Zaledwie dziewięć miesięcy po zerwaniu więzadła krzyżowego w kolanie Robert Gumny powrócił na boiska Bundesligi. Obrońca Augsburga błyskawicznie przeszedł rehabilitację po kontuzji-zmorze wszystkich piłkarzy, czyli ACL-u. O tym, jak przeżył diagnozę, kiedy był najbliżej zakończenia kariery, co dalej z jego przyszłością, opowiedział w rozmowie z nami.
Powrót na boisko zaliczony, więc nadarzyła się okazja, żeby porozmawiać. Zaczniemy zatem dość ogólnie, czy wszystko jest już w porządku ze zdrowiem?
Robert Gumny, obrońca Augsburga: Tak. Z kolanem jest już dobrze od dłuższego czasu. W zasadzie już miałem usiąść na ławce Augsburga w meczu z Bayernem trzy tygodnie temu, ale przyplątała się nieszczęśliwie inna kontuzja. Zablokowałem strzał, źle stanąłem i podkręciłem kostkę, która szybko spuchła. Chciałem jak najszybciej wrócić, a na ostatniej prostej pogłębiłem sobie uraz, dlatego tak się przedłużyło. Od ponad trzech tygodni wyczekiwałem powrotu na boisko, ale finalnie udało się zagrać przed końcem roku. To był mój cel i myślę, że w miarę sprawnie wszystko poszło jak po zerwaniu ACL-a, więc wszyscy jesteśmy z tego zadowoleni.
Powrót na boisko oznacza, że frustracja oczekiwaniem opadła?
Już tak, bo planowałem wrócić jak najszybciej. Ludzie w Augsburgu byli bardzo ostrożni. Wysyłali mnie jeszcze, żebym zagrał w drugim zespole. Ja natomiast wywierałem presję, mówiąc, że jestem gotowy. Dodatkowo trener cały czas pytał fizjoterapeutów, jak duże ryzyko wiąże się z moim występem. Wtedy zazwyczaj padało, że muszę pograć jeszcze w rezerwach. Musiałem przystać na te warunki, bo ostatecznie to oni decydują.
Wtedy przytrafiła mi się ta kontuzja kostki. Byłem bardzo sfrustrowany. Nie mogłem znieść świadomości, że wszystko opóźni się o kolejne dwa, trzy tygodnie. Przestałem się odzywać, tobie też nie odpisywałem. Byłem po prostu wkurzony, by nie mówić bardziej dosadnie, że siedziałem na tyłku w mieszkaniu w Augsburgu, choć wiedziałem, że powrót na boisko mogłem mieć już za sobą. Odwlekało się to w czasie – zupełnie niepotrzebnie.
Mimo wszystko i tak to dość sprawnie poszedł ci powrót do zdrowia po zerwaniu ACL-a. Znamy bardzo dobrze przykład Kuby Modera, u którego rehabilitacja ciągnęła się prawie dwa lata. A u ciebie dziewięć miesięcy i znowu biegasz po boiskach Bundesligi.
W tym wszystkim miałem szczęście, bo rehabilitacja przeszła dość sprawie, a to zawsze zależy od wielu czynników. ACL jest dosyć specyficzny, bo tam wpływ mają urazy poboczne jak łąkotki. To też nie jest moja pierwsza operacja, także wiedziałem, jak do tego podejść. Miałem wcześniej dwa razy zabieg chrząstki, który uważam za dużo cięższy niż ACL. Do tego pozostaje dużo rzadszym.
Niemniej jednak, gdy poznałem diagnozę, zapanował smutek. Do kontuzji doszło podczas treningu. Poczułem jakiś mały skok w kolanie, ale chciałem kontynuować ćwiczenia, bo to mnie nie bolało. Po wszystkim pojechaliśmy jednak na badania, zrobiliśmy rezonans i okazało się, że zerwałem ACL. Łezka zakręciła się w oku. Wydawało się, że to jakaś drobnostka, a musiałem się położyć na stół, pójść pod nóż i zrobić kolano, co wiązało się z minimum sześciomiesięczną przerwą od treningów, a dziewięciomiesięczną o gry.
