Pasy są rewelacją rundy. Ich mecze regularnie zamieniają się w spektakle. Punktując na obecnym poziomie, w poprzednich latach mogłyby marzyć nawet o mistrzostwie Polski. By się rozwinąć, potrzebują zrobić krok do przodu w aspekcie, który raczej nie jest na liście priorytetów trenera Dawida Kroczka. Kontrolowaniu gry przez posiadanie piłki.
W skali sezonu Cracovii to ledwie migawka, ale znamienna. Mecz 17. kolejki z Zagłębiem Lubin wchodzi w ostatni kwadrans. Rywal przegrywa i od godziny gra w osłabieniu, lecz wciąż ma nadzieję. Po zmianach w przerwie prezentuje się lepiej i zaczyna zagrażać gospodarzom. Dawid Kroczek dostrzega potrzebę reakcji. Zdejmuje Ajdina Hasicia, ofensywnego pomocnika, chcącego dostawać piłkę do nogi, wpuszczając za niego Mateusza Bochnaka, chętnie atakującego przestrzeń. Jest od Bośniaka gorszy technicznie, ale wybiegany, szybki, z ciągiem na bramkę. Amir Al-Ammari i Jani Atanasow, środkowi pomocnicy o znacznie bardziej defensywnej charakterystyce, do końca meczu nie podnoszą się z ławki. Podobnie jak Michał Rakoczy, najbardziej zbliżony profilem do zmienianego Hasicia. Trener wysyła jasny sygnał. Nie chce kontroli. Spokojnego wygaszenia spotkania. Planuje przeprowadzić kontrę zamykającą mecz. Strzelić gola na 2:0. Pójść na wymianę ciosów.
Rzeczywistość mogła mu przyznać rację. Bochnak doszedł do sytuacji bramkowej, którą jednak zmarnował. Wymiana ciosów nie wyszła Pasom na dobre. Nie zadały żadnego, w doliczonym czasie same zostały trafione, nonszalancko wypuszczając punkty. Daniel Myśliwiec, trener Widzewa, stwierdził ostatnio, że gdy zna się wynik, można udowodnić każdą tezę. Inwestorzy też wiedzą, że analiza wsteczna zawsze jest skuteczna. Gdyby Bochnak trafił albo gdyby inny piłkarz Cracovii wykorzystał okazję na dobicie Zagłębia, opowiadano by o dobrej reakcji trenera i świetnym zarządzaniu wynikiem. Decyzja Kroczka z ostatniego weekendu jasno pokazuje jednak, dlaczego Pasy w tym sezonie tak dobrze się ogląda. I jednocześnie, czego im brakuje, by dobrą grę jeszcze częściej przekuwać w wyniki.
Cracovia ma pecha, że tak dobra jest akurat w tym sezonie. Zdobywszy 30 punktów, pozostaje na półmetku poza podium, ze stratą czterech punktów do strefy pucharowej i aż ośmiu do lidera. A na plecach czuje jeszcze oddech Legii Warszawa. W poprzednim sezonie mistrz Polski zgromadził 63 punkty, a do finiszu na podium wystarczyło ich 59. Rozgrywając wiosnę identyczną, jak jesień, Pasy w zeszłym sezonie do ostatniej kolejki biłyby się o mistrzostwo i zajęły najlepsze miejsce od przeszło siedmiu dekad. Teraz tytuł rewelacji rundy w najgorszym wypadku może oznaczać zimowanie na piątym miejscu, czyli nie tak znowu mocno ponad zakładane przed sezonem ósme. Od piętnastu lat nie zdarzyło się, by do podium po 17. kolejkach trzeba było zgromadzić aż 34 punkty. Czołowa trójka jest w trwającym sezonie znacznie bardziej regularna niż zwykle i trudniej za nią nadążyć.
