West Ham w sobotę rozgrywa pierwszy w tym sezonie mecz ligowy poza Londynem. Terminarz ułożył się w tym roku tak, że do dziesiątej kolejki Młoty grają wyłącznie u siebie lub jadą na stadion rywala grającego tak jak oni – w Londynie. Po prawie trzech miesiącach sezonu przebyli na wyjazdy dwudziestokrotnie mniejszy dystans niż polskie kluby na czwartym szczeblu ligowym.
Terminarz Premier League ogłoszony został już w połowie czerwca. Fani West Hamu od razu zwrócili uwagę na zjawisko niespotykane w dzisiejszym futbolu. Pierwszy mecz ligowy poza Londynem ich klub ma zaplanowany dopiero na… dziesiątą kolejkę spotkań, w sobotę 2 listopada. W pierwszych pięciu nieparzystych rundach Młoty grały u siebie. Najpierw wiodło im się kiepsko. Przegrali 1:2 z Aston Villą, 1:3 z Manchesterem City po hat-tricku Haalanda i 0:3 z Chelsea.
W domu najpierw kiepsko, potem znacznie lepiej
Z ostatnich dwóch meczów domowych kibice są już zdecydowanie bardziej zadowoleni, bo ich drużyna wygrała 4:1 z Ipswich i 2:1 z Manchesterem United. To ostatnie spotkanie przelało czarę goryczy i właściciele Czerwonych Diabłów zdecydowali się na zwolnienie Erika ten Haga. Tym samym w ciągu ostatnich dwunastu lat klub będzie miał ósmego menedżera – dokładnie tylu miał łącznie przez… ponad pół wieku w latach 1959-2012. Zostanie nim Portugalczyk Rúben Amorim. Co ciekawe nie tak dawno łączony on był właśnie z West Hamem, o czym pisze Michał Kołkowski.
Wydaje się zresztą, że Portugalczyk w pewnym momencie trochę stracił głowę od tych wszystkich ofert i pogłosek na swój temat. Zaczął bowiem negocjować na kilka frontów, między innymi z West Hamem United, gdy ten szukał następcy Davida Moyesa. Ponoć między innymi to zniechęciło do jego osoby przedstawicieli Liverpoolu, którzy poczuli, że obóz Amorima poprzez ostentację w kontaktach z „Młotami” próbował nałożyć na nich dodatkową presję.
Przywrócił chwałę Sportingowi, dokona tego samego w Manchesterze United?
Wyjazdy najkrótsze z możliwych
W parzystych kolejkach trwającego sezonu ligowego West Ham grał co prawda na wyjeździe, ale wyłącznie w Londynie. Najpierw stoczył bój z Crystal Palace występującym w dzielnicy Selhurst 15 mil od Stadionu Olimpijskiego, czyli obiektu Młotów. Z tego meczu zapamiętaliśmy to, że Tomas Soucek po strzelonym golu musiał ratować chłopca od podawania piłek, na którego kibice gości przewrócili z radości bandy reklamowe.
Na szczęście piłkarz londyńskiego klubu wykazał się fantastycznym refleksem i przytomnością umysłu. Soucek niemal natychmiast wyciągnął chłopca, po czym zaprowadził go do służb medycznych. Pięć minut później West Ham strzelił drugiego gola, dzięki czemu pokonał Crystal Palace 2:0.
Strzelił gola i uratował chłopca. Soucek podwójnym bohaterem [WIDEO]
Podobną odległość fani musieli przebyć na zremisowane 1:1 spotkanie z Fulham grającym na Craven Cottage. Ten sam wynik zanotowali w starciu z Brentfordem, na które udali się na zachodni kraniec miasta, pokonując rekordową dotąd odległość prawie trzydziestu mil. Ostatni wyjazd – na stadion Tottenhamu – był z kolei najkrótszy, ale też najbardziej bolesny. Był bowiem pierwszym przegranym spotkaniem Młotów poza własnym obiektem. W reakcji na porażkę 1:4 Julen Lopetegui postanowił tydzień później od pierwszej minuty wystawić Łukasza Fabiańskiego, który we wspominanej już domowej potyczce z United wypadł dobrze.
Fabiański zebrał za swój występ dobre recenzje. Polak zaliczył w sumie cztery udane interwencje, z czego dwukrotnie obronił strzały z pola karnego.
90 minut Fabiańskiego. West Ham pokonał Manchester United
Łącznie West Ham musiał w tym sezonie przez 2,5 miesiąca pokonać zaledwie około stu kilometrów na wszystkie swoje spotkania ligowe. Dopiero w sobotę, 2 listopada o 16:00 grają „prawdziwy” wyjazd do Nottingham. Trzeba zaznaczyć, że w Pucharze Ligi grali u siebie z Bournemouth, ale zaliczyli także wizytę poza stolicą, gdy przegrali 1:5 z Liverpoolem. Są to odległości znacznie mniejsze nie tylko od tych, jakie musiały w tym czasie przemierzyć pozostałe kluby Premier League, czy nawet Ekstraklasy. Porównałem te dystanse do tegorocznych podróży polskich trzecioligowców.
Dalekie podróże na polskim czwartym szczeblu ligowym
Warta z leżącego w centrum Polski Sieradza odwiedziła już Warszawę (200 km na mecz z rezerwami Legii), Olsztyn (Stomil – 360 km), Nowy Dwór Mazowiecki (Świt – ponad 200 km), Sulejówek (Victoria – 230 km), Łomżę (ŁKS – 340 km), Tomaszów Mazowiecki (Lechia – 120 km), Bełchatów (GKS – 60 km) i Wikielec pod Iławą (GKS – 350 km). Klub grający na… czwartym szczeblu rozgrywek musiał zatem przebyć ponad 1800 kilometrów (a właściwie 3600 licząc powroty) na mecze ligowe – kilkunastokrotnie więcej niż majętny West Ham.
Tylko jednym wyjazdem – do Książenic na mecz z rezerwami Legii – Warta Sieradz zrobiła jak dotąd więcej kilometrów niż West Ham przez cały sezon.
Nic to jednak przy wojażach grającego na tym samym szczeblu LKS-u Goczałkowice-Zdrój. Klub Łukasza Piszczka ze swojej śląskiej siedziby musiał przebyć… 520 km na jeden tylko mecz z Polonią Słubice, 230 km do Wrocławia na spotkania ze Ślęzą i rezerwami Śląska, 440 km do Cariny Gubin, 400 km do Lechii Zielona Góra, 330 km do Górnika Polkowice i zaledwie 40 km do Unii Turza Śląska. Łącznie prawie 2200 km, czyli w dwie strony 4400 km. To znacznie więcej niż trasa podróży z Goczałkowic na stadion West Hamu i z powrotem.
Takie odległości na poziomie, na którym piłka jest praktycznie półamatorska to polska specjalność. Niszczą one nie tylko radość z gry, ale rujnują budżety klubów, które ledwo wiążą koniec z końcem, a na paliwo muszą wydawać prawie takie kwoty, jakby okrążały kulę ziemską. Polska drabinka ligowa wymaga pod tym względem reformy, ale to już temat na zupełnie inny artykuł.
WIĘCEJ O ANGIELSKIM FUTBOLU:
- Przywrócił chwałę Sportingowi, dokona tego samego w Manchesterze United?
- Legenda Manchesteru selekcjonerem reprezentacji. Liczy się tylko awans
- Oficjalnie: Manchester United ma nowego trenera
Fot. Newspix