Kiedy 31 lat temu zaczynała się historia Major League Soccer (MLS) pewnie jej założyciele z charakterystycznym dla siebie amerykanocentryzmem liczyli, że trzy dekady później będą już światową potęgą na miarę NBA lub NHL. Mimo że wciąż daleko jej do takiej popularności, to trzeba przyznać, że z roku na rok MLS jest coraz lepsza. Choć jej dystans do topowych europejskich lig niezmiennie się utrzymuje, to gdy zaczynają się kluczowe rozstrzygnięcia, oczy kibiców na Starym Kontynencie i tak zerkają od czasu do czasu na rozgrywki za oceanem. Tym bardziej jeśli prym wiedzie tam najlepszy piłkarz w historii i jego kompania braci.
Zresztą sami Amerykanie powiedzieliby raczej GOAT (Greatest Of All Time). Chodzi oczywiście o Leo Messiego i jego Inter Miami. To wokół tego klubu kręci się cała liga, od kiedy półtora roku temu pojawił się w niej 37-letni Argentyńczyk. Mistrz świata sprzed dwóch lat zdominował ją w obecnej kampanii w sposób bezprecedensowy, a trzeba dodać, że wystąpił w ledwie 19 z 34 spotkań regularnego sezonu.
Ileż to razy pisaliśmy w tym roku o popisach Messiego… Bo to on generuje największe zainteresowanie i choć najważniejsze rozstrzygnięcia dopiero przed nami, to Messidependencia w MLS jest aż nazbyt wyraźna. Władze ligi zresztą doskonale o tym wiedzą i pod stołem trzymają kciuki, aby jego obecność w fazie play-off trwała jak najdłużej, a hype na rozgrywki za oceanem utrzymywał się do samego finału.
Król na boisku
Ale w lidze dzieje się dużo więcej niż tylko popisy Argentyńczyka. Choć przy podsumowaniu sezonu zasadniczego trzeba jednak oddać królowi co królewskie i zacząć właśnie od niego. Bo to Inter Miami zakończył sezon zasadniczy na pierwszym miejscu, bijąc dotychczasowy rekord liczby zdobytych w nim punktów (74). Zdobył przy tym pierwsze w tym sezonie trofeum – Supporters’ Shield, które jest przyznawane za zwycięstwo w części zasadniczej (ligowej). Jednak mistrzem Major League Soccer zostaje dopiero zwycięzca play-off, który za ten wyczyn otrzymuje MLS Cup. Sezon regularny służy w tym przypadku jedynie rozstawieniu w drabince fazy pucharowej.
I to ten właśnie cel przyświeca Interowi Miami w tym sezonie. Dotychczasowe turnieje i puchary (Leagues Cup, CONCACAF Champions Cup) sprzątnął ekipie z Florydy sprzed nosa ktoś inny, więc mistrzostwo MLS jest tym bardziej pożądane w gablocie klubu Davida Beckhama.
Anglik zainwestował w tę drużynę kilka lat temu właśnie po to, żeby wygrywać ligę. A jeśli do tego sprowadza się najlepszego piłkarza świata, celem zawsze musi być wszystko, co jest do wygrania. Transfer mistrza, który przerasta ligę o cztery klasy we wszystkich aspektach poza zdrowiem, niósł jednak pewne ryzyko. I to ryzyko właśnie spowodowało klęskę w walce o dwa pierwsze trofea, jakie były do zdobycia. Messi miał dwie poważniejsze kontuzje w trakcie sezonu, a do tego był mocno oszczędzany przez trenera Tatę Martino, który w porozumieniu ze swoim najlepszym zawodnikiem zarządzał jego czasem gry, ograniczając go i zachowując jego siły. W części meczów wpuszczał w końcówkach, bądź w ogóle nie wystawiał do gry.
