Jan Biegański latem był bohaterem bardzo zaskakującego transferu, choć przeszedł on bez większego echa. Wiosną rzadko występował w pierwszoligowej jeszcze Lechii Gdańsk, a mimo to poszedł do tureckiej ekstraklasy i w barwach Sivassporu od razu zaczął grać. Czy 21-letni pomocnik sam jest tym zaskoczony? Dlaczego nie został w Polsce? Czy po czasie transfer do Lechii traktuje jako błąd? Jak się grało na stadionie Besiktasie? Z jaką byłą gwiazdą od razu złapał kontakt w Turcji? Czy przykład Jakuba Kałuzińskiego był dla niego punktem odniesienia? Zapraszamy.
Spodziewałeś się, że tak gładko wejdziesz do Super Lig?
Byłem na to gotowy. Wiedziałem, że gdy latem zmienię otoczenie, to nie mogę zaliczyć wtopy na starcie i szybko będę musiał się pokazać z najlepszej strony. Ciężkie czasy hartują, więc uważam, że wyszło mi to na dobre. Nauczyłem się większej cierpliwości. Tutaj nie musiałem jej testować, bo przyjechałem i od razu dostałem szansę. Wcześniej jednak musiałem swoje wytrzymać. Nieczęsto zdarza się, żeby po półroczu praktycznie bez grania przejść do lepszego klubu i do lepszej ligi.
Twój transfer do Sivassporu ogłoszono 16 sierpnia, a już następnego dnia zadebiutowałeś z Kayserisporem.
Odbyłem jeden trening z drużyną i natychmiast dostałem szansę. To pokazywało, że naprawdę mnie tu chcieli i jestem im potrzebny. A wchodziłem w ważnym meczu, bo mówimy o derbach. Na dodatek w trudnym momencie, kilka minut wcześniej zaczęliśmy grać w dziesiątkę. Od razu zostałem rzucony na głęboką wodę. Nie wszedłem w spotkaniu, które kontrolujemy i mamy bezpieczny wynik, tylko cały czas byliśmy pod ostrzałem przeciwnika. Udało się przetrzymać ten napór i zwyciężyć.
Zaskoczyła cię oferta z Sivassporu po takim okresie w twojej karierze?
Tak, oczywiście w pozytywnym sensie. Z drugiej strony, byłem przygotowany, gdyby tego typu szansa miała nadejść. Jeśli chodzi o polską ligę, nie do końca byłem przekonany, czy dalej chciałbym w niej grać, więc wszystko potoczyło się w bardzo dobry sposób.
A twoje losy mogły potoczyć się w zupełnie innym kierunku. Latem chciał cię na przykład GKS Katowice, ale słyszałem też, że zaawansowany był temat Stali Stalowa Wola.
Szczerze mówiąc, nie wzbudzałem wielkiego zainteresowania w Polsce. Wszyscy generalnie mieli o mnie dobre zdanie, ale transfer w takim momencie traktowali trochę jak kupowanie kota w worku. W sumie nie dziwię się tym obawom. I tak, były tematy Stali Stalowa Wola czy Warty Poznań, ale zawsze w grę wchodziły też jakieś kluby zagraniczne. Nigdy nie znalazłem się w położeniu, że albo Stal, albo nic. Pojawiały się inne opcje zagraniczne i na nie się nastawiałem.
Nawet dla Stali czy Warty byłeś kotem w worku?
To akurat były moje decyzje. Mówię o drużynach z Ekstraklasy czy silniejszych pierwszoligowcach. Oni mieli sporo obaw, zwłaszcza że należało mnie wykupić z Lechii, nie przyszedłbym za darmo. Wydanie pieniędzy na kogoś, o kim wiemy, że ma potencjał, ale nie wiemy, w jakiej będzie formie, było problematyczne. A wiadomo, że każdy klub woli zawodnika na już, którego nie trzeba odbudowywać.
