w ciszy. Piłkarzy zjednoczonych w swoim towarzystwie, ale modlących się indywidualnie, można zobaczyć także w szatni przed wyjściem na mecz.

W zależności od regionu język także bywa wyzwaniem. W Kalkucie dochodziło do tego, że w szatni mieszało się kilkanaście (!) języków. W Kerali jest inaczej, większość rozumie dobrze angielski, którego w Indiach uczą się już dzieci. – Trudniej było w rezerwach – wspomina Tchórz, który po asystenturze u Kibu drogę do pierwszego zespołu przebył właśnie przez drużynę U21.

Montalvo z kolei zwraca uwagę na odległości. – Te bywają wykańczające. Z takiej Kalkuty do Koczinu jest prawie dwa i pół tysiąca kilometrów. Godziny lotu, dojazdu do lotniska, później do hotelu. Mało tego, wilgotność powietrza powoduje w Indiach, że w drugiej połowie meczu naprawdę trudno jest rywalizować, Europejczycy potrzebują czasu, by zaadaptować się do tego klimatu. Ale nawet, jak już to zrobią, goście w drugich połowach często na boisku… umierają.

– Tutejszy klimat jest zabójczy. Od razu zatyka, jest jak w saunie, strasznie duszno. Do tego dochodzą dalekie podróże, po których też ciężko zregenerować się w pełni – wtóruje Argentyńczykowi Tchórz. To dlatego w 30. oraz w 75. minucie gra jest tu zawsze przerywana – na nawodnienie.

Początek spotkania i kilka okazji strzeleckich zawodników w żółtych koszulkach pozwala nam jednak poczuć klimat. Przyśpiewki w rytmie “Bella ciao” czy “Jingle Bells”, gwałtowne reakcje na każdy wślizg, udaną akcję oraz kolejne zagrożenie pod bramką przeciwnika. Kibice robią sobie zdjęcia ze specjalnymi gośćmi, tym razem największym zainteresowaniem cieszy się były gracz obu drużyn – Inivalappil Mani Vijayan. W prawie trzystu meczach strzelił on 142 gole, rozegrał też 72 mecze dla kadry, będąc jej czołowym napastnikiem w latach dziewięćdziesiątych. Po golach dla gości robi się jednak cicho. Jest spokojnie, trochę bębnów, mniej niż w pierwszych minutach śpiewów.

Jimenez: – Tego, czego doświadczyłem w Górniku Zabrze na trybunach, nie doświadczyłem podczas swojej kariery nigdy wcześniej ani nigdy później. Polscy kibice to ewenement. W Indiach tylko stadion Kerali można w jakimś stopniu do tego porównać. Ale z drugiej strony życie w Indiach jest inne niż wszędzie. Nie mogę wyjść z hotelu, bo na każdym kroku są kibice. Kerala Blasters jest jak Real Madryt, zresztą tu w każdym mieście są szaleni fani. Czekają na nas na lotniskach, to niesamowite. Tego z kolei nie pamiętam w Polsce.

Tym razem goście wygrywają. 3:0, nie pozostawiając Kerali złudzeń. Widzimy dużo indywidualnych błędów, ale zarazem odważną i kombinacyjną grę Blasters, których potencjał jest przecież znacznie niższy. Mohun Bagan był faworytem, choć dla gospodarzy to koniec marzeń o fazie play off.

Tchórz: – Chcę grać bardzo skutecznie w obronie. Piłka polega na tym, że limit zasad i zachowań jest zamknięty, co wynika z podziału boiska. Bez względu czy nazwiemy to konceptami czy czymkolwiek, ich liczba jest zamknięta. Nie chcę narzucać czy mają grać krótko czy piłkę długą, tylko chciałbym, żeby moi zawodnicy w każdym momencie wiedzieli jak mają grać. Wszyscy dzisiaj mówią, że chcą wysokiego pressingu i budowania od bramki, ale myślę, że oni nie wiedzą o czym wtedy mówią. Kiedyś tak to sobie też układałem, teraz to się zmieniło. Trenerzy wiedzą więcej, więc nie mogę powiedzieć, że chcę grać od bramki. Chcę żeby moi zawodnicy potrafili zdecydować z jakich narzędzi skorzystać, by uwzględniając przestrzeń i czas, które spotkają na boisku, jak najszybciej dotarli do bramki przeciwnika.

