Reklama

Real kontra efekt nowej miotły. Wygrana rzutem na taśmę

Antoni Figlewicz

Autor:Antoni Figlewicz

03 stycznia 2025, 23:17 • 5 min czytania 22 komentarzy

Valencia nie jest w tym sezonie najgroźniejszym rywalem, na jakiego można trafić w La Liga. Nikt w sumie nie trzęsie portkami przed ekipą Nietoperzy. Mają gigantyczne problemy, wszystko im się wali, w oczy zagląda widmo spadku… Jest źle, a szanse na to, że będzie lepiej, są nikłe. Tym dziwniej powinniśmy się czuć, oglądając spotkanie, po którym trudno nazwać przedostatnią drużynę ligi hiszpańskiej chłopcem do bicia. Real Madryt najadł się dziś strachu, choć rzutem na taśmę wygrał.

Real kontra efekt nowej miotły. Wygrana rzutem na taśmę

Ekstraklasowa logika dotarła aż na Półwysep Iberyjski i nic już z tym nie można zrobić. Real męczył się dziś niemożebnie z niewiarygodnie słabą w tym sezonie Valencią i gdy wydawało się, że już na dobre zacznie korzystać z kiepskiej formy Barcelony — niemal poślizgnął się na skórce od banana i gruchnął pupą o ziemię z głośnym odgłosem cyrkowej trąbeczki w tle.

Niemal, bo najwyższym wysiłkiem woli Królewscy wyrwali Valencii z gardła komplet punktów i wskoczyli na fotel lidera La Liga.

Valencia — Real 1:2. Piekło Królewskich na Mestalla

Przez długi czas było jednak słabo, a w porywach bardzo słabo. Przykład? Gol dla gospodarzy. Po to Thibaut Courtois jest świetnym bramkarzem, żeby obrońcom Królewskich było trochę lżej. Co ma Belg jednak począć w momencie, w którym wyciągnął się jak struna i zrobił, ile się dało, a koledzy postanowili stać i przyglądać się jego wyczynowi. Przy okazji wyczynowi rywali, którzy na gola otwierającego nam wynik rywalizacji po prostu sobie zasłużyli. A brzmi to, raz jeszcze zaznaczmy, kuriozalnie — mówimy o cienkiej jak Polsilver drużynie z Estadio Mestalla.

Zespół ten był dziś jednak bardzo ambitny, wykazał się wielką walecznością i przyjął gości na własnym stadionie tak, by nie zapomnieli tego wieczoru na długo. Zaczęło się od kilku słabszych sygnałów, aż po dwudziestu siedmiu minutach gry drogę do siatki Królewskich znalazł Hugo Duro, który kompletnie niepilnowany stanął przed pustą bramką i po prostu nie mógł się pomylić.

Reklama

Debiut Carlosa Corberana na ławce trenerskiej Nietoperzy nosił dziś wszelkie znamiona efektu nowej miotły — od aktywności jego piłkarzy w pierwszych minutach meczu, przez to zasłużone trafienie na 1:0, aż po każdą kolejną akcję, w której Valencia broniła skromnego prowadzenia. Bardzo przyjemnie ogląda się drużyny, które tak walczą, nawet jeśli koniec końców nie dają rady wygrać.

Ogień na boisku i trybunach

Dzisiejszy mecz i tak może być dla Nietoperzy punktem zwrotnym całego sezonu. Valencia zostawiła po sobie bardzo dobre wrażenie. Nie tylko na boisku, ale i na trybunach, z których doping dla gospodarzy wręcz się wylewał. Fani zgromadzeni na Mestalla żywiołowo reagowali na każde udane zagranie swoich ulubieńców i wyrywali się ze swoich miejsc za każdym razem, gdy któryś z piłkarzy Realu unosił ręce w geście protestu, a z czasem także bezradności. Gospodarze grali ostro i ciągle pchali się pod nogi Królewskich, ale w gruncie rzeczy nie tutaj należy upatrywać przyczyny ich świetnej dyspozycji.

Dziś słowo klucz to “współpraca”. Piłkarzy Corberana między sobą, trybun z zawodnikami Valencii, trenera ze swoimi podopiecznymi — każdy dał tam z siebie wszystko i ewidentnie każdy stawiał dziś ponad wszystko zdobycz punktową. Nie udało się, ale Vinicius, Mbappe, Bellingham i spółka przez długi czas pozostawali wobec tej “siły przyjaźni” bezbronni.

Przepraszam, czy tu biją?