Futbol kompleksowy
Jednocześnie jednak Cracovia nie dała na razie wielu powodów, by sądzić, że pogoń za Rakowem, Jagiellonią i Lechem na dłuższym dystansie to zadanie ponad jej siły. Owszem, Lech w pełni kontrolował bezpośredni mecz z nią w Krakowie, ale przecież zarówno częstochowian, jak i białostoczan Pasy pokonały na ich terenach. W tabeli uwzględniającej tylko spotkania między czołową piątką Cracovia jest druga. Ma najlepszego piłkarza jesieni, szeroką ławkę, jest najskuteczniejsza po stałych fragmentach gry, imponuje przygotowaniem fizycznym i punktuje na wyjazdach gorzej tylko od Rakowa. Są więc wszelkie podstawy, by widzieć w niej zespół, który będzie w stanie długo utrzymywać wysokie tempo narzucane przez tradycyjnych kandydatów do wygrania ligi, w tym sezonie w komplecie należących do czołówki, co też nie jest normą. Jedyny aspekt, który mocno może Cracovii utrudniać walkę o czołówkę, to stosunek do posiadania piłki.
Kroczek należy już do postguardiolowego pokolenia trenerów. Gdy cały świat przeżywał zachłyśnięcie się hiszpańskim i barcelońskim stylem gry, który potem rozlewał się po innych krajach, trener Cracovii był jeszcze nastolatkiem. Jak na każdy styl w dziejach futbolu, także i na tamten znaleziono antidotum. O ile Jose Mourinho, prowadząc Real Madryt czy Inter Mediolan i mówiąc, że nie interesuje go posiadanie piłki, brzmiał jeszcze w tamtych czasach jak przedstawiciel sił zła, o tyle z czasem powszechnie zauważono, że długie rozgrywanie piłki nie musi być ostatecznym celem każdej drużyny. Wraz z pojawieniem się na wielkiej scenie Juergena Kloppa i szkoły Red Bulla, czyli futbolu opartego na szybkich przechwytach, w którym „kontrpressing jest najlepszym rozgrywającym”, posiadanie piłki przestało być uznawane za taktyczny koniec historii. Między Kloppem a Guardiolą następowało w kolejnych latach zbliżenie stanowisk, doprowadzające do obowiązującego dziś kompleksowego futbolu, w którym każdy szanujący się zespół musi potrafić wszystko. Odbierać wysoko i bronić we własnym polu karnym. Rozgrywać wielopodaniowe akcje i wyprowadzać szybkie kontry. W zależności od aktualnych potrzeb wyciągać z przybornika odpowiednie narzędzie.
Dawid Kroczek jest trochę jak Guardiola i Mourinho, jak Stawowy i Probierz.
Światowe trendy rozlewały się także po Polsce i nie ominęły Krakowa. Pasy w minionej dekadzie miały zarówno swojego „Guardiolę”, czyli trenera zakochanego w barcelońskim futbolu (Wojciech Stawowy), jak i swojego „Mourinho”, czyli trenera ostentacyjnie lekceważącego wrażenia estetyczne (Michał Probierz). Kroczek w tym sensie pasuje do nowych czasów, że nie jest ani jednym, ani drugim, a zarazem jednym i drugim po trochu. Jego drużyna tworzy ofensywne spektakle, mnóstwo strzela i traci, jak za czasów Stawowego, albo wczesnego Jacka Zielińskiego. A jednocześnie on sam mówi, że posiadanie piłki go nie interesuje, gole ze stałych fragmentów gry cieszą go zaś tak samo, jak te strzelone po kombinacyjnych akcjach, pod czym bez mrugnięcia okiem podpisałby się Probierz.
