To dla nas totalnie egzotyczny kierunek i każda wzmianka o poważnej piłce w Indonezji wygląda na jedno wielkie nieporozumienie. W co oni mogą tam grać? Pewnie głównie w rzucanie i łapanie. Albo króluje u nich jakaś zapomniana gra planszowa o śmiesznej nazwie. Futbol i Indonezja kompletnie nam się nie kleją, przez co trudno zrozumieć, dlaczego piłkarz czy trener z własnej woli mógłby chcieć się pchać na koniec świata. Na pozór nic tu nie pasuje, ale to wszystko wina europejskiej ignorancji. Serio – indonezyjski futbol ma potencjał, by stać się czymś więcej niż niezbyt porywającą ciekawostką. Musi tylko przestać udawać, że jest super.
Jeszcze jakiś czas temu, coś koło półtora roku, mogliśmy się zastanawiać, po cholerę pakuje się w ten totalnie szalony świat indonezyjskiej piłki nasz Maciej Gajos. Całe życie kopał na polskich boiskach, a tu nagle taki niesamowity kaprys i chęć spróbowania czegoś tak nowego, że aż trudnego do objęcia umysłem z perspektywy statystycznego fana Ekstraklasy czy w ogóle futbolu w wydaniu europejskim. Nieomal szaleństwo w formie przenosin do kraju i ligi, o których wiemy niewiele, a czasem nawet nic.
Okej, przebijają się do Polski informacje o fanatyzmie tamtejszych kibiców. Takim chorym, podlanym krwią i udekorowanym rozbabranymi na ulicy bebechami jednego czy drugiego sympatyka zwaśnionych klubów. Maczety i inne ostre narzędzia, starcia na śmierć i życie. Coś więcej niż ustawki. Klimat dziki i nieokiełznany, niemożliwy do zrozumienia. A w tym wszystkim piłka nożna, która w ostatnim czasie wreszcie zaczęła się rozwijać i budzi nadzieje na lepsze jutro dla wszystkich, którym na sercu leży sportowa siła Indonezji.
Kraju, w którym futbolem interesują się miliony ludzi. A setki, jeśli nie tysiące, za futbol zginęły.
Chore? Gdzie tam chore, chory to jest ich system szkolenia
Porzućmy jednak na chwile ich, nazwijmy to może z niezasłużoną elegancją, tradycje kibicowskie. Sama piłka nożna niczym się w Indonezji nie broni. Piłkarze z wyspiarskiego kraju jeśli trafiają na zachód to tylko po to, żeby się od tego zachodu odbić. Czasem przysporzą swoim drużynom kilka czy od razu kilkadziesiąt tysięcy obserwujących na profilach klubu w mediach społecznościowych, ale na tym ich jakakolwiek przydatność się kończy. Zaznaczmy raz jeszcze – piłkarze z Indonezji, a nie reprezentanci Indonezji. Te dwie grupy należy wyraźnie rozgraniczyć, bowiem różnica jest od niedawna gigantyczna.
Opieranie kadry narodowej na odrzutach holenderskiego systemu szkolenia to też oczywiście jakiś sposób na to, żeby robić niezłe i w krótkiej perspektywie coraz lepsze wyniki. Problemem jest jednak know-how, a właściwie jego brak – nikt na terenie dawnych Holenderskich Indii Wschodnich nie ma zielonego pojęcia, co należy zrobić, by wychować tam piłkarza. Albo chociaż pół piłkarza. Nikt, nic. Szkoleniowa czarna dziura, która wsysa kolejne pokolenia zakochanych w piłce chłopaków, a poza horyzontem zdarzeń daje się utrzymać tylko tym, którzy mieli szczęście urodzić się w Europie. Jak Mees Hilgers, stoper Twente Enschede, chyba na ten moment najbardziej wartościowy zawodnik z tych, których do dyspozycji dostaje nowy selekcjoner Patrick Kluivert. Czy Kevin Diks, obrońca FC Kopenhaga, sprawdzony w europejskiej piłce, dumny Indonezyjczyk od 8 listopada 2024 roku. Dwóch miesięcy z maleńkim okładem.