A statystyki Argentyńczyka i tak były imponujące. Leo, nie osiągając nawet połowy liczby rozegranych minut w ligowych spotkaniach (19 z 37 meczów i 1490 minut z 3060), a zanotował 20 goli i 16 asyst, będąc w obu tych statystykach w pierwszej trójce ligi. Miał średnią 1,21 gola i 0,97 asysty na mecz. Nawet największe gwiazdy w historii i byli królowie strzelców, jak choćby Carlos Vela czy Zlatan Ibrahimović, nie notowali takich statystyk. Kiedy był na boisku, czarował nieprawdopodobnie. W kwietniu, będąc w najlepszym zdrowiu, w swoich pierwszych ośmiu ligowych meczach zanotował dziesięć goli i dziewięć asyst. Tę imponującą passę zakończył bramką i pięcioma asystami w kosmicznym meczu z New York Red Bulls (6:2).
Mimochodem, Inter Miami v noci porazil Red Bull New York 6:2.
Leo Messi 1+5 v suchým triku 😂
— Vilém Franěk (@vildafranek) May 5, 2024
Potem był wyjazd na Copa America. Co ciekawe, liga grała, mimo że turniej odbywał się właśnie w USA, a Messi z tego czempionatu wrócił z poważną kontuzją kostki, którą leczył prawie dwa miesiące. Opuścił więc dziewięć kolejnych spotkań, lecz zdążył na końcówkę sezonu zasadniczego. Już z Lionelem w składzie, choć wciąż przy ograniczonej dostępności na boisku, Inter wygrał trzy ostatnie spotkania, puentując swój rekord zdobytych punktów wygraną 6:2 i hat-trickiem Messiego w 11 minut w ostatnim kwadransie meczu z New England Revolution (na boisku był od 57. minuty). Ta znakomita gra w sezonie regularnym dała Miami korzyść w play-offach. Jako najwyżej rozstawiony zespół zachowa przewagę własnego boiska w każdej z serii, w której zagra. Finał MLS Cup też, jeśli tylko Inter zajdzie tak daleko, zostanie rozegrany na stadionie Miami Chase w Fort Lauderdale.
Żeby nie było jednak, że Inter tylko na Messim stoi (przynajmniej sportowo). W końcu podczas jego nieobecności, koledzy klubowi zdobyli 32 punkty w 15 meczach, więc też całkiem nieźle. Prym wiódł wtedy niezawodny kompan Argentyńczyka i jego serdeczny przyjaciel z czasów Barcelony, czyli Luis Suarez. Sam też wciąż nie zapomniał jak się strzela, notując 20 goli i 7 asyst. Chemia z czasów Blaugrany między obydwoma panami wciąż ma się całkiem dobrze. A żeby było im jeszcze raźniej, w Miami pojawiło się dwóch kolejnych graczy pamiętających czasy kultowych katalońskich zespołów pod wodzą Guardioli, czy Luisa Enrique, czyli Sergio Busquets i Jordi Alba. Do tego kilku młodych Argentyńczyków (m.in. syn Fernando Redondo) i kilkunastu młodych Amerykanów, w tym grupa niebywale zdolnych młokosów, którym już wróży się sporą karierę, nie tylko w MLS. Zaliczają się do nich choćby 21-letni Diego Gomez, który w styczniu przeniesie się do Brighton i 19-letni lokalny talent z Miami – Benjamin Cremaschi.
Król marketingu
W przypadku Messiego sukces sportowy szedł oczywiście w parze z absolutnym marketingowym szaleństwem, którego ta liga jeszcze nie widziała. Zaczynając od rekordowej frekwencji na stadionach, która według danych samej MLS już na kolejkę przed końcem sezonu zasadniczego przekroczyła nieosiągalne dotąd 11 milionów fanów na trybunach, zatrzymując się ostatecznie na 11,5 mln.
Pobiła tym samym o 5% swój wynik sprzed roku i aż o 14% ten sprzed dwóch sezonów. Ze średnią ponad 23 tysięcy fanów na mecz osiągnęła poziom choćby francuskiej Ligue 1. Tę średnią podniosły tłumy 72 610 widzów na meczu, a jakże, Interu Miami ze Sporting Kansas City na Arrowhead Stadium 13 kwietnia oraz 70 076 widzów 4 lipca na Rose Bowl w starciu derbowym pomiędzy Los Angeles FC i LA Galaxy. Mecz Interu Miami z New England Revolution 27 kwietnia zgromadził z kolei na Gillette Stadium w Foxborough 65 612 kibiców. MLS ogłaszając rekord przypisała jednak ten sukces nie tylko przybyciu Leo Messiego i innych gwiazd, ale też “stworzeniu bardziej unikalnych, przyjaznych dla fanów pakietów biletów” jako kluczowych czynników napędzających ciągły wzrost. I chociaż statystyki te bledną w porównaniu z innymi amerykańskimi profesjonalnymi ligami sportowymi (np. NBA miała ponad 22,5 miliona widzów w sezonie regularnym 2023/24), to niewątpliwie MLS rośnie coraz szybciej.