Takim jesteś dla Sivassporu. Cztery mecze w lidze, dwa w podstawowym składzie, dwa z ławki. Masz poczucie, że na razie wykorzystujesz szansę?
Tak. Po każdym występie miałem pozytywny feedback. Czuję, że się rozwijam. Gram z lepszymi zawodnikami, w lepszej lidze, można fajniej pograć w piłkę. W każdym aspekcie wykonałem krok do przodu. Szczerze? Sportowo i organizacyjnie nie ma porównania względem tego, gdzie byłem wcześniej.
Organizacyjnie? Z tym akurat kluby tureckie nie kojarzą się zbyt dobrze.
U nas wszystko jest dopięte na ostatni guzik. Zawsze mogę liczyć na wsparcie z klubu. Gdybym teraz zadzwonił z prośbą o pomoc w załatwieniu jakiejś sprawy, na pewno nie zostałbym sam. W miarę możliwości staram się ogarniać większość rzeczy, ale czasami warto się wspomóc. W Lechii też nie mogłem narzekać, zawsze gotowy do działania był Leszek Matejak, ale Sivasspor na tym polu co najmniej nie odstaje.
Nie miałeś obaw dotyczących wypłacalności? To częsty problem w Turcji, Sivasspor zalegał Radomiakowi z przelewami za Karola Angielskiego.
Jestem człowiekiem, który nie patrzy na pieniądze, serio. To dla mnie ostatni temat do omówienia, gdziekolwiek miałbym iść. Nie zamartwiam się. To, co zapisane w kontrakcie i tak w końcu musi zostać wypłacone. Kwestia tego, czy od razu, czy za trzy miesiące. W Polsce przecież bywają podobne problemy.
Na przykład przez ostatni rok w pewnym klubie z Trójmiasta, o czym dużo się mówiło i pisało.
Nie mogę tego komentować.
Kontuzje w ostatnim sezonie mocno ci doskwierały.
W styczniu przeszedłem operację biodra, z którym „walczyłem” od ponad dwóch lat. W pewnym momencie nie mogłem już trenować na sto procent. Zdecydowałem się na operację, która mi pomogła, bo dziś czuję się bardzo dobrze. Wcześniej przydarzały się drobne urazy, ze ścięgnem Achillesa i tak dalej. To mnie najbardziej wyhamowywało.
Po styczniowym zabiegu pisano, że sezon się dla ciebie skończył, a ty w kwietniu wróciłeś do meczowej kadry.
Byłem niesamowicie zmotywowany, żeby wrócić jak najszybciej i jeszcze pomóc zespołowi. Bardzo dobrze poprowadzono rehabilitację, co przy moim dużym zaangażowaniu dało efekt. Gdy wracałem, czułem już, że za dużo nie pogram, ale zdążyłem się odbudować i przychodziłem do Turcji jako gotowy zawodnik.
Gdyby na starcie poprzedniego sezonu, gdy brakowało wam ludzi do sparingu, ktoś powiedział ci, że awansujecie, uwierzyłbyś?
Na początku żyliśmy z dnia na dzień. Nie wyjechaliśmy na żaden obóz, nikt nie myślał o Ekstraklasie. Przełomowa była wrześniowa przerwa na kadrę. Ja pojechałem na młodzieżówkę, ale wiem, że drużyna się wtedy mocno skonsolidowała, mocniej popracowała i po pamiętnym 2:5 w Sosnowcu zaczęliśmy dobrze grać w piłkę. Zaczęły się myśli, że dobrze byłoby wejść do baraży. Jak już byliśmy w szóstce, celowaliśmy w podium, a jak dotarliśmy na podium, to w bezpośredni awans. A wtedy już interesowało nas tylko pierwsze miejsce.
Kto bardziej chciał twojego odejścia: ty czy Lechia?