Drużyna z ciągiem na bramkę
Cracovia to ciekawy w polskich warunkach przypadek, bo zwykle drużyny określane jako efektowne, grające atrakcyjny futbol i chwalone za styl, prowadzone są przez trenerów-idealistów, estetów, uważających, że liczy się więcej niż wynik. Świadomie wybierają więc, jak Adrian Siemieniec, trudniejszą drogę, by ryzykować, rozgrywać od tyłu, rozwijać zawodników przez grę z piłką przy nodze. Traktują pracę jak misję. Na zespoły pragmatyków, których posiadanie piłki nie interesuje, rzadko patrzy się z przyjemnością. Są jak Śląsk Wrocław z poprzedniego sezonu, który procentem posiadania piłki przebijał wyłącznie Puszczę Niepołomice i Wartę Poznań, a w grze o mistrzostwo był do samego końca dzięki dobrej obronie i stałym fragmentom gry. Pasy tymczasem, z posiadaniem 46%, wyższym jedynie od Puszczy Niepołomice, są główną ofensywną siłą ligi. A co jeszcze dziwniejsze, najlepiej odrabiają straty. Wygrali aż pięć z dwunastu meczów, w których musieli gonić wynik. Choć teoretycznie sytuacja, w której to rywal może się cofnąć, oddając im piłkę, nie powinna im sprzyjać.
Wynika to w dużej mierze z charakterystyki zawodników, których udało się zebrać w Krakowie. Niemal każdą pozycję obsadzono piłkarzem, który swoją pozycję interpretuje najbardziej ofensywnie, jak to możliwe. Ustawienie, którym gra Cracovia, bez piłki można rozrysować jako 5-4-1. Bardzo często służy ono zespołom do całkowitego murowania środka. Zwłaszcza gdy z przodu gra jeszcze „defensywny napastnik” świetnie pracujący bez piłki, przeszkadzający rywalom w rozgrywaniu. Cracovię bardziej trzeba jednak rozpisywać jako 3-4-2-1. Wahadłowi Otar Kakabadze i David Olafsson to nie dodatkowi obrońcy, lecz szeroko ustawieni skrzydłowi, ciągle myślący o zdobywaniu terenu. Islandczyk zaliczył w tej rundzie mecz z trzema golami i asystą. Gruzin należy do najczęściej dryblujących piłkarzy w lidze. Jakub Jugas, półprawy stoper, regularnie podłącza się do akcji ofensywnych, obiegając schodzącego do środka wahadłowego. To obrońca z duszą napastnika. Virgil Ghita, najczęściej półlewy stoper, potrafi świetnie zdobywać teren podaniami, a przy tym znakomicie odnajduje się pod bramką rywala przy stałych fragmentach gry.
W środku pomocy początkowo grało dwóch bardziej defensywnych graczy, ale odkąd miejsce w tej strefie znalazł Kroczek dla Mikkela Maigaarda, wcześniej skrzydłowego lub ofensywnego pomocnika, w środku defensywnie myśli jedynie Patryk Sokołowski. Dalej pozostaje już tylko stricte ofensywna trójka. Z dziesięciu graczy z pola zwykle tylko Sokołowski oraz środkowa postać defensywy skupia się w przeważającej mierze na bronieniu. Wszyscy inni ruszają do przodu, tworząc przewagi liczebne, atakując przestrzeń, podejmując pojedynki. Nic dziwnego, że rywalom trudno kontrolować mecze z Cracovią. A już gdy, jak z Zagłębiem, Ghita musi grać jako szef defensywy, drużyna jest ustawiona najbardziej ofensywnie, jak tylko się da. Pierwsze 20 minut tego spotkania, gdy Pasy strzeliły gola, oddały cztery celne strzały, kilka groźnych niecelnych i doprowadziły do wykluczenia gracza rywali, było tego najlepszym dowodem.
