Dwa i pół roku. Tyle na stanowisku trenera Manchesteru United wytrwał Erik ten Hag. Pomimo przeszło dekady od momentu odejścia na emeryturę sir Alexa Fergusona, fani klubu z czerwonej części Manchesteru tęsknią za czasami, kiedy na stanowisku szkoleniowca United nie następowały żadne zmiany. Ale od 2013 roku to – nomen omen – diabelsko gorący stołek. A problemy dwudziestokrotnego mistrza Anglii nie ograniczają się wyłącznie do nazwiska trenera.
Analizując okres pracy Holendra na Wyspach, trudno nie dojść do wniosku, że jego zwolnienie to słuszna decyzja. Jeżeli bowiem prawdziwego mężczyznę poznaje się nie po tym jak zaczyna, ale jak kończy, to ten Hag żegna się z United, zostawiając zespół rozbity. Taki, który w ubiegłym sezonie zajął ósme miejsce w Premier League – najgorsze od czasów powstania tych rozgrywek. A w obecnym nic nie wskazywało na poprawę tego rezultatu. Zostawia drużynę, która miała grać widowiskowy futbol, ale w rzeczywistości z silnymi rywalami prezentowała bojaźliwą piłkę. Ekipę z przepłaconymi piłkarzami, której pojedyncze sukcesy – takie, jak zdobycie Pucharu Anglii – przysłania masa kompromitacji.
Oto podsumowanie kadencji Erika ten Haga w Manchesterze United.
NIE BYŁ ANONIMEM
Erik ten Hag nie przychodził do United w łatwym momencie. Zespół obejmował po Ralfie Rangnicku. Człowieku, który w poprzednich projektach – RB Lipsk i Lokomotiwie Moskwa – sprawdzał się w roli dyrektora, zarządcy całej struktury sportowej klubu. Zgodnie z założeniem, Niemiec miał być trenerem tymczasowym pierwszego zespołu, a po dokończeniu sezonu 2021/2022 objąć posadę właśnie dyrektora sportowego.
Rzecz w tym, że Rangnick jako szkoleniowiec zaprezentował się fatalnie, nie przekonał zespołu do swoich wizji. Funkcjonując w szatni takimi osobowościami, jak Cristiano Ronaldo, Paul Pogba czy David de Gea, ktoś bez wielkiego nazwiska najzwyczajniej w świecie nie miał siły przebicia. A szkoda, bo być może jego koncepcja była słuszna – co pokazuje prowadząc kadrę Austrii, naszego grupowego rywala na Euro, która pod jego wodzą poczyniła spory progres. Poniższy tekst to jednak nie miejsce, by rozstrzygać tę kwestię. Koniec końców, w maju 2022 roku Rangnick pożegnał się z Czerwonymi Diabłami nie tylko jako trener, ale w ogóle wyleciał z klubu.
Tak oto w lipcu Anno Domini 2022 głową zespołu został Holender (choć jego przyjście ogłoszono jeszcze w kwietniu). Wcześniej wyrobił sobie markę, pracując w Ajaksie Amsterdam przez pięć lat. I notował tam świetne wyniki. Doprowadził klub ze stolicy Holandii do trzech mistrzostw i dwóch pucharów kraju. Zanim stwierdzicie, że Ajax to na warunki Eredivisie samograj, dodajmy, że przed ten Hagiem ta drużyna nie zdobyła mistrzostwa przez pięć sezonów. A na wzniesienie Pucharu Holandii czekała aż dziewięć. Ponadto stołeczna ekipa potrafiła dobrze zaprezentować się w Europie. W sezonie 2018/2019 była o krok od zameldowania się w finale Ligi Mistrzów. Ostatecznie przegrali półfinał z Tottenhamem. Koguty uratował Lucas Moura – autor rewanżowego hat-tricka i gola na 3:2, na wagę awansu, strzelonego w szóstej minucie doliczonego czasu gry.
PRZECIEŻ MAMY GUARDIOLĘ W UNITED
Manchester United zdecydował się więc na zatrudnienie trenera, który miał sukcesy na koncie i nie był anonimem. Którego styl gry zespołu opierał się na posiadaniu piłki, dominacji i wysokim pressingu. Na podłączaniu się bocznych obrońców do fazy ataku i braku sztywnego przywiązania do pozycji w ofensywie. Czerwone Diabły pod wodzą Holendra w końcu miały grać niczym topowe ekipy Premier League. Biorąc pod uwagę te założenia, a także aparycję ten Haga – jego idealnie łysą glacę oraz kilkudniowy zarost – kibice Manchesteru City mieli sporo powodów do wygłaszania złośliwości, że ich rywale zza miedzy usilnie chcieli mieć swojego Pepa Guardiolę.
I dostali. Tylko całość wyszła jak w tym memie, w którym mama mówi dziecku, że już mają zachciankę pociechy w domu, nie zauważając przy tym, że to marny falsyfikat. Tym właśnie okazał się w United ten Hag. Takim Guardiolą, tylko z AliExpress. Niby podobny. A jednak o wiele gorszy.
Erik ten Hag i Pep Guardiola
Choć pierwszy sezon ten Haga zapowiadał, że współpraca może rozwinąć się naprawdę nieźle. W Premier League Czerwone Diabły zanotowały średnie posiadanie piłki na poziomie 53,7%. Do liderującego pod tym względem City (64,7%) było daleko, ale przecież Guardiola wypracowywał styl gry Obywateli od 2016 roku. W porównaniu do sezonu przed przyjściem Holendra, United zaliczyli delikatny progres w tym elemencie. A także w liczbie kontaktów z futbolówką i wykonanych przechwytów.
Nawet jeżeli w pierwszym roku pracy ten Haga nie brakowało kompromitujących momentów – o których jeszcze napiszemy – to holenderski trener zaliczył dobry start. Zespół z Old Trafford na koniec sezonu zajął trzecie miejsce w lidze. I choć w walce o mistrzostwo się nie liczyli, to lokata zapewniająca udział w Lidze Mistrzów pozwalała sądzić, że wszystko zmierza we właściwym kierunku. Ten Hagowi udało się też coś wygrać, choć Puchar Ligi Angielskiej nawet na Wyspach traktowany jest ze sporą rezerwą.
DRUŻYNA, KTÓRA SIĘ ZWIJA
Problem polega na tym, że w ubiegłym sezonie Manchester United pogorszył się w praktycznie każdym elemencie piłkarskiego rzemiosła, który Erik ten Hag niósł na swoich sztandarach. Posiadanie piłki w meczach zmalało do 50,6%. Podobnie jak sama liczba kontaktów graczy Czerwonych Diabłów z futbolówką czy przechwytów. United miał być zespołem dominującym, grać jak ekipy Guardioli czy Juergena Kloppa. Tymczasem coraz częściej była to drużyna pozbawiona zęba. Taka, która oddawała piłkę i czekała na to, co do zaoferowania ma przeciwnik. Która w ataku potrafiła być bezbarwna i zależna jedynie od Bruno Fernandesa, ale za to tragicznie broniła, a w meczu nieraz trzymał ją Andre Onana.