To była decyzja klubu, ale nie chcę tu rozwijać żadnego wątku. Gdy Lechia mnie puszczała do Turcji, zobowiązałem się, że nie będę komentował jej działań, sytuacji w klubie i tak dalej, więc na tym poprzestańmy
Po czasie: warto było przechodzić do Lechii z GKS-u Tychy czy popełniłeś błąd, który cię spowolnił?
Ostatnio dość często się nad tym zastanawiałem. Pod względem czysto piłkarskim być może był to błąd, choć pierwsze półrocze było bardzo dobre. Potem dały o sobie znać kontuzje. Mało osób wie, że już wtedy zaczęły się problemy z tym biodrem. Na operację zdecydowałem się dopiero dwa i pół roku później. Inna sprawa, że dostawałem za mało minut, żeby się odbudować. W młodym wieku wahania formy są czymś normalnym, dwa mecze zagrasz słabo, a dwa fantastycznie. Pytanie, czy ktoś na takiego chłopaka mocniej postawi, wykaże trochę cierpliwości i będzie umiał ocenić, czy jest on słabszy od konkurenta, czy zwyczajnie miał gorszy dzień.
Być może mogłem jeszcze zostać na pół roku w Tychach. Znajdowałem się jednak w świetnej formie i chciałem iść za ciosem. W Lechii zacząłem udanie, regularnie grałem w Ekstraklasie. To był dobry czas, resztę uznaję za przeciętną.
Życiowo, jako mężczyzna, wiele jednak zyskałem. Miesiąc po osiemnastych urodzinach zacząłem mieszkać sam na drugim końcu Polski. Wyszedłem spod klosza, musiałem się usamodzielnić. Po jakimś czasie dojechała dziewczyna. Wzięliśmy sobie pieska, by narzucić sobie trochę odpowiedzialności. Musiałem dojrzeć, żeby przetrzymać frustrację, gdy nie grałem, a przecież właśnie w tym celu wyjechałem 600 km od domu i praktycznie na pół roku rzuciłem szkolę. Pozostawała mi ciężka praca i życie z dnia na dzień. Tutaj wsparcie emocjonalne od dziewczyny i rodziny okazało się niezwykle cenne.
Jak się grało na stadionie Besiktasu?
To na pewno wyjątkowa chwila, jeszcze takiej atmosfery nie doświadczyłem. Jeśli chciałem coś komuś podpowiedzieć na boisku, nie było szans się porozumieć, panował za duży hałas. To było takie mini-spełnienie marzeń. Jako dzieciak zamykało się oczy, marzyło o komplecie publiczności na wspaniałym stadionie, z głośnymi śpiewami od pierwszej do ostatniej minuty. A że dobrze wypadłem na boisku, tym bardziej się cieszyłem z tego meczu. Obym miał jeszcze wiele takich spotkań.
Wśród rywali ktoś zrobił wyjątkowe wrażenie? Kilka głośnych nazwisk w Besiktasie znajdziemy, na czele z Ciro Immobile.
Dla mnie numerem jeden był Rafa Silva, 25-krotny reprezentant Portugalii. Z piłką przy nodze kozak, najwyższa półka. Ogólnie w tureckiej ekstraklasie nie ma słabych zawodników. Nikt tutaj nie trafia z przypadku, na sztukę. Albo jesteś dobry, albo nie grasz i zaraz znajdzie się ktoś na twoje miejsce. Samym nazwiskiem się nie obronisz. Liczy się tu i teraz. Jeżeli grasz słabo lub nijako, szybko ktoś cię zluzuje. Podoba mi się, że jest tu naprawdę szczera rywalizacja.
A w twojej drużynie kto jest najlepszy? Keita Balde ma imponujące CV.
On i Rey Manaj. Ale jest wielu wyróżniających się zawodników, mają z kim pograć.
Miałeś bolesny okres przejściowy związany z obciążeniami treningowymi?