Patrick Kluivert ma nową pracę. Musi awansować na mundial z Indonezją [CZYTAJ]
W ogóle ubiegłe miesiące to jeden wielki skok indonezyjskiej federacji na Holendrów mających choćby sięgające dziesiątego pokolenia wstecz azjatyckie korzenie. Tak jakby któregoś dnia włodarze obudzili się i wpadli na sprytny pomysł. Jeśli nie mamy piłkarzy, to zróbmy tak żeby ich mieć. Proste? Banalne – dzięki takiej strategii do kadry narodowej mogli dołączyć:
- Mees Hilgers – Indonezyjczyk od 30 września 2024
- Kevin Diks – 8 listopada 2024
- Calvin Verdonk – 4 czerwca 2024
- Maarten Paes – 30 kwietnia 2024
- Jay Idzes – 28 grudnia 2023
- Thom Haye – 18 marca 2024
- Sandy Walsh – 17 listopada 2022
- Jordi Amat – 17 listopada 2022
- Ragnar Oratmangoen – 18 marca 2024
- Eliano Reijnders – 30 września 2024
Można by tak wyliczać i wyliczać, ale to lista bodaj dziesięciu najbardziej wartościowych piłkarzy z indonezyjskim paszportem. Żaden z nich nie urodził się w Indonezji, żaden nie przedzierał się do świata futbolu przez tamtejszy żałosny system szkolenia. Tylko Jordi Amat nie przyszedł na świat w Holandii. A ten ostatni Eliano Reijnders to brat tego dobrego Reijndersa i oczywiście syn starego Reijndersa.
Holenderski zaciąg do kadry narodowej Indonezji nie jest przypadkowy. To efekt przyjętej strategii szybkiego zbudowania silnej, azjatyckiej reprezentacji.
No i właśnie – po co komu wymyślać piłkarzy w kraju, w którym nikt nie wie, jak ich wymyślić. Przecież można ich ściągnąć od tych, co wiedzą. Proste i zdecydowanie bardziej skuteczne niż pudrowanie trupa, jakim od lat jest szkolenie w Indonezji. Albo nie – trupem by było, gdyby kiedykolwiek istniało. To raczej taki yeti, o którym ktoś kiedyś słyszał, ale nigdy go tak naprawdę nie widział.
Poproszę tego, tamtego i jeszcze jednego
Indonezyjczycy wybrali się więc na zakupy do sklepu z piłkarzami i wzięli z półek to, na co akurat było ich stać. Słabszego z Reijndersów i paru średniaków z Eredivisie. To i tak wystarczy do tego, by budować siłę indonezyjskiej piłki, a cały koncept polegający na ściąganiu Holendrów do Azji wieńczy zatrudnienie Patricka Kluiverta w roli selekcjonera tej skleconej w ostatnich miesiącach reprezentacji. Powiecie, że to sztuczny twór i pewnie macie rację. Jest on jednak nad wyraz spójny i trudno zarzucić Indonezyjczykom brak konsekwencji w kroczeniu obraną niedawno drogą na skróty.
Czy to oznacza, że próby wychowania sobie zawodników godnych chociaż rywalizacji na poziomie kontynentalnym zostaną całkowicie porzucone i nikt już nigdy nie wpadnie na szalony pomysł kształtowania piłkarzy wedle sztuki? Przecież nie zerkniemy w przyszłość, możemy dać im jakąś szansę, może kiedyś zrobią to tak, jak należy. Na razie jednak nie robią i w przeszłości też nie robili.
– Musisz wiedzieć, czego chcesz. Na początku wszyscy zapewniali mnie, że oczywiście zbudują w Indonezji akademie, zrobią to, to i jeszcze tamto… Ostatecznie niewiele z tego wynikło, a jeśli już, to same problemy – mówił dekadę temu z żalem w głosie Petar Segrt, były trener dwóch indonezyjskich klubów. Chorwat jako piłkarski obieżyświat widział w piłce naprawdę wiele i uwielbiał robić dla futbolu rzeczy dobre. Pokonał go jednak chory system, który w Indonezji jest oporny na wszelkie próby leczenia.
