Reklama

Jacek Magiera wreszcie zaśnie spokojnie

Paweł Marszałkowski

Autor:Paweł Marszałkowski

29 października 2024, 23:10 • 3 min czytania 15 komentarzy

Wtorek z Pucharem Polski zwieńczył jedyny mecz 1/16 finału, w którym naprzeciwko siebie stanęły dwa zespoły z Ekstraklasy. Ekipy, które w tym sezonie nie mogą być pewne niczego: Radomiak Radom i Śląsk Wrocław. Nie chodziło więc wyłącznie o awans, ale i o odbudowywanie jakiejkolwiek nadziei. Ta sztuka udała się Jackowi Magierze.

Jacek Magiera wreszcie zaśnie spokojnie

Dziś wychodzimy w najlepszym składzie, na jaki nas stać – rzucił trener Śląska przed pierwszym gwizdkiem. No i faktycznie, wrocławianie zameldowali się w Radomiu na galowo. Odmiennym podejściem wykazał się Bruno Baltazar, który na ławce posadził między innymi Leonardo Rochę i Jana Grzesika. Tym razem polska myśl szkoleniowa górą.

Dwa konkursy

To był dziwny mecz. Szczególnie w pierwszej połowie. W siódmej minucie wystartował osobliwy konkurs z zawodnikami Śląska w roli głównej. Zasady? Tylko jedna: wygrywa ten, kto nie strzeli gola z bliższej odlegości.

Piotr Samiec-Talar wrzucał piłki idealnie jak maszyna, a jego koledzy po kolei marnowali „setki”. Najpierw do bramki nie trafił Tommaso Guercio – na oko z siedmiu metrów. Kilka minut później Jakub Świerczok uderzył z sześciu metrów w Macieja Kikolskiego. Radomiak odpowiedział kosmicznym pudłem Vagnera z pięciu metrów. Po czym Aleksander Paluszek zapytał: „Ja nie trafię z czterech metrów?!”. No i nie trafił. Jednak na kilkadziesiąt sekund przed końcem pierwszej połowy ten sam Paluszek przerwał licytację. Z trzech metrów nie zdołał już spudłować. Co prawda Kikolski próbował jeszcze interweniować, niewiele mu zabrakło, ale ostatecznie piłka przekroczyła linię bramkową.

W tak zwanym międzyczasie zawodnicy obu drużyn głównie leżeli na murawie. Na zmianę. A sędzia Daniel Stefański rozpoczął swój własny konkurs, w który zaangażował nie tylko obie jedenastki, ale i sztaby zgromadzone na ławkach rezerwowych. Od 25. do 45. minuty arbiter z Bydgoszczy ukarał żółtą kartką: Petrova, Świerczoka, Bejgera, Jordao, Donisa, Pokornego, Rossiego, Petkova, Vagnera, Jacka Magierę i Filipa Świerczyńskiego, kierownika Radomiaka.

Reklama

11 kartek w 20 minut!

Jedyne nad czym panował Stefański, to wyjmowanie kartonika z kieszonki (w sumie niepotrzebnie chował go po kolejnych absurdalnych decyzjach). Kompletnie nie panował natomiast nad tym, co działo się na murawie. Chaos był większy niż dzisiejsze zamieszanie wokół radomskiego herbu. Kulminację oglądaliśmy tuż przed rzutem wolnym, po którym padła bramka na 1:0. Stały fragment gry został podyktowany po brutalnym faulu Christosa Donisa na Świerczoku – być może nawet na czerwoną kartkę. Tego faulu nie byłoby jednak, gdyby wcześniej Stefański przerwał grę, gdy na murawie leżał Vagner.

Spokojny sen

Druga połowa była nieco spokojniejsza. Stefańskiemu pomału brakowało ludzi, których mógłby ukarać „żółtkiem” (choć oczywiście i tak kilku znalazł), a piłkarze Śląska postanowili zakończyć zabawę i rozstrzygnąć kwestię awansu kolejnymi trafieniami (choć oczywiście kilka sytuacji i tak zmarnowali).

Gol na 2:0 padł po kolejnym kapitalnym dośrodkowaniu. Tym razem Samca-Talara wyręczył Petr Schwarz. Nic nie zmieniło się, jeśli chodzi o egzekutora. Paluszek znów odnalazł się pomiędzy dwoma statystami w zielonych strojach i głową skierował piłkę do siatki.

Później świetne okazje marnowali między innymi Świerczok i Sylvester Jasper. Aż w końcu na boisku zameldował się Sebastian Musiolik i… soczystą petardą pokonał Kilkolskiego. 3:0, pozamiatane. Wprowadzenie na boisko Rochy czy Grzesika niczego nie zmieniło. Śląsk był dziś po prostu lepszy. O wiele lepszy. A najlepszym zawodnikiem gospodarzy był… Kikolski.

Jacek Magiera chyba pierwszy raz od kilku tygodni pójdzie dziś spać spokojny.

Reklama

Radomiak Radom – Śląsk Wrocław 0:3 (0:1)

Paluszek 45’, 61’, Musiolik 74’

CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:

Fot. Newspix

Kaszub. Urodził się równo 44 lata po Franciszku Smudzie, co może oznaczać, że właśnie o nim myślał Adam Mickiewicz, pisząc słowa: „A imię jego czterdzieści i cztery”. Choć polskiego futbolu raczej nie zbawi, stara się pracować u podstaw. W ostatnich latach poznał zapach szatni, teraz spróbuje go opisać - przede wszystkim w reportażach i wywiadach (choć Orianą Fallaci nie jest). Piłkę traktuje jako pretekst do opowiedzenia czegoś więcej. Uzależniony od kawy i morza. Fan Marka Hłaski, Rafała Siemaszki, Giorgosa Lanthimosa i Emmy Stone. Pomiędzy meczami pisze smutne opowiadania i robi słabe filmy.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

Komentarze

15 komentarzy

Loading...