W Lechii naprawdę nas nie oszczędzano. Wydaje mi się, że trenowaliśmy najmocniej w Ekstraklasie, a tutaj i tak jest ciężej. Byłem jednak na to przygotowany. Wierzyłem, że prędzej czy później nadejdzie szansa, żeby iść do lepszego klubu, a jak już się to stanie, muszę wejść do zespołu z buta. Gdyby po tygodniu czy dwóch w Sivassporze doszli do wniosku, że Biegański się nie nadaje, bez problemu mogliby kupić kogoś nowego. Na szczęście pokazałem, że nie ma takiej potrzeby.
Sivassporowi zdarzało się w ostatnich latach granie w Europie. Jakie są cele na ten sezon?
Raczej obieramy sobie cele krótkoterminowe, maksymalnie miesięczne, z jakimś punktowym założeniem. Aczkolwiek czuć presję ze strony kibiców, żebyśmy przynajmniej weszli do Ligi Konferencji. Fajnie byłoby się zahaczyć, ale turecka ekstraklasa jest bardzo wymagająca, każdy może wygrać z każdym. No, może z wyjątkiem wielkiej trójki. Galatasaray, Fenerbahce i Besiktas co roku występują w Europie i coś tam znaczą, to kluby poukładane na światowym poziomie. Podium przeważnie jest dla nich „zarezerwowane”, ale jeszcze kilka miejsc pucharowych zostaje. Łatwo nie będzie, warto jednak mierzyć wysoko. Marzenia są po to, aby je spełniać.
Rozumiem, że już dopasowałeś się do szatni? Gdy raz do ciebie dzwoniłem, mówiłeś, że akurat siedzisz z chłopakami z zespołu.
Integruję się. Mamy tu wiele narodowości, trzeba się łączyć. Najwięcej czasu spędzam z Keitą Balde. Trafiliśmy do klubu w podobnym czasie i od razu złapaliśmy kontakt. On i inni starsi zawodnicy mi pomagają, często służą dobrymi radami – piłkarskimi i życiowymi. Staram się to chłonąć, nie boję się zadawać pytań. Sporo muszę się nasłuchać, ale to dla mojego dobra (śmiech).
Przeżyłeś szok kulturowy?
Raczej nie, bo pod tym kątem też byłem przygotowany. Wiedziałem, czego się spodziewać. Temat turecki przewijał się w moim kontekście wcześniej, na samym początku letniego okienka. Już wtedy badałem grunt. Bardzo szanuję ludzi tu mieszkających, że są mocno oddani swojej wierze. To jest prawdziwe, nie na pokaz.
Pozaboiskowo Sivas nie daje dużych możliwości, nie mówimy o rozrywkowym mieście. Ale to dobrze, wszystko jest ukierunkowane na piłkę.
Przykład Jakuba Kałuzińskiego, twojego byłego kolegi klubowego, działa na wyobraźnię? On też odchodził z Polski jako ligowiec bez statusu gwiazdy, a w Turcji odnalazł się tak dobrze, że zadebiutował w reprezentacji i gdyby nie względy proceduralne, byłby dziś w lidze hiszpańskiej.
To inspirujący przykład. Praktycznie wszyscy Polacy, którzy trafiają do Super Lig spełniają oczekiwania, a i sami zawodnicy nie mogą narzekać. Myślę, że to fajny kierunek dla Polaków, ale trzeba mieć świadomość, że nie mówimy o lidze rozrywkowej, w której dostanie się coś za darmo. Wszyscy, z którymi rozmawiałem, są zadowoleni z poziomu tureckiej ekstraklasy. Uważam, że wykonałem duży krok do przodu. Rozwijam się, gram, jestem zdrowy – pozostaje się tu spełniać.
rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK
CZYTAJ WIĘCEJ:
- „Niewyobrażalny ból. Groziła mi amputacja”. Chico Ramos i kontuzja, która zmienia życie
- W dwa lata trafił z okręgówki do Rakowa. „Dużo imprezowałem. Nie sądziłem, że będę grał w piłkę”
- Jest recepta Jankowskiego na problemy Korony: ej, miasto, daj kasę!
Fot. Newspix