Petar Segrt. Historia wyjątkowego wąsacza z okolic końca świata [DOWIEDZ SIĘ WIĘCEJ]
Mimo to spotkać możecie się z nagłówkami o tamtejszym futbolu robiącym w ostatnim czasie ogromny progres. To tak zwana półprawda – póki nie przyjrzycie się bliżej, poprawa rezultatów osiąganych przez reprezentację narodową może przysłonić wam cały obraz. O zasłonę dymną dba też FIFA, która często lubi się chwalić miejscami, w których można budować narrację o piłce nożnej podbijającej kolejny przyczółek. Miejsca, gdzie jeszcze nie udało jej się urosnąć w siłę. Wszystko w ramach polityki wyrównywania szans, akcji z kategorii futbolu bez granic czy barier. Fajnie wyglądają mądre głowy ze światowej federacji w egzotycznych krajach – niosą kaganek oświaty tym, którzy sami przecież nie dają sobie rady. A potem pokazują: – Patrzcie! To też nasz sukces, to dzięki nam oni robią krok do przodu.
Indonezja może być przykładem wręcz książkowym.
Mistrzostwa jako listek figowy, bo Indonezja jest naga
Pewnie nie usłyszelibyśmy za wiele o mistrzostwach świata do lat siedemnastu rozgrywanych dwa lata temu w Indonezji, gdyby akurat nasi młodzieżowi reprezentanci nie postanowili okrasić ich aferą alkoholową. Pamiętacie tę sprawę – chłopaki wypili co nie trzeba i zasłużenie wylecieli z kadry tuż przed startem turnieju. Pod względem sportowym wypadliśmy ostatecznie blado, nie zdobyliśmy nawet punktu. To o tyle niedorzeczne, że nawet gospodarze wypracowali sobie w fazie grupowej dwa oczka – mimo porażki z Marokiem udało im się postawić drużynom z Ekwadoru i Panamy. Awans do fazy pucharowej był poza zasięgiem, ale kurde, przecież to jak pierwsza jaskółka zapowiadająca wiosnę indonezyjskiego futbolu! Przynajmniej w przekazie o który dba światowa federacja piłkarska.
Młodzieżowe mistrzostwa świata w Indonezji nie zakończyły się dla gospodarzy wielkim sukcesem. Co innego trochę mniej prestiżowe Igrzyska Azji Południowo-Wschodniej.
– Mistrzostwa świata do lat siedemnastu, które gościła Indonezja, miały głęboki wpływ na rozwój piłki nożnej w kraju, szczególnie w zakresie infrastruktury i kultury futbolowej. Zapewniając młodym talentom platformę do zaprezentowania swoich umiejętności na arenie międzynarodowej, turniej wzmocnił rozwój i rozpoznawalność zawodników, co jest kluczowe dla ich postępów – dziękowali kurtuazyjnie włodarze indonezyjskiej federacji (PSSI) panom z centrali. FIFA oczywiście pochwaliła się taką laurką na oficjalnej stronie.
PSSI generalnie umie w rżnięcie głupa – dla szefów indonezyjskiej piłki gadanie dla samego gadania nie jest żadnym problemem. Zaklinanie rzeczywistości to też chleb powszedni – nie jest żadną tajemnicą, że Indonezja liczy na awans do przyszłorocznych mistrzostw świata, które mają odbyć się w Kanadzie, Stanach Zjednoczonych i Meksyku. Jasne, może się jakoś udać, ale nie róbmy z tata wariata, nie dzięki stawianiu na młodzież szkoloną w kraju: – W krótkim okresie naszym celem jest znalezienie się w pierwszej setce na świecie. Jeśli będziemy kontynuować budowę naszych reprezentacji narodowych, zaczynając od młodzieży, naszym celem jest również, aby Indonezja zakwalifikowała się do mistrzostw świata nie jako gospodarz, ale jako uczestnik – mówi prezes PSSI, Erick Thohir. Też oczywiście cytowany przez FIFA.
