Po prawie 12 latach i kilku zdobytych “Złotych Piłkach” Neymar wraca do domu. Kończy się jego przygoda z topowym futbolem w Europie, ale dopiero zaczyna sentymentalna podróż w przeszłość. To nic złego, bo ogółem dobrze jest wrócić na stare śmieci. Co więcej, lepiej spuentować karierę ostatnim jakościowym podrygiem w klubie-matce, niż dogorywać gdzieś między pustynią, wielbłądem a arabskim bankiem. Ale najlepiej byłoby, gdyby każde wypowiedziane do tej pory zdanie było w stu procentach prawdą.
Niestety nie jest. Po latach, pewnie w nawet dla siebie niezrozumiały sposób, Neymar zboczył ze ścieżki wytyczonej przez Santos i Barcelonę. Kiedy w 2013 roku przylatywał do Europy, zdecydowana większość kibiców wieszczyła mu wielką przyszłość. Neymar miał być jednym z najlepszych w tej dyscyplinie, miał zdobyć kilka “Złotych Piłek”, zapisać się w historii i pójść mniej więcej ścieżką Ronaldinho.
Z perspektywy czasu ciekawe okazało się zwłaszcza hasło “mniej więcej”. Więcej Neymar ma goli, ale też prawdopodobnie imprez i przepalonych genów, które w ostatniej dekadzie mógł wykorzystać znacznie lepiej. A mniej “Złotych Piłek” (0 do 1) czy złotych medali z mundialu i Copa America (0 do 2). Gdyby ktoś nam kiedyś powiedział, zwłaszcza po pierwszych latach Neymara w Barcelonie, że właśnie tak będzie to wyglądać, że w 2025 roku “Ney” wróci do Santosu na tarczy, w dodatku jako przykład jednego z największych zjazdów w historii gwiazd piłki nożnej – nie ma szans, nie uwierzylibyśmy. Bo nie tak miało to wyglądać.
Neymar wraca do Santosu, ale to nie jest szczęśliwa historia
Przeznaczona była mu wielkość, ale nie na pół kariery, tylko do momentu zawieszenia butów na kołku. Jasne, że w przypadku Brazylijczyków istnieje większa szansa na szybszy upadek ze szczytu, to wciąż często spotykany defekt, ale Neymar miał wszystko, żeby temu zapobiec. Fantastyczna ekipa w Barcelonie, występy dla jednego z dwóch największych klubów na świecie, duże pieniądze, coroczna gra o najważniejsze trofea, najlepsza ekspozycja medialna i wizja przeskoczenia legendarnego (mimo wad) Ronaldinho. W futbolu to chyba będzie zagwozdka stulecia, co Neymarowi strzeliło do głowy, żeby z tego wszystkiego zrezygnować na rzecz paryskiego blichtru. Czyli fajnych świecidełek i fałszywego przekonania, że w Paryżu będzie fajniej.
Sęk w tym, że było tylko gorzej. Z jednej strony Brazylijczyk wciąż potrafił wykręcać fantastyczne statystyki, ale zaczęła razić jego nieobecność w najważniejszych meczach z powodu absurdalnie licznych urazów. We Francji, dosłownie, Neymar zaczął się sypać.
Przedobrzył. Może był za chciwy. A może po prostu nie miał już wokół siebie ludzi, którzy przypominaliby mu, że bawiąc się w profesjonalną piłkę, nie da się pojechać za długo na minimalnym wysiłku. A może jeszcze inaczej – to był przypadek stracony, nie do odratowania. Może właśnie wtedy dojrzały te części jego charakteru, które nie pozwoliły mu zostać numerem 1 na świecie, chociaż na chwilę. “Bóg tak chciał” powiedział w jednym z wywiadów Neymar. Nie, Bóg obserwował z przykrością, jak Neymar marnuje swój potencjał.
O tyle dobrze, że “Ney” nigdy nie odleciał i nie mówił, że jest najlepszy na świecie. Zawsze stawiał wyżej Messiego i Ronaldo. Z jednej strony słyszeliśmy, że zaczął mieć problemy z priorytetami i podejściem do ciężkiej pracy, a z drugiej nie okazywał buńczuczności, nie rodził wielu kontrowersji i wciąż dało się w nim dostrzec jakąś dozę pokory. Neymar, przede wszystkim, nie stał się antypatyczny. Mało kto mówi dziś o nim jak o imprezowiczu-arogancie, a prędzej z sentymentem przyznaje, że ta historia powinna była potoczyć się zupełnie inaczej.
Neymar stracił prawie wszystko (poza pieniędzmi) na własne życzenie
Pytanie, czy to największy zjazd do bazy w historii piłki nożnej? Tak jak niektórzy polscy piłkarze przedwcześnie wracają do Ekstraklasy albo bronią się przed tym na potęgę, tak można powiedzieć przy zachowaniu odpowiednich proporcji, że Neymar jest podobnym przypadkiem? Czy jest przegranym? Czy wraca do Santosu jako legenda? Tak, na wszystko da się odpowiedzieć “raczej tak”.