Pierwszy dzień po diagnozie był naprawdę przygnębiający. Długo się smuciłem i złościłem na świat. Wiedziałem jednak, że muszę się z tego otrząsnąć. Drugiego dnia zorganizowaliśmy już operację. Tam fenomenalną robotę zrobił dr Pyda. Później rehabilitacja: początkowo z chłopakami w klinice, a następnie przejął mnie Józek Napierała i Rafał Hejna, który teraz pracuje w Lechu jako fizjoterapeuta. Świetnie się spisali i tak naprawdę po niespełna pięciu miesiącach już byłem gotowy, żeby biegać i przygotowywać się powoli do powrotu do treningów drużyną. Do niej dołączyłem po sześciu miesiącach, także naprawdę sprawnie to poszło. Nie było żadnych komplikacji. Kolano nie puchło, nie dawało żadnych niepożądanych sygnałów na treningu.
Mocniej przeżyłeś kontuzję ACL-a i ostatnią operację czy jednak uraz kolana, który zablokował ci transfer do Gladbach?
Ani jedną, ani drugą. Najbardziej przeżyłem operację, którą musiałem zrobić, żeby naprawić tę, która poszła źle po nieudanym transferze do Gladbach. Ból po tamtej drugiej w kolanie był ogromny. Wszystko mnie to bolało, do tego stopnia, że myślałem, że jak jeszcze raz się to powtórzy, całkowicie skończę z piłką. Teraz nie było zawodu, a bardziej zaskoczenie, bo tak jak powiedziałem wcześniej, nie odczuwałem żadnego bólu ani nie było innej niepożądanej reakcji. Kolano nie spuchło, więc nie spodziewałem się czegoś tak poważnego.
Teraz miałem taki jednodniowy psychiczny uraz. Już to wcześniej przeżywałem, więc szybko zaczęliśmy działać z moim agentem Tomkiem Magdziarzem. Ustaliliśmy plan, postawiliśmy sobie cel. Był on taki, że przed świętami Bożego Narodzenia miałem zebrać kilka meczów w Bundeslidze. Pierwszy został już zaliczony.
Wyświetl ten post na Instagramie
Od początku wiedziałeś, że właściwe nastawienie to kluczowa kwestia w powrocie do odpowiedniego zdrowia zarówno fizycznego, jak i psychicznego.
Psychika przy kontuzjach jest kluczowa. Od początku otrzymałem dużo wsparcia od rodziny, dziewczyny, wszystkich w klubie, także pozostaje również ważne, żeby otoczyć się właściwymi osobami. Taka diagnoza to trauma. Nagle dostajesz informację, że przez minimum pół roku nie możesz robić rzeczy, którą lubisz, kochasz i codziennie poświęcasz jej wiele godzin. Jeśli ktoś lub coś ci to nagle zabiera, musi cię to dotknąć. W moim przypadku ważne jest, żeby jak najszybciej zabrać się do pracy, żeby nie roztrząsać tego i nie przejmować się za bardzo całą sytuacją. Wiem, że po prostu efekty same przyjdą. Teraz wróciłem silniejszy i szybszy niż przed kontuzją. W piłkę też nie zapomniałem jak grać, więc resztę zobaczymy pewnie na boisku.
Potwierdzają to parametry wydolnościowe, że jesteś silniejszy i szybszy?
Tak, zdecydowanie. Na treningach regularnie nas badają. Wiem, że teraz osiągam wyniki, których nie miałem jeszcze w swojej karierze. Biegam z prędkością blisko 36 km/h, dokładnie 35,8, co jeszcze nigdy mi się nie zdarzyło.
Prędkość na poziomie Jamiego Gittensa z Borussii Dortmund.
Być może, ale wiadomo, że to wszystko jest osiągane na treningu. W meczu wygląda to trochę inaczej, bo jesteś bardziej wypompowany. Niemniej jednak mogę z przekonaniem powiedzieć, że wykonaliśmy dobrą robotę podczas rehabilitacji i widać to po wynikach. Teraz będę starał się to udowodnić w meczach
Czy po tej diagnozie rozmawiałeś z kolegami, którzy również walczyli o powrót do zdrowia po zerwanym ACL-u? Wcześniej wspominałem m.in. Kubę Modera, który zmagał się z urazem blisko dwa lata.
