CO-TU-SIĘ-DZIAŁO! Pierwsza połowa był tak absurdalna, że wydawało się, że piłkarze obu drużyn pobiją nie tylko klubowe, ale też ligowe rekordy strzelonych i straconych bramek. Druga połowa nie była już tak intensywna, ale ta pierwsza przeszła z pewnością do historii Premier League.
Ale co tu się dziwić. W końcu w sobotnich derbach Londynu spotkały się West Ham zaraz po swoim najlepszym meczu w tym sezonie z Newcastle (2:0) z wracającym do swojej najwyższej strzeleckiej formy Arsenalem. Po mini-kryzysie (3 mecze bez zwycięstwa, w tym dwie kolejne porażki) gracze Artety najpierw przejechali się po Nottingham (3:0), a potem zaserwowali rozpędzonemu Sportingowi Lizbona pierwszą porażkę w tym sezonie (5:1). Zresztą ostatnie takie derby na London Stadium też skończyły się festiwalem strzeleckim, choć mocno jednostronnym. W lutym gospodarze dali sobie wbić aż sześć goli, nie strzelając żadnego. Upokorzenie “Młotów” było zresztą ich rekordową domową porażką.
Tym razem miało być inaczej o czym świadczył bardzo agresywny pressing jaki od samego początku ustawili gracze Julena Lopetegui. Wydawało się, że minimalne zawahanie któregoś z obrońców Arsenalu spowodowałoby skuteczną akcję gospodarzy. Ale Kanonierzy ani myśleli się mylić. Naciskani, balansowali na granicy błędu, ale z każdej takiej próby wychodzili zwycięsko. W środku tygodnia powstrzymali jednego z najbardziej hype’owanych napastników ostatnich tygodni, czyli Viktora Gyokeresa. Tym razem przeciwko nim stanął Michail Antonio i… też go powstrzymali.
Sami za to niebezpiecznie kąsali. Pierwszy raz boleśnie przekonał się o tym Łukasz Fabiański, po raz szósty broniący bramki Młotów w tym sezonie, już w dziesiątej minucie. Arteta i jego ludzie udowodnili, że są specjalistami od rzutów rożnych. “Szarańcza” która rozbiegła się po polu karnym Młotów okazała się brutalnie skuteczna, a do siatki głową trafił Gabriel Magalhaes po podaniu Bukayo Saki.
To był szósty gol Kanonierów po rzucie rożnym w tym sezonie. Są oczywiście najlepsi w tym elemencie gry. Zresztą w poprzedniej kampanii też byli. Arsenal poszedł za ciosem i zaczął nacierać coraz mocniej, a pressing gospodarzy wyraźnie osłabł. Minimalnie pomylił się choćby Saka, którego uderzenie w długi róg minimalnie minęło bramkę Fabiańskiego, a chwilę później polski golkiper popisał się wyśmienitą interwencją po strzale głową Timbera.
Nie miał jednak nic do powiedzenia, kiedy czarodziej Odegaard rozegrał piłkę z Saką, a akcję zamknął strzałem do pustej bramki Leandro Trossard. Cała sytuacja w okrojonej wersji przypominała tę legendarną bramkę Jacka Wilshere’a z sezonu 2013/14 uznawaną do dziś za najpiękniejszą zespołową akcję bramkową w historii Premier League. Podania na jeden kontakt, genialne asysty pierwszego i drugiego stopnia. WOW. To można oglądać w nieskończoność.
🚨🏴 GOAL | West Ham 0-2 Arsenal | Trossard
INCREDIBLE GOAL FROM ARSENAL !!!!!!!!pic.twitter.com/3zCdfLzdxg
— Tekkers Foot (@tekkersfoot) November 30, 2024
Bohater dwóch poprzednich akcji – Bukayo Saka miał zresztą tego dnia dzień konia. Fabiański był znowu bezradny, kiedy Paqueta musiał powstrzymywać faulem reprezentanta Anglii podczas kolejnego tańca w polu karnym Młotów. Polak wyczuł Odegaarda, ale ten strzelił idealnie tuż przy słupku. 0:3.
Zawodnicy West Hamu po dwóch kwadransach z każdą minutą marnieli w oczach. Z początkowo agresywnych pitbulli przepoczwarzyli się w potulne ratlerki. I to takie lekko zamroczone, popełniające błąd za błędem. W jednej z kolejnych akcji najpierw pomylił się Paqueta, który w łatwy sposób stracił piłkę, potem Kilmana, który nieudolnie próbował ją wybić i Havertz stanął oko w oko z Fabianem. Niemiec jednak się nie pomylił.
Mieliśmy 0:4 i wydawało się, że Arsenal celuje w pobicie rekordu z meczu z Młotami z poprzedniego sezonu. Tymczasem nieoczekiwanie chwilę rozluźnienia w szykach obronnych Kanonierów wykorzystał Wan-Bissaka. Okazało się, że był to pierwszy kontakt z piłką gospodarzy w polu karnym przeciwnika. I od razu zakończony trafieniem do siatki.
Ten kompletnie zaskakujący gol poniósł gospodarzy. Kilkadziesiąt sekund później widownia na London Stadium oszalała, kiedy fenomenalnym uderzeniem z rzutu wolnego popisał się Emerson. Cztery bramki w sześć minut! Przy szaleńczym już wtedy dopingu na boisku pojawiły się tradycyjne bąbelki, które tym razem zwiastowały powrót do tego meczu walecznych gospodarzy. Młoty w sensacyjny sposób wróciły do spotkania i to one nagle przejęły inicjatywę.
Jeśli jednak komuś mało było emocji to w tej części mieliśmy jeszcze przejście korkami Emersona po Timberze i awanturę na boisku. A po chwili drugą, ale tym razem prowodyrem okazał się Polak. Fabiański bowiem znokautował Gabriela w polu karnym i sprokurował drugą jedenastkę dla wicemistrzów Anglii. Co ciekawe, Brazylijczyk do główki wyskoczył tak wysoko, że Polak ledwo sięgnął go pięścią. Ale sięgnął, co dobitnie pokazały powtórki. Gabriel oddał strzał głową, a sekundę później leżał powalony przez “Fabiana”
Tym razem piłkę wziął w ręce bohater pierwszej połowy, który miał dość asyst i chciał tez swojego gola. Fabiański miał piłkę na rękach ale strzał Saki był za mocny. 2:5 i znowu Młoty na kolanach, a była to już szósta doliczona minuta do regulaminowego czasu gry. Czy w tym absurdalnym meczu można było myśleć ze to już koniec? Emerson Palmieri za chwilę o mało co nie powtórzył swojego strzału sprzed kilku minut uderzając z rzutu wolnego niemal z tego samego miejsca. Pomylił się minimalnie…
Nikt nie chciał, żeby ta pierwsza połowa się kończyła, ale Michael Oliver i jego zegarek byli bezlitośni. Na przerwę zarówno piłkarze jak i kibice obu drużyn udawali się nabuzowani emocjami i kompletnie niepewni tego, co wydarzy się po jej zakończeniu.
Bokserski cios Łukasza Fabiańskiego prosto w twarz Gabriela – w efekcie żółta kartka, karny i kolejny gol Arsenalu 🥊
West Ham 2:5 Arsenal
2 wykorzystane karne Kanonierów
7 bramekA mówimy tylko o wydarzeniach do przerwy… 🤯 pic.twitter.com/hKXHTNko4I
— Viaplay Sport Polska (@viaplaysportpl) November 30, 2024
Absolutnie szalona połowa, siedem bramek. Okazało się, że był to dopiero czwarty raz w historii, kiedy tyle goli padło do przerwy w lidze angielskiej. Ostatni taki przypadek to Reading – Manchester United z 2012 roku. Wtedy było 3:4 do przerwy, ale złym prognostykiem przed drugą połową było to, że w tamtym meczu po zmianie stron bramek już nie było.
I tak właśnie się stało. W pierwszej połowie dostaliśmy tyle gęstego, że piłkarzom nie starczyło pary na drugie 45 minut. Warto odnotować z nich zaledwie dwie rzeczy. Po pierwsze, że się odbyła, a po drugie, że po zmianie stron dostaliśmy wreszcie “polski” mecz, bo na murawie zameldował się Jakub Kiwior, zmieniając wciąż obolałego po bokserskim pojedynku z “Fabianem” Gabriela.
Tempo jednak nie było już tak intensywne, a oba zespoły nie były w stanie wykrzesać z siebie więcej. Ciężko jednak narzekać po tak spektakularnej pierwszej części gry. To było prawdziwe meczycho i choć trzy punkty zainkasowali dużo lepsi w tym meczu goście, to gospodarze na pewno też zrobili sporo, żeby to spotkanie było tak dobre do oglądania.
A Arsenal rozpędza się coraz bardziej. 13 goli w trzech ostatnich meczach musi budzić respekt u przeciwników, tym bardziej że nadchodzi przecież grudniowe szaleństwo w Premier League, na które podopieczni Artety wydają się w 100% przygotowani.
West Ham United – Arsenal FC 2:5 (2:5)
0:1 – Gabriel 10′
0:2 – Trossard 27′
0:3 – Odegaard 34′ (karny)
0:4 – Havertz 36′
1:4 – Wan-Bissaka 38′
2:4 – Emerson 40′
2:5 – Saka 45+5′ (karny)
WIĘCEJ O PREMIER LEAGUE NA WESZŁO:
- Fabiański przejdzie do historii? Ma szansę na rekord
- Łukasz Fabiański chwalony na Wyspach. „Mimo wieku daje radę”
- Arsenal przerywa wspaniałą passę Sportingu. 50. mecz Marciniaka w LM
- Media: Jakub Kiwior zimą może trafić na wypożyczenie do lidera Serie A
- Slotball lepszy niż heavy metal Kloppa? Futbolowy Verstappen rządzi w Liverpoolu
Fot. Newspix