Rozbiegane myśli

Piątek, 7:30. Dzień zaczynamy od spotkania rezerw. O takich porach są tu rozgrywane mecze. Grę ligową zaplanowano na sobotni wieczór. Akademia Kerali gra z Bengaluru Kick Star. Na trybunach witają nas wszyscy tam obecni. Tchórza dobrze znają, bo pracował przy tym zespole w ostatnich latach. – Tomasz to top coach! – mówi nam 17-latek, który liczy, że kiedyś znów dane będzie mu popracować z Polakiem. – Ale zdaję sobie sprawę, że będzie trudno, bo Tomasz zasługuje na pracę w ISL…

– W tym zespole gra rocznik 2005. To niby liga u21, ale grać może tylko dwóch zawodników z roczników 2003 i 2004 – tłumaczy nam coach Tomasz. I dodaje: – Pierwsze co tutaj oceniasz, to zaangażowanie.

Robotnicy chodzą po rusztowaniach z bambusa, zamiast kasku mają na głowie owiniętą koszulkę, chodzą na boso. – Mówią, że liga indyjska to liga kontrataków. Ale cała tutejsza kultura to jeden wielki kontratak… Piłka to sport zespołowy, ale dla nich to się nie liczy. Dla nich nie liczy się spojrzenie szersze, spojrzenie długofalowe – dywaguje Tchórz. Obok trybuny leży jakaś konstrukcja, wygląda na nową trybunę. Wszystko w rozsypce. – Widzisz tę konstrukcję? Ona będzie tu leżała, dopóki ktoś z batem nie przyjdzie, ale wtedy zrobią to w dwa dni… Hindusi tak mają. Kiedy Hindus ma wybudować jakiś budynek, rusztowania stoją przez pół roku. Później jednak w tydzień mobilizują się i nie możesz uwierzyć jak krajobraz zmienił się w tak krótkim czasie. To samo jest pod kątem przygotowania piłkarskiego: zawodnik po podaniu nie pójdzie wyżej, nie ma zabezpieczenia ataku. W meczach Indian Super League rzadko kiedy obrońcy szybko skracają pole gry, co tworzy dużą przestrzeń i powoduje, że nie kryją swoich rywali podczas ataku. Kiedy ich partner straci piłkę, rozpoczyna się kontratak, a oni nie są w stanie natychmiastowo wyeliminować napastnika przeciwnika. To prowadzi do problemu z dużą ilością przejść w indyjskiej piłce, co jest powodem do refleksji, a nie dumy. Brak możliwości wyobrażenia sobie scenariusza akcji, która nastąpi po bieżącej, jest istotnym problemem, nad którym należy pracować.

Uczeń Frade

Tchórz ma dopiero 32 lata. Szybko zdecydował jednak, że zostanie trenerem, a z Vasco da Gamą łączą go nie tylko Indie, ale również Portugalia. To właśnie poprzez program Erasmus wyjechał do Lizbony, a na miejscu nie próżnował – uczył się szkoleniowego fachu od lokalnych trenerów, studiował też u Vitora Frade.

Uczył się i poszukiwał. Portugalskiego mentora poznał osobiście, przyjacielską relację zbudował też z jednym z jego uczniów – Xavierem Tamariem (do niedawna w sztabie Cadiz, wcześniej m.in. w Southampton). Uczył się nietypowego z polskiego punktu widzenia spojrzenia na trening oraz periodyzacji taktycznej.

Kiedy zafascynowany wrócił do kraju i chciał dzielić się tym, co poznał na Półwyspie Iberyjskim, szybko znalazł ludzi, którzy podcięli mu skrzydła. – Nadal uważam, że jest to słuszny kierunek, ale wiem dzisiaj, że rola trenera to czasami rola polityka. Musisz oszacować na czym zyskasz, a na czym więcej stracisz. Jest takie przysłowie, że prawdą jest to, w co wierzą ludzie. Moim zadaniem nie jest prowadzić zespołu w sposób dyktatorski, nie chcę odpierać pomysłów innych, ale chcę swoje “interesy” wdrażać w sposób umiejętny. Dzisiaj nie chcę iść już na wojnę.

