Joško Gvardiol pierwszą bramkę w seniorskiej piłce zdobył po podaniu Damiana Kądziora. W Lidze Mistrzów Polak jeszcze nie tak dawno asystował Daniemu Olmo. Dziś duża część chorwackiej kadry to jego byli koledzy z Dinama Zagrzeb. – Z Gvardiola śmiali się, że po meczach wraca do domu tramwajem – wspomina Kądzior w obszernej rozmowie z Weszło. Mówi też, dlaczego Bruno Petković w Dinamie może więcej i jak dogadać się z Dominikiem Livakoviciem. Przedstawia szalone kulisy transferu do Dinama i odpowiada na szereg trudnych pytań: jak przeżyć trzęsienie ziemi? Dlaczego Dani Olmo płakał? Czemu licznik meczów w kadrze zatrzymał się na sześciu? Czy ma żal do Jerzego Brzęczka? Po jakim transferze pomyślał: “no i po co mi to było?!”. I wreszcie – czy odebrałby telefon od Wieczystej?
Zapraszamy.
Z czym kojarzy ci się Chorwacja?
Z sukcesem. I spełnieniem marzeń. Razem z Dinamem Zagrzeb dwukrotnie zdobyliśmy mistrzostwo Chorwacji, raz Superpuchar. Wystąpiliśmy w fazie grupowej Ligi Mistrzów i Ligi Europy. Zaszczytem była również gra z takimi zawodnikami jak Dani Olmo czy Joško Gvardiol.
Życie w Chorwacji mocno różni się od tego w Polsce?
Niezbyt. To kultura bliska polskiej. Odchodząc z Górnika Zabrze zastanawiałem się jak to będzie, to był mój pierwszy wyjazd za granicę, ale w Zagrzebiu żyło się doskonale. Chorwaci są bardzo sympatyczni. Cały czas jestem w kontakcie z Nenadem Bjelicą, który właśnie wrócił do Dinama, „Orszą”, czyli Mislavem Oršiciem czy Sadeghem Moharramim, z którym przez dwa lata mieszkałem w pokoju. Ale pamiętam, że kiedy na mundialu przeciwko Brazylii błysnął Bruno Petković, to też mieliśmy okazję wymienić kilka zdań.
Żeby z nimi rozmawiać bardzo szybko nauczyłeś się języka chorwackiego. Skąd taki zapał do nauki?
Nauka przyszła mi z łatwością. W szatni zostało docenione to, że chciałem się z nimi utożsamiać, mieć z każdym kontakt, bo niektórzy nie mówili wówczas w obcych językach. Na przykład Dominik Livaković, dziś podstawowy bramkarz Chorwatów – pamiętam, że nie mówił wtedy zbyt dobrze po angielsku. A chorwacki wciąż się przydaje. W szatni Piasta mamy Tihomira Kostadinova, Macedończyka. Dzięki niemu wciąż szlifuję język i dziś umiem chyba jeszcze więcej, niż mieszkając w Zagrzebiu.
Kiedyś Łukasz Gikiewicz rozmawiał przy mnie w aucie po chorwacku. Powiedziałem mu: „Brzmi to podobnie do polskiego, prawie wszystko rozumiem”, a on na to: „Co ty gadasz, to zupełnie inny język!”.
Na pewno są podobieństwa, na przykład, jeśli chodzi o liczby. Przyswojenie hiszpańskiego, po transferze do Eibaru, przychodziło mi już o wiele trudniej. Gdy porównuję te dwa języki, to w chorwackim wiele rzeczy faktycznie jest podobnych do polskiego. To oczywiście inne języki, bo Bałkany i Polska to inne regiony, ale wydaje mi się, że dla naszych rodaków nie jest to specjalnie trudny język, a osoba, która przysłuchuje się z boku, może dużo rozumieć. Też tak miałem, kiedy trener Bjelica mówił do drużyny. Inna sprawa, że Bjelica, który zna bodaj sześć języków, umie też po polsku. Nawet ostatnio napisał gratulacje, gdy strzeliłem bramkę Zagłębiu Lubin.
A jakie największe różnice odczułeś po transferze do Chorwacji?
