Na szczytach futbolu lata 80. dobiegły już końca. Tylko jeden piłkarz urodzony w tej dekadzie załapał się na szary koniec grona kandydatów do Złotej Piłki. Nie ma ich na listach najlepszych strzelców czołowych lig i wśród największych gwiazd najmocniejszych zespołów. Trzyma się tylko jeden. Robertowi Lewandowskiemu już dawno wróżono długą karierę. I to właśnie się ziszcza.
Pod jednym niedocenianym względem przyznanie Złotej Piłki Rodriemu miało epokowe znaczenie i uratowało całe piłkarskie pokolenie. Po siedemnastu latach dominacji w światowym futbolu pokolenia urodzonego w latach 80. wreszcie na szczyt wdrapał się ktoś powity w kolejnej dekadzie. Ostatnim zwycięzcą, którego PESEL nie zaczynał się od ósemki, był w 2006 roku Fabio Cannavaro. Jako pierwszy z przedostatniej dekady XX wieku prestiżową nagrodę dostał rok później Kaka. A później pałeczkę przejęli Cristiano Ronaldo i Leo Messi. Jeśli kogoś z rzadka wpuszczali między siebie, to innych rówieśników, Lukę Modricia czy Karima Benzemę.
Długo podobne zjawisko występowało w męskich turniejach wielkoszlemowych, co było jeszcze bardziej uderzające, bo w tenisie każdego roku do rozdania są cztery najbardziej prestiżowe tytuły. Od 2004 roku, gdy French Open wygrał urodzony w 1978 Gaston Gaudio, do 2020, kiedy po triumf w US Open sięgnął Dominic Thiem, gracze z pokolenia lat 80. rozdzielili między siebie 60 wielkoszlemowych zwycięstw z rzędu. Owszem, większość przypadła Rogerowi Federerowi, Rafaelowi Nadalowi i Novakovi Djokoviciowi, trzem gigantom, ale wedrzeć między nich potrafili się czasem ich równolatkowie Stanislas Wawrinka, Andy Murray, Marin Cilić, Marat Safin czy Juan Martin Del Potro. Nigdy nikt młodszy. Thiem osiągnął szczyt dopiero w wieku 27 lat.
W futbolu podobne przełamanie wcale nie musiało się wydarzyć. Gdyby zgodnie z przewidywaniami Złotą Piłkę zgarnął urodzony w 2000 roku Vinicius Junior, lata 90. mogłyby przejść do historii jako rodzaj piłkarsko straconego pokolenia. Wszak najstarsi piłkarze urodzeni w tym czasie dobijają już do końca karier. Niektórzy, jak Toni Kroos, zeszli już nawet ze sceny. Coraz mocniej napierają urodzeni w XXI wieku młodzi jak Lamine Yamal czy Jude Bellingham. Nawet odrobinę starsi, jak Erling Haaland czy Vinicius właśnie, nie mają już dziewiątki z przodu w roku urodzenia. Pewnie prędzej czy później zdarzyłoby się, że ktoś z lat 90., choćby Kylian Mbappe, zgarnąłby najważniejszą indywidualną nagrodę w światowej piłce, ale wyróżnienie Rodriego pozwala już nie spekulować na ten temat. Dokonało się.
HUMMELS RODZYNKIEM Z LAT 80.
Rzut oka na pełne wyniki tegorocznej Złotej Piłki nie pozostawia wątpliwości, że na szczytach światowej piłki toczy się już walka „starszej” generacji lat 90. i nowej fali urodzonej w XXI wieku. Najstarszy sklasyfikowany w czołowej dziesiątce piłkarz – Kroos – przyszedł na świat w 1990 roku (jeszcze jako obywatel NRD!). W czołowej trzydziestce zmieszczono już tylko jednego piłkarza z lat 80. – 36-letniego Matsa Hummelsa, który zajął ostatnie miejsce ex aequo z Artemem Dowbykiem i po transferze do Romy odgrywa na razie marginalną rolę. Na listach najskuteczniejszych snajperów czołowych lig świata figurują gracze z ostatniej dekady XX wieku i pierwszej XXI. Za weteranów w międzynarodowym porównaniu mogą uchodzić 31-letni Harry Kane z Bayernu Monachium czy 32-letni Mo Salah z Liverpoolu. Starsi piłkarze albo nie odgrywają już kluczowych ról w najsilniejszych zespołach, albo dawno wyjechali na Bliski Wschód lub Daleki Zachód.