Jeszcze bardziej ten wzrost widać po sprzedaży koszulek, a także zwiększeniu liczby obserwujących w mediach społecznościowych samej ligi, ale przede wszystkim Interu Miami. Tu znowu na pierwszym planie jest 37-letni Argentyńczyk, którego trykoty sprzedały się najlepiej nie tylko w USA, ale też na całym świecie. Wydaje się jednak, że efekt Messiego utrzymywał się nawet wtedy, gdy nie było go na boisku z powodu kontuzji. Większa widownia przyciągnęła też więcej dolarów od sponsorów. Przychody ze sponsoringu zarówno na poziomie ligi jak i samych klubów wzrosły o 13% rok do roku. Oba te wskaźniki osiągnęły swoje historyczne rekordy.
Według danych samej ligi, jej media społecznościowe rosły szybciej niż jakiejkolwiek innej dużej męskiej ligi sportowej w Ameryce Północnej. Na TikToku liczba obserwujących wzrosła o 26% od początku roku, na YouTube o 21%, a na Instagramie o 10%. Według MLS Inter Miami był liderem ligi jako najczęściej obserwowana drużyna sportowa w Ameryce Północnej na TikToku z 9,4 milionami followersów. Była to też trzecia w kolejności północnoamerykańska drużyna sportowa na Instagramie z 17,2 milionami obserwujących.
MLS rośnie, ale Messi nie będzie przecież żył grał i nawet jeśli zdecyduje się, a wiele na to wskazuje, pokopać jeszcze do mundialu, który w 2026 roku zostanie zresztą rozegrany w USA (oraz w Meksyku i Kanadzie), to liga robi wiele, żeby być coraz atrakcyjniejszym miejscem nie tylko dla sławnych piłkarzy w wieku przedemerytalnym. Chce przyciągnąć głównie młodych piłkarzy z Europy, którzy chcą wykorzystać grę za oceanem jako trampolinę do transferów do topowych lig na Starym Kontynencie. Taką strategię (z różnym skutkiem) przyjęli choćby Polacy. Przemysław Frankowski, czy Adam Buksa po grze w Stanach wylądowali przecież we Francji, a Karol Świderski we Włoszech.
Zbyt często jednak występują tu gracze zbyt słabi na Europę, którzy pojawiają się za oceanem licząc, że podniosą swój poziom i awansują w futbolowej hierarchii. W ostatecznym rozrachunku niejednokrotnie okazuje się, że nie mając szansy na ten awans, wolą zostać w USA, gdzie wiodą często prym. Tak było choćby z Carlosem Velą, swego czasu jedną z największych nadziei meksykańskiego futbolu, który był absolutną gwiazdą MLS pod koniec ubiegłej dekady, a w Europie co najwyżej lokalną gwiazdą średniaka La Liga. W tej grupie jest zresztą dużo więcej Latynosów z obu Ameryk. Mają oni dodatkowe wsparcie hiszpańskojęzycznych emigrantów, często mających futbol we krwi. I to ten prawdziwy, a nie ten z jajowatą piłką, który tak kochają Amerykanie.
Wciąż jednak MLS to liga głównie emerytów, którzy chcą przeżyć amerykańską przygodę pod koniec kariery. Choćby w ostatnim roku za oceanem zjawili się m.in. Hugo Lloris, Olivier Giroud, Marco Reus, Emil Forsberg, czy wspomniany już kwartet z Barcelony.
