Reklama

Grom z Nowego Stawu. Jak drużyna kolegów napędziła stracha ŁKS-owi

Paweł Marszałkowski

Autor:Paweł Marszałkowski

27 września 2024, 20:49 • 10 min czytania 4 komentarze

Puchar Polski uwielbiamy za historie nieoczywiste i ekipy z niższych lig, które sieją popłoch w szeregach wyżej notowanych rywali. Grom Nowy Staw wpisuje się w jedno i drugie. Kwintesencja. Najważniejszymi postaciami w pomorskim klubie są: prezes Paweł Kondziella (lat 23) i trener Dawid Leleń (lat 27), który jednocześnie jest bramkarzem czwartoligowej drużyny. W czwartek gromowcy omal nie doprowadzili do dogrywki w starciu z Łódzkim Klubem Sportowym.

Grom z Nowego Stawu. Jak drużyna kolegów napędziła stracha ŁKS-owi

Żeby dotrzeć na stadion, trzeba przejechać przez cały Nowy Staw, który w czwartek, kilka minut po południu, sprawia wrażenie miasteczka wymarłego. Po drodze zauważamy dwie starsze panie, siedzące na ławeczce przed domem i pana, podpierającego się laską, w pobliżu apteki, która jest otwarta. W przeciwieństwie do fryzjera czy piekarni. W drzwiach kartka z napisem: „Przerwa do 14:30”. 

Podejrzewamy, że fani tytułów typu: „Łódź zatopiona w Gdyni”, liczyli na nagłówek w stylu: „Pojawili się w Pucharze Polski, jak grom z jasnego nieba”, ale byłaby to bzdura, bo przecież Grom nie jest ani z jasnego, ani z ciemnego nieba, tylko z Nowego Stawu.

Czterotysięczne miasteczko żyło meczem z Łódzkim Klubem Sportowym od kilku tygodni. Na trybunach zameldował się co czwarty mieszkaniec. Większość z nich musiała wziąć urlop na żądanie, podobnie jak drużyna.

Reklama

– Gramy w czwartej lidze, więc każdy z zawodników łączy treningi z pracą. Są informatycy, nauczyciele czy kurierzy. O tej porze normalnie byliby w robocie – wyjaśnia prezes Paweł Kondziella.

Grom jest potęgą i basta

Że godzina 12:15 w czwartek to dość niekomfortowa pora rozgrywania meczu, już ustaliliśmy. Mimo to stadion pękał w szwach na długo przed pierwszym gwizdkiem.

– Tuż po tym, jak wygraliśmy wojewódzki finał Pucharu Polski, mówiliśmy między sobą, że fajnie byłoby wylosować uznaną markę. ŁKS z pewnością do takich należy – mówi Kondziella. – Po raz pierwszy na naszym stadionie obowiązują bilety. Mieszkańcy gminy mogli odebrać bezpłatne wejściówki, a dla kibiców spoza Nowego Stawu przygotowaliśmy bilety po 20 złotych. Wszystkie rozeszły się błyskawicznie.

Komplet publiczności wreszcie doczekał się obu drużyn na murawie. Przed meczem obowiązkowo hymn.

Grom jest potęgą i basta;
Z Nowego Stawu – małego miasta.

Reklama

Zmienić tego nikt nie jest w stanie;
Grom był, jest i na zawsze w moim sercu pozostanie.

Ja jestem gromowcem, dziś moje serce ma piłki kształt;
Gromowska drużyno, pokaż więc jak grasz.

Tu mała dygresja muzyczna i zagadka jednocześnie. W pamiętnym 2012 roku niesłusznie zapomniany zespół Qumple w utworze „Piłkarska piosenka” śpiewał: „Ja jestem Polakiem, dziś moje serce ma piłki kształt; Polska drużyno, pokażcie więc, jak bardzo kochacie grać”. Ciekawe, czy Qumple inspirowali się gromowcami, czy na odwrót? Ta zagadka pozostanie z nami, jak odwieczne pytanie o to, co było pierwsze: jajko czy kura? Tym bardziej zasadne, że Qumple przegrali wówczas rywalizację z Jarzębiną i „Koko koko Euro spoko”. Koniec dygresji.

Wracamy do Nowego Stawu. Wybrzmiał hymn, więc gramy.

Goście sprawiają wrażenie rozluźnionych, gospodarze skoncentrowani. Poważne oblicza co jakiś czas zakłóca zerknięcie na kolegów z ławki albo znajomych na trybunie. Spojrzenie ukradkiem i po chwili uśmieszek – jakby niedowierzanie, że to wszystko dzieje się naprawdę.

