Mecz ze Stalą Mielec nie był dla Widzewa klasycznym starciem za sześć punktów, ale miał dla niego kolosalne znaczenie w kontekście nastrojów na najbliższe tygodnie. Podopieczni Daniela Myśliwca w ostatnim czasie głównie rozczarowywali, więc gdyby jeszcze na koniec zawiedli u siebie z niżej notowanym rywalem, zima w klubie byłaby bardzo nerwowa. Udało się jednak wygrać, bo Imad Rondić znów strzelił kapitalnego gola głową.
Bośniak przed tygodniem przepięknie uderzył z główki, doprowadzając do remisu z Rakowem. Wyniku nie udało się utrzymać, goście wygrali w doliczonym czasie, ale i tak było się czym pochwalić. Teraz Rondić ponownie pokazał wielką klasę w tym elemencie gry i po długo spadającym dośrodkowaniu kapitalnie przymierzył przy słupku, ośmieszając rezerwowego tym razem Mateusza Matrasa, który przecież w aspekcie powietrznej walki uchodzi za ligową czołówkę.
Widzew – Stal Mielec 2:1. Główka Rondicia pracuje
Wygląda na to, że Rondić musi dostawać trudniejsze wrzutki, przy których nie czuje presji, że musi trafić, bo będzie wstyd. Inaczej potrafi się spalić i źle przymierzyć, o czym doskonale wie Sebastian Kerk, któremu kolega z ataku jesienią zabrał parę wybornych asyst. Tak czy siak, Rondić jest wielkim wygranym minionego półrocza w Widzewie, kończy z dziewięcioma golami i dwoma asystami. A przecież gdyby nie sprzedaż Jordiego Sancheza, być może nadal częściej siedziałby na ławce niż wychodził w podstawowej jedenastce. Sprawy poukładały się pod niego. Przez większość rundy nie miał poważnego rywala do składu, bo Hubert Sobol to chyba nie ten poziom, a późno sprowadzony Said Hamulić więcej się leczył niż grał. No i proszę, gość, którego dotychczas można było chwalić głównie za bieganie jak maszyna, wyrósł na czołowego snajpera całej ligi.
Daniel Mysliwiec mógł dziś triumfować podwójnie. Raz, że pokonał zespół Janusza Niedźwiedzia, czyli trenera, którego w Widzewie zastępował. Nie trzeba tłumaczyć, jaki ten fakt tworzył smaczek dla obu stron. Dwa, że wreszcie ofensywnego konkretu – i to jakże efektownego! – doczekał się Kamil Cybulski. Myśliwiec konsekwentnie od początku sezonu stawiał na 19-latka, zdradzał on potencjał, lecz do tej pory nie miał liczb. Zero goli i zero asyst w siedemnastu spotkaniach (blisko tysiąc rozegranych minut), papier był bezlitosny. Jedyną bramkę zdobył w Pucharze Polski z Lechią Zielona Góra. W Ekstraklasie miał tylko asystę drugiego stopnia, gdy jego strzał “wypluty” przez bramkarza został dobity przez Rondicia.
Zaczynało się robić wstydliwie, ale na koniec roku Cybulski przytomnie zebrał “drugą” piłkę, dobrze ją osłonił i kapitalnie przyładował od poprzeczki. Skrzydłowi Widzewa zaplusowali na finiszu, bo dopiero co trzy gole w krótkim odstępie strzelił Jakub Sypek, wcześniej mocno krytykowany przez kibiców.
Stal – jak to ma w zwyczaju pod wodzą Niedźwiedzia – chciała grać w piłkę, tworzyła kombinacyjne akcje, odważnie zaczynała od bramki, dlatego ten mecz dość przyjemnie się oglądało. Równie dobrze mogło to pójść w drugą stronę, gdyby Jaunzems z paru metrów nie trafił w Gikiewicza, a Da Silva bohatersko nie zablokował Domańskiego. Jeśli jednak mamy wyciągnąć esencję, Widzew raczej zwyciężył zasłużenie.
W efekcie Myśliwiec śpi w miarę spokojnie, klubowe gabinety nie płoną, a sytuacja w tabeli (dziewiąte miejsce) jest przyzwoita. Stal miała ostatnio dobrą passę (siedem punktów w trzech meczach), ale jej położenie nadal nie daje komfortu w kontekście walki o utrzymanie. Wszystko ciągle znajduje się na styku.
Aha, jeżeli aktualne przepisy oznaczają, że dyktuje się rzut karny za taką rękę, jak w przypadku zagrania Alvareza, to trzeba te przepisy zmienić. I to szybko.
Zmiany:
Legenda
CZYTAJ WIĘCEJ:
- Śląsk Wrocław – największe dziady rundy jesiennej
- Radomiak sprzedał kolejnego piłkarza. Nowy kontrakt dla legendy
- Znęcał się nad partnerką, ale nadal szkoli sędziów
Fot. Newspix