Pokazują to statystyki xG oraz xGA (oczekiwanych bramek straconych). Pierwsza wyniosła 1,51 – o 0,3 mniej niż w sezonie 2022/2023. Druga – 1,73! Innymi słowy, to postawie Kameruńczyka fani United mogą zawdzięczać, że kampanię ligową 2023/2024 ich zespół zakończył tylko z jedną bramką na minusie (57-58). Gdyby statystyki miały stuprocentowe przełożenie na boisko, drużyna ten Haga powinna stracić w lidze ponad 7 bramek więcej.
Mimo tego, od momentu powstania Premier League Manchester United nigdy nie stracił tak dużej liczby goli w sezonie. Co więcej, w tym czasie United zaledwie dwa razy uzyskał mniejszą liczbę strzelonych bramek. Piłkarze ten Haga przegrali aż 14 ligowych spotkań, najwięcej od 1990 roku. Wreszcie, od czasu kiedy najwyższy poziom rozgrywek w Anglii zmienił swój brand, Czerwone Diabły nie uplasowały się tak nisko, jak w ubiegłym roku, który zespół Holendra skończył na ósmej pozycji. Nawet owiany złą sławą David Moyes zdołał zakończyć sezon 2013/2014 na wyższym miejscu. Natomiast awans do Ligi Mistrzów skonsumowano tak, że grę w tych rozgrywkach ekipa z północy Anglii zakończyła na ostatnim miejscu w grupie. To był dramat.
Jasne, nawet w tak tragicznym sezonie podopieczni ten Haga mieli mecze, które będą pamiętane latami. Jak 4:3 z Liverpoolem w ćwierćfinale Pucharu Anglii. Z bramką Antony’ego (jedną z trzech w tamtym sezonie!) w 87. minucie i trafieniem Amada Diallo w doliczonym czasie dogrywki. Swoją drogą, bilans spotkań z ekipą Juergena Kloppa (2 wygrane, 2 remisy i porażka), to jeden z nielicznych argumentów przemawiających za ten Hagiem. Albo wygrany 3:0 mecz z Evertonem, ze świetną bramką Alejandro Garnacho. Czy to był pokaz ogromnych możliwości indywidualnych Argentyńczyka? Bez wątpienia. Ale też tego, że Manchester United jako zespół może dominować w spotkaniu.
KOMPTOMITACJE
Lecz każdy mały sukces przykrywał ogrom żenujących występów. Wspomnieliśmy o tym, że ten Hag potrafił robić wyniki z Liverpoolem. Ale kibice The Reds z radością będą powracać do meczu z sezonu 2022/2023. Wtedy bowiem Manchester United uległ swoim odwiecznym rywalom aż 0:7. Jak zapewne się domyślacie, Czerwone Diabły nigdy wcześniej nie zebrały takiego oklepu od ekipy z miasta Beatlesów. To spory wyczyn, bo oba kluby rywalizują ze sobą od 130 lat!
Pogromy, w których gracze United prezentowali się fatalnie, to kolejna rzecz z której zapamiętamy kadencję ten Haga. Holendrowi zdarzały się bolesne porażki z Manchesterem City czy Newcastle. Ale Czerwonymi Diabłami wytrzeć podłogę czasami potrafiły ekipy w skali Premier League przeciętne. Jak Brentford (przegrana 0:4 w sezonie 22/23), Brighton (1:3) czy Bournemouth (0:3). Kwintesencją tego, jak bardzo można stłamsić Manchester United w 90 minut, był tegoroczny mecz z Crystal Palace. I jasne, pod wodzą Olivera Glasnera londyńczycy znacznie odżyli na boisku, ale wciąż to ekipa ze środka ligowej tabeli. Tymczasem na boisku Michael Olise i spółka rozmontowali 4:0 zespół rzekomo walczący o udział w Lidze Mistrzów.
Skoro już wspomnieliśmy bilans z Liverpoolem, wyniki to jedno, ale styl gry w tych spotkaniach to drugie. Ten bowiem przypominał zespół z ery późnego Jose Mourinho. Czyli głęboką defensywę, oddanie inicjatywy rywalowi i błaganie o to, by usłyszeć końcowy gwizdek. Chociażby w ubiegłym sezonie rewanżowe spotkanie tych drużyn zakończyło się wynikiem 2:2, ale Liverpool miał w nim aż 28 sytuacji bramkowych. Pierwszy mecz tych zespołów w sezonie 2023/2024 to 0:0 na Anfield. Tam Mohamed Salah i spółka wypracowali sobie aż 34 okazje do zdobycia bramki. To, że w obu przypadkach Manchester ugrał punkty, Erik ten Hag może traktować w kategoriach cudu. Kiedyś jednak to szczęście musiało się skończyć. I tak w tym roku ekipa prowadzona już przez Arne Slota przyjechała na Old Trafford jak po swoje, poganiając gospodarzy 3:0.
Zresztą bilans spotkań Holendra z klubami z Big 6 podczas ponad dwóch lat pracy w United też – delikatnie rzecz ujmując – nie powala na kolana. Wynosi on 8 wygranych, 5 remisów i 13 porażek. W rywalizacji z Arsenalem czy City ekipa dowodzona przez Holendra zwykle prezentowała się fatalnie. W szczególności Obywatele potrafili wytrzeć rywalami zza między podłogę. Pamiętacie 6:3 z sezonu 2022/2023? Przecież do 75. minuty w tamtym meczu było 6:1 dla City i zapowiadało się na powtórkę słynnych derbów z 2011 roku. Pewną ironią losu jest fakt, że ten Hag rozegrał jedne z najlepszych zawodów właśnie w starciu z Guardiolą. I to w dodatku w finale Pucharu Anglii. Zapewne to spotkanie przekonało włodarzy United, by powierzyć Holendrowi drużynę na kolejne rozgrywki. Choć przecież cała kampania 2023/2024 na głównych frotach – w Premier League i Lidze Mistrzów – była jednym wielkim rozczarowaniem.
Zwycięstwo w finale FA Cup z Manchesterem City okazało się sukcesem, dzięki któremu Manchester United zaufał Erikowi ten Hagowi w kolejnym sezonie
To zatrważające, ale Erik ten Hag posiada korzystny bilans w rywalizacji tylko z jednym klubem z „Big Six”! Bilans z Manchesterem City wynosi 2 wygrane, 5 porażek. Liverpool? 2 zwycięstwa, 2 remisy, 2 porażki. Z Arsenalem gracze United wygrali raz, zaś trzykrotnie schodzili z boiska pokonani. Z Tottenhamem bilans Holendra wynosi 1-2-2. Przy czym ostatni mecz z Kogutami, zakończony batami 0:3 u siebie, można dopisać do i tak już pokaźnej listy kompromitacji.
Dodatni bilans spotkań z „Wielką Szóstką” ten Hag osiągnął tylko z Chelsea (dwa zwycięstwa, remis i przegrana). Czyli ekipą, która także ma mnóstwo problemów i ściga się z United o tytuł zespołu, który w okienkach transferowych marnuje najwięcej milionów funtów. Jednak klub będący własnością Todda Boehly’ego też posiada z United swój pamiętny, zwycięski mecz. I to rozegrany całkiem niedawno, bo początkiem kwietnia tego roku. Wówczas na Stamford Bridge ekipa The Blues wygrywała 2:0. Podopieczni ten Haga w fenomenalny sposób odwrócili wynik, wbijając trzy gole… ale na sam koniec nie wywieźli z Londynu nawet punktu. W 10. i 11. minucie doliczonego czasu dwie bramki United zapakował Cole Palmer.
