Już za niedługo sousiarze przestaną kojarzyć się z selekcjonerem, który sprzedawał nam bajki o ofensywnej grze reprezentacji Polski, a zaczną z fanklubem zmierzającego po tytuł MVP sezonu pomocnika Lecha Poznań. Śpieszmy się podziwiać Afonso Sousę, bo już za chwilę go w polskiej lidze nie będzie. Dzisiejszym meczem Portugalczyk podbił swoją cenę o kilkadziesiąt, a może kilkaset tysięcy euro. Nic tylko wyciąć jego dzisiejsze czary i dołożyć do nich muzykę Danza Kuduro.
Piękne to było, po prostu piękne, i jakże rzadkie w realiach naszej ligi. No bo jak często zdarza się, że jakiś piłkarz oszuka w obrębie szesnastki czterech gości, a potem trafi do siatki? Przy pierwszym golu Sousy właśnie tak było – najpierw zwód na zamach, potem prosty balans, a później dobiegnięcie do piłki przed próbującymi ratować sytuację Żyro i Shehu. Malkontenci dopatrzą się tam niecelnego strzału, bo istotnie – gdyby nie interwencja Gikiewicza, piłka nie znalazłaby się w bramce. To jednak didaskalia, bo cała akcja wyglądała tak, że powinno się ją oprawić w ramkę i wozić po Polsce.
Oczywiście w pakiecie z drugim trafieniem, spoza szesnastki, przy którym tym razem Sousa zrobił wszystko idealnie. Przygotowanie do strzału – świetne, prosty dynamiczny zwód zrobił robotę. Samo uderzenie – bajeczne, przy słupku, nad Gikiewiczem, bramkarz tym razem nie miał najmniejszych szans.
Dziesiątka „Kolejorza” skradła dziś więc show, ale niesprawiedliwym byłoby napisanie, że obejrzeliśmy sztukę jednego aktora. Przeciwnie – cały Lech wyglądał jak drużyna poważnie zainteresowana złotym medalem. Kozubal? Równie zjawiskowy, co w poprzedniej rundzie. Ishak? Skończył z dwoma golami. Carstensen? Bardzo dobry, wcale nie jest powiedziane, że Pereira wróci do składu, gdy będzie już zdrowy. Thordarson? Zwinny, dobry z piłką przy nodze, dużo widzi. Już po jednym meczu widać, że po prostu pasuje do tej ekipy.
Nawet Hakans, który jesienią prawie w ogóle nie błyszczał, rozegrał swój bezsprzecznie najlepszy mecz w Polsce. Asysta do Sousy to raczej formalność, ale ta przy golu na 4:1 była tak precyzyjna, że spokojnie może dopisać sobie więcej zasług niż strzelec, który tylko dołożył głowę do pustaka. Kibice snuli obawy – jak źle musi być z Lechem, skoro dostał od Nordsjaelland aż 1:7? Ano wcale nie musi być źle, bo sparingi – jak zwykle – nie mówią wszystkiego o formie drużyny.
Ta jest po prostu wysoka.
Przed meczem zastawialiśmy się, jak wiele straci Widzew na nieobecności Imada Rondicia, który postanowił strzelić focha i spakować walizki do Kolonii zanim dopnie się jego transfer. Odpowiedź jest niezbyt optymistyczna dla RTS-u – zastępstwa za Bośniaka póki co nie ma. Jego rodak, który pojawił się na boisku po przerwie (Hamulić), to parodia piłkarza. W dogodnej okazji nie trafia czysto w piłkę, w innej nie widzi kolegi, zamiast tego trafia w boczną siatkę… Hubert Sobol wcale nie był lepszy – wprawdzie niczego spektakularnie nie zmarnował, ale jego obecność na boisku była tylko teoretyczna.
Tak jak i całego Widzewa w pierwszych 45 minutach (przedłużonych o jedenaście ze względu na nieudane racowisko). W drugiej coś się ruszyło, udało się strzelić gola honorowego, ale całościowy obraz tego meczu jest dla łodzian smutny – nie udało się nawet za bardzo nawiązać walki. Tyle dobrego, że Kerk nadal ma ułożoną nogę (co pokazał choćby przy nieuznanej bramce w drugiej minucie – świetna wrzutka!) i będzie siał popłoch także na wiosnę.
Zakończymy opisem przedziwnej sytuacji, do której doszło w drugiej połowie. Karol Arys wszedł w linię strzału Kozubala, po czym przerwał grę. Zarządził rzut sędziowski, oddał piłkę Gikiewiczowi, ten miał problem z jej złapaniem, co wykorzystał Kozubal – odebrał mu futbolówkę, okiwał obrońcę, wsadził do pustaka. Arbiter nie uznał tej bramki i wykonał rzut sędziowski raz jeszcze. Sędzia techniczny przekazał Błażejowi Łukaszewskiemu z C+, że zawodnik rywala musi przy rzucie sędziowskim opuscić pole karne, a jeśli w nim zostaniem to nie może walczyć o piłkę.
Sprawdziliśmy to na szybko i zasady są trochę inne. Kozubal powinien stać w tej sytuacji cztery metry od piłki, a tego nie zrobił, więc bramka słusznie nie została uznana. Dla Lecha nie robi to jednak wielkiej różnicy – zagrał dziś koncert i przywitał wiosnę najlepiej, jak się dało.
Zmiany:
Legenda
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- GKS wygrywa, ale Stal też może mieć nadzieje na przyszłość
- 60 rzeczy, na które czekamy w rundzie wiosennej
- Kowalczyk: Moje typy na Ekstraklasę. Mistrzem Jagiellonia!
Fot. newspix.pl