Wcześniej chciałeś?

– Nie wiedziałem, że każda dziedzina, w której występuje rywalizacja o władzę, to polityka. Bycie liderem, trenerem, czyli władza, to rola, do której dochodzi się przez politykę. Zmienianie ludzi na siłę nie jest najlepszym rozwiązaniem, a od nich i od tego jak się czują, jesteś przecież zależny.

Gdzie leży granica między szansą na kompromis i hipokryzją?

– Gdy odpowiesz sobie na pytanie: co z tego mam? Jeśli wiem, że muszę zrobić coś w jakiś sposób, bo inaczej wpłynie to na mój wynik w meczu, muszę to zrobić. Ale jeśli nie ma to wielkiego wpływu, np. na proces treningowy, a jednocześnie kogoś urazi, to dla mnie granica jest właśnie tutaj. Co dzięki temu zyskam? Nie powinienem forsować swoich idei, jeżeli sam fakt ich występowania niczego mi nie przyniesie.

Wracając do czasów twojej pracy w Wiśle Płock – tam tak nie było?

– Nie byłem tak dobrym politykiem jak dzisiaj.

Piłkarze podobno odbierali cię jako wariata?

– Tak odbierali mnie ignoranci. Jeżeli masz szeroki zakres wiedzy i widzisz kogoś, kto staje się agresywny, bo masz inne poglądy, to jesteś w stanie stwierdzić z czego to wynika. Ktoś czuje się niedoceniony, ma problem z własną wartością… Nie interesuje mnie opinia takich ludzi, bo wynika ona z ich niepewności, z ich niezaspokojonych potrzeb.

Jeżeli nie będziesz interesował się opinią piłkarzy, jesteś skazany na porażkę.

– Piłkarz jest jednostką, która odczuwa. Ten proces nie był dobry czy zły, piłkarz nie był w stanie tego ocenić. Jaką on ma wiedzę, by to zrobić? Jego ocena podyktowana jest uczuciami. Możesz być młody i wyedukowany, co może być źródłem pozytywnej oceny twojej osoby, ale można też ci zarzucić, że jesteś zbyt młody czy przeintelektualizowany…

Twój czas w Wiśle, dla ciebie jako trenera, to był dobry czas?

– Nie zyskałem ani nie straciłem na tym pobycie, uczyłem się i łapałem doświadczenie. To był dla mnie dobry czas, im więcej takich doświadczeń, tym lepiej.

Polemizowałeś ostatnio na X-ie z Markiem Wawrzynowskim. Dlaczego poziom dziennikarstwa jest w Polsce problemem?

– Futbol się rozwija i kształtowany jest przez środki masowego przekazu. To one kształtują całe środowisko, a my w nim funkcjonujemy. Jeżeli interesuje cię piłka, to kto kształtuje twoje postrzeganie? Rodzina? Z żoną rzadko rozmawiasz o meczu… Twoje opinie kształtują media. To, w jaki sposób mówią o piłce, kształtuje jej kulturę w kraju.

Uważasz, że ten poziom jest niski?

– Jest jaki jest, uważam, że poziom jest taki, jaki jest poziom piłki. Włącz sobie mecz z komentarzem hiszpańskim: komentator mówi że 13-letni Żuk jest wewnątrz struktury przeciwnika, że przyjmuje progresywnie…

U nas dostałby po głowie za takie określenia. Bo “przeintelektualizowuje” piłkę…

– Komentatorzy, którzy rozumieją grę, nie będą wypowiadać wyrafinowanych formuł, ale nasz komentator powie, że przyjął piłkę, bo widzi, że przyjął piłkę, a hiszpański powie w jaki sposób przyjął, bo wie, co mu to przyjęcie dało. Możesz powiedzieć, że Żuk przyjął piłkę. Albo że przyjął piłkę kierunkowo, między liniami czy w półprzestrzeni. To nie jest wyrafinowane słownictwo, a przedstawienie sytuacji w sposób bardziej szczegółowy. To, że przyjął ją w półprzestani, jest istotne, bo stąd może atakować przestrzeń za plecami przeciwnika i może zagrać np. cutbacka, czyli podanie wsteczne. Przedstawiamy w ten sposób jakie ma możliwości, co mu to daje…

Czy polski kibic potrzebuje dostać informację, że piłkarz przyjął “kierunkowo”?