Tym sposobem przechodzimy do kolejnej cechy charakterystycznej dla United ten Haga. Kibice Czerwonych Diabłów zawsze chętnie podchwytują momenty, w których ich zespół ratuje remis lub zwycięstwo w doliczonym czasie gry. Słynny termin „Fergie Time” będzie unosił się nad Old Trafford jeszcze przez lata. I tak każda wygrana Holendra w tym stylu również mogła przywodzić na myśl czasy Fergusona. Rzecz w tym, że Manchester United za ten Haga stał się specjalistą od wypuszczania zwycięstw, zwłaszcza w ostatnich minutach. A spotkanie ligowe z Chelsea było tylko wierzchołkiem góry lodowej kompromitacji w takim stylu.
W ubiegłym sezonie zaczęło się od porażki 1:3 z Arsenalem w 4. kolejce Premier League. Przy stanie 1:1 podopieczni Mikela Artety zdołali dwa razy zapakować piłkę do bramki United w doliczonym czasie gry. Zespół ten Haga tracił w ten sposób punkty z Fulham (Iwobi w 97. minucie na 1:2), Brentford (Ajer w 99. na 1:1), czy Burnley (Amdouni w 87.).
Doliczmy do tego przypadki, w których gracze z Old Trafford dowozili wynik, ale i tak potrafili narobić sobie smrodu i doprowadzić swoich fanów do stanu przedzawałowego. Jak z Newcastle, które strzeliło kontaktową bramkę. Oczywiście w doliczonym czasie gry. Czy w tym sezonie sytuacja uległa zmianie? W drugiej kolejce United stracił bramkę w doliczonym czasie gry z Brighton. Symboliczne jest, że Holender stracił posadę po tego rodzaju porażce. Cóż z tego, że United dobrze grał w pierwszej połowie z West Hamem? W drugiej stracili dwie bramki, a wygraną Młotów przypieczętował Jarrod Bowen, strzałem z rzutu karnego w 92. minucie.
Ale to jeszcze nie wszystko, bowiem prawdziwy popis piłkarskiego frajerstwa Czerwone Diabły zaprezentowały w Lidze Mistrzów. Swoją drogą, pamiętacie może odklejkę Raphaela Varane’a który twierdził, że United może triumfować w tych rozgrywkach? Skończyło się tak, że jeden z najbogatszych klubów na świecie w rundzie wiosennej nie zagrał nawet w Lidze Europy. Lecz najbardziej zatrważający był styl, w jakim Czerwone Diabły dokonały tego blamażu. Z Galatasaray wydawało się, że mają mecz pod kontrolą. Aż tu nagle tak doświadczony gracz, jak Casemiro wyłapał drugą żółtą kartkę. I tak ze stanu 1:2 Turcy doprowadzili do 3:2. I to na Old Trafford.
Następnie wesoła ekipa ten Haga cudem uratowała wygraną z Kopenhagą, gdzie Andre Onana wybronił rzut karny w ostatniej akcji meczu. Ale już w Danii ta sztuka się nie powiodła i piłkarze United dali sobie wbić dwie bramki na 3:4. Dobrze się domyślacie, obie padły w ostatnich piętnastu minutach spotkania. Mało przykładów wypuszczania zwycięstw? W Stambule prowadzili 3:1, a skończyło się remisem. O spotkaniach z Bayernem Monachium nawet nie ma co wspominać, bo w obu przypadkach Bawarczycy byli wyraźnie lepsi. I niech nie zwiedzie was wynik 4:3 w pierwszym z nich. Bayern w pierwszej połowie strzelił dwie bramki w cztery minuty. Manchester United może wielkością klubu i rozpoznawalnością marki pasuje do Ligi Mistrzów. Ale brutalna prawda jest taka, że w sezonie 2023/2024 był największym pośmiewiskiem tych rozgrywek.
Na zakończenie tej ponurej dla fanów klubu z Old Trafford wyliczanki piłkarskiego partactwa, creme de la creme. Smutny obrazek tego, jak wyceniana na setki milionów euro ekipa nagle, w niecałe pół godziny, potrafi się posypać. Półfinał Pucharu Anglii z Coventry. Manchester United prowadził w meczu z drugoligowcem 3:0. Wydawało się, że już nic złego nie może im się stać w tym spotkaniu. Na miły Bóg, przecież mowa o średniaku Championship.
W ostatnich 20 minutach Coventry zdołało doprowadzić do stanu 3:3. Gola na wagę dogrywki strzeliło w doliczonym czasie gry. W samej dogrywce drugoligowiec trafił jeszcze w poprzeczkę, a w jej doliczonym czasie (sic!) umieścili piłkę w siatce. Jednak analiza VAR pokazała, że jeden z ich graczy był na minimalnym spalonym. Ostatecznie Czerwone Diabły awansowały do finału rozgrywek po rzutkach karnych. Ale była to wygrana pozostawiająca spory niesmak.
Zwieńczeniem ich żenującego występu było zachowanie Antony’ego, który po serii jedenastek zaczął przedrzeźniać graczy Coventry, jakby próbował ich uciszyć. W przypływie radości z awansu Brazylijczyk najwyraźniej nie zauważył, że zespół, którego cała kadra była wyceniana na 55 milionów euro, potrafił w nieco ponad 20 minut strzelić Manchesterowi United więcej bramek, niż on przez cały sezon. Miał bowiem wtedy na koncie dwa trafienia, a ostatecznie zatrzymał się na trzech bramkach.
Antony kosztował klub z czerwonej części Manchseteru okrągłe 95 baniek twardej europejskiej waluty.
LATAJĄCY HOLENDER
To znany wszystkim fanom pseudonim Robina van Persiego. Napastnik zapracował sobie na niego dziesięć lat temu świetną bramką z mistrzostw świata, strzeloną Hiszpanii. Mogło się wydawać, że van Persie będzie jedynym gościem związanym z Manchesterem United, z którym powyższa ksywka może się kojarzyć. Ale niespodziewanie Erik ten Hag rzucił Robinowi rękawicę skutecznie pracując na to, by zawłaszczyć sobie to przezwisko. Tak się bowiem składa, że 54-letni szkoleniowiec z Niderlandów notorycznie odlatuje na konferencjach prasowych i podczas wywiadów. Znamy to z polskiej piłki (Beenhakker, van den Brom), że kiedy trenerom z Kraju Tulipanów nie idzie, potrafią wygadywać w mediach okropne dyrdymały. Znali to również w Manchesterze United z czasów, kiedy Louis van Gaal próbował wmawiać całemu światu, że czarne jest białe.
Erik ten Hag ze wspomnianymi rodakami i kolegami po fachu mógłby sobie przybijać piątki, licytując się na kolejne wypowiedzi oderwane od rzeczywistości.