Konkurencyjność ligi pod kątem transferów utrudnia jednak kalendarz. Przestarzały system wiosna – jesień jest nie tylko niedostosowany do rytmu w jakim gra większość (i wszystkie poważne) lig na Starym Kontynencie, ale także do mocno rozwijających się i będących dla niej bezpośrednią konkurencją rozgrywek na Półwyspie Arabskim. Synchronizacja okien transferowych ligi z kalendarzem europejskim oraz maksymalizacja widoczności play-offów MLS w amerykańskim kalendarzu sportowym to najważniejsze cele planowanej korekty. Władze Major League Soccer są pewne, że pomoże ona zmaksymalizować jej udział w globalnym rynku transferowym i mają nadzieję, że zmiany zostaną wprowadzone już latem 2026 roku po Mistrzostwach Świata. Jak podają liczne źródła, dyskusje są już bardzo zaawansowane.
MLS is considering moving to a fall-spring calendar, potentially as soon as 2026.
Still being discussed and studied at multiple levels.
Details here: https://t.co/pDteqwyai8
— Paul Tenorio (@PaulTenorio) October 23, 2024
Ale wracając do rywalizacji sportowej i rozpoczętych właśnie play-offów: jeśli nie Messi, to kto?
Rywale w grze o tron
MLS, podobnie jak większość lig zawodowych w USA, jest podzielona na Wschód i Zachód, a zwycięzcy play-offów w obu konferencjach spotykają się w finale ligi. W drodze do owego finału Interowi Miami jako najtrudniejszą przeszkodę do pokonania eksperci wskazują Columbus Crew. To aktualny mistrz, a w tym sezonie, mimo gry na trzech frontach, potrafił dojść do finałów wszystkich rozgrywek w jakich wystąpił i jeden z nich wygrać (zwycięstwo w Leagues Cup i finał Ligi Mistrzów CONCACAF). W tabeli sezonu zasadniczego na Wschodzie drużyna z Ohio uległa tylko Interowi Miami i jeśli obie ekipy spotkają się w finale konferencji, może to być przedwczesny finał całych rozgrywek, zważywszy na to, że gracze z Ohio są uznawani za specjalistów od gry w formule play-off. – To nie tylko kwestia fizyczna, ale także psychiczna – odpowiadał trener zespołu Wilfried Nancy o tej mentalnej sile. – Nie masz czasu, aby się cieszyć albo zdać sobie sprawę z tego, co się dzieje dookoła. To trochę dziwne, ale to dla nas idealny stan, choć emocjonalnie nie zawsze jest łatwo.
Największą gwiazdą Columbus jest Kolumbijczyk Cucho Hernandez. 25-latek grywał wprawdzie w Europie (m.in. Watford, Getafe, Mallorca), ale dopiero po przeprowadzce do Stanów stał się prawdziwą gwiazdą. Obok niego po boisku biegają m.in. Francuz Rudy Camacho (przed MLS grał w Belgii i Ligue 2), Urugwajczyk Diego Rossi (kiedyś Fenerbahce), czy znany z polskich boisk Yaw Yeboah. I to jest jedna z najlepszych drużyn MLS!
Choć to właśnie Columbus wyrzuciło Inter Miami za burtę Leagues Cup, to w ostatnim bezpośrednim starciu, które odbyło się całkiem niedawno, na początku października, przewagę psychologiczną zyskała drużyna z Florydy, wygrywając 3:2. Z kolei pojedynek Leo Messi – Cucho Hernandez zakończył się zwycięstwem Argentyńczyka, który strzelił dwa gole, podczas gdy jego kolumbijski rywal zakończył mecz z jednym trafieniem.
Żeby jednak zmierzyć się z Columbus, Messi najpierw musi znaleźć sposób na Polaków. Bo w pierwszej rundzie zmierzy się z Atlantą Bartosza Slisza, a w drugiej może wpaść na Charlotte FC Karola Świderskiego (jeśli pokona Orlando). W obu seriach murowanym faworytem będą oczywiście Argentyńczyk i spółka.