Po przerwie Królewscy oczywiście próbowali odwrócić losy meczu i walczyli choćby o gola wyrównującego. Często byli naprawdę blisko, ale jak spod ziemi nagle wyrastali obrońcy Valencii albo akurat na drodze strzału stawał nieźle dysponowany Stole Dimitrievski. Raz reprezentantowi Macedonii Północnej pomógł też Jude Bellingham, który z rzutu karnego trafił w słupek i tym samym zmarnował zdecydowanie największą szansę Realu w tym meczu.

Szybko jednak odkupił winy i pokazał, że Królewscy potrafią nawet wtedy, gdy los im nie sprzy… no nie, tu też nie było gola? Bellingham świetnym podaniem obsłużył Mbappe, Francuz szybkim zwodem minął Dimitrievskiego i wpakował piłkę do bramki Valencii, ale arbiter gola nie uznał. Były piłkarz Paris Saint-Germain był na spalonym, na powtórkach widać, że zespół sędziowski dobrze tę sytuację ocenił.

Jakby tego było mało, frustracja przebiegiem spotkania doprowadziła do wrzenia Viniciusa. Brazylijczyk stracił nad sobą panowanie, gdy podpuszczony przez Dimitrievskiego rzucił się w jego kierunku i zarobił zasłużoną czerwoną kartkę. Tak, został sprowokowany, ale też zachował się jak ostatni kretyn i nie można usprawiedliwić jego reakcji — powinien wylecieć z hukiem z boiska i bardzo dobrze, że wyleciał. Później pchał się jeszcze do sędziego, ale wtedy powstrzymali go, i może dobrze, koledzy z drużyny.

Reklama

Ratunek ma twarz Jerzego Kryszaka

Real spotkało więc dziś wszystko, co najgorsze. Nietrafiony rzut karny, nieuznany gol, czerwona kartka… Przed porażką uratował Królewskich stary dobry Luka Modrić, który musiał wejść na boisko i wziąć sprawy w swoje ręce, gdy już naprawdę wszystko sprzysięgło się przeciwko podopiecznym Carlo Ancelottiego. On strzelił gola na 1:1 i udowodnił młodszym kolegom, że naprawdę się da. On też wlał niepokój w dzielne serca gospodarzy, którzy popełnili w doliczonym czasie gry katastrofalny błąd, wykorzystany ostatecznie przez Jude’a Bellinghama. Znowu on, niezmordowany Luka Modrić.

Królewscy mogliby mimo wszystko wyciągnąć z tej piłkarskiej lekcji jakieś ciekawe wnioski. Po pierwsze, pokora i brak hurraoptymizmu mimo wygranej w końcówce będą tu bardzo ważne. Od remisu dzieliły ich centymetry, bo tuż przed ostatnim gwizdkiem Valencia obiła jeszcze słupek. Po drugie, spotkanie układałoby im się nieco lepiej, gdyby też grali z takim poświęceniem jak ich rywale. W piłce nożnej bardzo dużo można zdziałać siłą woli — dziś lepiej rozumieli to piłkarze zasmuconego po ostatnim gwizdku Carlosa Corberana.

Dla niego mamy po tym debiucie specjalną wiadomość: Panie trenerze, głowa do góry! Tak grające drużyny nie zasługują na spadek, naprawdę.

Valencia CF – Real Madryt 1:2 (1:0)

  • 1:0 – Duro 27′
  • 1:1 – Modrić 85′
  • 1:2 – Bellingham 90′ +5

Czerwona kartka: Vinicius 79′

WIĘCEJ NA WESZŁO:

Fot. Newspix

Wolałby pewnie opowiadać komuś głupi sen Davida Beckhama o, dajmy na to, porcelanowych krasnalach, niż relacjonować wyjątkowo nudny remis w meczu o pietruszkę. Ostatecznie i tak lubi i zrobi oba, ale sport to przede wszystkim ciekawe historie. Futbol traktuje jak towar rozrywkowy - jeśli nie budzi emocji, to znaczy, że ktoś tu oszukuje i jego, i siebie. Poza piłką kolarstwo, snooker, tenis ziemny i wszystko, w co w życiu zagrał. Może i nie ma żadnych sportowych sukcesów, ale kiedyś na dniu sąsiada wygrał tekturowego konia. W wolnym czasie głośno fałszuje na ulicy, ale już dawno przestał się tego wstydzić.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Austriacy znów rządzą na skoczni. Andreas Goldberger: „Wierzę w powrót Kamila Stocha”

Jakub Radomski
0
Austriacy znów rządzą na skoczni. Andreas Goldberger: „Wierzę w powrót Kamila Stocha”

Hiszpania

Polecane

Austriacy znów rządzą na skoczni. Andreas Goldberger: „Wierzę w powrót Kamila Stocha”

Jakub Radomski
0
Austriacy znów rządzą na skoczni. Andreas Goldberger: „Wierzę w powrót Kamila Stocha”

Komentarze

22 komentarzy

Loading...