– W piłce na najwyższym poziomie liczy się wynik, a nam udało się awansować i na to zasłużyliśmy. Nie tylko w tym meczu, ale i w poprzednich, które graliśmy, kontrolowaliśmy mecz i nagle w ciągu 20 minut to utraciliśmy. Później mieliśmy pecha, zrobiło się 3:2 i 3:3, pod koniec mieliśmy szczęście – dokonał wnikliwej analizy po spotkaniu z Coventry [ten oraz pozostałe cytaty zostały przetłumaczone przez ManUtd.pl]. Jak się zapewne domyślacie, fani nie za bardzo zgodzili się z Holendrem w opinii, że w starciu z drugoligowcem liczy się tylko wynik.
– Pomiędzy i przed bramkami byliśmy dobrzy, lecz popełniliśmy kilka niespodziewanych błędów. Pierwsza bramka była przypadkiem i zaczęliśmy przegrywać. Zdecydowały błędy indywidualne i mamy taki wynik. Graliśmy dobrze i dominowaliśmy – tak z kolei opisywał spotkanie z Chelsea, przegrane 3:4. Manchester United w drugiej połowie zanotował 33% posiadania piłki i oddał jeden celny strzał na bramkę.
Natomiast przed meczem z Evertonem (9 marca b.r.) Holender stwierdził: – W tym roku mieliśmy jeden słaby występ, przeciwko Fulham [porażka 1:2 – dop. red]. Większość innych spotkań wygraliśmy.
Wypowiedzi Erika ten Haga na konferencjach prasowych dostarczały wielu przeżyć. Ale nie o tego rodzaju emocje chodziło fanom Manchesteru United…
Wtedy z dwóch powodów ten Hag przyjął bardzo ciekawą retorykę. Po pierwsze, nie sposób było odmówić mu racji, Manchester United zaliczył udane wejście w rok. Szkoda tylko, że Holender nie wspomniał słowem o grudniu, w którym jego ekipa zanotowała dwie wygrane, remis i aż pięć porażek! W tym poniesioną w kluczowym rewanżu z Bayernem Monachium, który decydował o ich być albo nie być w europejskich pucharach na wiosnę.
Ponadto złotousty szkoleniowiec najwyraźniej zapomniał, że parę dni wcześniej Czerwone Diabły przegrały w derbach z City 1:3. Albo celowo pominął to spotkanie, nie zaliczając go do słabych występów. I tak zapewne było, bowiem po meczu z Obywatelami Holender odleciał naprawdę wysoko.
– Uważam, że zaprezentowaliśmy się dobrze. Prowadziliśmy 1:0 i graliśmy według naszego planu. Mieliśmy momenty, gdzie powinniśmy zdobyć drugiego gola. Moim zdaniem broniliśmy bardzo dobrze. Następnie był moment, kiedy mogliśmy dokonać przełomu, lecz straciliśmy pierwszego gola, a po chwili kolejnego. Tak, jesteśmy rozczarowani. Musimy to zaakceptować i zapewniam, że tak jest. Uważam, że mogliśmy zdobyć przynajmniej jeden punkt, a zwycięstwo także było w zasięgu – głosił.
A oto statystyki spotkania z City: sytuacje bramkowe 3-27. Strzały na bramkę 1-8. Posiadanie piłki zespołu United – 27%. Rzuty rożne: 2-15. xG 0.19 do 3.15. Manchester United strzelił bramkę w ósmej minucie, dzięki genialnemu uderzeniu z dystansu Marcusa Rashforda. Następnie przez cały mecz schował się za podwójną gardą i modlił o cud, by wywieźć z Etihad Stadium chociaż remis. Siła modłów wystarczyła na pierwszą połowę, kiedy do bramki Onany jeszcze nic nie wpadło, a Erling Haaland potrafił spudłować strzał do pustaka z dwóch metrów. W drugiej części spotkania już żadne błagania nie pomogły Czerwonym Diabłom, którzy zasłużenie przyjęli trójkę. Gadanie o tym, że drużyna dobrze się zaprezentowała, było zaklinaniem rzeczywistości i/lub uwłaczaniem inteligencji każdego, kto oglądał tamto widowisko.
Gadka, że Manchester United grał nieźle, ale do sukcesu zabrakło odrobiny szczęścia, że o wyniku zdecydował detal lub jedna akcja, to narracja w którą ten Hag uciekał zadziwiająco często.
– Dzisiejszy występ był dobry. Nie zasłużyliśmy, aby przegrać w tym spotkaniu. Niestety dzisiaj przegraliśmy. […] Bayern, nawet jak mu nie idzie, to przez klasę samych piłkarzy potrafi wypracować sobie jedną dobrą okazję. Właśnie tak dzisiaj było – powiedział po wspomnianej już porażce 0:1 u siebie z Bayernem Monachium, która uplasowała United na ostatnim miejscu w grupie Ligi Mistrzów. Angielski zespół oddał w tym spotkaniu ledwo jeden celny strzał na bramkę i został niemal całkowicie zneutralizowany przez Bawarczyków.
– Kontrolowaliśmy mecz i nie dawaliśmy nic przeciwnikowi, stworzyliśmy trzy szanse, ale ich nie wykorzystaliśmy. W jednym momencie się wyłączyliśmy i znaleźliśmy się w sytuacji, w której przegrywamy – to z kolei opinia ten Haga o przegranym 2:0 spotkaniu z West Hamem. Meczu w którym owszem, zawodnicy Holendra posiadali piłkę, lecz prezentowali z nią najgorszego rodzaju karykaturę tiki-taki. Wymienili ponad 600 podań z których nic nie wynikało. A większe zagrożenie pod bramką rywala stwarzał zespół Młotów.
Po meczu z Fulham (1:2) ten Hag zdecydował się na wypalenie tekstu wziętego rodem od Mariusza Rumaka czy Davida Badii z Lechii Gdańsk: – Od stycznia mówiłem, że każdy mecz to finał, wygraliśmy wiele z nich i teraz jeden przegraliśmy.
– Tak jak mówiłem w szatni po meczu, jestem dumny ze swoich chłopaków. Powinniśmy tak grać częściej – to wnioski ten Haga po remisie 0:0 z Liverpoolem w poprzednim sezonie. Tak, tym samym w którym Manchester błagał o litość, by spotkanie zakończyło się takim rezultatem z jakim się rozpoczęło. Bo z przodu drużyna holenderskiego szkoleniowca nie miała nic do zaoferowania.
Kiedy źli dziennikarze zaczęli jednak narzekać na styl, ten Hag się na nich obrażał. Nie dopuszczał tych bardziej krytycznych przedstawicieli mediów do możliwości zabrania głosu podczas konferencji. Jednak i to nie pomogło, bowiem fatalne wyniki zewsząd doprowadzały do pytań, czy ten Hag obawia się o swoją przyszłość w klubie, z którym kontrakt wiązał go do czerwca 2025 roku. To chyba nic takiego, by w ciężkim dla zespołu momencie trener odpowiedział, jak widzi swoją dalszą pracę, prawda? Ale nie dla Holendra, który usłyszawszy takie pytanie po żenującej postawie zespołu z Bournemouth (0:3)… po prostu opuścił konferencję pomeczową.