Finał Zachodu z kolei powinien pozostać wewnętrzną sprawą dwóch zespołów z Los Angeles, które po rundzie zasadniczej miały najwięcej punktów i do tego niemal identyczny bilans bramkowy (Los Angeles FC wyprzedziło LA Galaxy o jedno trafienie). Mają najlepsze składy i najwięcej doświadczenia w meczach o stawkę. LAFC walczyło w finale z Columbus już przed rokiem, a teraz zrobi wszystko, aby znów znaleźć się w meczu o mistrzostwo. Największą gwiazdą tej drużyny jest Denis Bouanga. 29-letni Gabończyk we Francji był jednym z wielu, w MLS jest jedną z twarzy tej ligi. Odkąd pojawił się w niej w sierpniu 2022 roku jest jej najlepszym strzelcem. W tym sezonie w klasyfikacji snajperów uległ jedynie Christianowi Benteke, a wyprzedził Messiego i Suareza.
Oprócz niego mocno w tym sezonie wyróżniał się Polak Mateusz Bogusz (o nim będzie za chwilę). W LAFC mamy też kilka znanych z Europy nazwisk, choć już u schyłku swoich karier. W bramce stoi Hugo Lloris, wieloletni kapitan francuskich mistrzów i wicemistrzów świata, w obronie biega Brazylijczyk Marlon, który odbił się swego czasu od Barcelony, a w ataku wspominani już wcześniej Meksykanin Vela czy inny wybitny reprezentant Francji, Olivier Giroud.
Drugi zespół z Miasta Aniołów to Los Angeles Galaxy – pięciokrotni zwycięzcy i czterokrotni finaliści MLS Cup. Ostatnie lata były jednak dla amerykańskich “Galacticos” nieco chudsze, a teraz mają zamiar znów wspiąć się na szczyt. Pomóc ma w tym kapitalne trio: Riqui Puig, Dejan Joveljić i Gabriel Pec (razem zanotowali 44 gole i 35 asyst). Ten pierwszy to kolejny przykład piłkarza, który nie potrafił wybić się w Europie, a za oceanem błyszczy. 25-letni wychowanek Barcelony nie zadomowił się na dłużej w pierwszej drużynie i kiedy Xavi dwa lata temu przekazał mu, że ten nie jest częścią jego planu, przeniósł się do Kalifornii i teraz podbija MLS.
Z uznanych w Europie nazwisk są też Japończyk Maya Yoshida, niegdyś m.in. były partner Jana Bednarka na środku obrony Southampton, wieloletni gracz Juventusu Urugwajczyk Martin Caceres i przede wszystkim legenda Borussii Dortmund, Marco Reus. Póki co, 35-letni Niemiec MLS jednak nie podbił (7 meczów, gol i dwie asysty). Derby Los Angeles w finale Zachodu byłyby fantastyczną przystawką przed finałem MLS Cup i kolejnym starciem, które można określić jako przedwczesny finał.
Polacy w królewskim orszaku
A jak jesteśmy już przy graczach z Los Angeles, nie sposób nie wspomnieć Mateusza Bogusza, za którym fenomenalny sezon w LAFC. Polak strzelał, asystował i notował najlepsze liczby w sezonie zasadniczym spośród wszystkich naszych rodaków, którzy kiedykolwiek grali w Major League Soccer. 15 goli i 7 asyst długo nie gwarantowały debiutu w reprezentacji Polski, ale kiedy już do niego doszło, Bogusz spalił się w meczu z Chorwacją i na razie kolejnej szansy od Michała Probierza nie otrzymał.
23-letni Polak rozegrał jednak bez wątpienia sezon życia, a najlepszy dla niego okazał się czerwiec, kiedy w pięciu meczach strzelił sześć goli, miał trzy asysty i został piłkarzem miesiąca w MLS. Statystyki dostarczone przez MLS po zakończeniu sezonu zasadniczego dały jeszcze jedną kapitalną liczbę Polaka. 6,73 – o tyle Bogusz przekroczył swoje xG liczbą goli (bez rzutów karnych). xG overperformance (gole minus xG) pomaga odkryć strzelca goli, który najbardziej przekracza oczekiwania wobec zwykłych śmiertelników. Jak się łatwo domyśleć nikt nie był tu lepszy niż Lionel Messi (+7,96), ale zaraz za nim byli Bogusz i Luis Suarez, co tylko podkreśla status Polaka w obecnym sezonie.
