Reprezentacja Polski broni gorzej niż Francja w 1940, to wiemy od dawna. Miło, że świadomi swojej ułomności w tym zakresie kadrowicze postawili na jedyne rozsądne rozwiązanie w naszej sytuacji. Spróbowali strzelić więcej bramek, niż stracą.
Misja udała się połowicznie, bo zdołaliśmy się z Chorwatami zrównać, a nie ich wyprzedzić, ale nie ma tego złego. To, co zobaczyliśmy w drugim październikowym spotkaniu, było najlepszym występem kadry od dłuższego czasu. Lepszym niż bitka w Cardiff, lepszym niż punkt urwany Francuzom w Dortmundzie. Szkoda, że nie udało się sprawić niespodzianki z silnym rywalem, na którą czekamy już naprawdę długo, niemniej zaserwowano nam mecz pełen energii i emocji z naszej strony.
O to w tym wszystkim chodzi, chcemy reprezentacją Polski żyć, bo kiedy jest komu przyklasnąć i kim się zachwycić, przyjemniej znosi się nawet porażki.
Odwagę mógł zobaczyć nie tylko Michał Probierz
Jeśli Michał Probierz po Chorwacji oznajmi nam, że jego zespół grał odważnie i ofensywnie, to nawet się z nim nie pokłócimy. Owszem, nie trwało to przez półtorej godziny, bez przerw, ale spójrzmy na początki obydwu październikowych spotkań. Z Portugalią brakowało nam konkretu, trzy dni później natomiast już w piątej minucie gry ryzyko przyniosło namacalny efekt. Jan Bednarek wyprzedził Igora Matanovicia, Piotr Zieliński zagrał z Kacprem Urbańskim i udowodnił, że lewa noga służy mu do czegoś więcej niż wsiadanie do tramwaju. Przymierzył, kropnął, otworzył wynik spotkania.
Przez pierwszy kwadrans jeszcze parę razy wyprzedziliśmy rywala, przeczytaliśmy jego intencje, zawiązaliśmy ciekawą akcję. Może gdybyśmy mieli specjalistę od rzutów wolnych, udałoby się podwyższyć prowadzenie, bo Nicola Zalewski wywalczył stały fragment gry w groźnym miejscu, ale nie gdybajmy, bo tym razem nie musimy gdybać, żeby znaleźć jakieś plusy. Żal, że kolejne pojawiły się już po tym, jak Chorwaci przetrzepali nam dupsko.
Chorwackie lanie. Defensywa rozsypała się w siedem minut
Po takim początku to, co stało się między 19., a 26. minutą bolało po stokroć. Najpierw Bornie Sosie spadło tak, że powtórka jego bramki okrąży chorwackiego Twittera. Stały fragment gry, złe wybicie, remis. Nie tak źle, da się żyć. Dałoby się, gdyby nie fakt, że Petar Sucić balansem ciała zgubił Sebastiana Szymańskiego, zagrał na ścianę z Martinem Baturiną, który wyprzedził Pawła Dawidowicza, a potem posłał piłkę obok Marcina Bułki.
Dwie akcje, dwa gole, odwrócony wynik spotkania, kompletnie uschnięte morale i nadzieje. Z takim obrazem weszliśmy w minutę 27., kiedy Dawidowicz zagrał w poprzek boiska wprost pod nogi rywala, obdarowując duet Sucić — Baturina kolejnym trafieniem.
Niewiele brakowało, żebyśmy otrzymali cios kończący i stracili jeszcze kilka zębów. Po wybiciu Bułki Martin Erlić mógł sobie wybrać róg, w którym zmieści piłkę. Nie wybrał, walnął na siłę, przeniósł futbolówkę nad poprzeczką. Całe szczęście, bo dzięki temu było jeszcze co gonić.
Piotr Zieliński potrafi najwięcej. Nawet na leżąco
Nie będziemy was oszukiwać: w tę gonitwę w sumie nie dowierzaliśmy. Udało się coś wysupłać, gdy Karol Świderski zgrał piłkę Jakubowi Kamińskiemu, ale wahadłowemu ciężko było zmieścić piłkę w bramce z takiego kąta. Wzięło więc z zaskoczenia, że jeszcze przed zejściem do szatni powinniśmy remisować. Raz, że Piotr Zieliński nawet na leżąco okazuje się najbardziej kreatywnym zawodnikiem naszej drużyny. Wyszarpał piłkę Modriciowi po akcji Jakuba Kamińskiego, trącił ją do wahadłowego, który z kolei – z lekkim rykoszetem, ale jednak – dostarczył ją Nicoli Zalewskiemu.
A Zalewski, jak to Zalewski, w kadrze jest kozakiem i daje konkrety.
Tych zabrakło jego vis a vis, Kamińskiemu. To jemu Sebastian Szymański dostarczył futbolówkę zabraną wcześniej rywalowi. Prostopadłe podanie sprawiło, że piłkarz Wolfsburga stanął oko w oko z Dominikiem Livakoviciem, ale pojedynek przegrał. Musieliśmy się zadowolić tym, że pokazaliśmy charakter i to, że — jak bohater słynnego zdjęcia z Barcelony — jeszcze żyjemy.
Marcin Bułka utrzymał nas przy życiu
Żyć dalej ewidentnie się opłaciło, choć najpierw trzeba było jeszcze podpiąć butlę z tlenem. To już dzieło Bułki, który do przerwy przyjmował wszystko, co zesłał mu los, ale w pierwszym kwadransie drugiej połowy pokazał, że w rywalizacji z Łukaszem Skorupskim nie jest na straconej pozycji.
- 55. minuta – przenosi nad poprzeczką mocny strzał Luki Modricia
- 57. minuta – broni strzał Ivana Perisicia z powietrza
- 59. minuta – reaguje na rykoszet po strzale Igora Matanovicia
- 60. minuta – wyjmuje strzał z bliska Ante Budimira
Ten krótki wyrywek drugiej części meczu pokazuje, że to nie tak, że Polska w swojej pogoni była bezbłędna, otarła się o boskość i zasłużyła na wszystko, co najlepsze. Nie, kotłowało się pod naszą bramką, Bułka nas ratował, gdy przejrzymy wszystkie sytuacje, pewnie będziemy stratni, ale dostaliśmy nagrodę za niezłomność.
Wystarczyło, że Robert Lewandowski zabrał się z piłką, odegrał ją przed pole karne i pozwolił Sebastianowi Szymańskiemu zrobić robotę, walnąć z dystansu, wyrównać. Zmiana kapitana mogła zakończyć się tragicznie, bo jego walka o piłkę z Livakoviciem przyniosła czerwoną kartkę dla tego drugiego, za brutalne wejście w okolice kolana naszego napastnika, ale Lewandowski ponownie pokazał, że jest robotem.
Wstał, otrzepał się, zacisnął zęby, walczył do końca. Walczył o to, żebyśmy wykorzystali grę w przewadze. Niewiele brakowało już po rzucie wolnym, który wywalczył — Bednarek główkował tuż obok słupka. Chorwaci się cofnęli, kradli czas, grali na remis. Takiego scenariusza przed meczem byśmy nie napisali. Także dlatego ten remis może nas zadowolić.
***
Dlatego na koniec prosta konkluzja w formie pytania. Cholera, chłopaki, nie można tak zawsze?
Polska – Chorwacja 3:3 (2:3)
Zieliński 5′, Zalewski 45′, Szymański 68′ – Sosa 19′, Sucić 24′, Baturina 26′
WIĘCEJ O REPREZENTACJI POLSKI:
fot. FotoPyK