Erik ten Hag walks out of his press conference when asked about Manchester United’s worst Premier League finish in history#manutd #mufc #eriktenhag
Full press conference: https://t.co/A5IZrXa4J4 pic.twitter.com/O72bACqzFx
— BeanymanSports (@BeanymanSports) April 13, 2024
KONTUZJE BYŁY PROBLEMEM. ALE CZY SĄ DOBRĄ WYMÓWKĄ?
Jeżeli jednak Erik ten Hag już zaprzestawał zaklinania rzeczywistości, to każdy słaby występ Manchesteru United (czyli średnio co trzeci mecz) usprawiedliwiał innym czynnikiem. Kontuzje. Urazy, proszę państwa. Problemy zdrowotne, które zamieniły United w taki szpital, że Czerwone Diabły mogłyby równie dobrze zmienić pseudonim na Czerwony Krzyż.
– Przez dziesięć lat mojej kariery trenerskiej nigdy czegoś takiego nie doświadczyłem. Mamy ogromny problem z kontuzjami. Coś takiego może przytrafić się tylko raz na dziesięć lat – głosił 54-latek w ubiegłym sezonie.
I miał rację. Przez urazy zdrowotne sytuacja kadrowa jego zespołu była ciężka. W minionym sezonie tylko do marca ten Hag musiał składać aż 23 różne linie obrony. W takich warunkach trudno o stabilną formę zespołu, zwłaszcza w tyłach. Erik ten Hag uczynił z tej sytuacji swoją główną – nomen omen – linię obrony. Wręcz z wyrzutem głosił, że każdy kto zna się na piłce powinien wiedzieć, jak negatywnie taki brak stabilizacji wpływa na wyniki. I wiecie co? Tu z Holendrem nie sposób się nie zgodzić. Ale…
Bazując na danych zgromadzonych na portalu Transfermarkt sprawdziliśmy, ilu konkretnie zawodników Manchesteru United odniosło w sezonie 2023/2024 urazy. Następnie porównaliśmy tę liczbę do siedmiu zespołów z Premier League, które okazały się lepsze od Czerwonych Diabłów. Przyjęliśmy przy tym jeden warunek – liczyliśmy wszystkie kontuzje, które doprowadziły do urazów zawodników na ponad trzy kolejki ligowe. Wszystko po to, by wykluczyć drobniejsze urazy np. przeciążeniowe, których w każdym sezonie zdarza się od groma. Pauza na cztery kolejki (lub więcej) oznacza już, że absencja danego piłkarza jest poważniejsza. Poniżej pełna lista naszych wyliczeń.
Manchester City – pięciu graczy – Zack Steffen (20 kolejek pauzy) John Stones (7), Kevin de Bruyne (17), Jeremy Doku (5), Erling Haaland (5).
Arsenal – siedmiu graczy – Jurrien Timber (33), Oleksandr Zinczenko (4), Takehiro Tomiyasu (5+5), Thomas Partey (4+15), Mohamed Elneny (5), Emile Smith Rowe (6), Fabio Vieira (12).
Liverpool – piętnastu graczy – Alisson (8), Joel Matip (24), Rhys Williams (10), Andrew Robertson (13), Kostas Tsimikas (5), Trent Alexander-Arnold (7), Conor Bradley (13), Stefan Bajčetić (25), Dominik Szoboszlai (4), Alexis Mac Allister (4), Curtis Jones (4), Thiago (22+15), Mohamed Salah (4), Ben Doak (21), Diogo Jota (5+6+4).
Aston Villa – dziewięciu graczy – Tyrone Mings (37), Alex Moreno (4), Lucas Digne (4), Boubacar Kamara (14), Youri Tielemans (4), Jacob Ramsey (5+5+11), Emiliano Buendia (38), Bernard Traore (8), Jhon Duran (6).
Tottenham – piętnastu graczy – Hugo Lloris (7), Fraser Foster (14), Alfie Whiteman (13), Micky van de Ven (9), Ben Davies (5), Ashley Phillips (5), Destiny Udogie (6), Ryan Sessegnon (24+13), Rodrigo Bentacur (9+6), Giovani Lo Ceslo (4+4), James Maddison (10), Timo Werner (5), Bryan Gil (7), Manor Solomon (30), Ivan Perisić (16).
Chelsea – piętnastu graczy – Robert Sanchez (8+11), Marcus Bettinelli (8), Levi Colwill (8), Benoît Badiashile (4+4), Wesley Fofana (38), Trevoh Chalobah (23), Ben Chlwell (14+4+5), Marc Cucurella (9), Reece James (6+19), Romeo Lavia (6+5+19), Lesley Ugochukwu (17), Enzo Fernandez (6), Carney Chukwuemeka (5+12+5), Christopher Nkunu (16+9), Armando Broja (4).
Newcastle – czternastu graczy – Nick Pope (20), Sven Botman (10+10), Jamaal Lascelles (9), Dan Burn (5), Matt Targett (17+10), Kieran Trippier (8), Joelinton (14), Joe Willock (9+13+7), Lewis Miley (10), Eliott Anderson (17), Harvey Barnes (16), Miguel Almiron (5), Jacob Murphy (10), Callum Wilson (4+8).
Manchester United – piętnastu graczy – Tom Heaton (5), Lisandro Martinez (15+5+5), Harry Maguire (5+4), Victor Lindelof (7+9), Jonny Evans (4), Raphael Varane (7), Luke Shaw (10+13), Tyrell Malacia (38), Aaron Wan-Bissaka (5+7), Casemiro (12), Kobbie Mainoo (9), Christian Eriksen (5), Mason Mount (4+16), Amad Diallo (19), Anthony Martial (6).
Oczywiście część z powyższych kontuzji dotyczy zawodników, którzy ledwie ocierali się o pierwsze zespoły. W przykładowym Tottenhamie z pewnością nie wyrywali sobie włosów z głowy na wieść o kontuzji Alfiego Whitemana, który raz w sezonie zasiadł na ławce jako rezerwowy bramkarz. Jednak i w przypadku United nie pominęliśmy też kontuzji piłkarzy, którzy mieli marginalne znaczenie dla drużyny. Innymi słowy obecność zawodników z drugiego szeregu w żadnym stopniu nie zaburza obrazu kontuzji w klubach.
Zwijający się z bólu na boisku piłkarz Czerwonych Diabłów to widok, do którego fani United musieli przywyknąć
Jakie wnioski płyną z powyższych danych? Gołym okiem widać, że najlepsze zespoły, jak Manchester City, Arsenal czy grająca świetny sezon Aston Villa, miały zdecydowanie najmniej problemów z kontuzjami. Oczywiście taka zależność to kwestia dobrego rozporządzania siłami przez zawodników, odpowiednio szerokiej i zbilansowanej kadry czy też po prostu odrobiny szczęścia. Jednakże w kontekście głównego bohatera tego tekstu, usprawiedliwiającego wyniki kontuzjami widzimy też, że zła sytuacja kadrowa United nie odbiegała od tej, którą mieli u siebie trenerzy innych drużyn. Liverpool, Tottenham i Chelsea posiadały w swoich szeregach taką samą liczbę graczy, którzy w trakcie sezonu musieli dłużej pauzować. Z kolei Newcastle miało tylko jednego zawodnika mniej, który zaliczyłby dłuższą pauzę.