Każde wybicie na aut, każde wyjście za połowę to wrzawa, jak po bramce zdobytej w normalnym meczu. Ten mecz nie jest normalny. To mecz historyczny, najważniejszy od 1946 roku.

Laga na Matiego

Mijają kolejne minuty, a łodzianie wciąż nie potrafią sforsować obrony gromowców. Kibice coraz bardziej podekscytowani. Pojawia się oprawa. „My, kibice Gromu, bronimy swego domu!” – niesie się coraz głośniej. 

– U mnie 44:30. Pół minuty! – słychać z ławki gospodarzy. Liczy się każda sekunda. Gwizdek. Do przerwy bez goli. Zawodnicy schodzą do szatni, a kierownik ŁKS-u biegnie do autokaru – wraca z workiem wypełnionym matami rozgrzewkowymi. – Ha, czyli boją się dogrywki, a przed meczem nawet nie zakładali, że może się zdarzyć! – krzyczą do siebie dumni kibice drużyny z Nowego Stawu.

Ożywione dyskusje trwają przez całą przerwę:

„Jedna akcja, jedna akcja! Musimy zebrać się na jedną akcję!”;
„Trzeba próbować długą piłką, inaczej ich nie przejdziemy!”;
„A widziałeś ten napis na bandzie? WIELKI SPORT W TVP!”;
„Boję się, że sił zabraknie, ale dla ŁKS-u to i tak wstyd, że nie potrafią nam strzelić!”;
„Laga na Matiego i wpadnie!”.

Mati to Mateusz Borowski, syn Andrzeja – legendy Chojniczanki, dla której strzelił 499 goli. 24-letni Mateusz również celuje w rekordy. W tym sezonie w ośmiu spotkaniach trafił do siatki aż 14 razy. W sumie na czwartoligowych boiskach uzbierał już 135 bramek w 149 meczach.

Broniący trener

I laga na Matiego rzeczywiście jest grana. Brakuje mu jednak pomocy z przodu. Wszyscy skupiają się na bronieniu. Defensywą dyryguje Dawid Leleń, trener i bramkarz zarazem.

Leleń – najwyżej ze wszystkich gromowców – grał na szczeblu centralnym. Zaczynał w juniorskich zespołach Lechii Gdańsk i Legii Warszawa. Jako senior bronił w Polonii Warszawa, Bałtyku Gdynia i Gryfie Wejherowo, w którego barwach wystąpił w drugiej lidze ponad 70 razy. Do Nowego Stawu trafił dwa lata temu. Od roku jest nie tylko bramkarzem, ale i pierwszym trenerem Gromu.

– Zastanawiałem się przez kilka dni, czy przyjąć tę propozycję, ale podniosłem rękawicę. Na pierwszy kurs trenerski poszedłem tuż po osiemnastce, więc plan istniał od dawna. Przygotowywałem się do tej roli – przyznaje Leleń. – Czy mam problem z dzieleniem ról? Wszyscy w szatni od początku byli pozytywnie nastawieni, więc nie dochodzi do niezręcznych sytuacji. Dalej zwracamy się do siebie po imieniu, a przy wyborze pierwszego bramkarze pomaga cały sztab.

Przed meczem z ŁKS-em padło na trenera Lelenia między słupkami. I był to wybór dobry. Godzina gry za nami, nadal bez goli. Broniący trener raz za razem pewnie łapie piłkę. Szkoleniowiec gości Jakub Dziółka decyduje się na potrójną zmianę. Na boisko wchodzą: Antoni Młynarczyk, Jorge Alastuey i Andreu Arasa.

Te Hiszpany są z Barcelony – rzuca ktoś na trybunach.
No, ten z dziewiątką jest dobry, może coś strzelić – dodaje inny. Możliwe, że jasnowidz z Człuchowa.

Trochę szkoda

Kibice coraz częściej zerkają na zegarki. Niecały kwadrans do końca.

– Zaczyna brakować sił – mówi pod nosem burmistrz Jerzy Szałach. I tłumaczy gościom z Łodzi, jak w Nowym Stawie budują zespół: – Stawiamy na młodych i ambitnych chłopaków. To jest drużyna kolegów. Oni naprawdę się lubią i skoczą za sobą w ogień.

Aż nagle dzieje się to, co teoretycznie powinno wydarzyć się o wiele wcześniej. W 83. minucie do siatki trafia ten dobry z dziewiątką, czyli Andreu Arasa. Siedem minut. Zabrakło siedmiu minut.

Cisza trwa zaledwie przez moment. Po kilkunastu sekundach kilkuset mieszkańców Nowego Stawu znów zdziera gardła. Niektórzy, żeby wyrazić dumę ze swojej drużyny, inni nadal wierzą, że ta jedna akcja może się zdarzyć i uda się wyrównać.

I faktycznie, już po tym, jak z ławki rezerwowych weszło pięciu juniorów, gospodarze stają przed szansą. Konkretnie Mateusz Borowski, rzecz jasna. Piłka mija słupek od zewnętrznej strony. Z trybun rozlega się gromkie: – Ja pierdolę!

To była TA akcja. Dogrywka wisiała w powietrzu. Chwilę później Arasa zdobywa drugą bramkę dla ŁKS-u, a sędzia Karol Arys gwiżdże po raz ostatni.

Zmienić tego nikt nie jest w stanie;
Grom był, jest i na zawsze w moim sercu pozostanie.

Hymn znów leci z głośników, na jasnym niebie wybuchają fajerwerki, a kilkuset mieszkańców Nowego Stawu nagradza swoją drużynę potężną owacją. Ktoś zbija piątkę z Dawidem Leleniem, gratuluje.

– Trochę szkoda, nie ma czego gratulować – mówi z uśmiechem trener, który ostatecznie skapitulował dwa razy.

Klubowa ekipa medialna prosi drużynę i kibiców, żeby ustawili się do wspólnego zdjęcia. – Tylko szybko, bo muszę wracać do szkoły – mówi jeden z zawodników, który na ucznia nie wygląda. Okazuje się, że to nauczyciel wychowania fizycznego, który przed meczem zdążył jeszcze poprowadzić lekcję i zaraz faktycznie wraca na kolejne. – Dobrze, że tej dogrywki nie było, bo jeszcze byś się spóźnił – żartuje któryś z kolegów.

Skuteczni dwudziestoletni

Na murawę wchodzi Paweł Kondziella. – Mało brakowało, naprawdę! Dobra robota – prezes klepie zawodników po plecach.

To, że Grom tak długo skutecznie stawiał opór łodzianom nie było serią fortunnych zdarzeń i uzbieraną przez lata porcją farta. Pirulo i spółka wcale nie obijali słupków i poprzeczki, nie tworzyli dziesiątek stuprocentowych sytuacji. Posiadanie piłki rozłożyło się 36 do 64 procent, podania: 270 do 413. W strzałach cztery do 15, w uderzeniach celnych: dwa do czterech. Jest różnica, ale nie przepaść trzech klas.

Oczywiście ŁKS zasłużył na wygraną, ale uważam, że mamy prawo czuć niedosyt – mówi Dawid Leleń. I rozwija: – Nasi rywale szukali przewag w bocznych sektorach. Pokazywaliśmy sobie na analizach, że ŁKS w budowaniu i wysokim rozgrywaniu dąży do sytuacji, w których boczny obrońca ze skrzydłowym oraz jedną z „dziesiątek” próbują osiągnąć równowagę albo przewagę i właśnie w bocznym sektorze zawiązywać akcje. Byliśmy na to przygotowani. Wiedzieliśmy, na co uważać i gdzie próbować zaskoczyć rywala, na przykład w otwartych przestrzeniach pomiędzy bocznymi obrońcami a skrzydłowymi.

Merytorycznie, analitycznie, konkretnie. Z trybun słychać było okrzyki o ladze, ale trener Gromu udowadnia, że nawet w przypadku starcia czwartoligowca z pierwszoligowcem, można mówić o planie na mecz, który polega na czymś więcej niż awanturnictwie. 

Podchodzimy do prezesa, który obserwuje kibiców pomału opuszczających stadion.

Liczyliśmy na piłkarskie święto w Nowym Stawie i mieliśmy prawdziwe święto. Wygląda na to, że wszystko wyszło idealnie. No, poza wynikiem, ale myślę, że nasza postawa przeszła najśmielsze oczekiwania – mówi Kondziella. I dodaje: – Przygotowania wymagały od nas dużo wysiłku. Musieliśmy na przykład postawić dodatkową trybunę, zadbać o dużo większe niż zazwyczaj zabezpieczenie obiektu, czy przygotować wysięgniki dla kamer telewizyjnych. Ogromne wyzwanie, ale daliśmy radę.

Powtórka mile widziana

Korzystając z okazji, że emocje już nieco opadły, dopytujemy, jak doszło do tego, że 23-latek jest prezesem klubu.

Do Gromu trafiłem, kiedy miałem 17 lat. Miłość do futbolu zaszczepił we mnie Grzegorz Obiała, który od 2018 do 2023 roku był trenerem Gromu, a wcześniej moim nauczycielem WF-u. Już w gimnazjum marzyłem o tym, żeby działać wokół piłki. Wtedy też poznałem się z trenerem Obiałą. Praktycznie na każdej przerwie dyskutowaliśmy o sporcie. Prowadził wówczas Rodło Kwidzyn. Chodziłem na mecze, robiłem notatki, a w szkole przedstawiałem te moje analizy trenerowi. Może nie były aż tak dziecinne, bo kilka lat później to właśnie trener Obiała zaproponował mi funkcję kierownika Gromu – opowiada Kondziella, który funkcję prezesa objął w styczniu ubiegłego roku.

Nowa rola była pomysłem pana burmistrza, który chce budować klub na młodych ludziach. Mamy młodą drużynę, młodego trenera, no i prezesa. Oczywiście, było i nadal jest to dla mnie duże wyzwanie, ale daję z siebie maksa. We wszystkich drużynach Gromu trenuje ponad dwustu zawodników. To wielka odpowiedzialność. Staramy się stawiać sobie coraz większe cele i wierzymy, że dni takie jak dzisiejszy, powtórzą się prędzej niż później – zapowiada 23-letni prezes.

Póki co Grom wraca do codzienności, czyli zaciekłej walki o awans do trzeciej ligi. Po ośmiu kolejkach drużyna z Nowego Stawu ma na koncie siedem zwycięstw i porażkę. W niedzielę podopieczni Dawida Lelenia podejmą Stolema Gniewino.

Mam nadzieję, że przynajmniej część mieszkańców, którzy pojawili się na meczu pucharowym, dzięki tej świetnej atmosferze, którą zastali, wróci na trybuny i będzie nas wspierać również w lidze – kończy Kondziella.

CZYTAJ WIĘCEJ O PUCHARZE POLSKI:

Fot. Paweł Marszałkowski

Kaszub. Urodził się równo 44 lata po Franciszku Smudzie, co może oznaczać, że właśnie o nim myślał Adam Mickiewicz, pisząc słowa: „A imię jego czterdzieści i cztery”. Choć polskiego futbolu raczej nie zbawi, stara się pracować u podstaw. W ostatnich latach poznał zapach szatni, teraz spróbuje go opisać - przede wszystkim w reportażach i wywiadach (choć Orianą Fallaci nie jest). Piłkę traktuje jako pretekst do opowiedzenia czegoś więcej. Uzależniony od kawy i morza. Fan Marka Hłaski, Rafała Siemaszki, Giorgosa Lanthimosa i Emmy Stone. Pomiędzy meczami pisze smutne opowiadania i robi słabe filmy.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Za dużo „lizania się po ptakach”. Widzew przespał pół meczu i nie zdołał pokonać Lechii

Michał Kołkowski
2
Za dużo „lizania się po ptakach”. Widzew przespał pół meczu i nie zdołał pokonać Lechii
1 liga

Rewolucja Królewskiego, a po niej szok – Wisła Kraków potrafi zmiażdżyć rywala w lidze!

Jakub Radomski
6
Rewolucja Królewskiego, a po niej szok – Wisła Kraków potrafi zmiażdżyć rywala w lidze!
Hiszpania

Media: Szczęsny nie stawiał Barcelonie warunków, że musi być „jedynką”

Piotr Rzepecki
0
Media: Szczęsny nie stawiał Barcelonie warunków, że musi być „jedynką”

Piłka nożna

Ekstraklasa

Za dużo „lizania się po ptakach”. Widzew przespał pół meczu i nie zdołał pokonać Lechii

Michał Kołkowski
2
Za dużo „lizania się po ptakach”. Widzew przespał pół meczu i nie zdołał pokonać Lechii
1 liga

Rewolucja Królewskiego, a po niej szok – Wisła Kraków potrafi zmiażdżyć rywala w lidze!

Jakub Radomski
6
Rewolucja Królewskiego, a po niej szok – Wisła Kraków potrafi zmiażdżyć rywala w lidze!
Hiszpania

Media: Szczęsny nie stawiał Barcelonie warunków, że musi być „jedynką”

Piotr Rzepecki
0
Media: Szczęsny nie stawiał Barcelonie warunków, że musi być „jedynką”

Komentarze

4 komentarze

Loading...