Z tego krajobrazu wyłamuje się jedna postać. Robert Lewandowski, bohater ostatniego El Clasico, najmocniej śledzonego meczu w światowej piłce. Najlepszy strzelec pięciu czołowych lig europejskich. Mający na koncie dwa razy więcej goli niż wicelider klasyfikacji snajperów La Liga. Zostawiający w cieniu bardziej niż on należących do współczesności snajperów jak Haaland, Kane czy Marcus Thuram. Przyćmiewający grającego w tej samej lidze Mbappe. Jedenaście lat po tym, jak przedstawił się światu, rozgrywając fantastyczny mecz przeciwko Realowi Madryt, znów na oczach wszystkich walnie przyczynił się do rozmontowania Królewskich. Jedenaście lat, w których trakcie zmieniło się w futbolu wszystko. Oprócz niego.
Gdy Lewandowski strzelał cztery gole Realowi Madryt, w czołowej piątce Złotej Piłki byli Xavi, jego trener z poprzedniego sezonu, oraz Andres Iniesta, który właśnie zakończył karierę po sześciu latach gry na peryferiach. Furorę robił Radamel Falcao, od dawna niebędący już blisko światowych szczytów. Rówieśnicy Lewandowskiego, rok starsi Benzema i Leo Messi, wypisali się już z rywalizacji na najwyższym klubowym poziomie. Ze składu, którym Borussia rozbiła w 2013 roku Real w półfinale Ligi Mistrzów, do szeroko pojętej światowej czołówki należy jeszcze tylko Ilkay Guendogan (dwa lata od niego młodszy). W najsilniejszych ligach trzymają się Hummels oraz Mario Goetze (cztery lata młodszy). Z ówczesnych rywali przetrwał do dzisiejszych czasów tylko wieczny Luka Modrić. Od Euro 2012, na które Lewandowski przyjeżdżał jako gwiazda Bundesligi i już rozpoznawalna w Europie postać, minęła nie tylko w polskim futbolu cała epoka. Polski snajper pozostał na piłkarskiej mapie jednym z nielicznych stałych punktów.
NAJDROŻSZY WETERAN EUROPEJSKIEJ PIŁKI
Według transfermarkt.de Lewandowski to w tej chwili bezsprzecznie najwyżej wyceniany piłkarz swojego rocznika na świecie. Przy czym jest wart więcej niż drugi na liście Yann Sommer, bramkarz Interu, trzeci Hummels i czwarty Francesco Acerbi, stoper Interu, razem wzięci. To oczywiście tylko ciekawostka, ale już sam rzut oka na kluby, w których grają jego najwięcej warci rówieśnicy, pokazuje, jak wybija się na ich tle Lewandowski. W zespołach marzących o wygraniu Ligi Mistrzów i mających szansę na wygranie swoich lig grają tylko Sommer i Acerbi z Interu. Pozostali, jeśli w ogóle nadal są w Europie, występują w klubach pokroju Benfiki (Angel Di Maria), Fenerbahce (Dusan Tadić), czy Olympique Lyon (Nemanja Matić). Mocnych, ale nie najmocniejszych.
W sąsiednich dla Polaka rocznikach nie jest inaczej. Najwyżej wyceniany piłkarz urodzony w 1987 roku, który wciąż gra w czołowych ligach Europy to Iago Aspas z Celty Vigo. Z 1986 Manuel Neuer, nadal numer jeden Bayernu, choć bramkarze w kwestii długowieczności należą do innej kategorii niż gracze z pola. Z 1985 roku trzymają się Modrić i Jesus Navas z Sewilli, obaj już od dawna uznawani za synonimy długowieczności. Wśród odrobinę młodszych, czyli urodzonych w 1989 roku, liderem jest Thomas Mueller, coraz częściej już tylko rezerwowy Bayernu, przed Henrichem Mchitarianem. I to Ormianina, biorąc pod uwagę format klubu, w którym gra i jego znaczenie dla drużyny, można najprędzej porównać do Lewandowskiego. To wciąż nie jest jednak poziom rozstrzygania najważniejszych meczów światowego futbolu, a poza tym mowa o graczu występującym w lidze od lat nie bez powodu uznawanej za przyjazną weteranom. By znaleźć piłkarza wycenianego przez Transfermarkt wyżej od Lewandowskiego i wciąż grającego w czołowych ligach Europy, trzeba szukać w roczniku 1991, czyli wśród graczy trzy lata młodszych, gdzie brylują Kevin De Bruyne, Virgil Van Dijk i Antoine Griezmann.
Fani futbolu nie bez przyczyny zachwycają się długowiecznością Messiego, który w MLS oraz reprezentacji Argentyny wciąż błyszczy. Imponująco radzi sobie Ronaldo w piłce reprezentacyjnej w wieku niemal 40 lat. Przepięknie starzeje się Modrić. Nie ma jednak żadnego powodu, by Lewandowskiego do listy wspaniałych weteranów nie doliczać. Owszem, łatwiej pisać takie słowa akurat w tym sezonie, bo w poprzednim oznaki postępującego wieku były u Polaka aż nadto widoczne. Wciąż mowa jednak o kryzysowych rozgrywkach, w którym strzelił dziewiętnaście goli w lidze hiszpańskiej jako napastnik numer jeden drugiej siły w kraju. Ostatnie miesiące pokazały, że gorsze występy to nie była starość, a kwestia metod treningowych, taktyki i sposobu gry całej drużyny. Gdy Hansi Flick podniósł całą Barcelonę, Lewandowski wystrzelił jak za starych dobrych czasów.