W praktycznie każdej ekipie na większość sezonu wypadał któryś ważny gracz. Liverpool w zasadzie od półtora sezonu musi radzić sobie bez Thiago. Tottenhamowi na lewym skrzydle wypadli Sesegnon i Solomon. Chelsea grała długo bez Ugochukwu, Nkunku, czy Chukwuemeki. Takich przykładów jest bez liku.
– Hola, hola, nie przeinaczajcie! Ten Hag skupiał się głównie na problemach z kontuzjami w formacji obronnej! – odpowiecie. No dobrze, skupmy się zatem na obronie.
Liverpool na sześć kolejek stracił Alissona. Poza podstawowym bramkarzem, Juergen Klopp na pewnych etapach sezonu nie mógł korzystać też z Matipa, Robertsona, Tsimikasa, Alexandra-Arnolda czy Bradleya. Oba boki obrony, tak istotne dla gegenpressingu Kloppa, przez cały rok się chwiały. Chelsea całą drugą rundę grała bez Sancheza, swojej jedynki pomiędzy słupkami. Na cały rok gry wypadł Fofana – gość, za którego The Blues zapłacili 80 baniek i miał być liderem obrony. „Tylko” nieco ponad pół roku kurował się Chalobah. Na lewej obronie Ben Chilwell zaliczył aż trzy dłuższe przerwy. A kiedy chwilowo akurat był zdrowy, rozsypał się Cucurella. Reece James grający na prawej obronie, także większość kolejek spędził na kozetce. Newcastle musiało zmagać się z kontuzjami Pope’a, Lascellesa i Botmana (obaj to środkowi obrońcy), a z lewej wypadł im Targett.
Innymi słowy, tak wygląda Premier League, panie ten Hag. Tu przez intensywność spotkań w większości topowych klubów trenerzy muszą prowadzić zespoły, w których roi się od kontuzji. Prawie każdy szkoleniowiec stawia temu czoła. Ale tylko jeden uczynił z tego faktu główne usprawiedliwienie słabych wyników.
TRANSFEROWE WTOPY I KONFLIKTY
Czy na taką plagę kontuzji można było się zabezpieczyć? Pewnie, że tak. Trzeba było poczynić odpowiednie transfery – zarówno jeżeli chodzi o pozycje, jak i profil zawodników. A na budżet transferowy ten Hag narzekać nie mógł, bowiem w trzy okienka transferowe wydał 660 milionów euro! Jak zapewne się domyślacie, z większości tej kwoty Erik ten Hag zrobiłby lepszy pożytek, gdyby ułożył te pieniądze przed Old Trafford na ogromnym stosie, podpalił i zaprosił wszystkich pracowników na klubowego grilla.
Zawodnicy przychodzący do Manchesteru United w sezonie 2022/2023. Źródło: Transfermarkt
Nie możemy rozpocząć inaczej omawiania tej listy od największego wydatku. 95 (słownie: dziewięćdziesiąt pięć) okrągłych milionów euro za Antony’ego. Gościa, który w 2024 roku zdobył dla zespołu całe cztery bramki. A ogólnie w 87 meczach – czyli nie może narzekać na brak otrzymywanych szans – 12. No, ludzie kochani. To nie jest zły transfer. To istna defraudacja kasy. Gdyby Brazylijczyk był inwestycją budowlaną, to tak złą i przepłaconą, że sprawą momentalnie zainteresowałyby się odpowiednie organy śledcze.
Spośród nabytków z pierwszego sezonu wybronił się za to Casemiro, choć i za niego Manchester znacznie przepłacił. Ważnym elementem całej układanki miał być Martinez. I w pierwszym sezonie w United był. Niestety, kontuzja pokrzyżowała plany ten Haga, by budować na nim obronę. Inną kwestią jest, że narzekający na brak stabilizacji w defensywie ten Hag w żaden sposób nie zabezpieczył się na taką ewentualność. W teorii chciał aby jego zespół grał wysoko. W praktyce, przystępował do tego zadania z Argentyńczykiem, który już w pod koniec poprzedniej kampanii miał problemy zdrowotne. Oraz z Varanem o którym nie od wczoraj było wiadomo, że posiada kruche zdrowie. Skończyło się tak, że niedawno Francuz w wieku 31 lat zakończył karierę.
Byli jeszcze przeciętni Lindelof i Harry Maguire. Nad ostatnim chcemy się tu już pastwić. Zresztą w ubiegłym sezonie miał naprawdę dobre momenty (zawodnik listopada Premier League!). Wystarczy, że w czasie całego pobytu w United, poza słuszną krytyką, wylały się na niego hektolitry pomyj. Anglik popełniał błędy, ale to obrońca, który nijak nie pasuje do nowoczesnego stylu gry defensorów. A taki rzekomo chciał zaszczepiać ten Hag. Jednak jak na ironię, ostatnimi czasy Holendra ratował właśnie… Maguire. Tak, jak to miało miejsce w niedawnym meczu Ligi Europy z FC Porto, kiedy Harry strzelił bramkę na remis w doliczonym czasie gry.
Ale wróćmy do pierwszego okienka transferowego, w którym dodatkowo ten Hag przeprowadził transfer Tyrella Malacii. W teorii nowy lewy obrońca z Feyenoordu miał dać atuty w ofensywie. W praktyce, w pierwszym sezonie nie zdobył ani jednej bramki, nie zaliczył też żadnej asysty. Natomiast przed następną kampanią nabawił się paskudnej kontuzji kolana i wypadł na cały rok. Malacia kosztował klub „jedyne” 15 milionów euro.
Zawodnicy przychodzący do Manchesteru United w sezonie 2023/2024. Źródło: Transfermarkt
W drugim sezonie ten Haga doszło do ważnej zmiany na bramce. Davida de Geę, genialnego w grze na linii, ale nieradzącego sobie z wyprowadzaniem piłki, zastąpił Andre Onana. I choć Kameruńczyk nie ustrzegł się wpadek, to jego transfer oceniamy pozytywnie. Na przeciwległym biegunie znajduje się natomiast Mason Mount. Człowiek-kontuzja, który częściej się leczył, niż grał. W tym sezonie jego najsłynniejszym występem było wejście z ławki w meczu z Tottenhamem, w którym Anglik zarobił żółtą kartkę po czterech minutach spędzonych na boisku.
Z kolei Rasmus Hojlund to kolejny powód do naigrywania się fanów Manchesteru City z kibiców sąsiedniej drużyny. W końcu po podróbce Pepa Guardioli, sprowadzili oni na pozycję środowego napastnika młodego, rosłego Skandynawa o blond włosach. A jego nazwisko rozpoczyna się nawet na literę H! Ale żarty na bok – w przeciwieństwie do Haalanda w City, United kupowało Duńczyka z myślą, że ten z czasem jeszcze rozwinie się w ich klubie. I chociaż Rasmus długo czekał na swoje premierowe trafienie w lidze, to pierwszy sezon zakończył z dziesięcioma bramkami w PL, a ogólnie na wszystkich frontach strzelił szesnaście goli. Jednak na pytanie, czy był warty swojej ceny, odpowiedź poznamy za dwa-trzy lata.