– A hiszpański? Może jest do tego przyzwyczajony i jeśli jej nie otrzyma, będzie odczuwał, że informacja jest niepełna? Jeśli chcesz, żeby piłka była lepsza, komentuj lepiej, takie mam zdanie.

W swojej książce “Zdążyć przed wirusem. Zwycięska strategia drużyny Mohun Bagan AC w sezonie 2019/2020” napisałeś, że w dzisiejszych czasach ważne jest, aby nie mylić kompleksowości gry z komplikowaniem jej dla piłkarzy.

– Tworząc gry treningowe jako trener wiesz, że gra spowoduje określone zachowania, ale piłkarze nie muszą być zabijani informacjami na ten temat. Możesz wprowadzać je spokojnie podczas rozmów, ale to się dzieje obok. Nie opowiadasz co się stanie, jak pobiegnie tam, ale dajesz mu zadanie, a to się dzieje samo, przez to jak zaprojektowałeś dany środek. Przedstawiasz to w najprostszy sposób.

Trening Kerali Blasters

Zdążyli przed wirusem i… się pokłócili

W Indiach równolegle rozgrywane są dwie ligi. I-League to liga federacji, Indian Super League stworzył prywatny przedsiębiorca, Mukesh Ambani. Jeden z najbogatszych Hindusów jest właścicielem Reliance Industries, prowadzącej działalność w wielu branżach – od energetyki i telekomunikacji przez handel, aż po tekstylia i media. Wartość jego majątku “Forbes” szacuje na 115 miliardów dolarów.

Z biegiem lat z dwóch równoległych rozgrywek ISL stał się wiodącą, I-League to dziś jej bezpośrednie zaplecze. Przed pięcioma laty było jednak jeszcze inaczej. To w niej Tchórz z Vicuñą zwyciężyli covidowy sezon, prowadząc Mohun Bagan.

Kiedy pracowałem w Akademii Wisły Kraków, a Kibu był asystentem w Śląsku Wrocław, napisałem do niego, by przyjechać na staż. Nawiązaliśmy pierwszy kontakt, a później Hiszpan sam napisał do mnie, bo zobaczył, że wydałem książkę. Wysłałem mu “Periodyzację taktyczną”, a on zaprosił mnie na naleśniki i rozmowę o futbolu.

Kiedy Kibu dołączył do Trakai (przemianowanego później na FK Riterai), zaproponował mu współpracę. Tchórz chciał się uczyć i uznał, że może pracować za darmo. Przez pierwszy miesiąc był stażystą, ale szybko docenił go prezes i podpisał kontrakt. Później była Wisła Płock, a następnie kierunek indyjski. O sezonie z Mohun Bagan Tomek napisał kolejną książkę (ma ich w dorobku już cztery), opisując drogę do mistrzowskiego tytułu.

Po transferze do Kerali Blasters nierozłączny duet rozstał się. – Moja frustracja doprowadziła do wybuchu… – wspomina Tchórz. – Ta frustracja narastała, widziałem naszą szansę, ale uważałem, że pewne rzeczy nie są pod kontrolą – mówi otwarcie.

Do sztabu dołączył kolejny Hiszpan, zdaniem Tchórza na tyle niekompetentny, że zamiast pomagać, był piątym kołem u wozu. W pewnym momencie polsko-hiszpański duet przestał ze sobą rozmawiać. Tak wspomina to sam bohater:

Relacje się pogorszyły, gdy dołączył nowy trener. Zakres i jakość jego pracy nie były wystarczające, obawiałem się o swoją pozycję. Kibu stanął między młotem a kowadłem. Z perspektywy czasu zrobiłbym jednak tak samo jak on: musiał oczyścić atmosferę, bo na tym etapie nie było innego wyjścia.