Nie będziemy wgłębiać się w liczby, bo przy takim piłkarzu to nie ma sensu. Odpalacie Transfermarkt i widzicie, że gość jest wybitny. Nic dodać, nic ująć. Ale nie sposób zawiesić oka na skazie w tej wybitności. Na wielkim hamulcu ręcznym, który od 2017 roku dostarcza nam tylko połowę tego piłkarza, którego widzieliśmy w Barcelonie. Sam Neymar zarzekał się ostatnio, że najlepszy był w PSG. Okej, mógł mieć takie odczucie, bo poszedł do słabszej ligi, gdzie mógł bawić się na boisku dwa razy częściej. Tylko że im większa była ta zabawa, tym więcej było też wizyt w gabinetach fizjoterapeutów i to w liczbach naprawdę zatrważających jak na status Brazylijczyka.
Prawie 140 meczów straconych przez sześć sezonów. Średnio na sezon po kilka miesięcy poza boiskiem, podczas gdy w Barcelonie było to maksymalnie kilkadziesiąt dni. Wydawało się, że gorzej się nie da, że apogeum już za Neymarem, ale jak bardzo można było się pomylić, pokazał groteskowy epizod w Al-Hilal. 400 minut z hakiem, gol, trzy asysty. 160 milionów euro na kontrakcie, około 300 tysięcy za minutę gry. Gdyby bohaterem tej przygody był Junior Eyamba, mówilibyśmy o interesie wszechświata. Ale to piłkarz, który w sporcie przecież wiele znaczy(ł).
Mnóstwo Brazylijczyków chciało, żeby Neymar spuentował karierę chociaż jedną “Złotą Piłką”. Ale zamiast tego zerwał w Arabii więzadła krzyżowe i stracił rok, a nie będzie przesadą stwierdzenie, że po prostu stał się wrakiem dawnego geniusza. Dawnego, bo czas mija tak szybko, że jesteśmy w 2025 roku, kiedy Neymar wraca do Santosu z podkulonym ogonem. Nie da się nazwać tego inaczej.
Czy jest jeszcze nadzieja dla Neymara?
Jeśli nie jesteście zagorzałymi fanami Santosu i nie macie w domu ołtarzyka ze zdjęciem Neymara, raczej nie dacie się nabrać, że 32-latek wraca podbić Brazylię. Owszem, to wyjątkowe i na swój sposób romantyczne wydarzenie, zwłaszcza dla Brazylijczyków. Ale to nie tak, że bogatszy w doświadczenia piłkarz wraca gdzieś na koniec kariery zgodnie z planem. Trudno nie wywęszyć tutaj desperacji w walce o to, żeby pojechać jeszcze na jeden mundial w 2026 roku. Na zasadzie: wracam do domu, tu będzie mi dobrze, odbuduję się przez pół roku, a potem zobaczymy.
Właściwie do końca nie wiemy, czym ten powrót ma być. Przystankiem przed ostatnim atakiem na grę w reprezentacji i Europie? A może jednak początkiem właściwego końca, już na własnych zasadach? Tylko że wtedy musiałby spełnić się jeden nieodzowny warunek…
Neymar musiałby najpierw wyjść ze stanu, do którego doprowadził się w ostatnich latach, a potem trzymać w ryzach własne ciało. W przeddzień 33. urodzin, po zerwanym ACL-u i prawdopodobnie w dużym stopniu wypalonych ambicjach sportowych. Sami chyba przyznacie, że nie są to idealne okoliczności do zrobienia udanego “last dance”. Ba, sukces będzie wtedy, gdy Neymar zagra kilkanaście meczów z rzędu bez żadnego urazu, a więc nie ma co wybiegać za daleko w przyszłość. Neymar, ten sam Neymar, którym zachwycaliśmy się przez lata. Jak to w ogóle brzmi, co to jest za historia upadku.
Ale żeby nie było zbyt przygnębiająco, Brazylijczyk przynajmniej przez najbliższe miesiące będzie w klubie, w którym zagrał najwięcej meczów i miał najlepsze statystyki. Może przypomną mu się te nastoletnie czasy, może zmotywują, żeby odzyskać chociaż w połowie wersję dawnego siebie. W 2013 roku licznik stanął na 225 spotkaniach i 200 punktach w klasyfikacji kanadyjskiej. Nikt nie mógł zakładać, że to nie koniec, ale, no właśnie, jaki to będzie koniec? Wszystko zależy od tego, czy Neymarowi będzie się chciało. Choć i tak nic nie zmieni faktu, że właśnie doświadczamy wydarzenia-przestrogi dla młodych piłkarzy, którzy z wielką czcią zakładają kultową koszulkę Santosu sprzed kilkunastu lat i marzą, żeby pójść śladami jednego z najlepszych skrzydłowych w historii.
WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Rafał Grodzicki o Śląsku Wrocław: Realia są brutalne [WYWIAD]
- Destrukcyjny perfekcjonizm Pepa Guardioli
- Widzew i mocny research. Oby nowego dyrektora sportowego…
Fot. Newspix