Wszystko spoko, tylko po co wtrącał to “zaczynając od młodzieży”, kogo chciał nabrać? W Indonezji było już paru reformatorów i wszyscy oni odbili się od ściany, wcześniej dając sobie wmówić, że rozwój futbolowych akademii leży tamtejszym działaczom na sercu. Teraz wkracza FIFA i jej projekty infrastrukturalno-szkoleniowe, które mogą w przyszłości przynieść wymierne korzyści, początkowo pewnie niewielkie.
W przyszłości, a nie po roku od rozpoczęcia jakiegokolwiek działania…
Perspektywy są, choć trzeba będzie poczekać
Patrick Kluivert wkracza więc na ten nie do końca zbadany teren w bardzo ciekawym momencie. Z jednej strony, jako pierwszy selekcjoner w historii będzie miał do dyspozycji piłkarzy, którzy grają w piłkę naprawdę na poważnie i mogą pociągnąć zespół ku sukcesowi. Z drugiej – naprawdę nie można wykluczyć, że Holender stanie przed szansą współtworzenia systemu szkolenia z prawdziwego zdarzenia i być może pomoże zabezpieczyć przyszłość indonezyjskiej piłki. Opieraną chwilowo na zaciągu zawodników z Europy, ale przecież nie zawsze musi tak być. Na teraz to jedynie wabik, który ma pokazać młodym chłopakom w Dżakarcie czy Bandungu, że goście podobni do nich mogli zdziałać w piłkarskim świecie więcej nawet, niż przykurzone gwiazdy reprezentacji Indonezji sprzed dziesiątek lat.
Erick Thohir znany jest z pracy we włoskim Interze. Teraz chciałby przyspieszyć rozwój indonezyjskiej piłki, ale to nie takie proste…
Poprawa jakości reprezentacji może też zwrócić uwagę bogatych Indonezyjczyków, których naprawdę jest całkiem sporo. Powszechne zainteresowanie futbolem w całym kraju skutkuje tym, że niektórzy są gotowi inwestować w piłkę nożną grube miliony, lecz do tej pory opłacało im się to robić głównie poza granicami. Najgłośniejszy przykład ostatnich paru lat to najprawdopodobniej projekt finansowany przy użyciu bajecznej fortuny braci Hartono, którzy prowadzą wielki koncern tytoniowy. Najbogatsi Indonezyjczycy na świecie stoją za powrotem Como do Serie A i rękami jednego ze swoich zaufanych ludzi starają się zbudować w Lombardii projekt na miarę gry w europejskich pucharach.
Narodziny gwiazdy. Piękno natury przyćmione w Como [CZYTAJ WIĘCEJ NA TEN TEMAT]
Wszystko czego trzeba, w Indonezji już jest. Miłość do piłki, liga, kluby, kibice. Są też pieniądze, jest wsparcie z zewnątrz. Nawet piłkarze już są, bo przecież udało się ich ściągnąć. Nic tylko usiąść do roboty i lepić. W marcu kolejne mecze eliminacji do mundialu, na drodze Indonezyjczyków staną ekipy z Australii i Bahrajnu. Później w czerwcu starcia z Japonią i Chinami. Łatwo już było, gdy nikt nie miał żadnych oczekiwań. Teraz zrobiono naprawdę wiele, by kadra Kluiverta mogła powalczyć o coś więcej niż zostawienie dobrego wrażenia.
Sukces może ponieść Indonezję ku złotej erze tamtejszego futbolu. Porażka pewnie kolejny raz przekreśli projekt długofalowy, w który nikt nigdy nie wierzył. Choć na bank znowu znajdą się tacy, co na przekór i tak będą dalej próbować.
WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Pełna kontrola, a potem dwa bolesne ciosy. Arsenal tylko zremisował z Aston Villą
- Attenzione! Juventus nie zremisował z Milanem
- Mistrzowie-widmo. Niezauważone triumfy Evertonu
- Nieoczywisty lider i kandydat do mistrzostwa. Napoli pokazuje, że defensywny futbol żyje i ma się dobrze
- Z czwartego szczebla do Ekstraklasy. Król odchodzi
Fot. Newspix