Fakt, że śniadania w Chorwacji są zdecydowanie lżejsze, niż w Polsce. Chłopaki potrafili zjeść tylko burek z jogurtem. Ja byłem przyzwyczajony, że w Polsce jemy bardziej treściwie. W Chorwacji nauczyłem się też pić kawę… na wieczór. W Polsce to nie do pomyślenia! Ale tam zdarzyło się mi pić espresso o godzinie dwudziestej.
Chorwaci są zresztą otwartymi ludźmi, wiele czasu spędzają w knajpach, restauracjach. W Zagrzebiu mieszkałem blisko stadionu. Z buta na trening szedłem może 12 minut, idąc przez park. Dookoła było dużo kawiarni. Chorwaci uwielbiają kawę, papierosy, ludzie przesiadują tam i o dziewiątej rano, i o dziewiątej wieczorem.
To chyba ogólny urok Bałkanów. Z Albanii też pamiętam, że na każdym rogu była kawiarnia.
I to nie taka jak u nas, Costa czy inna sieciówka, tylko lokalne kawiarenki, gdzie weźmiesz małą kawkę, posiedzisz, pogadasz z ludźmi. Jako zawodnik Dinama, który miał wówczas najlepszy piłkarsko czas, byłem rozpoznawany na mieście. Kiedy szedłem z żoną, ludzie nas zaczepiali, zapraszali do restauracji. Gdy przyjeżdżali do mnie rodzice i szliśmy na obiad, dawali nam gratisy, ekstra desery. Miłe czasy. Człowiek chciałby tam wrócić. Jak będę miał trochę wolnego to tam polecę. Nawet ostatnio zapraszali mnie kibice Dinama, prowadzący fanpage klubu na Instagramie.
W Chorwacji przeżyłeś też traumatyczne wydarzenie, czyli trzęsienie ziemi. Jak to wspominasz?
Staram się nie wracać do tego za często myślami. Chociaż żona wraca… Kiedy przyszedłem do Piasta i poznawaliśmy się z nowymi zawodnikami i ich partnerkami, to gdy opowiadaliśmy o czasie w Chorwacji, żona często wspominała, że przeżyliśmy trzęsienie ziemi. To był zdecydowanie najtrudniejszy moment. Myślę, że to przeżycie odbiło się na nas. Później przez dwa tygodnie były jeszcze tak zwane mikrowstrząsy. Dziś wspominamy to ze śmiechem, że kiedy oglądaliśmy Netflixa, to zdarzało się, że budynek zaczynał się trząść i człowiek się bał. To jedno z bardzo niewielu niemiłych doświadczeń, które spotkały mnie w Chorwacji.
Kądzior: Byłem przekonany, że przechodzę do Lecha!
Pamiętasz moment, gdy pierwszy raz usłyszałeś o zainteresowaniu Dinama?
To było szalone! Wiesz, ja byłem przekonany, że przechodzę do Lecha Poznań. Wszystko było już dogadane. Lech chciał zapłacić klauzulę, którą miałem wpisaną w kontrakcie. Bardzo chciał mnie tam trener Bjelica. Po ostatnim meczu, już w grupie mistrzowskiej, powiedział: „niedługo się widzimy”. Byłem zdeterminowany, chciałem zrobić krok do przodu. Ale, jak pamiętasz, to był też czas, kiedy ligę dzielono na pół. Lech prowadził po fazie zasadniczej, ale później nie poszło im na finiszu.
A trener Bjelica został zwolniony na dwie kolejki przed końcem. Zaledwie kilkanaście dni po meczu Lecha z Górnikiem…
A za chwilę dostał robotę w Dinamie. Miałem wtedy ślub, już w trakcie obecny wśród gości menadżer wysłał mi pierwszy sygnał, że trener dzwonił, coś o mnie pytał, ale wiesz, na razie spokojnie. Natomiast ja musiałem odpowiedzieć coś Lechowi! I co miałem robić? W głowie mi się kotłowało. Wiedziałem, że jestem na szerokiej liście do kadry na MŚ w Rosji, ale w wąskiej się nie znajdę. Wyjechaliśmy więc w podróż poślubną do Turcji. Dzień lub dwa po ślubie dostałem telefon, że Bjelica chce ze mną rozmawiać. Siedzimy więc drugi czy trzeci dzień na urlopie, ale podnoszę słuchawkę.
