Bilety na starcie Lechii Zielona Góra z Widzewem Łódź kosztowały stówkę. Jesteśmy pewni, że żadna z 999 osób, które pojawiły się dziś na stadionie, nie żałuje, że skusiła się na taki wydatek. No chyba że przyjechała z Łodzi.
Tak, to Widzew awansował dalej, ale emocje, których piłkarze Lechii zaserwowali zielonogórzanom tonę, będą wspominane przez lata. Natomiast w czerwonej części Łodzi głównym tematem na najbliższe dni w dalszym ciągu będzie beznadziejna forma drużyny Daniela Myśliwca.
Eksperyment
– Trenujesz tak, jak grasz. My robiliśmy to słabo i w przyszłości nie możemy sobie na to pozwolić, bo potem przyjeżdża Górnik i jest ewidentnie lepszy – stwierdził w miniony weekend Daniel Myśliwiec. Bla, bla, bla. Jesteśmy bardzo ciekawi, co trener Widzewa powie po dzisiejszym meczu. Bo jego podopieczni nie tyle pozwolili sobie zagrać w Zielonej Górze słabo, co przez większość spotkania prezentowali się po prostu katastrofalnie.
No chyba że w Łodzi zakładali, że mecz z trzecioligowcem będzie treningiem? To źle zakładali. Lechiści nie zamierzali robić za pachołki, tylko chcieli grać w piłkę.
Za to nie do końca wiemy, co zamierzał trener Myśliwiec, kiedy wyznaczał zawodników do pierwszej jedenastki. Na boisku zameldowali się między innymi:
- Noah Diliberto (który w tym sezonie uzbierał 62 minuty – wszystkie w meczu pucharowym z Elaną Toruń);
- Kreshnik Hajrizi (u którego dorobek minutowy wygląda tylko odrobinę lepiej niż u Francuza);
- Marek Hanousek (od tygodni również notorycznie sadzany na ławce);
- No i Hilary Gong (do którego cierpliwość ma już chyba tylko Daniel Myśliwiec).
Już po kilku minutach nie dziwiło, dlaczego Diliberto, Hanousek, czy Hajrizi dostawali tak mało szans – dziwiło, dlaczego dostali szansę dzisiaj.
Gong zasługuje na osobny akapit. Zaczyna nam brakować słów na tego ananasa. Jeśli Daniel Myśliwiec zamierzał przeprowadzić dziś eksperyment, to błyskawicznie wykazał, że na tle trzecioligowców Nigeryjczyk wygląda dokładnie tak samo, jak w Ekstraklasie. Rywale nie mają znaczenia, on po prostu jest słaby i zagubiony. Zamotany w walce z samym sobą. W walce, którą notorycznie przegrywa.
Figiel
W 27. minucie popisał się Hajrizi. 17-letni Dawid Dębski wparował w pole karne i został pociągnięty za koszulkę przez urodzonego w Szwajcarii obrońcę. Beznadziejne zachowanie. Sędzia Sebastian Jarzębak podbiegł do monitora, przy którym spędził dwie minuty – o dwie minuty za długo. Ewidentna „jedenastka”, którą na bramkę pewnie zamienił Mateusz Lisowski.
Po pierwszej połowie w szatni zostało trzech muszkieterów: Gong, Diliberto i równie fatalny Silva. Weszli dający jakąkolwiek nadzieję: Fran Alvarez, Jakub Łukowski i Samuel Kozlovsky. I można było odnieść wrażenie, że Widzew najgorsze ma już za sobą. Z każdą upływającą minutą drugiej połowy gospodarze tracili siły, co goście wreszcie wykorzystali. Jako pierwszy Said Hamulić, który zdobył debiutancką bramkę w barwach łódzkiego klubu. Chwilę później Bośniak dołożył asystę przy golu Kamila Cybulskiego.
Wydawało się, że z problemami, ale pozamiatane. Myśliwiec przeprowadził komplet zmian i z ulgą czekał na gwizdek.
A potem, na dwie minuty przed końcem regulaminowego czasu gry, Lechia zrobiła Widzewowi figla. Mocno przyczynił się do tego Rafał Figiel, lider gospodarzy, który jeszcze w ubiegłym roku występował w Katowicach na poziomie pierwszej ligi. To właśnie 33-latek dośrodkował piłkę z rzutu rożnego na głowę Przemysława Mycana, którego można pamiętać z dubletu wpakowanego Jagiellonii Białystok w sezonie 2022/23, gdy Lechia wyeliminowała nie tylko drużynę z Podlasia, ale też Podbeskidzie i Radomiaka.
A więc dogrywka.
Kulminacja
Dramaturgii dodawała równolegle tocząca się telenowela z Hamuliciem w roli głównej. Na samym początku dodatkowego czasu gry napastnik zaczął kuleć. Ledwo trzymał się na nogach. Po kilku minutach wydawało się, że łodzianie będą zmuszeni kończyć w dziesiątkę, jednak chwilę później Hamulić znów przykuśtykał na murawę. I wyglądało to tragikomicznie. Jak choćby wtedy, kiedy Bośniak stanął oko w oko z bramkarzem Lechii, ale spudłował, bo nie był w stanie oddać normalnego strzału.
Emocje sięgnęły zenitu, gdy na zegarze widniała 122. minuta. Sędzia doliczył 60 sekund, więc Figiel wykonywał definitywnie ostatni rzut rożny. Wówczas potężne zamieszanie w polu karnym zwieńczyło zagranie ręką Kozlovsky’ego. Obrońca Widzewa wyręczył swojego bramkarza, za co obejrzał czerwoną kartkę. Chwilę później Lisowski po raz drugi trafił do siatki z jedenastu metrów.
A więc rzuty karne.
Zielonogórzanie tańczyli na trybunach, jakby właśnie sięgali po mistrzostwo świata. Fantastyczne obrazki. Zielone kwadraciki wyświetlały się po jednej i drugiej stronie, aż w końcu swojej „jedenastki” nie wykorzystał strzelec drugiego gola dla Lechii, czyli Mycan. Chwilę później Alvarez przypieczętował wymęczony awans Widzewa. Teraz to łodzianie świętowali, jakby właśnie ograli Manchester City.
Nie do końca wiadomo, co zaważyło. Szczęście, potrójna zmiana w przerwie, czy „Widzew grać, kurwa mać!” zaintonowane zza płotu? Rozmowy pod płotem i tak może być dziś ciężko uniknąć. Podobnie jak przeciekawej konferencji prasowej z udziałem Daniela Myśliwca, na którą warto zabrać popcorn.
Lechia Zielona Góra – Widzew Łódź 3:4 (1:0) po rzutach karnych
Lisowski 32’ (k.), 120+5′ (k.), Mycan 88’ – Hamulić 66’, Cybulski 69’, Sypek 115’
WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Bilety za stówkę, brak stadionu i dobra akademia. Lechia Zielona Góra, jej problemy i sukcesy
- Przywrócił chwałę Sportingowi, dokona tego samego w Manchesterze United?
- Trela: Lewandowscy swoich krajów. Najlepsi ambasadorzy piłkarskich peryferii
- A taki był ładny, amerykański… Nuri Sahin i jego problemy w BVB
- W Śląsku coś drgnęło i nie jest to stołek pod Jackiem Magierą
Fot. Newspix