Czy żałuje tamtej decyzji? – Nie. Robiliśmy awanse: Litwa, Ekstraklasa, Indie, wygrana I-League i przejście do ISL. Czułem się już w strefie komfortu, ale chciałem odejść, bo wydawało mi się, że osiągnęliśmy wspólnie sufit. Obserwuję jednak dziś Kibu z dystansu, widzę go na konferencjach, w wywiadach i uważam, że również jako trener zmienił się, rozwinął. Widać, że doświadczenia, również te przykre, zmieniły go, jest innym człowiekiem, a na pewno lepszym szkoleniowcem. Pracuje w cieniu i wierzę, że wróci na szczyt silniejszy. Wiem, że wróci, bo mimo że nasze drogi się rozeszły, bardzo dobrze mu życzę.

Zastąpić legendę

Gdyby nie tamto rozstanie, dziś pewnie nie byłby jedynką w Kerali.  Gdzie do niedawna doskonale czuł się jeden z byłych trenerów Kerali, Ivan Vukomanović. Serb zbudował tam sobie pomnik, już po przylocie zjednując sobie fanów.

Kiedy pojawił się w Indiach, oczekiwali na niego kibice. Choć jeszcze nie osiągnął z klubem niczego, wpisał się w tutejszy klimat. Skakał i śpiewał z fanami z Manjapaddy, przez co zakochali się w nim wszyscy.

To były piłkarz, “umiał pływać”. Utożsamiał się z klubem, potrafił też sprawić, że przy nim czułeś się doceniony. W Kerali zbudował sobie takie nazwisko, że w pewnym momencie reklamował garnki, rowery, ma zagrać nawet w filmie. Na Instagramie śledzi go ponad pół miliona fanów.

Sezon 2022/23, faza play off. Kerala gra z Bengaluru. W dogrywce sędzia gwiżdże rzut wolny. Miał być na gwizdek. Sunil Chhetri uderzył jednak przed nim i… gola zaliczono. Chhetri był gwiazdą, arbiter nie chciał mu się sprzeciwić. Tej decyzji sprzeciwił się jednak Vukomanović, który nakazał swoim piłkarzom… zejść z boiska. Sprawa nabrała rozgłosu, a Serb z jednej strony stał się legendą, z drugiej – dostał potężnie po kieszeni, a dodatkowo zdyskwalifikowano go na kolejne dziesięć meczów.

Vukomanovicia zastąpił Mikael Stahre. Szwed szybko jednak został zwolniony. W połowie grudnia zastąpił go Tchórz.

Skąd pomysł na Polaka? – Wiedziałem, że jest topowym specjalistą od teorii, metodologii i analizy, ale nie wiedziałem jak poradzi sobie z zespołem – mówi nam Karolis Skinkys, dyrektor sportowy klubu. Rozpoczął znakomicie, wygrywając trzy z czterech pierwszych spotkań. W Kerali ma dokończyć sezon. – Tomasz jest pewny siebie, ale przy tym skromny. Swoją postawą szybko zaraził zespół, czym bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. Jego olbrzymim sukcesem jest umiejętność wprowadzania do zespołu młodzieży, w końcu pracował z nią w rezerwach. To przejście następuje teraz w bardzo płynny sposób.

Nieoczywisty wybór

W piłce możemy planować wiele, ale niektórych scenariuszy nie przewidzi nikt. Kiedy Skinkys zadzwonił w grudniu do Tchórza, ten wiedział co się święci. Po porażce z Mohun Bagan czuł, że zostanie “strażakiem”.