Nerwówki na własne życzenie
Cracovia nie odwraca meczów mnogością rozwiązań w ataku pozycyjnym, a nieustannym przekształcaniem ich w wymiany ciosów. Kiedy rywal nawet próbuje się okopać przed własnym polem karnym, z pomocą przychodzi stały fragment gry. Linia defensywna ustawiona średnio 47 metrów od bramki należy do najwyżej broniących w lidze. Mecze Pasów toczą się na małej przestrzeni, są bezpośrednie, pełne pojedynków, zwarć. A że praktycznie każdy zawodnik Cracovii jest albo szybki, albo silny, albo wysoki, a często wszystko jednocześnie, fizycznie bardzo trudno ten zespół stłamsić. Pod względem tempa przeprowadzania ataków i liczby dryblingów Pasy są na trzecim miejscu w lidze. Ciągu na bramkę tej drużynie na pewno nie brakuje. Nawet jeśli wyniki były czasem trochę lepsze niż gra – według bilansu goli oczekiwanych w Hudl Statsbomb Pasy są piątą drużyną ligi – widać wyraźnie, że posiadanie piłki faktycznie zwykle nie jest Cracovii niezbędne do tworzenia zagrożenia pod bramką. Ta drużyna to rzadki dowód, że programowo oddając piłkę rywalowi, też można grać efektownie.
Tempo ataków na bramkę rywala wyrażone w metrach na sekundę. Cracovia jako trzeci wśród najbardziej bezpośrednio grających zespołów ligi. Źródło: Hudl Statsbomb
Było jednak w tej rundzie kilka momentów, w których objawiło się, że to właśnie lepsza gra z piłką przy nodze powinna być dla Cracovii kolejnym aspektem do rozwinięcia, jeśli ma zostać w pełni klasowym zespołem. Najbardziej bolesnym był pucharowy wyjazd do Nowego Sącza, gdzie Cracovia już w I rundzie zaprzepaściła szansę na odegranie roli w Pucharze Polski. Nieszczęście spadło na nią niespodziewanie, bo przecież mimo problemów i prowadzenia rywala, zdołała strzelić dwa gole i na pięć minut przed końcem była w kolejnej rundzie. Wystarczyło nudno klepać piłkę od lewej strony do prawej, sprawiać, że rywal będzie musiał za nią biegać, a widząc, że pressing trafia w próżnię, zniechęci się, przestając wierzyć, że coś jeszcze jest do ugrania. Z przybornika narzędzi trenerskich należało wówczas wybrać zamrożenie meczu. Sprawienie przez posiadanie piłki, że już absolutnie nic w nim się nie wydarzy. Cracovia, cały czas wisząc na włosku, straciła jednak wówczas gola w końcówce i odpadła po dogrywce.
Można to było uznać za wypadek przy pracy, biorąc pod uwagę, że skład nie był wówczas optymalny, a w krajowych pucharach takie rzeczy czasem się dzieją. Ale zbliżona historia wydarzyła się jeszcze przynajmniej dwa razy. Pod koniec października w Gdańsku Pasy miały absolutnie komfortową sytuację, bo już do przerwy prowadziły z Lechią dwiema bramkami i od 35. minuty grały w przewadze po czerwonej kartce Conrado. W drugiej połowie pozwoliły jednak, by to gospodarze mieli przewagę w posiadaniu piłki, oddali sześć strzałów w tym trzy celne, strzelili kontaktowego gola i doprowadzili do nerwówki. Wówczas Pasy zdołały jeszcze przetrwać, ale scenariusz wyglądał bardzo podobnie jak niedawno z Zagłębiem. Tydzień po tamtym meczu w Gdańsku, Cracovia nie zdołała zremisować z GKS-em, choć doprowadziła do wyrównania w 90. minucie. Nie zna pojęcia szanowanie wyniku, zawsze idzie po kolejnego gola, co świetnie się ogląda neutralnym obserwatorom i przysparza wielu emocji kibicom. Ale czasem oznacza pożegnanie z punktami, które spokojnie były do zdobycia.
Mecze pełne turbulencji
Co charakterystyczne, niemal połowa zwycięstw Cracovii została odniesiona więcej niż jedną bramką. Albo Pasom udaje się skontrować rywala, trafić go po raz kolejny i wygrać z zapasem, albo nie wygrywają wcale. Trzy z tych pięciu minimalnych zwycięstw odbyły się w meczach pełnych dramaturgii. Z Puszczą i Górnikiem Cracovia wygrywała, odrabiając straty. Z Pogonią wypuściła prowadzenie, mimo gigantycznej przewagi, by potem jednak wygrać po golu w samej końcówce. Czwarte to wspomniana nerwowa końcówka z grającą w osłabieniu Lechią. I tylko z Rakowem na początku sezonu Pasy wygrały zupełnie bez historii. W najczęstszy w futbolu sposób – strzelając gola, a potem pilnując wyniku. Raków gra tak przez całą rundę. Cracovia zagrała raz, z Rakowem.