– To co Damian, kiedy możesz u nas być?
– Trenerze, cztery dni temu mieliśmy ślub! Mam jeszcze kilka dni wakacji…
– Dobra, dobra, to prosto z Turcji przyjedź do Zagrzebia!
Zastanawialiśmy się: kurde, co mam robić? Na szczęście agent wyjaśnił, że nie miałem praktycznie żadnej pauzy po rozgrywkach i transfer zaczęliśmy finalizować już po powrocie z wakacji. Później poleciałem do Zagrzebia na testy medyczne.
I było już górki?
Gdzie tam! Poleciałem na te testy z kontuzją, z którą grałem całą rundę w Górniku. Okazało się, że miałem złamanie zmęczeniowe kości strzałkowej. Zaczęło się już zrastać, choć na swoim weselu jeszcze sobie doprawiłem. Na szczęście Bjelica tak mnie chciał, że to nie było problemem. No tak, ale po podpisaniu kontraktu w Zagrzebiu przez dwa tygodnie nie mogłem w ogóle trenować… Powiedziano mi, że kość nie jest jeszcze do końca zrośnięta. Czułem, że przez to wejście w drużynę nie jest aż takie super. Wiesz jak głupio było mi przed trenerem? Zapłacili za mnie pieniądze, a ja przyjeżdżam i nie mogę trenować.
Trener Bjelica wierzył w ciebie bardzo mocno. Musiałeś mu zaimponować w Górniku.
Największym zaskoczeniem było dla mnie to, że Bjelica obserwował moje mecze w… Wigrach Suwałki! A przecież grałem tam tuż po tym, jak przejął zespół Lecha. Musiał wiedzieć, że miałem wtedy świetny sezon w I lidze, strzeliłem 14 goli i zaliczyłem 15 asyst. Najwidoczniej czekał, czy sprawdzę się w Ekstraklasie. A w Górniku mieliśmy przecież super sezon. U Marcina Brosza bardzo się rozwinąłem. Zwrócił mi uwagę na różne aspekty. W Suwałkach przymykali oko na to, że nie grałem za wiele w defensywie, skupiałem się na ataku. Okej, to przekładało się na liczby, ale w Górniku musiałem wiele zmienić. Dlatego też początek nie był od razu takim „och” i „ach”.
Dużo pracowałem z Broszem, wiele mu zawdzięczam. Nawet ostatnio była taka sytuacja, że spotkałem go na Sylwestrze w Zakopanem. Rozmawiałem chwilę z jego żoną. Mówiła, że już nie mogła słuchać o mnie, bo trener cały czas rozkminiał w domu, co ma robić z Kądziorem, żeby grał tak jak w Suwałkach (śmiech). Przez pierwsze dziesięć kolejek w Górniku nie strzeliłem chyba żadnej bramki, miałem może ze dwie asysty. Ale jak już odpaliłem, to na dobre. W kolejnym roku miałem już dziewięć goli.
Jak układała się wasza współpraca z Bjelicą?
Wiesz, to trener pod wodzą którego spełniałem marzenia. Zagrałem w Lidze Europy, dwa razy wyszedłem w pierwszym składzie na mecze z Benficą. Zagrać w wyjściowym składzie na Estadio da Luz? Dla mnie w tamtym momencie to był mega przeskok! Czy w Lidze Mistrzów, gdzie dałem asystę Daniemu Olmo. Dlatego nie ma co ukrywać, mam sentyment do tego trenera. Gdyby nie odszedł z Dinama, wtedy, kiedy wybuchał COVID – a to był czas, w którym w klubie zaczynały się cięcia i trener wstawił się za swoim sztabem – to nie wiem, czy szukałbym zmiany zespołu. Ale fakt, że nie było już Bjelicy sprawił, że stwierdziłem, że może warto rozpocząć coś nowego.
W przeszłości wielokrotnie kandydatura Bjelicy pojawiała się w kontekście stanowiska selekcjonera polskiej kadry. Myślisz, że nadawałby się do takiej roli?