Do tego dochodzi kilku piłkarzy, którzy do klubu dołączyli za darmo lub w ramach wypożyczenia. Jak sprowadzony awaryjnie Evans. Tak, skład został tak skonstruowany, że jedną z alternatyw na środek obrony stała się stulenia legenda klubu. Z kolei Sofyan Amrabat mógłby ubiegać się o miano najbardziej bezbarwnego środkowego pomocnika ligi. Z tego typu – uwaga, celowe wyolbrzymienie – darmowych wzmocnień chyba najlepszym okazał się ściągnięty w pierwszym sezonie ten Haga Christian Eriksen. Gracz mający najlepsze lata już za sobą, ale zarazem taki, który może odciążyć kolegów i jest dobrą opcją do rotowania składem.
Zawodnicy przychodzący do Manchesteru United w sezonie 2024/2025. Źródło: Transfermarkt
W tym roku ten Hag ponownie sięgnął do głębokiej kieszeni klubu, wydając na wzmocnienia 214,5 miliona euro. Za tę kwotę pozyskał Leny’ego Yoro (62 miliony), który na dzień dobry złapał kontuzję podczas okresu przygotowawczego. Manuel Ugarte (50 milionów) na razie jest wprowadzany do drużyny. Joshua Zirkzee (42,5 miliona) to typowy transfer bogatego klubu z Premier League, czyli piłkarz przepłacony, ale za to o przeciętnym CV. Patrząc z kolei na grę Matthijsa de Ligta (45 baniek) można zastanawiać się, czy Holender nawiąże swoim poziomem do dobrych występów z Juventusu lub Bayernu Monachium. Chociaż fani w mediach społecznościowych już śmieją się, że Bawarczycy opchnęli do Manchesteru kota w worku, po odejściu którego odetchnęli z ulgą. Tym sposobem na najlepszy transfer United w tym roku wyrósł Noussair Mazraoui (15 mln). Marokańczyk przez dwa lata był rezerwowym prawym obrońcą Bayernu Monachium, ale ten Hag zna go jeszcze z czasów Ajaxu.
Najbardziej szokujące jest jednak to, ilu zawodników pod wodzą ten Haga nie rozwija pełni swoich możliwości. Jak bardzo Holender nie potrafi dotrzeć do swoich podopiecznych. Ba, z niektórymi wręcz popadał w konflikty skutkujące odejściem ich z zespołu. Przy czym nie było tak, że 54-latek od początku miał ze wszystkimi pod górkę.
Przecież większość kibiców poparła go, kiedy mówiło się o napiętych stosunkach trenera z Cristiano Ronaldo. Ostatecznie legenda United wyleciała z klubu po udzieleniu skandalicznego wywiadu Piersowi Morganowi w którym wręcz – wybaczcie, ale trudno użyć łagodniejszego określenia – wyrzygała się na klub. W tym na osobę szkoleniowca, bowiem Portugalczyk stwierdził, że ten Hag po prostu go nie szanuje. Oczywiście taka forma krytyki klubu – niezależnie od tego, ile było w niej prawdy – była skandaliczna. Ale z dzisiejszej perspektywy można zastanawiać się, czy poza oczywistą chęcią jak najszybszego odejścia do Arabii Saudyjskiej, CR rzeczywiście miał powody ku temu, by nie poważać osoby ten Haga.
W podobnym stylu z Manchesterem już praktycznie pożegnał się Jadon Sancho. Reprezentant Anglii wprawdzie zawodził od czasu przyjścia do ekipy z Old Trafford. Ale na półrocznym wypożyczeniu w Borussi Dortmund – z której to został sprowadzony do Manchesteru – wyraźnie odżył.
– Trzeba to powiedzieć. Wczoraj zagrał bardzo dobrze. Jest to świetny zawodnik, który wczoraj pokazał, dlaczego Manchester United go kupił. Pokazał, że reprezentuje ogromną jakość Czerwonych Diabłów – mówił kurtuazyjnie ten Hag dzień po tym, jak Sancho z BVB wyeliminował z Paris Saint-Germain i awansował do finału Ligi Mistrzów. Szkoda tylko, że to sam Holender wypychał 24-latka z drużyny, zarzucając mu, że ten obija się na treningach. Ostatecznie Sancho wybiegł w podstawowej jedenastce Borussii w finale Ligi Mistrzów. Niemiecka drużyna przegrała, z czego ten Hag mógł cieszyć się najbardziej. Przyznajcie, że byłoby zabawne gdyby w sezonie, w którym Manchester United skompromitował się w tych rozgrywkach, jego niechciany zawodnik zgarnął uszate trofeum, występując na wypożyczeniu.
Dodajmy do tego kilka mniejszych przykładów piłkarzy, którzy za kadencji ten Haga pożegnali się z Old Trafford, bo Holender nie zdecydował się ich pozostawić. Jak wypożyczony z Monachium Marcel Sabitzer – dziś, podobnie jak w zeszłym sezonie Sancho, ważny gracz Borussii. Albo Sergio Reguilon, którego wypożyczenie przedwcześnie zakończono, pomimo problemów na pozycji lewego obrońcy. Z kolei Matej Kovar, który grał w zespole U23 Manchesteru United, odnalazł się w bramce Bayeru Leverkusen, a Xabi Alonso konsekwentnie stawiał na niego w Lidze Europy. Nawet tegoroczny transfer Scotta McTominaya, wychowanka który nie raz ratował swoje drużynie skórę, jawi się jako ruch mało zrozumiały.
Ale skoro już jesteśmy przy wychowankach Manchesteru United, to na tym polu trzeba przyznać ten Hagowi, że odniósł spory sukces. Z powodzeniem wprowadził bowiem do pierwszej drużyny graczy, którzy dziś stanowią wartość dodaną zespołu. Alejandro Garnacho zadomowił się na lewym skrzydle i jeżeli dalej będzie się tak rozwijał, to może zostać czołowym zawodnikiem ligi na tej pozycji. Amad Diallo wprawdzie otrzymywał już pierwsze szanse od Ole Gunnara Solskjaera, ale to Holender odważniej na niego postawił. A 21-letni reprezentant Wybrzeża Kości Słoniowej odwdzięczył mu się między innymi golem na wagę awansu z Liverpoolem w Pucharze Anglii. Z kolei Kobbie Mainoo został wręcz podstawowym środkowym pomocnikiem ekipy z Old Trafford.
Czy jednak te ruchy powodują, że ogólnie trzy lata zmian kadrowych w Manchesterze United, pod którymi podpisuje się główny trener, należy ocenić pozytywnie? Naszym zdaniem nie, bo Manchester wciąż zaliczył zatrważająco wiele kosztownych wtop. I to takich, pod których ten Hag podpisywał się obiema rękami, jak Antony czy Malacia. Po przepaleniu takiej mamony można stwierdzić, że drużyna, którą obecnie oglądamy to w pełni autorski projekt trenera z Holandii. W przegranym 0:3 meczu z Tottenhamem zagrało sześciu piłkarzy sprowadzonych za kadencji ten Haga. Dwóch kolejnych – Garnacho i Mainoo – wprowadził z klubowej akademii. Tylko Marcus Rashford, Bruno Fernandes i Diogo Dalot byli zawodnikami, którzy w pierwszej drużynie United byli przed ten Hagiem.