dane: TruMedia (Opta)
Pozostali rodacy nie wyróżniali się aż tak bardzo. Karol Świderski pół roku spędził na nieudanym wypożyczeniu do Hellasu Werona. Różnica między Serie A, a grą w Charlotte była aż nadto widoczna, kiedy po dwóch golach w piętnastu spotkaniach we Włoszech, zanotował sześć trafień i dwie asysty w dziesięciu meczach po powrocie do Stanów w lipcu. Będzie miał jeszcze okazję do poprawienia tego dorobku, bo jego drużyna awansowała do play off. Wciąż ważnym graczem Houston Dynamo jest Sebastian Kowalczyk. Były gracz Pogoni Szczecin we wszystkich rozgrywkach wystąpił w 44 meczach, strzelił pięć goli i zanotował asystę. Pewnym punktem Atlanty United był z kolei Bartosz Slisz (34 spotkania, gol), a DC United Mateusz Klich (34 mecze, trzy gole, sześć asyst). Tylko ten pierwszy zagra jednak w play-offach.
W letnim okienku transferowym pojawili się jeszcze w MLS Dominik Marczuk (Real Salt Lake) i Dawid Bugaj (Montreal CF), ale obaj nie mają jeszcze na koncie nawet dwucyfrowej liczby meczów, a były gracz Lechii zakończył już nawet sezon. Całkowicie nieudana okazała się za to przygoda za oceanem Mikołaja Biegańskiego. 22-letni bramkarz Wisły Kraków przeniósł się do San Jose Earthquakes w lutym, ale nie zdołał zadebiutować w nowym zespole, zaliczając jedynie siedem meczów w jego rezerwach i wracał po kilku miesiącach ze zwieszoną kitą do kraju. Obecnie jest rezerwowym bramkarzem w łódzkim Widzewie.
***
Play-offy rozpoczęły się w ubiegły weekend. W pierwszych meczach zabrakło niespodzianek. Faworyci przeważnie wygrywali, jedynie Columbus Crew ulegli na własnym boisku New York Red Bulls, więc są już na musiku i w tej rundzie stracili przewagę własnego stadionu.
Mecze rewanżowe odbędą się już w najbliższy weekend. Znów większość oczu będzie skupiona na pewnym Argentyńczyku i jego kolegach, którzy wybierają się do Atlanty aby po zwycięstwie u siebie zapewnić sobie już w drugim spotkaniu awans do kolejnej rundy. Muszą jednak uważać, bo “efekt Messiego”, który doprowadził MLS do szaleństwa, wzbudził też typową reakcję fanów i graczy innych zespołów, ponieważ większość uwagi w lidze skupia się na Interze Miami i argentyńskiej supergwieździe. Gdy jakaś drużyna odnosi jakiś spektakularny sukces lub oczekuje się, że go odniesie, wkrótce mimowolnie staje się zespołem, który każdy chce pokonać.
Sam Messi wygrał w piłce już wszystko. Ale otoczony przyjaciółmi z Barcelony, dalej czerpie radość z gry. A że nadal potrafi to robić jak nikt inny, to z pewnością nie zabraknie mu determinacji, aby walczyć z klubem z Florydy do końca o pierwsze mistrzostwo. Wygrana w sezonie zasadniczym z rekordową liczbą punktów zwiększyła tylko szacunek do Argentyńczyka i jego kolegów oraz ich sportowej klasy. Leo i spółka z pewnością będą jednak chcieli potwierdzić ją wygraniem MLS Cup, a nadchodzące tygodnie zadecydują, czy im się to uda. W każdym razie, jeśli Inter Miami dojedzie do końca, będzie to dla młodej amerykańskiej ligi najbardziej wyczekiwany finał wszech czasów.
WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Amerykańska liga MLS szykuje rewolucję po najbliższym mundialu
- Kto z polskich piłkarzy zarabia najwięcej w MLS? Poznaliśmy ranking płac
- La zabawa w Miami. Hat-trick Messiego w 11 minut [WIDEO]
- Powolne starzenie Messiego i Ronaldo. Cieszą się fani, a przede wszystkim FIFA
- Chiellini o reprezentancie Polski: „Poradziłby sobie w każdej topowej lidze”
fot. Newspix