Bjelica nie pracował nigdy jako selekcjoner, więc trudno jednoznacznie potwierdzić. Śledzę jego karierę. Był w klubach w Turcji i Bundeslidze, ale nie za bardzo mu tam poszło. Może zabrakło zaufania? Ale cieszy mnie, że mimo tego wraca do Dinama. Tam cały czas pamiętają, że drużyna pod jego wodzą grała widowiskowo, a ligę wygrywała w cuglach. Zbliżała się Wielkanoc, a my już byliśmy mistrzem. Jestem przekonany, że znów zaliczy udaną przygodę. Początek ma obiecujący, w ligowym debiucie wygrał 5:1 z Lokomotivą. Oglądałem też mecz Ligi Mistrzów z AS Monaco, gdzie mieli już 2:0, skończyło się 2:2, trochę pechowo. Bardzo kibicuję trenerowi, cała rodzina dalej śledzi wyniki Dinama.
A czujesz trochę niedosyt, gdy myślisz o europejskich pucharach? W lidze dawałeś świetne liczby, ale w pucharach byłeś zazwyczaj zmiennikiem.
Bjelica tłumaczył, że w lidze graliśmy ustawieniem czwórką z tyłu, a gdy przychodziły puchary, zmienialiśmy na piątkę i z przodu brakowało dla mnie miejsca. Bo zobacz: miałeś tam Orsicia, który strzela w sezonie po 30 bramek, „Petko” – wiadomo, to najlepsza chorwacka dziewiątka, i Olmo, który grał na mojej nominalnej pozycji. Wiedziałem, że będzie mi ciężko grać, gdy z przodu mamy trzech takich zawodników. Wkurzałem się, gdy w lidze zagrałem świetny mecz, zdobyłem bramkę, dałem asystę, a potem znowu siedziałem na ławce. Ale koniec końców i tak jestem zadowolony. Z Benficą wygraliśmy pierwszy mecz na Maksimirze, a w rewanżu przegraliśmy. Grali tam Joao Felix, Ruben Dias. Ja rywalizowałem głownie z Alejandro Grimaldo.
Asysta w LM do Olmo. Łzy Daniego na boisku
W Lidze Mistrzów twój debiut był wyjątkowo pechowy.
Wchodziłem na boisko już w doliczonym czasie gry. Prowadziliśmy 3:1 z Szachtarem, a skończyło się 3:3. Także debiut do zapomnienia. Ale później życie mi oddało, bo zagrałem z Manchesterem City. Przegraliśmy 1:4, ale emocje były nie do opisania. Cały stadion, 30 tysięcy ludzi… Do 30. minuty udało nam się walczyć, prowadziliśmy 1:0, ale później turbo odpalił Gabriel Jesus, który skończył mecz z hat-trickiem.
Ale zaczęło się pięknie. Twoja centra z prawej strony i Olmo strzela na 1:0.
To moja najładniejsza asysta. Żona mówi cały czas, że – poza golem w reprezentacji Polski – to nie żadne bramki, ale właśnie ta asysta do Olmo była najważniejsza w mojej karierze. Jego gol też był przepiękny. Do tej pory, gdy lecą powtórki z najładniejszymi trafieniami Ligi Mistrzów, to nasza bramka czasem się w telewizji przewija.
Olmo jakoś się odwdzięczył za to podanie?
W tamtym momencie przerastał Dinamo. Już wtedy mówiło się o zainteresowaniach, że obserwuje go Barcelona… A wiesz, to było jeszcze przed transferem do Lipska. Byłem przekonany, że trafi do wielkiego klubu. Dla mnie to duma, że grałem z takim gościem, asystowałem mu, a on mi. Trochę wspólnych bramek strzeliliśmy. Szkoda tylko, że ma pecha do urazów. W Lipsku się wyróżniał, na turniejach w reprezentacji też. Ale cały czas problemy, niby niedługie kontuzje, ale tu wypada na dwa tygodnie, tu na trzy…
Tłumaczył wam kiedyś skąd u niego decyzja, by przenieść się do Dinama? To jednak bardzo niecodzienne, by hiszpański talent odchodził stamtąd do Chorwacji.
Wielu się pytało: „jak chłopak z La Masii może odejść do Dinama?!”. Ktoś musiał go przekonać, że jest daleko od tego, by nawet trenować z pierwszym składem Barcelony. Pomimo tego, że on był młodziutki bardzo. Czas pokazał, że to była dobra decyzja. Jak spojrzysz na europejskie akademie, to Dinamo naprawdę jest mega mocne. Nawet za mojego pobytu wychodzili z niego tacy piłkarze jak chociażby Gvardiol. W Młodzieżowej Lidze Mistrzów Dinamo też zawsze zachodziło do dalekich rund.
Pamiętam scenę, gdy Dani otrzymał pierwsze powołanie do reprezentacji. Trener dowiedział się jako pierwszy i zebrał nas w kółku. Myśleliśmy: „kurczę, ktoś miał urodziny, czy coś?”. A trener przekazał nam taką wiadomość. Dani się popłakał, bo to było jego pierwsze powołanie. Później już poszło. Robi dobrą robotę w kadrze, ostatnie Euro też to potwierdziło.
Chorwacka kadra pełna boiskowych kolegów Kądziora
Wiesz ilu zawodników, z którymi grałeś w Dinamie jest powołanych do reprezentacji Chorwacji na mecz z Polską?
Niech policzę… Na pewno Livaković, który broni dziś w Fenerbahce. Gvardiol i Josip Šutalo też… Tu od razu powiem: gdy byłem w Dinamie, Gvardiol jeszcze coś tam wchodził do gry, ale Šutalo grał wówczas bardzo mało. Był młodziutki. Mieliśmy na stoperze Kevina Theophile-Catherine’a. Zagrał mnóstwo meczów w Ligue 1, grał w Premier League i Championship. Był też Emir Dilaver, więc Šutalo miał dość ciężko.
Ktoś jeszcze przychodzi ci na myśl?
Luka Ivanušec, dziś piłkarz Feyenoordu. Na pewno jest Petković, jest Oršić, bo pisałem mu gratulacje, że wrócił do reprezentacji. W Trabzponsporze nie grał za wiele, ale dużo znaczy dla kadry. Pewnie byłby też Lovro Majer, ale nie wiem, czy jest, bo ostatnio miał uraz.
Wciąż jest kontuzjowany. Ale został ci jeszcze jeden, siódmy.
O kurde, kogoś pominąłem.
Nikola Moro.
A, Nikola! Chodziliśmy razem na indywidualne treningi. Korzystaliśmy z usług jednego trenera do przygotowania motorycznego, który miał studio w Zagrzebiu. Jego kariera przebiegała nietypowo, choć uważałem, że już wcześniej powinien iść do silnego klubu. Zamiast tego trafił do Dinamo Moskwa i dopiero gra w lidze TOP5, w Bolonii. Wspaniale, że jest na takim poziomie. To kolejny zawodnik, który gra na szóstce, a jest świetny z piłką przy nodze.
Dziś twoi znajomi to duża część chorwackiej kadry. A niemal każdy z nich był bardzo młodym chłopakiem, gdy grałeś z nimi w Zagrzebiu.
Z Gvardiola to się śmiali, że przyjeżdżał na mecz i potem wracał tramwajem do domu, bo nie miał jeszcze prawa jazdy. I z Joško jeszcze historia – jego pierwsza bramka w Dinamie padła po mojej asyście. Można sobie to znaleźć, mecz z Interem Zapresić, wygraliśmy 1:0.
Stworzyłeś potwora.
Dla mnie już w tamtym momencie Joško, który jest przecież dwa lata młodszy od Šutalo, to był kozak. Gołym okiem było widać, że będzie z niego top player. Był wyjątkowo rozwiniętym chłopakiem, miał 17 lat, gdy Bjelica wystawiał go na lewej obronie. To, że tak szybko dojrzał fizycznie powodowało, że w Lipsku wyglądał znakomicie i teraz jest w najlepszym klubie świata. Znaczy nie dla mnie, bo ja kibicuję Realowi Madryt (śmiech).
W ataku przeciwko Polsce może zagrać Petković. On akurat już wtedy był gwiazdą Dinama.
Bjelica mówił mu: „musisz strzelać więcej bramek”. Ale on bardziej się cieszył z asyst niż z goli. To on asystował mi przy największej liczbie bramek. Nawet teraz, gdy oglądam mecze Dinama, widzę, jak gra tyłem do bramki, ma niekonwencjonalne zagrania piętami. Choć i tak już strzela częściej, niż kiedyś. To jeden z najlepszych piłkarzy, z jakimi grałem. Może gdyby nie problemy z przygotowaniem fizycznym mógłby grać w jeszcze lepszym klubie. Ale też mu się nie dziwię: jest stamtąd, mieszka w Zagrzebiu, ma dziecko, rodzinę, nie ma potrzeby się ruszać. To piłkarz wywodzący się z turniejów na betonie. Chłopaki mówili, że gdy jest przerwa w rozgrywkach, to wciąż można spotkać go grającego na asfalcie z ekipą, z którą zaczynał kopać piłkę.
Gikiewicz powiedział mi, że selekcjoner Dalić nie do końca na niego stawia, bo to typ boiskowego „lazy-boya”. Jest w tym trochę prawdy?
Ja uwielbiałem z nim grać. Nietypowo dla napastnika, był gościem, który zawsze dawał ci prostopadłe piłki. Mówi się, że napastnik powinien strzelać i nie powinieneś mieć wtedy pretensji. A on zawsze szukał podania, gdy byłem lepiej ustawiony. Wydaje mi się, że zaliczył więcej asyst do mnie, niż ja do niego [Sprawdziliśmy, zgadza się: Petković asystował przy 5 bramkach Kądziora w Dinamie, a Kądzior przy 4 bramkach Petkovicia – przyp. red.]. Jak oglądasz mecze Dinama, to widzisz, że Bruno to piłkarz, który może trochę więcej. Może w pressingu nie będzie tak biegał, może nie będzie tak wracał, ale z przodu zrobi różnicę jedną akcją. Jest kapitanem i ciągnie ten wózek.
Sześć meczów w kadrze. Dlaczego tylko tyle?
Twoje dobre występy w Dinamie przełożyły się na debiut w reprezentacji Polski za kadencji Jerzego Brzęczka. Natomiast kiedy spojrzałem sobie dziś, że tych występów w kadrze masz tylko sześć, to bardzo się zdziwiłem. Byłem przekonany, że jest ich znacznie więcej.
Wydaje mi się, że na tamten moment Dinamo może nie było odpowiednio docenione przez selekcjonera. A raczej fakt, że nie grałem wiele w meczach pucharowych, co dla trenera Brzęczka mogło być takim wyznacznikiem, że okej, może on w lidze chorwackiej gra, robi super liczby, ale czy stać go na więcej? Natomiast z Brzęczkiem mam bardzo dobry kontakt, przy okazji meczów Piasta z Wisłą Kraków mieliśmy okazję rozmawiać.
Natomiast pamiętam, że gdy spotkałem się w Gliwicach z Mateuszem Borkiem, to powiedział mi tak: „niby tylko sześć występów, ale w każdym z nich coś dałeś”. I tak mi się też wydaje. Gdy przełożysz to na minuty, to wiele ich nie ma, a jest gol, asysta, dwie asysty drugiego stopnia. Jest też wiele miłych wspomnień. Jak choćby debiut z Irlandią, czy mecz z Portugalią w Lidze Narodów, gdzie mogłem strzelić bramkę, ale nieznacznie się pomyliłem. Było też blisko asysty po podaniu do Piotrka Zielińskiego. Staram się do tego nie wracać, choć może wtedy trochę się frustrowałem, że zaliczam puste przeloty. Ale dla mnie reprezentacja, czy grałem, czy nie grałem, to było wyróżnienie. Strzeliłem gola na PGE Narodowym, zagrałem w wyjściowym składzie z Finlandią, gdzie miałem asystę do Krzyśka Piątka i udział przy pierwszej bramce „Grosika”.
Doskonale pamiętam Twoją bramkę z Izraelem i reakcję po niej, gdy było widać, jak wiele dla ciebie znaczy. Wydawało się, że teraz dostaniesz więcej szans, a do końca eliminacji nie zagrałeś już nawet minuty. Z punktu widzenia kibica czy dziennikarza, to było zastanawiające.
Konkurencja w tamtym momencie była duża. Był Kuba, był „Grosik”, wchodził do kadry Kamil Jóźwiak. Może trenera nie przekonywało to, że moich meczów w pucharach nie było aż tak dużo? Ale wiesz, nie mam Brzęczkowi tego za złe.
Czułeś później, że w którymś momencie jesteś bliski kolejnego powołania?
Gdy odszedłem do Eibaru nie miałem rytmu meczowego, a wciąż byłem powoływany. Zagrałem nawet w wyjściowym składzie z Finlandią, zaliczyłem asystę, zaprezentowałem się nieźle, choć w klubie nie grałem już przez jakieś dwa miesiące. Później zagrałem jeszcze z Bośnią i Hercegowiną, trener dał mi pół godziny, ale z tego występu nie byłem zadowolony. Nie wykreowałem niczego i czułem duży niedosyt.
Wiedziałem, że kolejna przerwa na reprezentację jest dopiero w marcu. Zbliżał się koniec roku, nie grałem w Eibarze i stwierdziłem, że daję sobie czas do zimowego okienka. Jeśli wciąż nie będę grał, poszukam wypożyczenia. Myślałem: „może nie grasz w kadrze tak wiele, ale jeździsz na zgrupowania regularnie od trzech lat. Gdy wchodzisz, zawsze coś dajesz. Trener powtarza, że mu się to podoba. Zbliża się Euro 2020. Powalcz”.
I powalczyłeś?
Przyszedł mecz z Barceloną, w którym zagrałem w wyjściowym składzie. Zremisowaliśmy na wyjeździe 1:1, zaprezentowałem się nieźle. Mega wydarzenie. Mówię więc do menadżera: „nie no gdzie, nie będziemy się nigdzie ruszać! Zobacz, zagrałem z Barceloną, teraz będę łapał minuty w La Liga, będę musiał na reprezentację pojechać. Nie pominiesz gościa, który zagrał z Barceloną w pierwszym składzie”. Ale mimo pochwał od kolegów, w kolejnym meczu z Granadą trener już mnie nie wystawił. I to mnie wkurzyło.
Stwierdziłem, że będę szukał minut w Turcji, nawet kosztem powołania. Patrząc na to z perspektywy czasu – to była zła decyzja. Powinienem zostać. U trener José Luisa Mendilibara często zdarzało się, że nowi zawodnicy przez pół roku grali niewiele, a później wskakiwali do składu. Gdybym został, to miałbym pewnie nie sześć meczów w La Liga, a przynajmniej szesnaście.
Czemu była to zła decyzja?
Siedząc na lotnisku dowiedziałem się, że zwolniono trenera Brzęczka. Stwierdziłem: „no spoko, kurna, po co mi to było?”. Dopiero się wyprowadziłem z Zagrzebia, dopiero dwa miesiące wcześniej żona wprowadziła się do mnie do Hiszpanii, a już pakowaliśmy walizki i lecieliśmy do Turcji. To była nieprzemyślana decyzja. Z perspektywy czasu: głupia.
Poszedłem więc na to wypożyczenie, zagrałem dwa mecze w pierwszym składzie i dwukrotnie zostałem wybrany zawodnikiem meczu. Nawet dostałem telefon od nowego sztabu kadry. Później graliśmy z Trabzonsporem, gość wjechał mi wślizgiem, skręciłem kostkę. Tragedia. Wtedy wiedziałem już, że nie mam szans na żadne powołanie, a i moja przygoda z Alanyą, to będzie lipa. Wypadłem z gry na półtora miesiąca, praktycznie nie trenowałem, a Alanya nie miała pieniędzy, żeby mnie wykupić. Po powrocie do gry siłą rzeczy dostawałem więc mniej szans. Nie broniłem się też na boisku, więc musiałem wracać do Hiszpanii. A tam była już druga liga.
Czyli kontaktu z selekcjonerami Paulo Sousą lub Czesławem Michniewiczem już nie było?