Dużo chłopaków napisało do mnie ze słowami wsparcia. Z “Modziem” też często się widziałem, bo dużo czasu spędził w Poznaniu. Przecinaliśmy się czasami. U niego wyglądało to trochę inaczej. Ja nie miałem dodatkowego urazu łąkotki i innych powikłań, co nie przedłużało mojej rehabilitacji. “Modziu” wiele czasu spędził, chodząc o kulach, a wtedy to bardziej komplikuje sprawę powrotu.
Łącznie przez kontuzje straciłeś już dwa lata gry, bo mówimy o 362 dniach w Lechu i blisko 300 dniach w Augsburgu. Czy myślisz, że urazy to coś, co najbardziej ogranicza rozwój twojej kariery?
Patrząc realnie to pierwszej operacji nie mogłem uniknąć. Ja się po prostu urodziłem z niewykształconą dobrze chrząstką. W Gladbach powiedzieli mi wprost, że jeśli tego nie zrobię, nikt w poważnej piłce się mną nie zainteresuje. A że pierwsza operacja poszła źle, choć wszystko na rezonansie wyglądało dobrze, musieliśmy operować drugi raz. To na pewno wstrzymało mój rozwój, ale potem cztery lata byłem zdrowy. Dopiero teraz wydarzył się ten ACL, ale to zupełnie losowa sytuacja, bo wydarzyła się w momencie, kiedy lądowałem, a głowę miałem skierowaną do tyłu. Wtedy kolano wygięło się nienaturalnie.
Teraz można gdybać, czy gdybym trafił od razu do Gladbach, to moja kariera wyglądałaby inaczej. Może tak, może nie. Wiem na pewno, że jestem fajnym przykładem dla innych, żeby się nie poddawać. Przeżyłem trzy operacje, a zdołałem przenieść się do Bundesligi, grać w niej regularnie i po kolejnym zabiegu znowu do niej wrócić. Jeśli człowiek się zaweźmie, zrobi wszystko, jak należy, by wrócić do zdrowia, wszystko jest w piłce możliwe.
Bo nie ma się co oszukiwać, po tych trzech operacjach w Augsburgu mogliby mnie zakopać głęboko pod ziemię, ale klub nadal na mnie stawia. W zasadzie w meczu z Eintrachtem byłem zaskoczony przez trenera, że dał mi więcej minut niż oczekiwałem. Miałem wejść w końcówce, a spędziłem na murawie prawie pół godziny. Myślę, że to dobry przykład dla chłopaków po przejściach.
266 dni trwała dokładnie przerwa od marcowego do grudniowego występu Gumnego w Bundeslidze.
Mecz z Eintrachtem Frankfurt był twoim setnym w barwach Augsburga. To słodki jubileusz, bo nie tylko powrót do gry po kontuzji, ale również dowód, że jakąś cząstkę swojej kariery już zostawiłeś w tym klubie. Jakbyś ocenił swoją pierwszą setkę w Niemczech?
Minęło już cztery i pół roku. I wydaje mi się, że mogę być… dumny. Tak duma i szczęście to dobre słowa, które opisują tę pierwszą setkę. Ogólnie ten cały okres był dość specyficzny. Łatałem wiele luk. Zmieniali się trenerzy. Rotowali moją pozycją. Wystąpiłem w wielu meczach jako środkowy obrońca, czego dotychczas nie robiłem. Wiadomo, że jakość moich występów w poszczególnych meczach mogła być lepsza, ale mimo wszystko mogę być zadowolony. Przechodząc do Bundesligi, spełniłem marzenie. To marzenie zamieniło się na 100 rozegranych meczów, czyli już więcej niż w Lechu Poznań, co pewnie w przyszłości jeszcze nadrobię, ale na razie chcę wrócić do regularnej gry w Augsburgu.
No właśnie, bo zostało ci ostatnie pół roku gry. Co dalej?
