Reklama

Veni, Vidi, Vici. Real z kolejnym trofeum, Ancelotti z rekordem

Paweł Wojciechowski

Autor:Paweł Wojciechowski

18 grudnia 2024, 20:00 • 5 min czytania 7 komentarzy

Finał odgrzewanego kotleta, jakim stał się Puchar Interkontynentalny, niewiele obchodził nawet grających w nim zawodników Realu Madryt. Podopieczni Carlo Ancelottiego, mimo że wciąż narzekają (nie tylko zresztą oni) na nadmiar meczów i rozgrywek, które UEFA i FIFA mnożą w nieskończoność, do Kataru przybyli, zobaczyli swojego przeciwnika i go po prostu zlali.

Veni, Vidi, Vici. Real z kolejnym trofeum, Ancelotti z rekordem

Puchar Interkontynentalny, po tym jak FIFA wymyśliła nowe Klubowe Mistrzostwa Świata, ucierpiał na prestiżu. Część kibiców była nawet zaskoczona, że jednak się odbywa, sądząc, że został po prostu zastąpiony przez nowe rozgrywki. Tymczasem światowa federacja piłkarska postanowiła wrócić do nazwy, którą porzuciła kilkanaście lat temu, żeby to co nazywała w ostatnich latach Klubowymi Mistrzostwami Świata, nie pomyliło się nikomu z nowymi ekscytującymi rozgrywkami, które sama tak intensywnie promuje. Jeśli nic z tego nie rozumiecie, to nie szkodzi. Nawet sam Jude Bellingham w jednym z wywiadów stwierdził, że w środku tygodnia jedzie “do Kataru, czy gdzieś tam”.

Real zagra o puchar, który nikogo nie obchodzi [KOMENTARZ]

Sam mecz finałowy odbył się więc bez wielkich fanfar, a co było pewnym zaskoczeniem, w spotkaniu o trofeum nie zmierzyli się ze sobą, tak jak to najczęściej bywało w ostatnich latach, zwycięzcy Ligi Mistrzów i Copa Libertadores. Botafogo bowiem w półfinale sensacyjnie uległo 0:3 meksykańskiej Pachuce. I to właśnie 7-krotni zwycięzcy ligi MX byli przeciwnikiem Królewskich w decydującym starciu.

Real tymczasem stawił się w Katarze, gdzie odbywał się finałowy mecz, w galowym garniturze. Nawet Kylian Mbappe, który narzekał w ostatnich dniach na drobny uraz i jego występ był określany jako wątpliwy, został postawiony na nogi.

Reklama

To miał być wieczór Carlo Ancelottiego. Legendarny włoski trener miał stać się absolutnym rekordzistą wśród trenerów Los Blancos, po tym jak z łatwością (jak zakładano w Madrycie) zgarnie swoje piętnaste trofeum wywalczone z Królewskimi. Czternastym był sierpniowy Superpuchar Europy zdobyty na Stadionie Narodowym w Warszawie. Od tamtej pory Włoch przewodził w tej kategorii razem z inną klubową legendą – Miguelem Munozem. Po meczu z Pachucą miał być już samodzielnym liderem.

Początek jednak wcale na to nie wskazywał. Pedraza, doświadczony Rondon, czy 19-letni Elias Montiel co rusz niepokoili obronę Królewskich. Kiedy Luis Rodriguez dopadł do piłki nieudolnie wybitej przez Frana Garcię, gorąco zrobiło się kibicom Realu, a Courtois musiał zaprezentować swój kunszt bramkarski.

Nie wiadomo, czy chodziło o kaca po wczorajszej gali FIFA The Best (może?), czy dwugodzinną różnicę czasową (raczej nie…), ale z początku podopieczni Ancelottiego ruszali się jak wóz z węglem. Jednak po około kwadransie kac odpuścił i Królewscy zaczęli wreszcie grać w piłkę, a pierwszy groźny strzał oddał Rodrygo.

Ofensywny kwartet wydawał się jednak kompletnie bezproduktywny. Piłka nie chciała ich słuchać, a z boiska wiało nudą. Wystarczyła jednak odrobina magii i było 1:0 dla tegorocznych zwycięzców Champions League. Bellingham – Vinicius – Mbappe. Dwa fenomenalne zagrania Anglika oraz Brazylijczyka i Francuz nie mógł już tego spieprzyć, stojąc dwa metry od bramki.

Reklama

To kompletnie podcięło skrzydła mądrze do tej pory broniącym się graczom Pachuki. Do ostatniego gwizdka pierwszej połowy trwała więc nawałnica Królewskich, którzy wreszcie nabrali rozmachu w swoich akcjach i mogli w końcu się podobać. Co jakiś czas tylko Camavinga pokazywał, dlaczego wciąż nie jest dominatorem na swojej pozycji na świecie, choć ma ku temu wszelkie warunki. Dwie jego głupie straty na własnej połowie mogły się zakończyć stratą gola, ale na szczęście dla francuskiego pomocnika, Pachuca była już wtedy zbyt ogłuszona, żeby to wykorzystać.

Po pierwszej połowie meksykański zespół leżał na deskach, ale jeszcze nie był liczony. Po zmianie stron znowu więc przez chwilę poszalał, ale Real tym razem nie czekał, aż przeciwnik się rozpędzi, tylko trafił go po raz drugi. Rodrygo po indywidualnej akcji zakończonej pięknym strzałem zza pola karnego dał Królewskim dwubramkowe prowadzenie.

Ciekawostką była decyzja sędziego o tym, że gol ostatecznie padł. VAR zgłosił wątpliwości, a sędzia podbiegł do monitora, bo Bellingham był na pozycji spalonej i kwestią sporną było, czy przeszkodził bramkarzowi w interwencji przy strzale Rodrygo. Arbiter główny gola ostatecznie uznał, co ogłosił przez mikrofon w taki sposób, że usłyszała go cała publiczność na stadionie i przed telewizorami. Czekamy na te nowinki w naszej Ekstraklasie! Oj, działoby się…

Tymczasem niewiele działo się na Lusail Stadium po strzeleniu drugiego gola przez Real. Niby meksykański kopciuszek próbował się odgryzać, a z drugiej strony hiszpański faworyt chciał już ostatecznie zamknąć ten mecz. Brakowało jednak konkretów. Te pojawiły się po kolejnej wizycie sędziego przy monitorze po interwencji arbitrów VAR w samej końcówce. Lucas Vazquez padł bowiem w polu karnym po starciu z jednym z obrońców przeciwnika.

Znowu więc usłyszeliśmy, kto kogo faulował i dlaczego taka, a nie inna decyzja. Choć tu akurat trudno było się doszukiwać kontrowersji, to taka transparentnie ogłaszana decyzja głównego sędziego była bardzo ciekawym doświadczeniem i oby stała się standardem na tym najwyższym poziomie (no dobra, i w naszej Ekstraklasie też…). Karnego w każdym razie pewnie wykorzystał Vinicius, odbierając przeciwnikom ostatnie strzępki marzeń o odwróceniu wyniku.

Real zrobił swoje i wraca do codziennej ligowej harówki. Królewscy zgarnęli już dwa trofea w tym sezonie, w którym media i kibice co chwilę narzekają jak bardzo są słabi i zwalniają szkoleniowca średnio co dwa tygodnie. Kryzys u Królewskich ogłaszany jest co kilka dni, a piłkarzom Ancelottiego wciąż daleko do optymalnej formy. “Never underestimate the heart of the champion” (Nigdy nie lekceważ serca mistrzów) – powiedział kiedyś legendarny trener NBA, Rudy Tomjanovich. Real może i jest w kryzysie, ale liczba trofeów póki co się zgadza.

Real Madryt – CF Pachuca 3:0 (1:0)

  • 1:0 – Mbappe 37′
  • 2:0 – Rodrygo 53′
  • 3:0 – Vinicius 84′ (karny)

WIĘCEJ NA WESZŁO:

Fot. Newspix

Kibic FC Barcelony od kiedy Koeman strzelał gola w finale Pucharu Mistrzów, a rodzice większości ekipy Weszło jeszcze się nawet nie znali. Fan Kobe Bryanta i grubego Ronaldo. W piłce jak i w pozostałych dziedzinach kocha lata 90. (Francja'98 na zawsze w serduszku). Ma urodziny tego dnia co Winston Bogarde, a to, że o tym wspomina, potwierdza słabość do Barcelony i lat 90. Ma też urodziny tego dnia co Deontay Wilder, co nie świadczy o niczym.

Rozwiń

Najnowsze

Hiszpania

Komentarze

7 komentarzy

Loading...