– Karolis poprosił mnie o pilne spotkanie. Wsiadłem więc w taksówkę i ruszyłem. Spojrzałem w lusterko, miałem całą głowę spaloną od słońca. Poprosiłem więc, żeby zatrzymać się przy aptece, musiałem kupić jakiś krem. Wyskoczyłem z samochodu i… szew nie wytrzymał, roztargałem spodnie – śmieje się Tchórz. – Pędziłem na bazar, żeby kupić nowe, przy tych korkach nie zdążyłbym wrócić do domu. Przyjechałem spóźniony. Czy można było zaliczyć większą wpadkę na rozmowie o pracę?

Dyrektor powiedział, że odchodzi trener i chce, bym prowadził zespół do czasu znalezienia nowego – tak Polak mimo wpadki ze spóźnieniem przejął drużynę.

Po meczu z Mohammedan Tchórz wrócił do czwórki obrońców. Po starciu Jamshedpur zaczął wprowadzać swoje pomysły w kontekście personaliów. – Starałem się zadbać o kulturę rywalizacji. Nie chciałam robić rewolucji, tylko stopniowo wprowadzać zmiany i to się udało. Po porażce powiedziałem stanowczo i konkretnie co o tym myślę. W hotelu podeszli do mnie zawodnicy, którzy stanęli po mojej stronie, powiedzieli, że znają moją ideę, wiedzą jak chcę grać. Pamiętali styl gry drużyny rezerw, z którą grali, spod której pressingu nie mogli czasem w naszych wewnętrznych gierkach wyjść. Trochę jak w polityce: układ sił był taki, że w tym momencie mogłem zacząć swoje pomysły wprowadzać w życie.

Nieprzekonanych zjednał meczem z Punjab. A indyjską prasę obiegły zdjęcia Tchórza ze stoperem uniesionym w górę. – Sędzia doliczył siedem minut, a graliśmy w dziesięciu i prowadziliśmy 1:0. W ISL nie ma VAR-u, arbitrzy reagują emocjonalnie. Było już po czasie, więc wywierałem presję. Zadziałało.

98. minuta meczu Punjab FC vs Kerala Blasters

Praca w roli pierwszego trenera to również zarządzanie kryzysem. Z Punjab, po czerwonej kartce, potrzebna była zmiana taktyczna. Środkowy pomocnik miał wejść na boisko i trzeba było ściągnąć Noaha Sadaouiego, marokańskiego gwiazdora z przeszłością w Miami United czy Raja Casablanca. Piłkarza to rozzłościło, co pokazały wszystkie telewizje. Został jednak bohaterem, bo ostatecznie Kerala wygrała 1:0, po jego wcześniejszym golu, co trener wyeksponował przy całej grupie. – Mamy dziś świetny kontakt – puentuje Tchórz.

W meczu z Chennai z kolei Sadaoui przepychał się z Adrianem Luną, dziesiątką z Urugwaju, którego nazwisko na plecach nosi największa rzesza kibiców. – Marokańczyk miał zgrać do pustaka, za co dostał reprymendę. Zareagował impulsywnie, odepchnął Lunę, znów na oczach wszystkich kamer. Byłem adwokatem Luny w spotkaniu z Noahiem, a później adwokatem Noaha z Luną. Na odprawie dotknąłem też obu poprzez prezentację na temat instytucji. Dlaczego nie zgadzając się z instytucją musimy ją szanować i respektować? Praca na tym poziomie to nieustanne zarządzanie kryzysem – uśmiecha się.

Urodzinowy tort po treningu Kerali Blasters

Antysystemowiec?

W Polsce Tchórz znany był z nieprzejednanych opinii i tego, że albo będzie po jego myśli, albo… nie będzie wcale. Dziś dojrzał, co widać nawet w codziennych sytuacjach. Złapał sporo dystansu. Zebrał potężne doświadczenie. – Chcę pracować na najwyższym poziomie na jakim mogę. Twoja przeszłość i to skąd pochodzisz daje pułap, z którego możesz zacząć. W moim przypadku zaczynałem znikąd. Nie jestem byłym piłkarzem, więc jak mogę jak najszybciej trafić na jak najwyższy poziom? – zastanawia się.