ZATUSZOWANE OZNAKI STARZENIA
W najlepszym sezonie w Bayernie, tym, w którym bił rekord Gerda Muellera, strzelał tylko minimalnie częściej niż w obecnym, w którym jest piątym na liście najstarszych strzelców LaLiga. Nie można oczywiście powiedzieć, że upływającego czasu w ogóle po nim nie widać. Widzi go przecież sam trener, wysyłając do pierwszej linii pressingu skrzydłowych Raphinhę i Yamala, by utrudniali rozgrywanie stoperom rywali. Lewandowski cofa się wtedy, broniąc bardziej ustawieniem niż doskokiem. To obrazki, których w Bayernie Flicka nie było. Wówczas jeszcze to środkowy napastnik, jak się przyjęło, wysyłał partnerom sygnał do pressingu. Polak rzadziej też rozgrywa pełne mecze (ukończył tylko siedem z piętnastu). Po drobnym dostosowaniu taktyki do PESEL-u da się jednak starzenie Lewandowskiego doskonale przypudrować.
Trudno w tej kwestii mówić o zaskoczeniu, wszak już lata temu spodziewano się, że jego ascetyczna dieta, rygorystyczne przestrzeganie planów treningowych i wręcz nieludzkie poszukiwanie aspektów, które można by jeszcze poprawić, kiedyś może się opłacić nie tylko pod kątem unikania kontuzji, ale też wydłużania kariery. Spekulowano, że może w tej kwestii mieć znaczenie jego stosunkowo późne wejście na poziom największych obciążeń. Gdy debiutował w Ekstraklasie, miał już 20 lat, czyli był trzy lata starszy niż Yamal, obarczony już od roku grą w czołowej lidze świata, Lidze Mistrzów i reprezentacji Hiszpanii. A z naprawdę wysokim poziomem zmierzył się jeszcze później, dopiero wyjeżdżając do Dortmundu w wieku 22 lat. Messi w tym wieku miał już za sobą pięć lat w Barcelonie. W ten sposób patrząc, kariera Lewandowskiego na najwyższym poziomie nie tyle jest dłuższa niż rówieśników, ile przesunięta w czasie. Gdy cały świat znał ich nazwiska, o Lewandowskim mało kto słyszał nawet w Polsce. Ale gdy dziś oni należą do przeszłości, on wciąż jest tu i teraz.
Być może jeszcze ważniejsze niż kwestie fizyczne, jest mentalne nienasycenie, które sprawia, że Lewandowski wciąż potrafi cieszyć się obecnością w okolicach szczytów futbolu. Gdyby inaczej postrzegał rolę, jaką ma do odegrania w karierze, już opuszczając Bayern Monachium, wybrałby lukratywny kontrakt w jakimś mniej wymagającym piłkarsko miejscu. Przecież ofert z MLS czy Arabii Saudyjskiej dla kogoś o jego statusie by nie brakło. Wszedł jednak w już trzeci sezon występów w Barcelonie, od czternastu lat zmienia kluby wyłącznie w obrębie najsilniejszych lig Europy, mając w nich już przeszło pół tysiąca występów i ponad 360 goli. Trudniejszy czas przeżywa w reprezentacji, gdzie jego starzenia się selekcjoner nie potrafi ukryć tak dobrze, jak Flick, o eksponowaniu atutów nie mówiąc. W ostatnim roku z akcji trafił w kadrze do siatki tylko raz, w towarzyskiej rywalizacji z Łotwą dwanaście miesięcy temu. Później dwa razy wykorzystał jeszcze rzuty karne. Trudno udawać, że wszystko na tym polu układa się idealnie. To trochę powrót do początku jego kariery, gdy wszyscy głowili się, dlaczego ktoś, kto tak doskonale gra w klubie, ma problem z przeniesieniem tego na warunki reprezentacji.
WIEKOWY REPREZENTANT
Wciąż jednak warto zaznaczyć, że należenie w wieku 36 lat do podstawowej jedenastki reprezentacji Polski to rzadkość w historii polskiego futbolu. Już jest na ósmym miejscu w dziejach najstarszych piłkarzy, którzy kiedykolwiek zagrali w polskiej kadrze. Trzej z tych, którzy go wyprzedzają, byli bramkarzami. Przy czym Jerzy Dudek jest rekordzistą tylko dlatego, że pożegnanie w meczu towarzyskim z Liechtensteinem zorganizowano mu kilka lat po faktycznym zakończeniu kariery. Ostatni raz wedle kryteriów sportowych wystawiono go cztery lata wcześniej, czyli gdy był w wieku Lewego. I tamta szansa była jednak pierwszą po latach nieobecności. Artur Boruc ostatni raz w meczu o punkty zagrał jako 33-latek, Łukasz Fabiański, mając 35 lat. Jakub Błaszczykowski też nie był w kadrze tak długowieczny, jak wskazuje data jego ostatniego występu – pożegnalnego z Niemcami, który nastąpił cztery lata po jego ostatnim czysto sportowym powołaniu do kadry.
W historii polskiej piłki można się doszukać tylko jednego piłkarza, który po 36. urodzinach nie pojawiałby się w kadrze tylko incydentalnie, lecz faktycznie odgrywał ważną rolę. To Władysław Szczepaniak, uczestnik mundialu z 1938 roku, który w reaktywowanej po II wojnie światowej reprezentacji Polski pełnił funkcję kapitana i wystąpił w trzech z czterech pierwszych jej meczów w 1947 roku, dwa razy grając po 90 minut. Miał wówczas 37 lat i 118 dni, czyli rok więcej od Lewandowskiego. Warto mieć na uwadze, pomstując, że Lewandowski nie gra w kadrze tak, jak w Barcelonie, że polskie gwiazdy różnych pokoleń, od Stanisława Oślizły, przez Włodzimierza Lubańskiego, Grzegorza Latę i Zbigniewa Bońka, na Michale Żewłakowie skończywszy, w jego wieku już dawno nie miały nic wspólnego z kadrą.
Być może najbardziej jaskrawo długowieczność Lewandowskiego widać jednak w Lidze Mistrzów, w której Polak ma w tym sezonie trzy trafienia w trzech meczach. Jest drugim wśród najstarszych (po Di Marii) i jednym z ledwie czterech urodzonych w latach 80. piłkarzy, którzy strzelili gole w tej edycji. Pewnie jeszcze tej jesieni złamie barierę stu goli w tych rozgrywkach. Niewykluczone, że uda się mu to w środę w Belgradzie, wszak brakuje mu do niej tylko trzech trafień. W historii piłkarskiej elity ledwie dwóm osobom udało się strzelić trzycyfrową liczbę goli. To Messi i Ronaldo, którzy rewelacyjne wyniki szlifowali w dziewiętnastu sezonach. Lewandowski rozgrywa w niej dopiero czternasty. Inni napastnicy nie bez powodu uznawani za długowiecznych – Zlatan Ibrahimović i Alessandro Del Piero — mają w niej do spółki mniej goli. Z aktualnych piłkarzy najokazalszym dorobkiem mogą się pochwalić Thomas Mueller i Kylian Mbappe. Obaj tracą jednak do Lewego przeszło czterdzieści goli. Listę najlepszych strzelców Ligi Mistrzów czyta się jak leksykon who is who historii piłki. Albo jak dowolne podwórko sprzed dwudziestu lat, gdzie brzdące biegały w koszulkach z nazwiskami Filippo Inzaghiego, Ruuda Van Nistelrooya, Raula czy Andrija Szewczenki. Wszyscy są dziś za plecami Lewandowskiego. I to o kilka długości. Ściga się z historią europejskiej piłki, wciąż należąc do teraźniejszości.
Trudno dziś wygłaszać daleko idące prognozy. Metamorfoza Barcelony i samego Lewandowskiego w ostatnich miesiącach to najlepszy argument, by od nich się powstrzymać, bo w futbolu wszystko dzieje się czasem bardzo szybko. Strzeleckie tempo, jakie narzucił Lewandowski w pierwszych miesiącach tych rozgrywek, duża szansa na tytuł króla strzelców w Hiszpanii (Messi ostatni raz sięgnął po ten tytuł jako 34-latek, Benzema był rok starszy), która stoi przed nim otworem i to, jak wygląda drużyna, w której gra, pozwalają mieć nadzieję, że Hummels nie był ostatnim piłkarzem urodzonym w latach 80. na szerokiej liście kandydatów do Złotej Piłki. Ostatni Mohikanin wciąż przecież biega po boiskach.
WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Triumf Rodriego nadzieją dla „Lewego”? Sprawiedliwości stałoby się zadość
- Lewandowski w trybie bestii. Za nim jeden z najlepszych miesięcy w karierze
- Lewandowski i Flick – duet doskonały. Kosmiczne statystyki Polaka u niemieckiego trenera
- Śpieszmy się kochać Lewandowskiego [KOMENTARZ]
fot. Newspix