Klub nie podjął jeszcze żadnych rozmów na temat przedłużenia kontraktu. Augsburg ma jednak pierwszeństwo w rozmowach kontraktowych, więc jeśli się dogadamy, to zostanę. Mamy jednak plan na mnie. Gram w Niemczech już cztery i pół roku. Jestem otwarty na nowe kierunku, bo chciałbym też poznać inną kulturę i styl. Ale furtka dla Augsburga jest zawsze otwarta.
W kwietniu po twojej kontuzji Marcin Borzęcki postawił tezę, że uraz wykluczy cię z gry nie tylko do końca sezonu, ale również zakończy twoją przygodę w Bundeslidze. Co prawda wróciłeś już do gry, ale czy zakładasz opuszczenie Bundesligi?
To było moje marzenie, odkąd wydarzyła się sytuacja z nieudanymi testami przed transferem do Borussii Mönchengladbach w roku 2018. Chciałem zagrać w Bundeslidze. Teraz mam już 100 meczów w Niemczech i myślę, że swój cel osiągnąłem. Nie wiem, czy Marcin więcej informacji ode mnie, ale ja nie zamykam się na Bundesligę.
Sto meczów w Niemczech, więc jest już w czym wybierać. Które z tych spotkań było według ciebie najlepsze w twoim wykonaniu?
Pamiętam swój bardzo dobry mecz z Köln, w którym zaliczyłem asystę drugiego stopnia, czułem dużą swobodę w dryblingu. Mogę wyróżnić też połówkę spotkania z Bayernem Monachium, w którym zatrzymałem Sadio Mane i przez jakiś czas prowadziliśmy.
To był mój wybór, czyli to spotkanie pucharowe z Bayernem i jeszcze jedno ligowe, które zakończyło się zwycięstwem Augsburga 1:0.
Bardzo możliwe, bo dobrze czułem się w takich meczach.
Sądzisz, że takie przebłyski, jak w meczach z Köln czy z Bayernem będą dla ciebie kartą przetargową do znalezienia sobie nowego klubu?
Bundesliga to bardzo silna liga. Każdy chyba zdaje sobie sprawę z tego, że jeśli jesteś w stanie występować w niej regularnie, musisz prezentować określony poziom. Myślę, że ze znalezieniem klubu nie będzie większego problemu. Ale to nie moja robota i nie zamierzam się tym zajmować. Mamy do końca roku jeszcze dwa spotkania. Liczę, że w obu zagram i pokażę się z dobrej strony. Okienko otwiera się w styczniu. Bundesliga też wtedy wraca i myślę, że już wtedy będę regularnie grał w Augsburgu i już zimą rozwieją się wątpliwości co do mojej przyszłości.
Jaka będzie przyszłość Roberta Gumnego?
A z drugiej strony, czy ta coraz dłuższa lista kontuzji kolana nie będzie problemem w rozmowach?
Jeśli ktoś już się na mnie zdecyduje, to tak mnie przebada, że nie będzie miał wątpliwości, żeby podpisać ze mną kontrakt. Bez względu, jakie testy mi zrobią, zdam je bardzo dobrze, bo już je przechodziłem. O to się nie obawiam. Nogi są silniejsze teraz niż były przed kontuzją. A kolana? Można powiedzieć, że są zupełnie nowe
Przed tobą dwa mecze w Bundeslidze i koniec roku. W 2025 roku ustawiasz sobie jakiś większy cel?
Tak daleko nie wybiegam ze względu na mój kontrakt. Styczeń będzie kluczowym miesiącem dla mnie. Na pewno nie będę zostawiał sprawy mojej przynależności klubowej do lata. Do końca stycznia wycisnę, ile mogę, by później mieć spokojną głowę i nie podejmować zbędnego ryzyka.
Wcześniej mówiłeś, że byłeś rzucany po pozycjach. Teraz dostałeś blisko pół godziny z Eintrachtem. Na jakiej pozycji widzi cię zatem trener Jesse Thorup?
Od początku u tego trenera moja pozycja była jasna. Wystawiał mnie tylko na boku obrony, ewentualnie wahadle i myślę, że tak pozostanie. Wcześniejsza rotacja wiązała się z tym, że trenerzy widzieli, że umiem dobrze grać “jeden na jednego” i jestem szybki, a preferowali style, które zmuszały nas do gry w zwarciu na całym boisku. A moje warunki fizyczne, czyli szybkość i wytrzymałość promowały ten sposób. Ale teraz jest inna sytuacja. Mamy duże zaplecze środkowych obrońców, za to mało piłkarzy na bokach. Myślę, że na prawa strona będzie moim miejscem
Kiedy ty się rehabilitowałeś, Augsburg wymienił niemal cały blok obronny. Odeszli Koubek, Mbabu, Iago czy Uduokhai. Przyszli natomiast Labrović, Wolf, Keven Schlotterbeck, Matsima. Mnóstwo zmian i to w jednym oknie. Jak ty się w tym odnajdujesz?
Od momentu przyjścia trenera Jesse staramy się grać piątką obrońców. By tak grać potrzebowaliśmy kilku zmian personalnych i Augsburg dokonał wielu wzmocnień. Myślę, że ogólny ich bilans wyszedł na plus. Do obrony doszło wielu jakościowych zawodników, a i Demirovicia, który strzelał dla nas mnóstwo goli, udało się zastąpić. Odkąd tu jestem, czyli od czterech i pół roku, mamy najlepszą kadrę.
Czy Robert Gumny w formie pomógłby obecnej reprezentacji Polski?
A jak układają ci się relacje z trenerem. Przez 14 miesięcy jego kadencji zagrałeś tylko 11 spotkań. Jeszcze przed kontuzją, o ile grałeś, to częściej jako rezerwowy.
Tak, ale uważam, że odkąd tu jestem, to najlepszy trener, z jakim miałem okazję współpracować. Najwięcej się przy nim rozwinąłem. W tych meczach, w których zagrałem, pokazałem dużo jakości. Jestem zdania, że zarówno w Lechu, jak i Augsburgu duńska szkoła robi dobrą robotę.
Chciałbym poruszyć jeszcze temat reprezentacji Polski. Ostatni raz zagrałeś w niej w marcu 2023 roku z Czechami, który był jednym z najsłabszych naszych występów w ostatnim czasie. Spędziłeś na boisku ponad 80 minut. Czy mimo tej porażki w tamtym okresie czułeś się nieco ważniejszą postacią?
Chyba nie. Jeździłem na zgrupowania kadry, ale tych spotkań nie nabiłem zbyt dużo – tylko sześć. Później zacząłem grać mniej w klubie, następnie ta kontuzja i wszystko się już posypało. Najpewniej w kadrze czułem się, gdy grałem regularnie w klubie. Ale nie byłem też jakimś etatowym zawodnikiem.
Tymek Puchacz też niewiele gra, ale w kontekście kadry mówi się o nim bardzo dużo.
Ktoś od atmosfery jest zawsze bardzo ważny, bo drużyna bez atmosfery nie jest w stanie osiągać żadnych wyników.
To już na koniec chciałbym zapytać o klub, który już się przewinął w naszej rozmowie, czyli Lech Poznań. Jak oceniasz zmiany w swoim byłym zespole i to jak prezentował się w rundzie jesiennej?
Myślę, że zmiany wyszły na plus. Świadczy o tym nie tylko pierwsze miejsce w lidze, ale również gra zespołu. Szkoda jedynie straty punktów z Motorem i Puszczą, bo była realna szansa na odskoczenie reszcie. Lech wygląda świeżo. Ma tylko mecze w Ekstraklasie, także może skupić się wyłącznie na lidze. W kontekście mistrzostwa Polski uważam, że kluczowy będzie start rundy wiosennej, ale zarówno ja, jak i wszyscy w Poznaniu, liczymy na tytuł.
ROZMAWIAŁ SZYMON PIÓREK
WIĘCEJ O NIEMIECKIM FUTBOLU:
- Już nie Bynoe, ale nadal Gitte(n)s. Kolejny diament kopalni BVB
- Trela: Eintracht, czyli nowy Dortmund. Frankfurcka giełda piłkarzy wartościowych
- Trudny przypadek Tymoteusza Puchacza
Fot. Newspix/FotoPyk