Mimo „swoich ludzi” wśród piłkarzy, trudno nie odnieść wrażenia, że holenderski szkoleniowiec stracił szatnię. Ostatecznie dziś zespół Manchesteru United jest grupą podzieloną. Nawet taki człowiek jak Garnacho, który sporo ten Hagowi zawdzięcza, dawał wyraz niezadowoleniu z niektórych decyzji Holendra. Takie zachowanie można zrzucić na karb błędów młodości i braku pokory, ale też świadczy ono o atmosferze w drużynie. Gość, który zarządzał szatnią, miał coraz większe problemy w wyklarowaniu wizji tego, w którą stronę ten zmierza jego zespół. A piłkarze to czuli.
Erik ten Hag i Alejandro Garnacho
„PÓJDĘ WYGRYWAĆ GDZIE INDZIEJ”
– Dwa trofea i trzy finały w dwa lata. Nieźle. Jeśli już mnie nie chcą, pójdę wygrywać trofea gdzieś indziej. To właśnie robię – mówił Holender po triumfie w Pucharze Anglii, cytowany przez Fabrizio Romano. Wygranej odniesionej w bardzo dobrym stylu taktycznym. 54-latek zapomniał przy tym, że chociaż dołożenie do gabloty zwycięstwa w najstarszych klubowych rozgrywkach piłkarskich na świecie cieszy, to w ostatnich latach wartość krajowych pucharów mocno się zdewaluowała. Przekonał się o tym Arsene Wenger, który regularnie triumfował w Pucharze Anglii, a w Arsenalu miał nieporównywalnie silniejszą pozycję niż ten Hag w Manchesterze. A mimo wszystko Kanonierzy postanowili się z nim rozstać. Ba, w tej kwestii Holender mógł porozmawiać z Louisem van Gaalem, rodakiem, który pożegnał się z Czerwonymi Diabłami zaraz po triumfie w FA Cup.
Oceniając dwa i pół roku kadencji Erika ten Haga, warto mieć na uwadze to w jakich warunkach przyszło Holendrowi pracować. Pomimo swojej marki w światowym futbolu, klub z Old Trafford mógł tylko pomarzyć o wsparciu ze strony właścicieli w stopniu chociażby zbliżonym do zaangażowania arabskich szejków w Manchesterze City albo Romana Abramowicza, czy Todda Boehly’ego w Chelsea. Nie jest tajemnicą, że Manchester United pod względem infrastruktury znacząco odstaje od największych konkurentów. Władająca klubem rodzina Glazerów nie jest zainteresowana inwestowaniem w ten klub.
Mimo wszystko ten Hag mógł szaleć na rynku transferowym, co też czynił. I jasne, jeszcze przed objęciem przez Holendra posady pierwszego trenera, drużyna zaliczała spore wpadki zarówno na boisku, jak i podczas kolejnych okienek transferowych. Ale pod względem sprowadzania kolejnych nazwisk, Erik ten Hag zaliczał wtopę za wtopą. A te nieudolne ruchy przekładają się później na obraz zespołu na boisku. Były szkoleniowiec Ajaksu miał stworzyć zespół grający z polotem w ofensywie. Okazało się, że ów polot jest w dużej mierze zależny od indywidualnej formy Marcusa Rashforda, czy kreującego grę Bruno Fernandesa. W tym roku Portugalczyk obniżył loty, a efekt jest taki, że drużyna ten Haga jest jedną z najmniej bramkostrzelnych ekip w Premier League.
Nie lepiej radzi sobie też w tyłach. Mecz z Porto był 24 spotkaniem za kadencji ten Haga, w którym drużyna straciła przynajmniej trzy bramki. W tym trzy razy zdarzyło się tak w obecnym sezonie, w którym Czerwone Diabły rozegrały dopiero piętnaście spotkań. To oznacza, że defensywa zespołu z Old Trafford podczas całej kadencji ten Haga poczyniła zerowy progres.
Obecnie pion sportowy na Old Trafford doprowadzić do porządku ma grupa INEOS i stojący za nią sir Jim Ratcliffe i sir David Brailsford. W kwietniu tego roku do klubu dołączył też Jason Wilcox, który zaczął pełnić rolę dyrektora technicznego. Latem stanowisko dyrektora generalnego powierzone zostało Omarowi Berradzie. Czyli człowiekowi, który do tej pory pracował w City Group.
Innymi słowy, kadencja Erika ten Haga na stanowisku trenera przypadła na bardzo, ale to bardzo burzliwy okres klubu. Ale czy 54-letni trener w jakikolwiek sposób pokazał, że jest odpowiednią osobą do tego, by powierzyć jej misję kierowania nowym projektem i przejścia przez sztorm? I czy jego postać w jakikolwiek sposób pomogła Manchesterowi United w wyjściu z trwającego od lat marazmu?
W naszej opinii, odpowiedź na pierwsze z postawionych pytań brzmi „nie”. A odpowiedź na drugie, to: nie, a wręcz przeciwnie. Po jego trwającej dwa i pół roku kadencji Manchester United wręcz cofnął się w rozwoju. Erik ten Hag pobił kilka niechlubnych rekordów jeżeli chodzi o najgorsze wyniki osiągane przez tę drużynę. Takich jak najniższe miejsce w historii występów MU w Premier League, czy haniebne 0:7 od Liverpoolu. Po remisie z Aston Villą Czerwone Diabły zanotowały najgorszy ligowy start od czasu powstania Premier League. Zespół z Old Trafford posiadał na swoim koncie zaledwie osiem zdobytych punktów po siedmiu meczach. Co ciekawe, poprzedni najgorszy wynik… także należał do ekipy ten Haga. W ubiegłym roku zespół prowadzony przez Holendra w siedmiu pierwszych kolejkach zdobył dziewięć oczek.
54-latek miał zaszczepić w zespole ofensywny styl, tymczasem Manchester potrafiły zdominować na boisku nawet ligowi średniacy – nie mówiąc już o klubach z czołówki. Przepalił w piecu mnóstwo pieniędzy, a transfery Antony’ego czy Mounta na razie można uznać za jedne z najgorszych w historii klubu. Podczas konferencji prasowych Holender co chwilę tracił kontakt z bazą, narażając siebie i klub na śmieszność. A na koniec brnął w wymówki o kontuzjach, nie zważając na to, że przecież to on w dużej mierze odpowiadał za ułożenie kadry, a inne kluby także musiały radzić sobie z podobnymi problemami. Ostatnimi czasy jak mantrę powtarzał frazę o tym, by zaufać w proces tworzenia zespołu i rozliczać go po sezonie. Jakby sam nie zauważał, że na początku trzeciej kampanii, posiadając zespół stworzony na własną modłę, ten progres jest niezauważalny.
I nawet jeżeli uznamy, że problemy Manchesteru United są dużo głębsze, a Erik ten Hag nie otrzymał z klubu wystarczającego wsparcia, to trudno nie dojść do wniosku, że Holender swoimi decyzjami i zachowaniem sam zaprowadził się na szafot.
SZYMON SZCZEPANIK
Fot. Newspix
Czytaj też: