Minięcie Konrada Laimera i zakończony golem rajd przez całe boisko – to było zachwycające nawet dla kibiców Bayernu oglądających Klassikera. Ci, którzy śledzą spotkania Borussii częściej, wiedzieli jednak, że Jamie Gittens jest do tego zdolny i że już wcześniej Anglik przekładał swoją szybkość na bramki. W sobotę przeciwko Gladbach zdobył bramkę w czwartym kolejnym spotkaniu. W końcu przyszedł bowiem dla niego przełomowy sezon, po którym, podobnie jak jego rodacy Jadon Sancho i Jude Bellingham, prawdopodobnie wyfrunie z Dortmundu za wielkie pieniądze.
Mało znany fakt na temat Borussii Dortmund jest taki, że w jej historii najwięcej goli wśród zagranicznych piłkarzy strzelili Polacy – aż 182. Na ten wynik zapracowało pięciu naszych rodaków, choć w dziejach BVB wystąpiło aż ośmiu. W tym zestawieniu na siódmym miejscu plasują się Anglicy, których na Westfallenstadion było tylko trzech. Gdy jednak spojrzymy, ile pieniędzy przynieśli do klubowej kasy z tytułu transferów, są już na pierwszym miejscu wśród obcych nacji, ale niewykluczone, że niebawem wyprzedzą nawet Niemców. Wszystko dlatego, że BVB ma dar do znajdowania diamentów w Anglii. Kolejny, który szlifuje, nazywa się Jamie Gittens.
Krykiet, czyli szorstka relacja z ojcem
Jeszcze do poprzedniego sezonu mówiono o nim jako Jamiem Bynoe-Gittensie. Przed obecnym sezonem klub i sam zawodnik poinformowali, że od teraz na koszulce piłkarza będzie tylko nazwisko Gittens i prosi się o stosowanie tylko tego członu. Wszystko na prośbę ojca angielskiego skrzydłowego.
– Oba nazwiska należą do mojego ojca. Powiedział, że lepiej będzie, jeśli będą na mnie mówili tylko Gittens, bo jest krócej. Większość ludzi zna go po prostu jako Gittensa, dlatego w przyszłości ja też będę tylko Gittensem – opowiedział w rozmowie z klubowymi mediami Anglik, który tą podporządkowującą się woli ojca decyzją tylko potwierdził, że nie ma z nim najlepszej relacji. Można ją nazwać szorstką, ale może dzięki temu 20-letni skrzydłowy pozostaje obecnie jednym z najgorętszych nazwisk na europejskim rynku.
Jamie urodził się bowiem w mieszanej rodzinie w Reading. Jego matka pochodzi z Afryki, a ojciec z Barbadosu. Rodzina Gittensów wiodła niezbyt dostatnie życie, ale znalazła czas i pieniądze na to, żeby młokos zaczął uprawiać sport. Początkowo miał być to krykiet, ale Jamie nieprzesadnie garnął się do uderzania batem w korkową piłkę w kierunku wicketu. Gdy tylko mógł, kopał futbolówkę w parku, dlatego ojciec, choć z bólem, zapisał go do szkółki Reading. Szybko okazało się, że chłopak ma ogromny talent.
Wpatrzony w Sancho
Niedługo później zabijały się o niego czołowe kluby Premier League jak Arsenal, Chelsea czy Manchester United. Gittens wybrał – podobnie jak Jadon Sancho, stąd tak dużo porównań między oboma skrzydłowymi – Manchester City, w którym spędził tylko dwa lata. Szybko wyciągnęła go bowiem Borussia Dortmund, pozyskując w jednym oknie transferowym dwóch Anglików: 17-letniego Jude’a Bellinghama i rok młodszego Jamiego Gittensa.
– Ten transfer to dzieło pracy naszego działu skautingu, drużyny młodzieżowej i pierwszego zespołu. Może nie znajdował się na takim poziomie co Sancho, ale stwierdziliśmy, że chcemy go rozwinąć na świetnego zawodnika – wyznał niedawno w “The Athletic” Lars Ricken, dyrektor sportowy BVB.
Cała trójka spędziła ze sobą rok w Borussii. I choć nie trenowali razem, to od początku Gittens wpatrywał się w Sancho jak w obrazek. Wspólne zajęcia z nim przyszło mu dopiero odbyć, gdy starszy o cztery lata rodak powrócił do Dortmundu w ramach półrocznego wypożyczenia w 2024 roku. – W ciągu sześciu miesięcy nauczyłem się od niego wielu rzeczy. Co mogę wymienić? Sposób, w jaki czuje pozycje kolegów na boisku, jak wchodzi w pojedynki “jeden na jednego” czy “jeden na dwóch”, grę kombinacyjną, ruch bez piłki, wizję gry, a także to, kiedy należy prowadzić piłkę, a kiedy ją podać – wymieniał Gittens zalety Sancho, cytowany przez “bundesliga.com”.
Trudny początek
Gittens nie miał do zespołu tak łatwego wejścia jak Sancho, a tym bardziej Bellingham. Historia środkowego pomocnika jest bowiem wszystkim dobrze znana. W trzy lata zanotował ogromny progres, stał się kluczową postacią reprezentacji Anglii i przeszedł do Realu Madryt za ponad sto milionów euro. Jego rok młodszy kolega nie dość, że przyszedł w trakcie pandemii, szybko złapał kontuzję, to przede wszystkim najpierw musiał udowodnić swoją jakość w drużynie młodzieżowej.
– Nie możemy i nie chcemy go spowalniać, ale umowa między akademią a pierwszą drużyną była taka, że najpierw rozwiniemy go w drużynie do lat 19. Na to poświęcimy trochę czasu. Ma potencjał, żeby pewnego dnia występować na najlepszych arenach świata – powiedział niedługo po transferze Mike Tullberg na łamach magazynu “Goal”.
Okres adaptacji trwał aż dwa lata, bo Anglik stracił rok z powodu kontuzji kostki. W sezonie 2021/22 wypadł z gry na cztery miesiące. W kolejnym stracił ponad 200 dni przez problemy z plecami. I tak, zamiast szturmem zdobywać Dortmund, jak jego rodacy, krążył między gabinetem lekarskim a małymi stadionami, gdzie swoje mecze rozgrywał zespół BVB U-19. Gdy jednak się na nich pojawiał, momentalnie zachwycał.
Parasol ochronny
– Ma niesamowity talent i ciąg na bramkę – wypalił ówczesny dyrektor sportowy Michael Zorc po kolejnym udanym występie w Młodzieżowej Lidze Mistrzów. – To broń totalna. Może grać zarówno jako skrzydłowy, jak i napastnik – wtórował mu w “Bildzie” Ricken, po tym, jak Anglik wprowadził BVB U-19 do ćwierćfinału Ligi Mistrzów, strzelając dwa gole i wykorzystując decydujący rzut karny, którym wyeliminował Manchester United. Później pomógł jeszcze wygrać młodej Borussii Bundesligę A i dotrzeć do finału DFB Pokal.
Jednocześnie wszyscy po komplementach w kierunku Gittensa, szybko tonowali nastroje, dodając swoje “ale”… – Ma niesamowity talent i ciąg na bramkę, ale nadal powinien spokojnie rozwijać się w juniorach. Na starcie nie chcemy nakładać na niego wygórowanych oczekiwań – brzmiał pełny cytat Zorca. – To broń totalna. Może grać zarówno jako skrzydłowy, jak i napastnik. Nie chcemy jednak zrzucać na niego ciężaru odpowiedzialność gry w pierwszej drużynie wyłącznie przez pryzmat dwóch strzelonych goli – a tak natomiast swoją wypowiedź kontynuował Ricken.
I tak, gdy Bellingham szykował się do swojego ostatniego sezonu w BVB i był w radzie drużyny, Gittens stawiał dopiero pierwsze regularne kroki w zespole. Były one równie chaotyczne, co efektowne. W jednym tygodniu potrafił wejść z ławki i przesądzić swoim trafieniem o zwycięstwie. A w kolejnym, wychodząc w podstawowym składzie, notować stratę za stratą i wykonywać nieudane dryblingi. W sezonie 2022/23 wszystkie bramki zdobył jako rezerwowy. W kolejnym zanotował osiem asyst i strzelił dwa gole. Dokonywał tego raz na 140 minut, bo Edin Terzic niechętnie na niego stawiał.
Nuri piłkarskim ojcem
Jego forma na dobre eksplodowała dopiero, gdy samodzielnie stery w zespole przejął Nuri Sahin.
– Jest genialnym trenerem. Przede wszystkim bardzo pomaga mi i zespołowi. Prowadzi wiele prywatnych rozmów na temat tego, co mogę poprawić, a także tego, co robię dobrze. Dobrze wiedzieć, czego jeszcze mogę się nauczyć. Dla mnie ten sezon to kolejny krok naprzód. Być dostępnym i nie mieć kontuzji, być dostępnym przez większość meczów – taki był cel. To wielka rzecz, ponieważ kiedy jesteś dostępny, zawsze możesz grać. Przez cały sezon wiele się nauczyłem, a przede wszystkim cierpliwości – powiedział w rozmowie z klubowymi mediami Gittens.
Cierpliwość została wynagrodzona. W końcu może mówić o sobie jako podstawowym zawodniku Borussii Dortmund. Omijają go kontuzje, występuje regularnie i swoimi golami oraz asystami ma realny wpływ na grę BVB.
Najlepszy w Bundeslidze, a za moment w Europie?
Jego rajd przez całe boisko zakończony golem na zawsze wpisze się w historię Klassikerów. Już wcześniej pokazywał, że ze swojej szybkości i swobody wchodzenia w dryblingi potrafi zrobić użytek. Nikt w Bundeslidze nie wykonał więcej udanych minięć rywali, po których dochodził do strzałów. Takich akcji przed ostatnią kolejką zrobił aż 14 – jedno z nich to właśnie trafienie po ograniu Laimera – i wyprzedza w tym zestawieniu Jamala Musialę czy Omara Marmousha. Spędza na boisku znacznie mniej minut od obu tych zawodników, a także pozostałych czołowych ofensywnych piłkarzy w Niemczech, a mimo to ma ogromny wpływ na grę ofensywną swojego zespołu.
Gittens potwierdza swoją wysoką formę również w Lidze Mistrzów. Po spotkaniu z Brugge, w którym zdobył dublet, został nagrodzony statuetką MVP. Kolejne dwa trafienia dołożył w spotkaniach z Dynamem Zagrzeb i z Realem Madryt na Santiago Bernabeu. Łącznie w tym sezonie zdobył już dziewięć bramek i zanotował cztery asysty, a to niemal połowa jego dorobku w Borussii Dortmund. Strzelał gole w każdym z czterech ostatnich spotkań.
Dziełem tylko ostatnich czterech miesięcy wpisał się trwale w notesy skautów czołowych klubów Europy i coraz głośniej puka do seniorskiej reprezentacji Anglii. Już teraz zapytania wysyłają Arsenal, Chelsea (może tym razem uda im się pozyskać Anglika), a także Liverpool czy Tottenham. Wiele wskazuje na to, że będzie pierwszym z nowych, których do kadry powoła Thomas Tuchel.
Włodarze Borussii Dortmund mogą natomiast zacierać ręce w nadziei na kolejny ogromny przypływ gotówki. Sancho został sprzedany bowiem za 85 mln euro, Bellingham za 113. Jeśli Gittens będzie się dalej tak rozwijał, może odejść za podobną kwotę, szczególnie, gdy będzie grał tak zachwycająco jak w ostatnim meczu z Bayernem Monachium.
WIĘCEJ O NIEMIECKIM FUTBOLU:
- Trela: Eintracht, czyli nowy Dortmund. Frankfurcka giełda piłkarzy wartościowych
- Trela: Historia odmiennych rewolucji. Der Klassiker już niegodny swojej nazwy
- Trudny przypadek Tymoteusza Puchacza
Fot. Newspix