Z Michniewiczem był. W pierwszym sezonie w Piaście zrobiłem fajne liczby, miałem chyba 7 goli i 8 asyst. Zdobywałem ważne bramki, na Legii wygraliśmy 1:0 po moim golu, tak samo z Cracovią, strzeliłem też z Lechem, który w tamtym sezonie został mistrzem Polski. Trener Waldemar Fornalik powiedział mi wtedy, że był telefon z kadry w mojej sprawie. Była prowadzona rozmowa, na jakiej pozycji mógłbym grać. Kadra grała wówczas trójką z tyłu, my w Piaście – czwórką. Selekcjoner mówił, że Damian fajnie wygląda, ale nie ma dla mnie konkretnej pozycji. Byłem przekonany, że jeśli dalej będę dobrze wyglądał, to na jakieś zgrupowanie pojadę.
Jednak sezon się skończył, a kolejny zacząłem od problemów zdrowotnych. Złapałem paskudną bakterię, lekarze przez dwa miesiące nie wiedzieli, co mi jest. Straciłem sporo czasu i powołania ostatecznie nie otrzymałem. Ale zacząłem się z tym godzić. Wiedziałem, że mam już 30 lat, myślałem: „mMoże gdybym miał 24…”.
Zostało rozczarowanie?
Wiesz, ja naprawdę jestem zadowolony z tego, co udało mi się osiągnąć. Wiem, że w Ekstraklasie zaczynałem na poważnie grę w wieku 25 lat. U mnie wszystko przyszło późno… Gdybym był dwa lata młodszy, to na pewno nie wracałbym tak szybko do Polski. Po liczbach, jakie wykręciłem w Zagrzebiu, spokojnie mógłbym pograć za granicą jeszcze przez przynajmniej dwa lata. Natomiast musieliśmy podjąć taką decyzję, by wrócić, także przez sytuację rodzinną.
Myślisz już także o kolejnym kroku? Z końcem sezonu wygasa twój kontrakt z Piastem.
Nie, nie myślę o tym. Cieszę się, że jestem zdrowy i od dłuższego czasu nie mam żadnych problemów. Nie skupiam się na przyszłości i to pomimo tego, że w zeszłym sezonie trener Aleksandar Vuković nie stawiał na mnie i grałem mniej, i wiem, że niebawem będę mógł zacząć z kimś rozmawiać. Zobaczymy. Na razie skupiam się na tym, by pomóc drużynie, jeśli będzie mi dane regularnie występować. Chciałbym, żeby Piast wrócił na należne mu miejsce, bo przez dwa pierwsze lata byliśmy wysoko, nawet niewiele brakowało, by dostać się do pucharów. Teraz złapaliśmy lekką zadyszkę, trzy ostatnie mecze nam nie wyszły, ale wierzę, że jeśli będziemy ciężko pracować, odwrócimy kartę. O czerwcu na razie nie myślę.
Załóżmy, że pod koniec sezonu dzwoni do ciebie Wieczysta. Odbierasz, czy to jeszcze nie ten moment?
Wiesz co… Odbiorę, bo jestem takim człowiekiem, który ma szacunek do każdego. Natomiast nigdy w życiu nie patrzyłem w pierwszej kolejności na pieniądze. One potem przyszły, coś udało mi się odłożyć, coś zainwestować. Zatem kasa na pewno nie będzie czynnikiem decydującym. Dopóki będę wiedział, że jestem zdrowy, dojeżdżam, to chcę kontynuować swoją robotę. I być tam, gdzie będę się dobrze czuł, bo o to przede wszystkim chodzi.
ROZMAWIAŁ WOJCIECH GÓRSKI
WIĘCEJ O REPREZENTACJI POLSKI:
- STAN KADRY PO MECZU Z PORTUGALIĄ – ROKI, PACZUL, GÓRSKI I BIAŁEK
- Rocznica Probierza? W Polsce bez zmian
- Rewolucyjny ruch Probierza. Zagraliśmy ustawieniem 0-5-2! [KOMENTARZ]
- Bednarek i Dawidowicz totalnie zagubieni. To była różnica klas [NOTY]
Fot. Newspix