Początek był jak ze snu. Mediolańczycy odrobili straty z Rotterdamu w 37 sekund. I uznali, że reszta jest formalnością. Zemściło się brutalnie. Najpierw z boiska wyleciał Theo Hernández, później ekipa Jakuba Modera (który znów rozegrał dobry mecz) wyrównała i już nie było czego zbierać. Tym samym Feyenoord z „tymczasowym trenerem” bez papierów za sterami płynie dalej w Lidze Mistrzów, a Milan może skupić się na lidze włoskiej.
Na początek mała zagadka. Ilu Włochów wybiegło na murawę San Siro w pierwszych składach Milanu i Feyenoordu?
Trzy…
Dwa…
Jeden…
Ding dong. Czas na odpowiedź minął. Otóż zero. Za to hymnu Ligi Mistrzów z poziomu boiska wysłuchało aż czterech Polaków. Poza Jakubem Moderem, obecni byli Szymon Marciniak i jego asystenci: Tomasz Listkiewicz oraz Adam Kupsik (Wojciech Myć pełnił rolę sędziego technicznego, a Tomasz Kwiatkowski odpowiadał za VAR).
A skoro już jesteśmy przy składach, to warto odnotować, że w porównaniu do przegranego 0:1 meczu w Rotterdamie Sérgio Conceição dokonał zaledwie jednej zmiany. Portugalczyk posadził na ławce Youssoufa Fofanę (który dotychczas grał praktycznie wszystko od deski do deski). Zamiast Francuza obok Tijjaniego Reijndersa wybiegł Yunus Musah.
Pascal Bosschaart mógł pozazdrościć swojemu koledze po fachu – jak powiedziałby Dariusz Szpakowski – wyborów, ponieważ sam pracuje w szpitalu. Na liście kontuzjowanych zawodników Feyenoordu naliczyliśmy jedenaście nazwisk. Po pierwszym starciu obu ekip dopisani zostali do niej: Quinten Timber i Ayase Ueda. No, nie było czego zazdrościć.
A zaledwie kilka chwil po pierwszym gwizdku okazało się, że może być jeszcze gorzej.
Za szybko
Milan ruszył rozjuszony. Już w pierwszej akcji Santiago Giménez jak wściekły byk próbował przedrzeć się przez zasieki obronne Holendrów i w 15. sekundzie wywalczył rzut rożny. Gdy Szymon Marciniak wskazał na narożnik, Meksykanin dał sygnał kibicom, żeby poderwali się z miejsc, na co mediolańczycy odpowiedzieli dziką wrzawą.
Do piłki podszedł Theo Hernández i chwilę później rozegrał ją krótko z Christianem Pulisicem. Amerykanin dośrodkował na długi słupek do Malicka Thiawa, który z kolei posłał futbolówkę wzdłuż linii bramkowej, przy której najwyżej wyskoczył Giménez. I było 1:0! W 37. sekundzie!
Filmowy scenariusz. Jeszcze 29 stycznia Giménez strzelił honorowego gola dla Feyenoordu w meczu fazy ligowej Champions League z Lille (1:6). 3 lutego został zaprezentowany jako nowy napastnik Milanu. Od tamtego czasu zdążył strzelić w czerwono-czarnych barwach dwa gole w czterech spotkaniach. A teraz dołożył trzecią bramkę, niesłychanie istotną.
Giménez z trudem powstrzymał wybuch radości. Chciał okazać szacunek klubowi, który dopiero co opuścił, ale widać było, że cały buzuje.
Za mało
Zatem wszystko zaczęło się od początku. Gospodarze – już o wiele spokojniejsi – kontrolowali grę i co jakiś czas (najczęściej za sprawą João Félixa albo Theo Hernándeza) sprawdzali czujność Timona Wellenreuthera, którego kilka razy wsparła obudowa bramki.
Goście odpowiadali sporadycznie. W siódmej minucie uderzył Moder, ale piłka przeleciała dwa metry nad poprzeczką. Wkrótce okazało się, że był to jeden z dwóch strzałów gości w pierwszej połowie (przy drugim – w wykonaniu Zepiqueno Redmonda – reprezentant Polski podawał).
Piłkarze Milanu uderzali na bramkę Wellenreuthera aż jedenaście razy, jednak mimo to z każdą kolejną minutą utwierdzaliśmy się w przekonaniu, że wspomniany spokój wcale nie jest pozytywny. Po strzelonym golu, Rossoneri uspokoili się aż za bardzo. Jak gdyby uznali, że załatwili wszystko w 37 sekund. A przecież nic nie było jeszcze rozstrzygnięte.
W pierwszych 45 minutach podopieczni Sérgio Conceição mieli jednak to szczęście, że goście byli totalnie bezbarwni i przede wszystkim bezzębni. Osłabieni nie tylko kadrowo, ale i tak po prostu. Można było odnieść wrażenie, że przed wyjazdem na San Siro zapomnieli zjeść nie tylko obiadu, ale i śniadania.
Za głupio
Wszystko zmieniło się po powrocie z szatni. Już po pięciu minutach drugiej połowy pomocną dłoń do gości wyciągnął Szymon Marciniak, wyciągając drugą żółtą i w konsekwencji czerwoną kartkę dla Theo Hernándeza za ewidentną „symulkę” w polu karnym Feyenoordu. Nie było co sprawdzać. Głupota Francuza została zaprezentowana jak na tacy.
Tak więc od 51. minuty goście grali w przewadze jednego zawodnika. No i role się odwróciły. Teraz to goście próbowali napierać na bezzębnych rywali. I dopięli swego! W 73. minucie Hugo Bueno znakomicie dośrodkował piłkę na głowę Juliána Carranzy, a Argentyńczyk okazał się egzekutorem równie bezwzględnym, jak Giménez.
Grający w osłabieniu gospodarze mieli nieco ponad kwadrans na uratowanie sytuacji, ale wydawali się totalnie zamroczeni. Nawet od Conceição nie buchał ten ogień, co zazwyczaj. Jak gdyby wszyscy na San Siro wiedzieli, że karty zostały już rozdane i niczego nie można odwrócić.
Zasłużenie
No i niczego nie odwrócono. Folgowanie z pierwszej połowy zemściło się brutalnie. Gospodarze nie byli nawet blisko doprowadzenia do dogrywki. Ci, którzy powinni błyszczeć, byli niemrawi. Przede wszystkim Rafael Leão, który po końcowym gwizdku z trudem wytrzymywał napięcie, za co obejrzał żółtą kartkę. W tych samych okolicznościach asa kier obejrzał obrońca gości Givairo Read. A więc kolejne osłabienie Feyenoordu przed 1/8 finału.
Jednak tym na ten moment chyba nikt w Rotterdamie się nie przejmuje. Natomiast na miejscu działaczy holenderskiego klubu, tuż po wychyleniu butli szampana, zajęlibyśmy się zatrudnieniem na stałe pana Bosschaarta. Wygląda na to, że gość zna się na robocie.
AC Milan – Feyenoord Rotterdam 1:1 (1:0)
- 1:0 – Giménez 1′
- 1:1 – Carranza 73′
Czerwone kartki: Hernández 51′ (za drugą żółtą), Givairo Read 90+7′ (po końcowym gwizdku)
WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Legia Warszawa i panic buying. Dlaczego transfer Ilji Szkurina nie ma sensu?
- Dekoder Canal Plus podpowiedział kolejny transfer – dajcie mu premię!
- Jiri Bilek – idealny dyrektor sportowy dla Legii Warszawa?
- Miał atak serca i otarł się o śmierć. Teraz zapewnił wygraną. „Materiał na film”
- Jak Flick odbudował polskiego bramkarza. Szczęsny gotowy na wielkie mecze
Fot. Newspix