Pasy rywalizują z zespołami, które w mniejszym lub większym stopniu akurat ten aspekt mają opanowany. Nie znaczy to oczywiście, że nigdy nie zdarza się im wypuścić kontroli nad meczem, ale robią to rzadziej niż krakowianie. Idealnym przykładem, jak może to wyglądać, było październikowe starcie Cracovii z Lechem, w którym goście na początku drugiej połowy zadali dwa ciosy, a potem… zakończyli mecz. Nie szli po trzecie trafienie, ale też nie pozwolili, by cokolwiek się wydarzyło. Trzymali piłkę z dala od własnej bramki, wymieniali ją od lewej do prawej i z powrotem, obserwując, jak z rywali uchodzi wiara. Kolejorz miał piłkę przez 70% czasu, nie pozwolił Cracovii na oddanie żadnego celnego strzału. Najlepiej odrabiająca straty drużyna w lidze miała wówczas po przerwie współczynnik goli oczekiwanych 0,06. To nie sędzia, lecz gracze Lecha, zdecydowali, kiedy zakończył się tamten mecz.
Posiadanie jako broń defensywna
Podobną ewolucję przeszła też w tym sezonie Jagiellonia. O ile w poprzednich rozgrywkach uznawała jeszcze posiadanie piłki za środek służący strzelaniu goli i zapewnianiu frajdy kibicom, o tyle w bieżących częściej czyni z niego broń defensywną. Trzyma piłkę przy nodze, by nie trzymał jej rywal. Kiedy trzeba, przyspiesza i strzela gola. Ale gdy ma wynik, odpoczywa z piłką przy nodze. Sekret jej zaskakująco dobrej gry na trzech frontach to prawdopodobnie fakt, że kilometry robi piłka, a nie piłkarze. Nie zawsze wychodzi, mecz w Celje najświeższym dowodem, lecz jeśli chwali się Adriana Siemieńca za nową dojrzałość, jaką nadał zespołowi, to właśnie dlatego. Hiszpania czy Barcelona też zapierały dech w piersiach tylko do pewnego momentu. Później tiki-takę zamieniły w taktykę defensywną, pozwalającą doskonale kontrolować mecze.
Kroczek pracuje dopiero pół roku i nie jest w stanie w tym czasie zrobić wszystkiego. Na razie rozwijanie przezeń zespołu odbywa się stopniowo. W końcówce poprzedniego sezonu pragmatycznie nastawił się na przetrwanie. W obecnym zbudował rewelację rundy. A co może jeszcze bardziej imponujące, sprawił, że Cracovię po latach nijakości, znów chce się oglądać. Jeśli jednak tendencja rozwojowa ma zostać zachowana, jeśli Pasy mają uczynić kolejny krok, kluczem niekoniecznie są kolejne transfery i dokładanie jeszcze szybszych, silniejszych, wyższych i bardziej wytrzymałych jednostek. Do wykonania jest nadal praca typowo treningowa. Można gardzić statystyką posiadania piłki, ale na lekceważenie umiejętności kontrolowania gry poprzez posiadanie piłki klasowy trener nie może sobie pozwolić.
WIĘCEJ TEKSTÓW AUTORA:
- Trela: Rozcieńczony energetyk. Kryzysowa jesień klubów Red Bulla
- Trela: Historia odmiennych rewolucji. Der Klassiker już niegodny swojej nazwy
- Trela: Nowe niekoniecznie nowoczesne. Polska a globalne trendy w budowie stadionów
Fot. Newspix