Woli pracować z graczami pokroju Luny czy Jimeneza niż walczyć o uznanie w polskiej drugiej czy trzeciej lidze. – Każdy kolejny krok będę wybierał pod kątem poziomu. Gdybym miał oferty z drugiej ligi polskiej i z Kerali, to zostanę w Kerali, bo pod względem pracy z piłkarzami, swojego statusu, także finansowego, frajdy życia – Indie dadzą mi więcej.

Wkrótce jego pozycja może się jednak zmienić, bo… obszedł system. I bierze udział w kursie UEFA PRO. Na Litwie.

Potrzebuję tej licencji. Dlaczego nie czekałem na Polskę? Bo bym się nie doczekał – uważa.

Aplikowałem w Polsce trzy razy i się nie dostałem. Na Litwie aplikowałem już siedem lat temu, wziąłem udział w pierwszym module, dostałem nawet sprzęt. Wtedy mogłem być najmłodszym Polakiem z licencją UEFA PRO. Mówili tam po litewsku, rosyjsku, po polsku i angielsku, a Stefan Majewski powiedział mi, że pomogą i mogę ukończyć ten kurs. Nagle jednak dostałem telefon od litewskiej federacji: PZPN mnie zablokował. Majewski już nie odbierał, Pasieka powiedział, że nie mam doświadczenia, by brać w tym udział i PZPN, który ma taką możliwość, blokuje mój kurs. W tym roku odmowę dostałem przez brak wymaganego doświadczenia. Paweł Grycmann powiedział mi, że mam w papierach rok pracy, ale nie na poziomie najwyższym. W Wiśle Płock byłem dziewięć miesięcy. “Nie ma cię” – usłyszałem. W protokołach wpisywano jako asystenta Kamil Zieleźnika, a ja byłem wpisywany gdzieś niżej… – tłumaczy.

– Przecież to była sytuacja jasna, przyszedłem z Kibu, jako jego prawa ręka. Miałem zdjęcia z meczów, gdy siedzę na ławce, gdy kłócę się z sędzią. No ale to nie miało znaczenia dla dyrektora Szkoły Trenerów PZPN. Żeby zrobić UEFA PRO w Polsce musiałbym zrezygnować z pracy w Kerali i kilka lat pracować w III lidze. Żeby za kolejne kilka lat dostać się na kurs. Chcą mnie zatrudnić, mogę nieźle zarabiać, ale nie jest mi to dane. Zapisałem się więc na kurs na Litwie. Kosztuje on 12 500 euro, z dolotami zapłacę pewnie ze 100 tysięcy złotych… Było 92 kandydatów, ale przeszedłem selekcję. Dziś jestem zadowolony, że robię kurs na Litwie, a nie w Polsce. Mam międzynarodową grupę, robię kurs po angielsku, poznaję ludzi, którzy prowadzili zespoły na Cyprze, w Niemczech, w Portugalii, w Estonii, w Maroku. Poziom zajęć jest topowy, czuję się jak na MBA, gdzie studiowałem w Holandii w przeszłości. Organizatorzy kursu są bardzo wymagający, ale ja lubię się wykazać, jestem ambitny – podsumowuje.

W Koczinie mówią na niego motta. Polski motta, co w języku malajalam znaczy… łysy. Gdzie dalej naszego mottę poniesie futbolowa pasja?

Z INDII – PRZEMYSŁAW MAMCZAK

WIĘCEJ O PIŁCE NA WESZŁO:

Kompletnie zafiksowany na punkcie szkolenia. Poza nim nie widzi świata. I poza nim, zasadniczo, nie zna się na niczym innym. Większość sytuacji jest dla niego zero-jedynkowa, dlatego trudno zrozumieć mu absurdy związane z polską piłką. Wierzy, że każdy klub piłkarski może działać jak korporacja i kompetentni ludzie, poprzez odpowiednią organizację, są w stanie szybko i sprawnie go rozwinąć. Koordynator Weszło Junior z licencją trenerską UEFA A. Autor podcastu "Jak Uczyć Futbolu" i twórca EkstraTrenera. Asystent trenera reprezentacji Polski szóstek. Reportaże, wywiady, treści taktyczne, szkoleniowe i merytoryka.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna